28 grudnia 2019

Od Phanthoma CD Fafnira

Do domu wróciłem naprawdę późno, nie mając humoru. Chciałem zabrać ze sobą Fafnir’a, ale Melody mi nie pozwoliła, w sumie, to dałem jej się przekonać, żeby go nie budzić. Chyba miała rację, wyglądał tak uroczo, gdy spał, że nie miałem serca go budzić… jak wyglądał? Chyba za krótko spałem, mogłem jednak poleżeć chociaż do tej dziesiątej, a nie wstać o siódmej i szykować się do pracy. Chociaż… do jakiej pracy? Zrobiłem śniadanie na dwie osoby, a gdy sobie przypomniałem, że chłopak nie śpi u mnie w domu, siedziałem z dwie godziny przy stole, powoli pijąc potem już zimną herbatę i czekając. Ale wracając: czemu nie miałem humoru wczoraj wieczorem i dzisiaj rano? Chociaż znam odpowiedź, jest ona tak bezsensowna i niedorzeczna, że nie potrafię jej powiedzieć na głos. Niby dlaczego on był dla mnie taki ważny, skoro go ledwo znałem? To głupota.
Przetarłem zmęczone oczy i w końcu wstałem od stołu. Poszedłem do warsztatu. Tam przebrałem się w robocze ciuchy i zacząłem kuć miecze na zamówienie. Nie ważne jak bardzo starałem się skupić na tej jednej czynności, mój umysł ciągle się zastanawiał, gdzie Fafnir. Powinien już o tej porze wrócić, a jego ciągle nie ma. Pewnie Melody go przytrzymała dłużej… a jednak instynkt mi podpowiadał, że to nie to. Obiecała, że puści go jak najszybciej, więc czemu go dalej nie ma?
Przestałem pracować, kiedy miecz wyszedł mi jakiś koślawy. Nie miałem cierpliwości, by go dobrze wykuć, dlatego rzuciłem go gdzieś w bok i poszedłem się przebrać. Było już po południu, słońce chowało się za drzewami i za jakieś trzy godziny zrobi się ciemno. Spojrzałem za okno, nie było śladu po nim. W końcu nie wytrzymałem, ubrałem się ciepło i wyszedłem na zewnątrz. Skierowałem się do Osady.
Coś leżało na ziemi. Podbiegłem do ciemnego materiału, który okazał się moim kocem, który dałem Fafnir’owi. Podniosłem go i się rozejrzałem. Musiało się coś stać, ot tak by nie zniknął. Rozejrzałem się, po prawej stronie, gdzie zaczynał się las, zobaczyłem kilka połamanych gałązek, a instynkt mnie tam popchnął. Ruszyłem w tamtą stronę biegiem, martwiąc się o niego. Po przebiegnięciu kilku metrów zobaczyłem ubrania leżące na ziemi. Pozbierałem je, na pewno należały do Fafnir’a, Melody właśnie takie mu wczoraj uszyła. Pierwsza myśl była taka, że ktoś go porwał i chciał zgwałcić, ale gdy zrobiłem kilka kroków do przodu i zobaczyłem połamane drzewa, zrozumiałem, że się przemienił. Z jednej strony poczułem wielką ulgę, że nikt mu nie zrobił krzywdy, z drugiej zaś strony byłem załamany, bo nie miałem pojęcia, gdzie go szukać. Mógł polecieć i wylądować nie wiadomo gdzie, do tego na pewnie leży nieprzytomny tak jak ostatnim razem. Mimo wszystko zostało mi go tylko szukać.
Znalazłem go dobrą godzinę później, leżał jakiś kilometr dalej, w głębi lasu. Znalazłem go tylko dzięki połamanym drzewom, nie wzniósł się za wysoko. Gdy go znalazłem, leżał twarzą do ziemi, cały nagi. Szybko okryłem go kocem, był cały zimny. Powoli robiło się ciemno, a teraz zostało mi znalezienie drogi powrotnej… wyznaczyłem kierunek wschodni i ruszyłem prosto przed siebie, aż nie dotarłem go jakiejś drogi. Gdy rozpoznałem w oddali Osadę, wiedziałem już, którędy iść. Fafnir leżał nieprzytomny w moich ramionach, a ja byłem cały zmartwiony. Okryłem go przed słońcem i truchtem dotarłem do domu. Tam szybko się nim zająłem. Położyłem go w kocu do łóżka i przygotowałem zimny kompres, ponieważ znowu nabawił się gorączki. Potem długo siedziałem przy nim, aż nie otworzył oczu.

Fafik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz