Czas u dziewczyny mijał mi zadziwiająco
szybko i przyjemnie. Pomimo jej bałaganu z przyjemnością wypiłem
herbatę, rozmawiając i ucząc ją o mojej małej owieczce. Nie chciałem jej
opuszczać, owieczki w sensie, ale ufałem Raven na tyle, aby ją zostawić
jeszcze na dwa dni. Musiałem to tylko wytłumaczyć jeszcze jej dorosłym
odpowiedniczkom.
Słońce radośnie zawitało podczas mojego powrotu do
domu, jednakże już powoli zachodziło za górami, które rzucały cień na
całą polanę. Powoli dochodziłem do swojej farmy. Droga wskazana przez
dziewczynę była zdecydowanie szybsza i co ważniejsze, wygodniejsza.
Jakim cudem ja jej wcześniej nie znałem. Zdecydowanie za mało
spacerowałem ostatnimi czasy. Choć to może przez ten nawał obowiązków,
zajmowanie się polem i hodowlą.
Od razu ruszyłem do swoich owieczek, żeby,
powiedzieć owieczkom jak wygląda sytuacja. Może i były to zwykle
zwierzęta dla niektórych, jednakże dla mnie były jak rodzina. Po
wygłaskaniu i wyczesaniu ich specjalną szczotką zapewniłem je, że
jagnięciu nic nie grozi. Wydawały się, jakby rozumiały wszystko,
jednakże patrzyły na mnie z wyrzutem. Rozumiałem je, w końcu też byłbym
zły jakby ktoś mi zabrał moje dziecko by go wytulić i wygłaskać.
Te przemyślenia zaczęły podążać w złą stronę, postanowiłem więc zjeść kolacje i udać się w ramiona Morfeusza.
***
Dwa dni minęły, jak z bicza strzelił. Nim się
obejrzałem, miałem już odbierać swoje jagnię od wampirzycy. Akurat w ten
dzień musiało się rozpadać i zebrać na burzę. Owszem, kochałem burze,
ale jedynie wtedy, gdy siedziałem przy kominku, czytając dobrą książkę.
Oczywiście, siedząc na fotelu, popijając gorącą herbatę i słuchając
melodii, granej przez deszcz, na moich szybach,
jednakże to nie był ten moment. Dziś podczas
burzy, musiałem udać się do domu samotniczki i zabrać to, co moje.
Włożyłem jakiś płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłem nowo poznaną mi
dróżką. Zaledwie w połowie drogi usłyszałem gdzieś niedaleko huk, który
aż mi zmroził krew w żyłach. Czyżby piorun gdzieś tu blisko uderzył?
Przemierzałem dróżką dalej, cały czas w kierunku domu krwiopijcy.
Idąc dalej, poczułem mocny, specyficzny zapach.
Ciężko było mi go opisać, szczególnie że czułem go pierwszy raz. W końcu
zauważyłem krzak, któremu paliło się kilka gałązek, najpewniej od
wyładowania atmosferycznego. Podszedłem bliżej, a zapach płonącego
krzaka dawał mi się co raz bardziej we znaki. Był silny i intensywny.
Drapał moje nozdrza i gardło, jednocześnie czułem się lekko podpity.
Ugasiłem go i zerwałem kilka liści. Powąchałem je, jednakże same w
sobie były bezwonne. Schowałem liście do kieszeni i ruszyłem dalej.
Zaledwie po kilku krokach zaczęło mi się mocno
kręcić w głowie. Obraz zaczął mi się rozmywać, świat zaczął krążyć, a
każdy dźwięk stał się donośniejszy. Jednocześnie poczułem przypływ
smutku, żalu, ale i euforii i szczęścia. Chciałem coś powiedzieć, jednak
język mi się plątał. Nogi zaczęły mi się potykać same o siebie i wtedy
właśnie wylądowałem twarzą w trawie. Film mi się przysłowiowo urwał i
nie wiedziałem już co się ze mną dzieje. Teraz mógł mnie ktoś
rozszarpać. Ktoś lub coś. Dzikie głodne zwierzę, żądny zemsty samotnik
lub ktoś inny dla zabawy.
Nie wiem, ile czasu minęło, nie wiem też, ile tam
dokładnie leżałem. Poczułem początkowo jedynie szturchanie, po chwili
usłyszałem głos. Niby znajomy niby obcy. Otworzyłem powoli oczy, widząc
rozmazanego stworka. Ciemne włosy, oczy, blada cera, kilka ostrych
kłów...
- Sierściuchu... Wstawaj... Rozchorujesz się albo gorzej... A ja nie mogę niańczyć cały czas T W O J E J owieczki.
Ach no tak. To moja droga Raven musiała mnie tu
odnaleźć. Chciałem jej coś powiedzieć, ale jedynie bełkotałem bez ładu i
składu. Poczułem drobną łapkę pod swoją pachą, która ciągnęła mnie do
góry.
- Wstawaj futrzaku... - Złościła się wampirzyca.
Gdy stanąłem na nogach, zacząłem powoli dreptać
tuż obok dziewczyny. Droga mi się strasznie dłużyła, jakbym miał przejść
dziesięć kilometrów. Jednak tak naprawdę po dwóch minutach wymuszonego
marszu, byliśmy już w jej domu. Pomogła mi wejść i usadowiła mnie na
fotelu. Spojrzałem na nią nieco przyćmiony.
- Zdecydowanie powinieneś przejść na dietę. - Powiedziała sucho, uśmiechając się.
- Jestem szczupły... - Wymamrotałem.
- Ta... a ja jestem Pocahontas.
Dziewczyna udała się do kuchni i zaczęła parzyć
jakieś ziółka. Jakby mało mi już było ziółek. Wyciągnęła z szafki
ściereczkę i namoczyła ją wodą. Podeszła do mnie, nakładając ściereczkę
na moje czoło i podając pod nos ziółka.
- No już futrzasty... Wdychaj to i pij. Na zmianę... - Powiedziała, wmuszając we mnie napój.
Może i byłem przyćmiony, może i na haju. Mimo to
dobrze wiedziałem, że tego czegoś się nie dało pić. Sam zapach był
paskudny, a wampirzyca jeszcze wlewała ten napój na siłę do mojej buzi.
Gorzkie, mocne, drapiące w gardło. Zapach intensywny, również drapiący i
odrzucający. Nie wiem jakim cudem miało mi to niby pomóc.
Po chwili poczułem się senny, przez co moja głowa
bezwładnie opadła na oparcie fotela. Zamknąłem oczy i oddałem się w
ramiona morfeusza.
Nie wiem, ile czasu minęło. Godzina może dwie. Na
pewno czułem się zdecydowanie lepiej, ściągnąłem z głowy okład i powoli
wstałem. Lekko mną zawróciło i prawie się przewróciłem, ale to chyba
normalne, szczególnie po drzemce na fotelu.
- Rav... Raven... - Powiedziałem cicho, rozglądając się po pokoju. - Krwiopijco!
- No i co się wydzierasz? - Usłyszałem za sobą.
- Co się stało?
- Nic się nie stało. Upaliłeś się czymś albo
upiłeś. Swoją drogą... - Uśmiechnęła się złośliwie. - Nie znałam cię od
tej strony wilczku... Taki grzeczny i ułożony. - Chwyciła mnie za
policzek, niczym ciotka z koszmarów, lekko nim szarpiąc.
- Zostaw... - Strąciłem jej dłoń, swoją ręką. - Nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu piorun podczas burzy...
Dziewczyna zaczęła się śmiać i spojrzała na mnie.
-Wszystko jedno. Tak czy siak, wyglądałeś, jakbyś spalił za dużo zielska.
- Tak...? To może zobaczymy, jak ty będziesz
wyglądać, po zapaleniu tego? - Wyciągnąłem z kieszeni dwa małe listki i
położyłem je na dłoni kobiety.
Raven?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz