z fiolkami. Skończyły się zapasy tych śmierdzących czerwonych koralowców i będzie musiała iść do
Syreniej Przystani, zamoczyć się w okropnej wodzie, która jest mokra i to bynajmniej nie po kostki.
Westchnęła, zmarszczyła nos i zamknęła kufer z hukiem.
Słońce już zachodziło, malując na niebie pomarańczowozłote plamy, a chłodny wiatr docierał do
środka domu przez nieszczelne okna. Ostatnio budziła się coraz później i przesypiała coraz więcej
dnia. Ale wzrok działał jak należy nawet w środku nocy, więc nie przejmowała się tym zbytnio. Grunt,
że człowiek sprawny. Choć na myśl o tej mokrej wodzie się wzdrygała.
Omiotła wzrokiem chatę i właściwie niewiele zmieniła w niej, odkąd tu trafiła. Od kiedy fale wypluły
ją na brzeg tej zmutowanej wyspy. Wszyscy mieli tu coś ze zwierzęcia, miałam wrażenie, że tylko ona
jeszcze nie wie, co z nią będzie.
Potrząsnęła głową, po czym pomacała się po kieszeniach. Kilka pustych fiolek czuła, sakiewki na zioła
są, nóż też, sztylety przy pasie również. Przydałby się bukłak z wodą jeszcze w kolejną kieszeń
wcisnąć, ale to już mogłoby być niewygodne. Dobra, nie wybierała się aż tak daleko, bez przesady.
Narzuciła na siebie jeszcze gruby, krzywo pozszywany sweter, który sama naprawiała (a bynajmniej
mistrzynią szycia nie była), bo na zewnątrz było już zimno, i ruszyła w zmierzchający świat.
Ciężkie buty chroniły nogi, ale nie pomagały być cicho, raz po raz szurając na piasku albo łamiąc
gałązkę. Gdy tak szła przez naszą wioskę i patrzyła na światła migoczące w oknach czy sylwetki
krzątających się mieszkańców, zastanawiała się czy kiedykolwiek wrócą do starego życia. Czy to nie
przez to trzymała się na uboczu? Bo miała nadzieję, że to przejściowe?
Właściwie, ile czasu już tu jest? Kilka tygodni na pewno. Zajęła stanowisko szamana, bo najbardziej
pasowało do tego, co umiem, ale wciąż właściwie niewiele wiem o innych. Może oni by wiedzieli, co
się stało w moją lewą rękę?
Swoją drogą, znowu zaczynała swędzieć. Przystanęła, grzebiąc w kieszeni w poszukiwaniu jednej z
dwóch maści, które zawsze miała przy sobie. Na swędzenie i przyspieszającą gojenie. Niestety ta
pierwsza śmierdziała niemiłosiernie, toteż odsłaniając zabliźnione, poszarpane niegdyś ramię i
smarując je brudnobrązową maścią, marszczyła nos.
Kiedy skończyła tę nieprzyjemną, acz konieczną czynność, poczuła jakieś takie ukłucie… sama nie
wiedziała czego. Samotności?
Analizowała, to co się działo w jej wnętrzu, nadal idąc. Dudniące tupanie moich butów lekko
irytowało, ale byłam pewna, że zaraz zanurzę się w las i będzie mi lepiej. Jakieś było jej zdziwienie,
gdy zorientowała się, że zamiast w przyjemny bór, wkroczyła w pola. Wiatr hulał tutaj bez
opamiętania, kołtuniąc jej kasztanowe włosy bardziej niż zwykle.
Słońce dawno już zaszło, a w oddali majaczył dom. Uznała, że skoro już tu przyszła, no może jednak
warto się zapoznać z kimś jak należy. Bardziej by jej się opłacało porozmawiać z szamanem, który jest
tu dużo dłużej, ale jak los chciał, tak ma.
Przyspieszyła kroku, marząc już o ciepłym wnętrzu, niedługo potem będąc już przed drewnianymi
drzwiami, po prostu w nie zapukała.
Pan Staś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz