Wróciłem do młyna, byłem padnięty i
nie wiedziałem czym, walką z niedziówem, zianiem ogniem, od którego
płonęły mi usta, czy może pomocą w osadzie? Rzuciłem leniwym wzrokiem po
wszystkim, co było w warsztacie i rezygnując z wykuwania czegokolwiek,
ruszyłem do pokoju, gdzie miałem odłożyć kapelusz Fafnira, który
zostawił w wiosce, przednio wchodząc do kuchni i pijąc dwie szklanki
wody, po których poczułem ogromną ulgę. Postanowiłem się przespać
chwilę, ale nie było mi to dane, ponieważ nim na dobre zasnąłem, obudził
mnie hałas dobiegający z zewnątrz. Był on nie wyraźny, wyjrzałem zza
okno i zobaczyłem, jak coś poruszało w lesie drzewami. Musiało być
ogromne, skoro udało mu się nimi ruszać, aby sprawdzić, czy to
przypadkiem nie żadne zagrożenie, wyszedłem z domu, zabierając płaszcz.
Sen towarzyszył mi jeszcze dłuższą chwilę, dopiero gdy wszedłem do lasu i
wyczułem spocone ciało stwora, którego nie dawno wygnaliśmy z osady,
uczucie znużenia i klejące oczy zniknęły jak ręką odjął. Spojrzałem
przed siebie, mogłem dokładnie określić, którędy się kierował, poprzez
połamane gałęzie i głębokie ślady w ziemi. Postanowiłem przejść się
kawałek i upewnić, że bestia zniknęła z tego regionu, a potem chciałem
wrócić do siebie, ale nie pozwoliła mi na to jedna rzecz; na połamanej
gałązce dzikich jagód zobaczyłem materiał, miałem dziwne przeczucie, że
należał do granatowej koszulki Fafnira, który miał wrócić do siebie…
znowu spojrzałem przed siebie, na połamane drzewka i krzewy. Biegli
szybko, jednak miałem nadzieje, że w jakiś sposób dotrę do niego i mu
pomogę, w końcu walka z taką bestią w pojedynkę jest ciężkim wyzwaniem.
Zobaczyłem
dym, był oddalony ode mnie nie cały kilometr, więc korzystając z
ostatnich sił, ruszyłem w tamtym kierunku, mając nadzieję, że nic złego
się nie stało, chociaż czy dym może wskazywać na coś innego? Może to
niedźiów się tylko palił? Miałem nadzieje. Pokonanie tak krótkiego
dystansu trwało chyba wieku, a na miejscu zastałem martwą bestię,
przebitą włócznią i ze spalonym futrem, oraz wielkie smoka. Przystanąłem
i patrzyłem na stworzenie, przypominając sobie, że Fafnir także był
Dragonem.
- Fafnir? - wypowiedziałem jego imię, ale nie
zareagował, zamiast tego jego wielkie powieki opadły, a on nie wykonał
już żadnego ruchu. Patrzyłem na piękną istotę, nie mogąc uwierzyć w to,
co widziałem. Byłem z jednej strony podekscytowany, a z drugiej
kompletnie przerażony, chociaż te drugie uczucie było wywołane tym, że
dowiedziałem się, skąd pochodził dym. Dom się palił, a teraz zostały z
niego tylko drewniane szczątki, które się jeszcze tliły. Przełknąłem
ślinę, obserwując całe te pobojowisko. Jeśli to było lokum chłopaka, nie
miał gdzie spać przez najbliższe kilka tygodni, jeśli ma zamiar to
naprawić.
Podszedłem do ciała bestii i jej się
przyjrzałem. Była martwa, leżała na kałuży krwi, śmierdziała spalonym
futrem, a broń wystawała z jej ciała, oblepiona krwią. Potem ruszyłem do
szczątków domostwa, uważając na palące się jeszcze fragmenty drewna.
Wszystko poszło z dymem, nie licząc jakichś pojedynczych metalowych
elementów. Westchnąłem, trochę mu współczułem i byłem trochę na siebie
zły, że nie zdążyłem, ale nie miałem wyrzutów sumienia, bo to nie była
moja wina. Po obejrzeniu zniszczeń, postanowiłem przyjrzeć się
wielkiemu, skrzydlatego gadowi, który leżał nie przytomny i miał na
sobie wyraźne rany. Dotknąłem łuski, była twarda jak stal, ale nawet
delikatna. Chłopakowi wyrósł długi, cienki ogon, który prawdopodobnie
dorównywał długością całemu tułowiu. Pozwoliłem sobie go dotknąć,
następnie obejrzałem jego łeb. Miał ostre i wystające kły, który z
łatwością przebiłyby ciało człowieka, razem ze spiczastymi uszami,
doszły mu czarne rogi. Najciekawsze i według mnie najpiękniejsze były
skrzydła, ponieważ wydawały się po części niewidzialne. Były
przezroczyste i można było zobaczyć tylko lśniące krawędzi i żyły. Były
one bardzo gładkie, a nawet o dziwo grube. Jednym zdaniem: złoty smok
był piękny.
Postanowiłem poczekać, aż chłopak się wybudzi i zaoferować mu pomoc, dlatego usiadłem wygodnie pod drzewem i czekałem.
(...)
Kiedy
opierałem się o drzewa i podrapałem się w szyję, poczułem zmianę. Moja
paznokcie były o wiele dłuższe i ostrzejsze, przez co porobiłem sobie
czerwone ślady. Długo im się przyglądałem, potem przejechałem językiem
po zębach, które także wydały mi się ostrzejsze. Sądziłem, że to mi się
tylko wydaje, przyłożyłem dłoń do szczęki, wydała mi się… twardsza.
Czyżbym miał omamy? Wzruszyłem ramionami i ignorując te dziwne zjawiska,
oparłem się o drzewo, wtedy poczułem dziwne guzki. Były chropowate,
zmieniłem pozycje. Wtedy nogawka mi się podwinęła do góry i zobaczyłem
łuski. To dało mi znak, że powoli przechodziłem przez kolejny etap.
(...)
Przysnąłem,
obudziło mnie delikatne trzęsienie i głośny szelest, który potem
zmienił się w łamanie desek. Otworzyłem oczy, zapominając przez chwilę,
co tu robiłem, a kiedy zobaczyłem, że ogromne stworzenie się budzi,
automatycznie się podniosłem na dwie nogi, gotów uciekać, ale nawet nie
postąpiłem kroku, ponieważ wiedziałem, że to Fafnir. Powoli otwierał
oczy i się podnosił z ziemi, z mojej perspektywy wyglądał jak góra, jego
ciało przysłoniła słońce, a na mnie opadł jego cień. Machnął
niezgrabnie ogonem, powalając drzewo obok siebie i uderzając nim o
ziemie, gdzie wcześniej był jego dom. Wystraszony nowymi doświadczenia,
odwrócił się w kierunku hałasu, machnąłem skrzydłami i zniszczył kolejne
drzewo, a jego ogon świsnął mi nad głową.
- Fafnir!
Trochę spokojniej! - krzyknąłem, mając nadzieje, że mnie usłyszy, ale
tak się nie stało. Albo naprawdę byłem dla niego za cichy, albo to szok
nową perspektywą tak omotał jego umysł. Zaczął się kręcić, a ja
wymachiwałem rękami i do niego krzyczałem, dopiero gdy stanął
naprzeciwko mnie, jego oczy zatrzymały się na mojej sylwetce. Smok się
zatrzymał i zniżył do mnie łeb. Przez chwilę oboje milczeliśmy, a
chłopak nagle wrócił do swojej ludzkiej postaci, w której wyglądał o
wiele gorzej. Miał nie tylko rany, ale krew i porwane ubrania. - Kiepsko
wyglądasz – skomentowałem. Albinos tylko uniósł na mnie słaby wzrok. -
Chodź do mnie, ogarniesz się, a potem mi wytłumaczysz, co tu się stało –
chłopak nic nie powiedział, tylko skinął raz głową i pozwolił mi się
zabrać do domu.
(…)
Kazałem
mu usiąść na krześle i zdjąć koszulkę. Wszystkie czynności wykonywał
mozolnie, nie miał nawet sił, albo ochoty na kłócenie się ze mną, kiedy
zacząłem mu czyścić rany. Trwało to długo, ponieważ krew zaschła i
zdążyły zaropieć, dopiero po jakichś dwóch godzinach Fafnir wyglądał
całkiem przyzwoicie.
- Czujesz się trochę lepiej? - zapytałem, odkładając brudny materiał na miski z ciepłą wodą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz