17 września 2019

Od Pana Stasia CD Raven

Czas u dziewczyny mijał mi zadziwiająco szybko i przyjemnie. Pomimo jej bałaganu z przyjemnością wypiłem herbatę, rozmawiając i ucząc ją o mojej małej owieczce. Nie chciałem jej opuszczać, owieczki w sensie, ale ufałem Raven na tyle, aby ją zostawić jeszcze na dwa dni. Musiałem to tylko wytłumaczyć jeszcze jej dorosłym odpowiedniczkom.
Słońce radośnie zawitało podczas mojego powrotu do domu, jednakże już powoli zachodziło za górami, które rzucały cień na całą polanę. Powoli dochodziłem do swojej farmy. Droga wskazana przez dziewczynę była zdecydowanie szybsza i co ważniejsze, wygodniejsza. Jakim cudem ja jej wcześniej nie znałem. Zdecydowanie za mało spacerowałem ostatnimi czasy. Choć to może przez ten nawał obowiązków, zajmowanie się polem i hodowlą.
Od razu ruszyłem do swoich owieczek, żeby, powiedzieć owieczkom jak wygląda sytuacja. Może i były to zwykle zwierzęta dla niektórych, jednakże dla mnie były jak rodzina. Po wygłaskaniu i wyczesaniu ich specjalną szczotką zapewniłem je, że jagnięciu nic nie grozi. Wydawały się, jakby rozumiały wszystko, jednakże patrzyły na mnie z wyrzutem. Rozumiałem je, w końcu też byłbym zły jakby ktoś mi zabrał moje dziecko by go wytulić i wygłaskać.
Te przemyślenia zaczęły podążać w złą stronę, postanowiłem więc zjeść kolacje i udać się w ramiona Morfeusza.

***

Dwa dni minęły, jak z bicza strzelił. Nim się obejrzałem, miałem już odbierać swoje jagnię od wampirzycy. Akurat w ten dzień musiało się rozpadać i zebrać na burzę. Owszem, kochałem burze, ale jedynie wtedy, gdy siedziałem przy kominku, czytając dobrą książkę. Oczywiście, siedząc na fotelu, popijając gorącą herbatę i słuchając melodii, granej przez deszcz, na moich szybach,
jednakże to nie był ten moment. Dziś podczas burzy, musiałem udać się do domu samotniczki i zabrać to, co moje. Włożyłem jakiś płaszcz przeciwdeszczowy i ruszyłem nowo poznaną mi dróżką. Zaledwie w połowie drogi usłyszałem gdzieś niedaleko huk, który aż mi zmroził krew w żyłach. Czyżby piorun gdzieś tu blisko uderzył?
Przemierzałem dróżką dalej, cały czas w kierunku domu krwiopijcy.
Idąc dalej, poczułem mocny, specyficzny zapach. Ciężko było mi go opisać, szczególnie że czułem go pierwszy raz. W końcu zauważyłem krzak, któremu paliło się kilka gałązek, najpewniej od wyładowania atmosferycznego. Podszedłem bliżej, a zapach płonącego krzaka dawał mi się co raz bardziej we znaki. Był silny i intensywny. Drapał moje nozdrza i gardło, jednocześnie czułem się lekko podpity. Ugasiłem go i zerwałem kilka liści. Powąchałem je, jednakże same w sobie  były bezwonne. Schowałem liście do kieszeni i ruszyłem dalej.
Zaledwie po kilku krokach zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Obraz zaczął mi się rozmywać, świat zaczął krążyć, a każdy dźwięk stał się donośniejszy. Jednocześnie poczułem przypływ smutku, żalu, ale i euforii i szczęścia. Chciałem coś powiedzieć, jednak język mi się plątał. Nogi zaczęły mi się potykać same o siebie i wtedy właśnie wylądowałem twarzą w trawie. Film mi się przysłowiowo urwał i nie wiedziałem już co się ze mną dzieje. Teraz mógł mnie ktoś rozszarpać. Ktoś lub coś. Dzikie głodne zwierzę, żądny zemsty samotnik lub ktoś inny dla zabawy.

Nie wiem, ile czasu minęło, nie wiem też, ile tam dokładnie leżałem. Poczułem początkowo jedynie szturchanie, po chwili usłyszałem głos. Niby znajomy niby obcy. Otworzyłem powoli oczy, widząc rozmazanego stworka. Ciemne włosy, oczy, blada cera, kilka ostrych kłów...
- Sierściuchu... Wstawaj... Rozchorujesz się albo gorzej... A ja nie mogę niańczyć cały czas T W O J E J owieczki. 
Ach no tak. To moja droga Raven musiała mnie tu odnaleźć. Chciałem jej coś powiedzieć, ale jedynie bełkotałem bez ładu i składu. Poczułem drobną łapkę pod swoją pachą, która ciągnęła mnie do góry. 
- Wstawaj futrzaku... - Złościła się wampirzyca. 
Gdy stanąłem na nogach, zacząłem powoli dreptać tuż obok dziewczyny. Droga mi się strasznie dłużyła, jakbym miał przejść dziesięć kilometrów. Jednak tak naprawdę po dwóch minutach wymuszonego marszu, byliśmy już w jej domu. Pomogła mi wejść i usadowiła mnie na fotelu. Spojrzałem na nią nieco przyćmiony. 
- Zdecydowanie powinieneś przejść na dietę. - Powiedziała sucho, uśmiechając się. 
- Jestem szczupły... - Wymamrotałem.
- Ta... a ja jestem Pocahontas. 
Dziewczyna udała się do kuchni i zaczęła parzyć jakieś ziółka. Jakby mało mi już było ziółek. Wyciągnęła z szafki ściereczkę i namoczyła ją wodą. Podeszła do mnie, nakładając ściereczkę na moje czoło i podając pod nos ziółka.
- No już futrzasty... Wdychaj to i pij. Na zmianę... - Powiedziała, wmuszając we mnie napój. 

Może i byłem przyćmiony, może i na haju. Mimo to dobrze wiedziałem, że tego czegoś się nie dało pić. Sam zapach był paskudny, a wampirzyca jeszcze wlewała ten napój na siłę do mojej buzi. Gorzkie, mocne, drapiące w gardło. Zapach intensywny, również drapiący i odrzucający. Nie wiem jakim cudem miało mi to niby pomóc. 
Po chwili poczułem się senny, przez co moja głowa bezwładnie opadła na oparcie fotela. Zamknąłem oczy i oddałem się w ramiona morfeusza.

Nie wiem, ile czasu minęło. Godzina może dwie. Na pewno czułem się zdecydowanie lepiej, ściągnąłem z głowy okład i powoli wstałem. Lekko mną zawróciło i prawie się przewróciłem, ale to chyba normalne, szczególnie po drzemce na fotelu. 
- Rav... Raven... - Powiedziałem cicho, rozglądając się po pokoju. - Krwiopijco!
- No i co się wydzierasz? - Usłyszałem za sobą.
- Co się stało? 
- Nic się nie stało. Upaliłeś się czymś albo upiłeś. Swoją drogą... - Uśmiechnęła się złośliwie. - Nie znałam cię od tej strony wilczku... Taki grzeczny i ułożony. - Chwyciła mnie za policzek, niczym ciotka z koszmarów, lekko nim szarpiąc.
- Zostaw... - Strąciłem jej dłoń, swoją ręką. - Nie zrobiłem tego specjalnie. Po prostu piorun podczas burzy...
Dziewczyna zaczęła się śmiać i spojrzała na mnie.
-Wszystko jedno. Tak czy siak, wyglądałeś, jakbyś spalił za dużo zielska.
- Tak...? To może zobaczymy, jak ty będziesz wyglądać, po zapaleniu tego? - Wyciągnąłem z kieszeni dwa małe listki i położyłem je na dłoni kobiety.

Raven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz