2 grudnia 2019

Od Fafnir'a CD Phanthom'a - etap 3 > etap 4

Znieruchomiałem podobnie jak Phanthom. Usilnie próbowałem sobie wytłumaczyć, jak do tego mogło dojść. A jedynie, do czego udało mi się dotrzeć, to to, że znowu wszystko zepsułem.
Nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Czułem się tak bardzo zawstydzony i zażenowany, że w końcu zeskoczyłem z bruneta i łóżka jednocześnie, następnie wybiegając z pokoju. Moje serce biło jak szalone i zaczynałem mieć problemy z oddychaniem.
Wbiegłem do pierwszego lepszego pokoju i skuliłem się w jego kącie. Naciągnąłem materiał koszulki aż po kostki, po czym ukryłem twarz między kolanami, walcząc z napływającymi łzami. Dlaczego znowu wszystko zepsułem?
Po jakimś czasie usłyszałem skrzypienie podłogi. Podniosłem głowę i spojrzałem na stojącego w progu Phanthom'a.
- Phanthom, bardzo cię przepraszam - powiedziałem, nie będąc w stanie uspokoić łamiącego się głosu. - Myślałem, że siadam na materacu, przepraszam, nie chciałem, by… tak… wyszło, przepraszam, po prostu byłem śpiący, wybacz mi. - Zaczynałem mówić coraz szybciej. Moje serce również zaczęło przyspieszać.
W pewnym momencie kowal uniósł dłoń, uciszając mnie. Ku mojemu zdziwieniu brunet uśmiechnął się delikatnie.
- Nie jestem na ciebie zły, zdarza się i takie coś - powiedział spokojnie. - Ale nie ma co się przejmować, to był dziwny wypadek i najlepiej o tym zapomnieć - zaproponował. Chwilę patrzyłem na kowala nie dowierzając temu, co usłyszałem, a następnie niepewnie kiwnąłem głową, po czym ponownie schowałem twarz między kolanami. Zapomnieć? Brzmi dobrze, ale czy to się nam uda? Czy mi się to uda?
- Dzisiaj idziemy do Melody, by zrobiła ci ubrania, pamiętasz? - zapytał Phanthom po chwili.
- Tak... - mruknąłem pod nosem.
- Pójdę z tobą, bo i tak muszę się przejść do Osady. Pójdziesz zrobić herbatę? - zaproponował brunet. Podniosłem głowę i kiwnąłem nią na znak zgody. Phanthom miał rację, nie mogłem wiecznie okupować jego łazienki. Musiałem w końcu z niej wyjść i się czymś zająć.
Powoli wstałem z podłogi, a następnie wyszedłem z pomieszczenia, uciekając od spojrzenia kowala.
Po znalezieniu kuchni nastawiłem wodę na herbatę. Gdy czekałem, aż ciecz zacznie wrzeć, postanowiłem, że mógłbym zrobić też śniadanie dla bruneta. W końcu stałem bezczynnie, więc mógłbym się na coś przydać. Przejrzałem wszystkie składniki, zastanawiając się, co można by z nich zrobić. Nie było ich za wiele, ale na dobrą jajecznicę wystarczyło. Wziąłem to, co było mi potrzebne i zabrałem się za przygotowanie śniadania.
Gdy skończyłem, nakryłem do stołu, stawiając na nim następnie talerz z jajecznicą dla Phanthom'a i kubek z herbatą. Następnie wyjrzałem przez okno. Na zewnątrz wisiały moje ubrania. Dobrze by było się w końcu ubrać w coś więcej niż koszulka, ale był jeden problem - słońce. Doskonale wiedziałem, co może się stać, jeśli na nie wyjdę, a co dopiero, gdy spędzę w jego blasku jakiś czas. Rozejrzałem się więc po salonie w poszukiwaniu czegoś, co by mogło mi pomóc w dostaniu się do moich ubrań. Znalazłem w nim swój kapelusz i koc. Owinąłem się nim szczelnie, włożyłem nakrycie głowy, a następnie wyszedłem na zewnątrz.
Ostrożnie zbliżyłem się do wyschniętych już ubrań, zebrałem je i wróciłem z nimi do domu kowala. Gdy byłem już w środku, odetchnąłem z ulgą.
- Mogłeś powiedzieć, przyniósłbym ci je. - Usłyszałem nagle głos kowala, dobiegający z kuchni. Zerknąłem na niego przelotnie, po czym zdjąłem z głowy kapelusz.
- Dam sobie radę - odparłem cicho i poszedłem do łazienki, by się przebrać.
Gdy tylko włożyłem na siebie więcej ubrań, poczułem się pewniej. Złożyłem koc i poszedłem do salonu, by odłożyć go na miejsce. Zastałem w nim Phanthom'a. Brunet chwilę mi się przyglądał, po czym wziął ode mnie koc i okrył nim moje ramiona.
- Będzie ci cieplej i bezpieczniej - powiedział, poprawiając materiał tak, by dokładnie zakrył wystawione na działanie słońca części mojego ciała.
- Poczekaj chwilę. Zaraz przyjdę - dodał kowal, po czym przeszedł do sypialni. Odprowadziłem go wzrokiem. Dlaczego wciąż był taki miły?
Zbliżyłem się do okna i wyjrzałem przez nie na zewnątrz. Po raz kolejny wróciłem myślami do swojego domu. Czy coś w nim ocalało? Słysząc za sobą cudze kroki, spojrzałem przez ramię na przebranego bruneta.
- Idziemy? - zapytał Phanthom. Skinąłem lekko głową i ruszyłem do drzwi. Kowal dołączył do mnie, opuszczając swój dom zaraz po mnie.
Szliśmy powoli aleją, prowadzącą do rynku, oddaleni od siebie na długość ramienia. Nerwowo miętosiłem w palcach rogi koca. Dlaczego Phanthom chciał iść ze mną? Po tym wszystkim? Sam bym przecież trafił do Melody bez problemu. Uniosłem niepewnie wzrok na bruneta. Czyżby aż tak obawiał się syreny? Melody nie skrzywdziłaby muchy. A jeśli to nie o nią chodziło, to czy był jakiś inny powód jego zachowania? Widząc, że kowal przenosi na mnie wzrok, automatycznie uciekłem spojrzeniem w przeciwnym kierunku.
Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, Melody powitała nas jak zawsze z uśmiechem na twarzy. Uśmiechnąłem się słabo i uściskałem ją. Blondynka spojrzała po nas.
- Coś się stało? - zapytała zdziwiona. Wymieniłem spojrzenia z kowalem.
- Co miało się stać? - odparłem. Syrena wzruszyła lekko ramionami, jeszcze raz spojrzała na każdego z nas i ruszyła do salonu. Wiedziałem, że odpuściła sobie tylko na jakiś czas i w swoim czasie wróci do tematu. Czy nasze twarze zdradzały aż tak dużo? Na razie Melody nie miała pojęcia o niczym, ale co jeśli zacznie naciskać? Co, jeśli któryś z nas nie wytrzyma presji? Nie chciałem, by ktokolwiek o tym wiedział, a Phanthom pewnie myślał podobnie.
Blondynka poczęstowała nas herbatą i własnymi wypiekami.
- Na pewno wszystko jest w porządku? - zapytała syrena. Uniosłem na nią wzrok, odrywając go od filiżanki. Następnie przeniosłem go na bruneta. Dopiero wtedy spostrzegłem, że siedzę na samym końcu kanapy. Zaśmiałem się nerwowo i przysunąłem nieco do kowala.
- Wszystko jest w porządku. A ty? Jak się masz? - zapytałem, chcąc zmienić temat. Bylem jednak też ciekawy, co u Melody. Rzadko kiedy opowiadała o sobie.
- Skończyłam prawie wszystkie projekty. Zostało tylko kilka szczegółów. Wszystko dobrze, jestem zdrowa, jelon również - odparła naturalnie.
- Pewnie chciałabyś odpocząć od pracy... Przepraszam, że zawracam ci głowę - powiedziałem. Czułem się winny. Melody zawsze była zapracowana, a gdy w końcu ma chwilę dla siebie, ja jej ją zabieram.
- Nie gadaj głupot. Przyjaciele powinni sobie pomagać. Poza tym, uszycie kilku ubrań to nic wielkiego - odpowiedziała dziewczyna.
- Phanthom, będziesz nam towarzyszyć przy pracy? - zapytała syrena, przenosząc wzrok na kowala. Zrobiłem to samo. Poczułem, że zaczynam się czerwienić. Wydaje mi się, że obaj widzieliśmy zdecydowanie za dużo.
- Chwilę wam potowarzyszę i pójdę załatwić swoje sprawy. Później do was wrócę - odparł brunet ku mojemu ogromnemu zdziwieniu.
Gdy skończyliśmy pić herbatę, przeszliśmy do pracowni. Melody wskazała Phanthom'owi krzesło, stojące przy biurku, a mi kazała stanąć kilka kroków przed nim. Niepewnie wykonałem polecenie, owijając się szczelniej kocem, którego szybko zostałem pozbawiony. Melody odłożyła go na bok razem z kapeluszem. Następnie wzięła ze stołu taśmę krawiecką i zaczęła mnie mierzyć. Uniosłem nieśmiało wzrok na kowala, który uważnie nas obserwował.
- Jakiś ty chudy... - mruknęła syrena - Phanthom, głodzisz go? - zapytała surowym głosem.
- Nocuje u mnie jeden dzień, co ja? - odparł brunet oburzony.
- Melody... Nie wydaje mi się, bym wyglądał inaczej niż zawsze... - powiedziałem zawstydzony.
- Tak? To, co dzisiaj jadłeś? - zapytała blondynka.
- ...No jedliśmy przed chwilą... - powiedziałem cicho.
- Phanthom, jak będziesz mi go głodzić, zabiorę ci Fafnir'a - zagroziła syrena. Kowal ściągnął brwi, marszcząc przy tym czoło.
- Melody... - spróbowałem załagodzić sytuację, ale mi przerwano.
- Ale jesteś uparta. Dobra, napcham go jak świnię i jak mi będziesz marudziła, że jest za gruby, to nie wiem, co ci zrobię - odparł Phanthom wyraźnie zdenerwowany.
- Przestańcie. Nic mi nie jest - powiedziałem głośniej. Syrena i smok zaprzestali dalszej kłótni. Melody wróciła do pracy, a Phanthom przeniósł wzrok z blondynki na mnie. Z czasem wydawał się być coraz bardziej rozluźniony. Uśmiechnąłem się do niego lekko, chcąc jakoś go pocieszyć. Kowal uniósł kącik ust. Na krótką chwilę zapatrzyłem się na ten uśmiech. Niechętnie oderwałem od niego wzrok, gdy Melody skończyła zdejmować ze mnie wszystkie wymiary. Blondynka zmierzyła nas wzrokiem.
- Fafnir, przejrzyj materiały i wybierz coś sobie. Ja i Phanthom zaraz do ciebie wrócimy - zakomunikowała syrena, po czym wyszła wraz z brunetem. Nie rozumiałem, co zaszło, ale podejrzewałem, że Melody chciała przesłuchać Phanthom'a. Miałem tylko cichą nadzieję, że o niczym jej nie powie.
Rozejrzałem się po pracowni, po czym zbliżyłem się do wystruganych z drewna manekinów i zdjąłem z jednego z nich wianek, upleciony z dużych kwiatów. Obejrzałem go ze wszystkich stron i ostrożnie włożyłem na głowę. Następnie stanąłem przed lustrem. Widząc swoje odbicie, wspomniałem swoje dzieciństwo. Byłem ciekaw, czy ogród zimowy jeszcze znajduje się w domu. W końcu rodzice planowali zmienić go w kolejny gabinet. Czy ojciec wyrzucił wszystkie krzewy róż z ogrodu różanego? W końcu tak bardzo go denerwował. Za każdym razem powtarzał, że to zrobi, ale jakoś udawało mi się go namówić na zmianę decyzji. Kto więc bronił ogrodu pod moją nieobecność? Dotknąłem opuszkami palców delikatnych płatków.
Nagle usłyszałem, że ktoś wchodzi do pracowni. Odwróciłem głowę w stronę drzwi i spojrzałem na Phanthom'a.
- Gotowy? - zapytał, robiąc kilka kroków do przodu.
- Najtańsze materiały będą najlepsze. W końcu muszę jeszcze odbudować dom - odparłem, podchodząc do kowala. Podniosłem na niego wzrok i uniosłem lekko kącik ust. Następnie sięgnąłem rękoma do wianka i przełożyłem go na głowę bruneta. Wyglądał w nim tak uroczo, że nie mogłem powstrzymać poszerzającego się uśmiechu. Phanthom zarumienił się. Wyglądał na zawstydzonego.
Gdy tylko otworzyłem usta, drzwi otworzyły się po raz kolejny.
- Wybrałeś już? - zapytała Melody, wchodząc do pracowni.
- Tak. Najtańszy materiał, jaki masz będzie mi wystarczać w zupełności - odparłem.
- Chyba żartujesz. One nie nadają się do szycia ubrań. - Prychnęła syrena.
- Na inne mnie nie stać. Wolę mieć cokolwiek. - powiedziałem, odwracając się do niej. Phanthom tymczasem odłożył wianek na miejsce.
- Kto ci powiedział, że musisz za nie zapłacić? To będzie prezent. W końcu jesteś moim przyjacielem - powiedziała dziewczyna, podchodząc do materiałów.
- Melody, to za dużo. Nie mogę przyjąć takiego prezentu. Już przez samo to, że zabieram ci twój czas, czuję się okropnie - odparłem, zbliżając się do syreny.
- W takim razie odpłacisz mi się innym razem. - Tymi słowami Melody zakończyła temat. Dziewczyna przeszukała drewniany regał z gotowymi ubraniami i wzięła z niego kilka koszulek, koszul oraz spodni.
- Rozbieraj się - zarządziła dziewczyna.
- Ale... - jęknąłem, zerkając na kowala. Phanthom również wyglądał na zawstydzonego. Melody zdawała się ignorować jego szeroko otwarte oczy.
- Ja... - zaczął niewyraźnie - Może już pójdę. Mam kilka spraw do załatwienia w wiosce. Później do was wrócę. Fafik, kupić ci coś? - dokończył szybko.
- Fafik? - Syrena uniosła brew.
- Nie, niczego nie potrzebuję - odpowiedziałem, zezwalając tym samym brunetowi na ewakuację.
- Fafik? - powtórzyła blondynka, gdy zostaliśmy sami. Tym razem wpatrywała się we mnie z pytającym wyrazem twarzy. Zaśmiałem się nerwowo pod nosem.
- Opowiadaj - zarządziła Melody, zawijając ręce na piersi.
- O czym? Nie rozumiem, o co ci chodzi. Nic się nie wydarzyło - powiedziałem, przenosząc wzrok z przyjaciółki na ubrania, które zacząłem przymierzać.
- Jeszcze się dowiem - mruknęła dziewczyna.
Spędziłem z Melody cały dzień. Razem wybieraliśmy materiały i fasony. Nie pamiętałem, bym kiedykolwiek robił takie zakupy. Być może dlatego, że nigdy nie miałem okazji. W końcu, zanim trafiłem do laboratorium, miałem wybranych przez moją matkę stylistów, którzy chodzili na zakupy za nas i wybierali mi ubrania. Musiały być modne, eleganckie i wysokiej jakości. Czy odzwierciedlały moją osobowość jak u większości ludzi? Nie bardzo.
Spojrzałem przez szybę na ciemne niebo. Phanthom wciąż się nie zjawił. Może zapomniał lub uznał, że lepiej będzie, jeśli zostawi mnie u Melody? W końcu była moją przyjaciółką, ale nie chciałem się jej narzucać. Powiedziała mi kiedyś, że ma kogoś. Nie chciałbym być powodem ewentualnych nieporozumień.
Przeniosłem wzrok na sweter, który trzymałem w dłoniach i pogładziłem opuszkami palców jego powierzchnię. Prowadzenie rodzinnej firmy było moim jedynym zadaniem i przeznaczeniem, a skoro nie mogłem tego robić, byłem zbędny.
Siedząc na podłodze, otoczony ubraniami, podciągnąłem kolana pod brodę i objąłem je ramionami. Ułożyłem na nich głowę, opuszczając następnie ciążące mi od dłuższego czasu powieki. Wizyta u Osadniczki tak bardzo mnie zmęczyła, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem.
Obudziłem się następnego dnia. Leżałem na porozrzucanych ubraniach przykryty kocem i z poduszką pod głową. Spojrzałem na krajobraz za oknem. Był wczesny ranek.
Pozbierałem, a następnie poskładałem wszystkie ubrania, segregując je jednocześnie zależnie od tego, jaką część garderoby stanowiły. Gdy skończyłem, wyszedłem z pracowni.
Słysząc Melody, krzątającą się po kuchni, zajrzałem do niej.
- Pomóc? - zapytałem, odgarniając jednocześnie włosy z twarzy. Syrena powitała mnie promiennym uśmiechem.
- Poradzę sobie. Umyj się i przebierz. Ubrania czekają na ciebie w łazience. Te zostawisz mi do naprawy. A po śniadaniu pójdziesz do Phanthom'a. Przyszedł wczoraj po ciebie, ale spałeś. Nie chcieliśmy cię budzić. W sumie dobrze, że się tak stało. Przyniesiesz mu jego zamówienie - powiedziała blondynka, wracając do porzuconych na chwilę czynności. Patrzyłem na nią ze zdziwieniem. Jak to? Przyszedł?
Gdy przyszedł czas pożegnania, Osadniczka założyła mi na głowę mój kapelusz i owinęła kocem kowala, w którym to do niej przyszedłem. Następnie podała mi średniej wielkości paczkę, zawierającą nowy fartuch roboczy dla Phanthom'a, cmoknęła mnie w czoło i wysłała w drogę powrotną do domu kowala. Czy tak właśnie wyglądało życie w osadzie? Nawiązywanie przyjaźni, handel, rzemiosło, kostka brukowa, sklepy, miejsca spotkań i dom, do którego zawsze się wraca na sam koniec? Czy istniała szansa na to, że mógłbym kiedyś stać się jednym z jej mieszkańców?
Na takie i inne, podobne lub nie, pytania szukałem odpowiedzi, idąc aleją, prowadzącą do domu Phanthom'a. W pewnym momencie poczułem nagły i silny ból w klatce piersiowej. Zgiąłem się w pół, zacisnąwszy jednocześnie zęby. Sądziłem, że to tylko chwilowe, ot zwykły skurcz, lecz ból zaczął się rozlewać na całe ciało. Oparłem się o drzewo, tłumiąc przy tym jęk bólu. Gdy zobaczyłem, że na moich rękach pojawiły się smocze łuski, a paznokcie przeistoczyły się w pazury, zrozumiałem, co się święci. Nie rozumiałem tylko, dlaczego tak szybko.
Czym prędzej wbiegłem do lasu i zacząłem wchodzić w jego głąb. Musiałem jak najszybciej zejść ze słońca.
Gdy znalazłem się w ciemniejszej części lasu, szybko zdjąłem z siebie ubrania od Melody. Nie mogłem pozwolić na to, by zostały zniszczone przez przemianę. Zrobiłem to w ostatniej chwili, gdyż zaraz po tym, poczułem, jak moje kości zaczynają się zmieniać. Stawały się dłuższe, grubsze i zmieniały swój kształt, a towarzyszył temu ból nie do opisania. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Potknąłem się i upadłem na mech. Fala bólu uderzyła we mnie na tyle mocno, że straciłem przytomność.

Phanthom? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz