14 września 2019

Od Pana Stasia CD Nicholasa [+18]

Nie ukrywam, że mina szamana mnie początkowo odrzuciła. Co prawda, nie spodziewałem się uśmiechu wraz z przytulaniem, jednakże, chociaż cichego dzień dobry.

Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, jakby chcąc odczytać moje intencje czy zamiary. Staliśmy tak chwilę w milczeniu, aż w końcu się odezwałem.

- Dzień dobry. - Powiedziałem spokojnie, unosząc delikatnie jedną brew.
- Witaj Stanisławie. Co cię do mnie sprowadza? - Zapytał spokojnym, ale tajemniczym głosem.
- A jaa... Huh... A Twoje imię mógłbym poznać ...? - Zapytałem nieśmiało.
- Nicholas. - Odpowiedział szybko. - Więc?
- Zabawna sprawa... Podczas remontowania płotu, rozciąłem sobie rękę. - Uniosłem ją delikatnie w jego stronę.
- Wejdź. - Powiedział krótko i odsunął się od drzwi, aby mnie wpuścić do środka.


Powoli wszedłem, rozglądając się po rezydencji szamana.
Już z zewnątrz było widać, że twierdza szamana, do najmłodszych nie należy. Przebywanie w środku, mnie tylko w tym wszystkim upewniło. Gołe kamienne ściany, gdzieniegdzie z przerwą na drewnianą belkę czy podobnym elementem. Tam, gdzie był jakikolwiek tynk czy farba, było zdarte lub mocno odrapane. Wszędzie panował ogólny bałagan, stojące drewniane ozdoby bez ładu i składu, często pogryzione przez zamieszkujące tu korniki.  Stare drewniane szafki, urozmaicały obraz całego domu. Można by rzec, że nadawały mu charakteru. Zakurzone, często uszkodzone i nadgryzione przez swoiste pasożyty, sprawiały wrażenie pobytu w zamku aniżeli w czyimś prywatnym domu. Panował tu charakterystyczny dla siebie zapach. Stare, spróchniałe drewno, wraz z kurzem i ogólną duchotą, wzbudzały uczucie pobytu w starym zamku, bardziej garnizonowym niż królewskim. Panował tutaj nieład i bałagan. Nie mój typ mieszkalny raczej, choć dla szamana może było to akurat w sam raz. Na samym środku stał ogromny, okrągły stół, przy którym brakowało tylko króla i stu pięćdziesięciu rycerzy, jak w tej jednej z arturiańskich legend.
Powoli podążaliśmy na górne piętra, zdaje się, że do jego osobistego gabinetu. Schody były ładnie wyrzeźbione i wyprofilowane. Mimo to obawiałem się, że im wyżej, tym bardziej cała twierdza się zawali.
W końcu dotarliśmy do gabinetu, w którym była cała masa szafek i pomniejszych szafeczek z szufladkami. Na wielu stała cała masa fioleczek, o różnorodnych kolorach i konsystencjach. Można było zauważyć tutaj, prawie każdy kolor rozpoczynając wyprawę od smolistego czarnego, poprzez pomarańczowo różowe cuda, aż do śnieżno białej mety.

Oczywiście, że mnie ciekawiło, co jest w niektórych fiolkach, mimo tego nie chciałem pytać szamana i go denerwować. Mógłby uznać to za wpychanie się na siłę w nie swoje sprawy. Usiadłem na kozetce i spojrzałem na mężczyznę. Podszedł do mnie, spoglądając na rękę.

- Mogę spojrzeć? - Zapytał.

Momentalnie wziąłem się, za ściąganie sobie bandaża. Po chwili ukazałem mu swoje niechlubne rozcięcie.

- Hm, szyć nie trzeba, jednak wygląda to źle. Dam ci maść, która będzie śmierdzieć jak skunks, ale pozbędzie się bakterii i zasklepi ci ranę.

Spojrzałem na mężczyznę, potem na swoją rękę myśląc chwilę. A więc ręka nie była do szycia. Całe szczęście. Oczywiście byłem świadomy tego, że praca w polu, ciągnie za sobą czasem bardzo niemiłe konsekwencje. Nie raz i nie dwa, będąc jako szkrab, widziałem różne sytuację, które przytrafiły się ludziom na roli.
Sytuację bywały różne, odnośnie sąsiadów czy nawet i mojej rodziny. Sam tatko niemal całego palca nie stracił podczas pracy w polu. Było to lato, czas zbiorów jednej z roślin. Ja zajmowałem się pakowaniem paczek na przyczepę, tata krążył przy maszynie. Wszelkie przepisy BHP mówią jasno o biżuterii na rękach podczas pracy przy maszynach. Mój ojciec jednak był zbyt dumnym człowiekiem, by ściągnąć obrączkę od matuli. Tego dnia akurat musiał mieć pecha, gdyż maszyna rolna chwyciła za pierścień na palcu i pociągnęła. Początkowo usłyszałem stłumiony krzyk, by następnie usłyszeć wrzask. Wrzask bólu i przerażenia, gdy obrączka zdzierała tatce skórę z palca, centymetr po centymetrze. Gdy już dobiegłem do maszyny, taka był bez obrączki, jak i bez skóry na palcu. Mięśnie i ścięgna radośnie dawały się bujać, poruszane wiatrem i trzęsącą się ręką. Od samego widoku pamiętam, że zrobiło mi się słabo i niedobrze. Następna podbiegła do nas matka, oczywiście z płaczem i roztrzęsiona, szczególnie gdy zobaczyła zamiast wszystkim dobrze znanego palca, oskórowana, zaczerwienioną kosteczkę. Szybki telefon, który został wykonany na pogotowie i koniec końców amputacja środkowego palca.

Sąsiad miał zdecydowanie gorzej. To był już inny rok, późna jesień i jesienne zbiory. Każdy wtedy pracował w polu w pocie czoła, aby zdążyć przed zimą. W pewnym momencie tak się akurat złożyło, szczęśliwie dla sąsiada, że mieliśmy krótką przerwę. Podczas zajadania się kanapkami usłyszeliśmy wraz z ojcem przeraźliwy krzyk, od strony pola rolnego sąsiada. Od razu ruszyliśmy z tatkiem w stronę krzyku. Co gorsza, on wcale nie ustawał, a wraz z każdym krokiem zdawał się coraz bardziej doniosły i głośny. Gdy dobiegliśmy na miejsce, zobaczyliśmy coś, co zmroziło nam krew w żyłach. Od razu dostałem odruchu wymiotnego i mnie osłabiło. Widziałem, że ojciec również zrobił się cały blady, niczym ściana.
Kobieta leżąca na trawie miała zdartą skórę na głowie w wielu miejscach. Cała głowa i twarz była mocno zakrwawiona. Miejscami pomiędzy płatami skóry była widoczna czaszka. Kobieta poprzez szok była w nielogicznym kontakcie oraz przerażona krzyczała z bólu. Tatko wraz z sąsiadem, jednocześnie mężem kobiety, chwycili ją za ręce, by się nie dotykała brudnymi rękami po ranach. Krew kapała jej z nosa, uszu i podbródka. Cały czas szlochała i krzyczała z przerwami, wykończona bólem. Momentalnie pobiegłem, aby zadzwonić po pogotowie i chwycić jakąkolwiek apteczkę. Mimo iż nie było daleko, czułem jak nogi, mi się uginają w kolanach, jakbym miał się przewrócić i nie dobiegnąć, zasłabnąć z tego wszystkiego.
Po szybkim telefonie i chwyceniu medykamentów ruszyłem z powrotem w stronę pola. Po zaledwie kilku sekundach byłem już przy nieszczęsnej kobiecie. Oczy uciekały jej na każdą stronę, ukazując mocno przekrwione białka. Już nie krzyczała, tylko głośno oddychała, mamrocząc coś pod nosem. Wszędzie wokół była krew, jedna już skrzepnięta, druga jeszcze świeża. Kobieta traciła jej dużą ilość. Każda możliwa żyła, wyszła na zewnątrz, ukazując swoje rozmiary. Tak samo mięśnie, których mocno używała podczas walki z mężczyznami. Spojrzałem na kobietę i miałem wyciągać opatrunki, kiedy nagle na mnie spojrzała.

-Stasiek... Staś...

 Spojrzałem na nią przerażony, otwierając szerzej oczy i przyglądając się. Zmroziło mi to krew w żyłach, kiedy znów to usłyszałem.

-Stanisław...

Otworzyłem oczy, rozglądając się po ciemnawym pokoju. Było tu inaczej niż na... Polu rolnym? Spojrzałem w końcu na szamana.
- T... Tak? - Zapytałem cicho.
- Odpłynąłeś nagle, a jeszcze nic nie zrobiłem. Dobrze się czujesz? - Podszedł na dwa kroki w moim kierunku, nachylając się do mnie.
- T... Tak... Jak najbardziej. - Odpowiedziałem szybko, łapiąc się za głowę.
- Mhm, dobrze. Tu jest ta maść, o której mówiłem. Teraz cię nią nasmaruje, ale dam ci jej trochę do domu. Nakładasz niewielką ilość, raz dziennie.
- Dobrze, dziękuję. Jak się mogę odwdzięczyć? 

Nicholas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz