4 września 2019

Od Pana Stasia CD Bobby

Przeglądając rysunki na ścianie w mieszkaniu dziewczyny, dość intensywnie myślałem o tym wszystkim. Nad sobą, tą wyspą i tym, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach. Każda mutacja na innej kartce, szczegółowo opisana, skrupulatnie rozrysowana i pokazana. Ewidentnie miała talent, żeby to wszystko, tak ładnie rozrysować, ukazać i opisać.

- Stasiu, a czy wiesz… No ten… Jaka jest Twoja mutacja? - zapytała po chwili Bobby.
To pytanie  zaczęło mi się odbijać echem po głowie, niczym bumerang, oddalało się, aby po chwili powr
ócić. Tylko z podwójną siłą. Dobrze wiedziałem, kim jestem, tylko czy chciałem to mówić. Prędzej czy później to i tak wyjdzie na światło dzienne. Może powinna wiedzieć.
Wyciągnąłem powoli rękę z palcem w kierunku kartki ilustrującej wilkołaka. Zastanawiałem się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Zawahałem się, po czym gwałtownie ją cofnąłem do siebie. Przy tym towarzyszyło mi lekkie odskoczenie do tyłu. Coś jakby mnie kartka chciała ugryźć, jakby mnie coś przeraziło. Może wizja samego siebie. Wizja bycia potworem z r
óżnych mitycznych opowieści.
- Muszę już iść, nim noc mnie zastanie. - Powiedziałem to cicho i chyba niezbyt zrozumiale dla niej. Mimo tego nie zamierzałem czekać, aż się przemienię i ją zaatakuje.

Droga czekała mnie dość daleka do mojej farmy, a nocą się niemiło podróżowało. Szczególnie, będąc wilkołakiem o wyostrzonych zmysłach, chęci zabijania i żywienia się mięsem. Do tego to wycie do księżyca... Dalej nie rozumiałem tego fenomenu, jednakże lubiłem to robić.
Mimo wszystko wr
óciłem do domu bez żadnych incydentów i niespodzianek. Cały czas jednak myślałem o Bobby i działaniu tych leków co jej podałem. Miałem nadzieje, że nie skrzywdzą jej za bardzo. Szybko położyłem się spać, ze względu ze było już późno.

Następnego dnia obudziłem się wcześnie rano. Zjadłem śniadanie, wykąpałem się i ubrałem. Przygotowałem się na przybycie dziewczyny na farmę, choć miałem ciche myśli, że pewnie po tych lekach nie będzie wstanie, przyjść do mnie, a tym bardziej pracować. Gdy wybiło południe, utwierdziłem się w przekonaniu, że dzisiaj do mnie na pewno nie przyjdzie. Nieco się martwiłem, czy nie dałem jej za mocnych tych lek
ów. Mimo wszystko musiała wyzdrowieć. Nie wiadomo czym, mógłby ją ten tygrysowaty kociak zarazić. Potrzebowała silnych leków, by zabić jakiekolwiek choroby i wirusy.

Drugiego dnia, gdy dziewczyna nie stawiła się na mojej stancji, nie podobało mi się to. Nie było to do niej podobne, szczeg
ólnie że ostatnio stawiała się regularnie i z samego rana. Stwierdziłem, że muszę się zainteresować swoim dobrym i ładnym, co najważniejsze, podwykonawcą. Od razu popędziłem w stronę domu Bobby, by się dowiedzieć, co się dzieje.
Już po piętnastu minutach stałem pod jej drzwiami. Wszedłem do środka, powoli mierząc wzrokiem każdy centymetr mieszkania. Od razu dostrzegłem dziewczynę, która zasłaniała oczy przed światłem. Podszedłem do niej, by jej pomóc i wytłumaczyć co się stało. Byłem lekko zdziwiony, że nic nie pamięta i nie kojarzy, ale domyśliłem się w końcu, że to przez działanie tych leków. Machnąłem ręką na jej przeprosiny i tłumaczenia. Ważniejsze było dla mnie teraz jej zdrowie, niż spichlerz na siano czy inne remonty. Porozmawialiśmy chwilę i wygoniłem ją do łazienki, by się ogarnęła i odświeżyła. Po kąpieli poczułaby się na pewno trochę lepiej. Rozsiadłem się na krześle, czekając na nią. Nie dłużyło mi się wcale. Powoli badałem wzrokiem cały domek, gdyż podobało mi się jego urządzenie. Gdy skończyła się myć, ruszyliśmy na moją farmę. Oczywiście musiałem ją skarcić, za pozostawione otwarte drzwi. Co, jeśli jakiś samotnik lub zwierz dostałby się do środka. Może lepiej o tym nie myśleć i cieszyć się, że to ja byłem pierwszy.
Na farmie Bobby od razu ruszyła po narzędzia. Nie ukrywam, że zadziałało to na mnie jak płachta na byka. W tym stanie chciała cokolwiek robić? Jeszcze pod moją opieką, na mojej farmie. Chyba żartowała, że mnie.
- A dokąd to? Jesteś blada, przydałby ci się jakiś sensowny posiłek. - Zawołałem za nią.
Bobby ewidentnie się zdziwiła i spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami. Zdawałem sobie sprawę, że się tego nie będzie spodziewać, szczególnie na wyspie. Poza tym, jako wilkołak, że świetnym słuchem, już od dawna słyszałem ten jej żołądek. Uśmiechnąłem się i zapraszający gestem, niczym kochany brat, zaprosiłem ją do siebie.
Bobby zasiadła przy stoliku w kuchni, czekając, co jej chef Staś zaserwuje. Pech w tym, że nie miałem zbytnio pomysłu na to, co przygotować dobrego. Nie wiedziałem też, co lubi jeść.
Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl, że chciała ode mnie owoce i warzywa. Stwierdziłem, że to będzie punkt zaczepienia.
Wyciągnąłem mięso z lodówki, krojąc je w kostkę. Wrzuciłem to na olej i zabrałem się za krojenie warzyw. Gdy już mięsko zaczęło się powoli rumienić, dorzuciłem warzywa. Trochę cukinii, papryki i pomidorów. Delikatnie to mieszałem od czasu do czasu tak, aby warzywa nie rozmiękły. Po kolejnych kilku minutach nałożyłem potrawki do miseczki i podałem dziewczynie. Oprócz tego zrobiłem jej też herbatę.
Bobby tylko cicho podziękowała, jakby nieco zawstydzona, a może zakłopotana i zaczęła jeść. Ewidentnie była głodna, bo nim się obejrzałem, zdążyła wszamać całą potrawkę. Zdziwiony spojrzałem na nią i miseczkę.
- Może jeszcze chcesz? - Zapytałem zadowolony.
- Nie powinnam, ale jeśli mogę.
- Oczywiście, że możesz, a nawet powinnaś.
Wziąłem naczynie i nałożyłem kolejną porcję, po chwili stawiając ją na stole.
Cieszyło mnie, że dziewczyna zajada z takim apetytem. Jakby było niedobre, to by pewnie wybrzydzała. Czyli nie gotowałem jednak tak źle. Sam też sobie nieco nałożyłem.
Po wspólnym śniadaniu, a może i obiedzie, bo w końcu południe się zbliżało, porozmawialiśmy chwilę i mogliśmy się udać, by co nieco majsterkować.
 
Bobby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz