8 grudnia 2019

Od Bezimiennego CD Raven

Huk zwalonego stropu niemal od razu przywrócił mu jasność umysłu. Jakby w tym samym momencie alkohol wyparował z jego żył. Adrenalina uderzyła, przywracając siły. Mięśnie napięły się, niesione nabytą energią. Był gotów na najgorsze, obronę, atak, wszystko. Obserwował w skupieniu, próbując możliwie najlepiej ocenić sytuację. Do momentu, gdy zobaczył te oczy, wściekle czerwone błyszczące ostrzegawczo w blasku księżyca. Tyle mu wystarczyło, by wiedzieć, że byłą to ta samo osobą, którą widział ledwie godzinę temu.
– N-nie podchodź bliżej… Rozumiesz, co mówię za słowa, nie podchodź… – nagły atak kaszlu nie pozwolił jej dokończyć.
Zignorował jej zakaz, chciał przyjrzeć jej się z bliska, może nawet pomóc. Nie tracił jednak czujności, nie wiedział, czego może się po niej spodziewać. Była kimś całkowicie mu obcym, pewnie wrogo nastawionym, nie mógł jej ufać… tak jak ona jemu. W razie potrzeby nie zawaha się bronić, choć z całą pewnością nie miał zamiaru wyrządzić jej jeszcze większej krzywdy. Upadek na plecy skutecznie wyręczył go w tym. Przez jakiś czas będzie nieszkodliwa. Może nawet uda mu się nawiązać z nią jakiś kontakt.
Mimo pewności co do autentyczności tej sceny, niedowierzanie i paradoks losu, jakiego doznawał w tamtej chwili i tak próbował wmówić mu, że to wszystko to jedynie majak. Wytwór spragnionej ludzkiego towarzystwa duszy. Nawet gdy usłyszał tłumiony jęk i widząc żeński kształt malujący się za chmarą szarego kurzu.
– Kim jesteś dziewczyno o oczach czerwonych oczach? – spytał.
Opadający już kurz nadawał mirażowi bardziej ludzki wygląd. Czarny zarys wyostrzył się, prezentując mężczyźnie dobrze zapamiętany widok. 
– Jakim… Krwawisz?! – mimowolnie podniósł głos.
– Nie k-krzycz… – nakazała półszeptem, w jej tonie można było usłyszeć jeszcze wyraźne naleciałości bólu. – Nic więcej nie mów, rozumiesz…
Fakt, że od razu nie próbowała go zaatakować, nieco uśpił jego czujność, budząc tym samym nadzieję, że obejdzie się bez jakichkolwiek nieprzyjemności, że będą mogli normalnie porozmawiać, jak człowiek z człowiekiem. Nie potwory, ludzie.
– Pierdolisz głupoty kobieto. Ledwo na nogach stoisz, udajesz taką waleczną?! – Pewnym ruchem wyciągnął dłoń w jej stronę.
Zdecydował się jej pomóc. Nim jednak zdążył jej dotknąć, poczuł silne uderzenie. Czarnowłosa odbiła wierzchem dłoni jego przedramię. Nie spodziewał się, że po takim upadku odnajdzie w sobie tyle sił, by zrobić to tak mocno. Miał w zanadrzu jeszcze kilka słów wyrażających swoje niezadowolenie wywołanych jej opornością. Nie zdążył jednak wypluć ich z siebie, ubiegły go jej słowa:
– Odsuń się…
– Co?
– Słabo mi – wyszeptał mdlejącym głosem.
Dostrzegł jedynie wywracające się białkiem oczy. Bezwładne ciało zatoczyło się, delikatnie osuwając się na ziemię. Brunet bez namysłu rzucił się na gruzy, w ostatniej chwili ratując głowę kobiety przed upadkiem na twardy kamień. Przez chwilę trwał w bezruchu. Dopiero teraz zaczynał rozumieć, co się właśnie stało.
Musiał się zastanowić co teraz zrobić. Nie mógł jej tak zostawić, ale dziury również, w każdym momencie mógł wpaść przez nią jakiś stwór.
Przeciągnął prawą dłoń nieco dalej po głowę kobiety. Jego nozdrza zaatakował metaliczny zapach. Krew? Czerwona plama zabarwiła mu dłoń, rozcierając się na całym przedramieniu. Pierwszy raz miał okazję poczuć zapach ludzkiej krwi. Po przemianie był wyrazisty, intensywny i jakby słodki. W tym momencie był sobie niezmiernie wdzięczny, że dopiero co przydusił głód. Wziął kilka głębokich wdechów. Lewą ręką wsunął jej pod kolana. Młoda kobieta okazała się nad wyraz lekka, podniesienie jej z ziemi nie stanowiło najmniejszego problemu.
Przeniósł ją do innego pomieszczenia. Było jałowe, stało w nim ledwie kilka skrzyń i beczek. Służyło za coś w rodzaju składziku, rupieciarni. Ostrożnie usadowił czarnowłosą na podłodze pod ścianą, opierając głowę o zimny kamień. W pomieszczeniu nie było absolutnie żadnego mebla, na którym mógłby ją położyć. Pośpiesznie wrócił do poprzedniego pomieszczenia. Stanął pośrodku, rozglądając się dookoła. Co tu zrobić? Przecież miał jeszcze trochę materiałów! Niedaleko prowizorycznego pieca stało kilka długich desek i klocków, które miał wykorzystać do zrobienia pochew i rękojeści do mieczy. Trudno, miał teraz dla nich inne przeznaczenie. Dotransportował to wszystko wraz z kilkoma gwoździami i młotkiem do prowizorycznego szpitala. Tam też w okamgnieniu zbił z tego prowizoryczne łóżko, które wyłożył szmatami.
Ranną delikatnie położył na nowo stworzonej pryczy. Kwestią kilku minut było zebranie odpowiednich przedmiotów potrzebnych mu do udzielenia pierwszej pomocy. Pierwszym etapem oczywiście było rozeznanie się z ranami. Było to jednocześnie w jego mniemaniu najbardziej ryzykowne. W takiej sytuacji był zmuszony zdjąć z niej ubrania. Obawiał się, że kobieta obudzi się w trakcie rozbierania jej. Wyobraźnia serwowała mu mało przyjemną wizję takiej ewentualności. Było to dla niego dość krępujące, w zasadzie nawet nieprzyjemne. Niepewnie usiadł na skraju łóżka, podnosząc korpus czarnowłosej do góry. Dla własnej wygody oparł jej głowę o swój bark. Zwolnienie go z konieczności podtrzymywania nieprzytomnej znacznie ułatwiało mu zdjęcie z niej czarnej kamizelki. Koszulę miała na tyle luźną, że wystarczyło rozpiąć jeden górny guzik, by bez większych trudności ją ściągnąć.
– Kurwa… – szepnął do siebie, krzywiąc znacząco marmurową twarz.
Od razu rzuciła mu się w oczy kuriozalna ilość blizn pokrywająca jej skórę. W jednej chwili pożałował kobiety. Musiała spędziła na wyspie zbyt wiele czasu.
Zdjął z rannej praktycznie całą odzież, pozostawił jedynie dolną bieliznę, nie było przecież żadnych wskazań, by sądzić, że i ją należy usunąć. Ubrania w większości pokryte były krwią, później zamoczy je w zimnej wodzie.
Opatrywanie ran zajęło zdecydowanie więcej czasu. Na ramieniu miała drobne rozcięcie, nawet nie wiedział, jak mogła to sobie zrobić. Podejrzewał, że mogła sobie to zrobić wcześniej. Żebra wyglądały znacznie gorzej, wyraźne zasinienie wystąpiło w ich dolnej części. Istniało prawdopodobieństwo, że ma pęknięta lub nawet złamane kilka z nich. Na jego oko jednak nie było to nic bardzo groźnego. Nawet jeśli miałby być połamane, to z całą pewnością płuca nie zostały uszkodzone. W przeciwnym razie już dawno dławiłaby się krwią i najpewniej umarła. Musiał przyznać, że nieznajoma miała szczęście. Jedyne co mógł z tym zrobić to ciasne owinięcie jej klatki piersiowej bandażem. Ucisk zdecydowanie zmniejszy poruszanie się żeber, co może wspomóc gojenie, a na pewno nie spowoduje pogorszenia ich stanu. Zakrył bandażem również ramię i piersi kobiety, by poczuła się nieco bardziej komfortowo po przebudzeniu, o ile można by mówić o jakimkolwiek komforcie.
W górnej partii ud znajdowała się paskudna rana, głęboka. Wypływała z niej stróżka krwi. Na jej widok był blisko palnięcia się w głowę. Dlaczego nie zajął się nią w pierwszej kolejności? Głupek. Oczyścił ranę. Samo szycie nie trwało długo, rozcięcie nie było duże, trzy, może czterocentymetrowe.
W końcu przykrył kobietę kawałkiem materiału i w lot łapiąc jej ubrania, wyszedł. Tak jak zaplamioną odzież wylądowała w misce z zimną wodą. Teraz należało zająć się resztą. Przenosił po kolei bardziej potrzebne rzeczy, oczywiście względnie lekkie. Nie miała zamiaru targać się z czymś ponadgabarytowym. Jeszcze szanował swoje plecy. Przeniósł do nowego głównego pomieszczenia jedynie stolik, butelkę bimbru, którą na nim położył, krzesło i w zasadzie tylko. Kilka drobniejszych przedmiotów zgarnął mimochodem. Na krześle rozwiesił jedną ze swoich koszul, aby po przebudzeniu czarnowłosa miała co na siebie założyć, oczywiście pod warunkiem, że jej ubrania nie będą jeszcze suche. Wszystko zależało od tego i będzie spała.
Po raz kolejny przemierzył korytarz dzielący go od pomieszczenia z zawalonym sufitem. Chciał na spokojnie przyjrzeć się uszkodzeniu i oszacować mniej więcej ile potrzebować będzie materiałów do naprawy tego. Dziura była dość spora. Będzie musiał położyć na to dużą płytę na nią ustawić kilka kamieni i zasypać ziemią dla niepoznaki. Od środka jednak jedyną sensowną opcją wydawało się zabetonowanie tego lub oblepienia gliną. Wiedział jednak już na tym momencie, że zdecydowanie nie będzie mu się chciało stać z pochodnią, aby utwardzić glinę. Tak więc będzie musiał namieszać betonu albo coś podobnego i postawić filar, żeby teraz już mieć pewność, że strop się utrzyma. Wracając, zatarasował wejście, żeby żadna zbłąkana bestyjka nie weszła dalej.
Wchodząc do „szpitala”, spodziewał się zastać ranną tam, gdzie ją zostawił, grzecznie leżącą na łóżko. Ku jego zaskoczeniu nie było jej tam. Mrugnąwszy kilka razy, z niedowierzaniem rozejrzał się po pomieszczeniu – pusto. Gdzie ona była?
Nagle poczuł coś mokrego na karku, piekło delikatnie. Chciał się odwrócić. Trzask. Poczuł silne uderzenie w głowę zaprawione dźwiękiem tłuczonego szkła. Jakimś cudem nie stracił przytomności. Był jednak na granicy, nogi ugięły się pod jego ciężarem. Ostatkiem sił udało mu się odwrócić. To ona! Trzymała w dłoń szyjkę jego bimbrowej flaszki, połowa szkła rozsypana była po najbliższej okolicy. Zamachnął się, chciał wyrwać jej butelkę. Jednak w tej samej chwili, w której złapał szkło, jednak nadeszła ciemność. Padł jak długi ciągnąć kobietę za sobą. Przytomność stracił jednak na ułamek sekundy. Zdążył poczuć uderzenie plecami o ziemię i przecinające jego skórę odłamki. Zaciskając zęby, wydał z siebie głuchy jęk, podobny wydobył się z ust czarnowłosej. Padnięcie z uszkodzonymi żebrami nie mógł być niczym przyjemnym. Otwierając oczy, dostrzegł bladą twarz kobiety podnoszoną z jego klatki piersiowej. Najwyraźniej była równie zaskoczona tą sytuacją co on. Po chwili jednak zaskoczenie i niezrozumienie na jej fizis przemieniło się w regularny szok.
– C-co kurwa?! Co Ty wyprawiasz?! – krzyknęła, niemal odskakując w tył. Powstrzymał ją przed tym jedynie silny ból, mimo to bardzo szybko znalazła się pod ścianą.
Colette leżał rozłożony na podłodze, w dalszym ciągu nie mogąc zrozumieć, co się właśnie odpierdoliło. Widział jedynie czerwonooka pośpiesznie szukającej czegoś wzrokiem. Brunet zerknął w lewo – butelka. W tym samym momencie i ona dostrzegła naczynie. Jednocześnie zdecydowali się po nią sięgnąć. Bezimiennemu wystarczyło jednak szybkie przesunięcie dłoni. Czarnowłosa na powrót zmieniła się w część ściany.
– Zaatakowałaś mnie! – krzyknął, podnosząc się na lewym przedramieniu.
Nie odpowiedziała.
Mężczyzna kilkukrotnie zmrużył mocno oczy. Cholernie bolała go głowa i plecy. Potarł dłonią bolące miejsce tuż nad prawą skronią. Mokre. Znowu krew? W sumie nie ma się co dziwić. Konkretnie oberwał. Widać jego podopieczna czuła się już zdecydowanie lepiej.
Nie zdążył nawet zamrugać, gdy wypłynęła kolejna stróżka krwi. Tym razem z jego szyi. Towarzyszący temu ból był nieporównywalnie większy od tego skoncentrowanego w głowie. Dopiero po chwili zauważył, że to ranna kobieta trzymała jego ramiona w żelaznym uścisku, zębami wgryzając mu się w kark.
– Cholera! – krzyknął przeciągle, nisko.
Musiał jak najszybciej oderwać ją od siebie. Nie było ko jednak takie proste. Z każdą sekundą robiło mu się coraz słabiej. Tępy ból głowy również nie pomagał. Przez chwile szamotał się jak złapane w pułapkę zwierze, aż w końcu udało mu się uwolnić ręce. Niesamowite, jakie w takich sytuacjach można wykrzesać z siebie pokłady sił. Na pierwszy rzut oka czarnowłosa wydawała się wątła i słaba, a teraz Colette miał realny problem, by ją powstrzymać. Jedną dłoń oparł jej na czole, drugą na klatce piersiowej. Zbierając całą siłę, naparł. Słyszał jedynie posykiwanie i im podobne wrogo brzmiące dźwięki. W ostatnim momencie szarpnąć. Udało się! Nie tracąc czasu, poderwał się z ziemi. Zszedł niżej na kolanach, pochylając delikatnie tułów. No chodź! – pomyślał.
Przejęły go jej oczy. Wściekle czerwone do szpiku przesiąknięte żądzą. Nie obecne, zamglone złością. Coś okropnego. Teraz jeszcze bardziej przypominała mu wampira. Byłą jednak znacznie od nich straszniejsza. Niewinność splamiona furią była dla bruneta czymś głęboko go dotykającym. Skalane niewiniątko.
Nie musiał długo czekać. Już po chwili pojawiła się przed nim wampirzyca. Chciała powtórzyć akcję sprzed chwili. Niedoczekanie! Drugi raz nie da się na to złapać. Odepchnął ją, nasadą dłoni bijąc pod obojczykiem w ranę. Nie czekając na nic, w ułamku sekundy znalazł się tuż za nią, obejmując ramionami. Nie miał zamiaru puścić. Opętańczy krzyk przeszywał na wskroś zimne ściany krypty. W tej też chwili nieznacznie rozluźnił uścisk. Musiał zbyt mocno naciskać jej na żebra. Tyle wystarczyłoby sprytnym wymykiem czarnowłosa znów była we własnej woli.
Czerwone ślepia błysnęły okrutnie.
Mężczyzna przeklął pod nosem. Głupek. Musiał być bardziej zdecydowany. Czarnowłosa krążyła powoli, czaiła się, opracowywała nową strategię. Colettle robił dokładnie to samo. Ukradkiem zerknął na leżącą w kącie linę. Szybkie oderwanie od niej wzroku było bardzo złym pomysłem. Chcąc znów skupić uwagę, spostrzegł, że jego cel zniknął. Kurwa! Niewiadomym sobie odruchem zrobił krok w tył, ratując sobie życie. Ostre paznokcie kobiety zahaczyły o jego policzek, bez trudu rozpruwając skórę. Zapiekło jak cholera. On jednak też miał tę umiejętność. Równie szybko obwiązał jej nadgarstek liną. Obiegając ją dookoła, przyszpilił jej rękę do klatki piersiowej. Wykonał szybki unik, szpony przecięły powietrze tuż przed jego nosem. Usłyszał świst krojonej przestrzeni, co wywołało o niego ciarki. Mało brakowało. Przywierając do jej pleców, przygwoździł ją do ściany. Przytrzymując mocno biodrem, unieszkodliwił wolną rękę. Wampirzyca szarpał się, nie miała zamiaru odmówić sobie jego krwi.
Westchnął głęboko. Miał chwilę, żeby zebrać myśli.
– Ta wyspa to regularny obłęd – zawyrokował, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Spojrzał na linę, było jej jeszcze dużo. Może da radę jeszcze przywiązać ją do krzesła. Nie miał zamiaru więcej ryzykować, dając jej swobodę ruchu. Następnym raz może nie wyjść z tego cało.
Szczelnie oplatająca kobietę lina nie dawała jej najmniejszej możliwości na poruszenie się, no najwyżej nogami. Skończyło się na tym, że musiał ją własnoręcznie donieść do krzesła, strasznie się stawiała. Zanim zdążył dotrzeć do mebla miał już niemiłosiernie otrzaskane piszczele.
Pełen złości na swoją oprawczynię niemal rzucił ją na krzesło. Nim zdążyła się podnieść, przycisnął ją do siedzenia. Kilkoma zdecydowanymi ruchami przywiązał jej tułów do oparcia. Przykucną, było bezpieczniej unieruchomić jej nogi. W tej samej chwili wystrzeliła nogę. Usłyszał jedynie chrzest ona po bliskim spotkaniu z kolanem. Zatoczył się, usiadł.
– Nosz ja pierdole… – zasyczał, zakrywając twarz.
Chwilę zajęło mu pozbieranie się z ziemi. Wstając, starł wypływającą z nosa krew. Spojrzał z nienawiścią na kobietę, którą krwawy wąsik zdecydowanie rozbawił. Na jej twarzy widniała duma i zadowolenie. Nie była już tak opętana, zaczynała przemawiać przez nią świadomość. Chciał jej pomóc odzyskać jasność umysłu. Bez zastanowienia złapał za stojącą na stole miseczkę z wodą i najzwyczajniej w świecie chlusną jej zawartością w twarz czarnowłosej.
Nagle wampiryzm ustąpiła z jej twarzy. Wyglądała, jakby niewiele pamiętała z całego tego zajścia. Wydawała się wręcz zaskoczona jak po urwanym filmie.


Raven? Tłumacz się żarłoku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz