8 grudnia 2019

Od Leo CD Bobby

- Znowu to samo! - wykrzyknąłem, zbudzony przez promienie światła wpadające do wnętrza mojego prowizorycznego mieszkania. Zasłoniłem oczy i powoli wracałem do świata żywych, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do tego co się wydarzyło, mimo że minęło już trochę czasu od pamiętnego incydentu. Miałem okazje poznać kilku ludzi i znaleźć sobie jakieś zajęcie, inne niż samotne przesiadywanie w tej jaskinie, bo chcąc nie chcąc w najlepszym wypadku można to miejsce nazwać ruiną, a nie domem.
Myśląc o tym, aż chce mi się śmiać, chyba najwyższy czas się tu urządzić w końcu wiedziałem, na co się piszę. Wyszedłem przez zdobione wrota, całe popękane, porośnięte roślinnością starannie wypełniającą każdy ubytek tej zapomnianej budowli. Do moich uszu od razu wdarł się szum wodospadu, czyli największego atutu tego miejsca. Całkowicie nagi wspiąłem się na jedne z wyższych skał i dałem zimnej, orzeźwiającej wodzie całkowicie wypłukać senność z mojego ciała. Chwilę później wstałem, rozprostowałem się i zeskoczyłem centralnie przed wejście, szczerze powiedziawszy, to jest jedna z najdziwniejszych i najciekawszych rzeczy, jaka do tej pory mnie spotkała, byłem w pełni świadomy, że przed przybyciem tutaj skok z takiej wysokości skończyłby się złamaniem, a przynajmniej poważnym skręceniem. Dotknąłem palcami swojej głowy, dziwnej wypustki, które się na niej pojawiły, także nie chciały zniknąć, cóż, będę musiał nauczyć się z tym żyć. Wysuszyłem się w prowizoryczny ręcznik i ubrałem znoszone, choć jeszcze całkowicie zdatne do użytku ubrania, zaraz po tym wziąłem co moje i wyruszyłem w stronę niewielkiego miasteczka mieszczącego się w pobliżu. Praca strażnika, choć zazwyczaj monotonna pozwala przynajmniej popoznawać nowych ludzi, choć niekoniecznie tak jakbym tego chciał, jednak ciężko zaprzeczyć większość jest naprawdę sympatyczna. Cała zmiana była prawdziwą masakrą, przez większość czasu kompletnie nic się nie działo, nie mówiąc już o tym, że mój zmiennik zaginął w akcji, więc siedziałem bezczynnie przy prowizorycznym murku zastanawiając się jakim cudem ta konstrukcja trzyma jeszcze pion, bo co miałem robić. Jednego byłem pewien, facet mi winny coś mocniejszego to bardziej niż pewne.
Nagle niezmącony spokój został przerwany przez idącą energicznym krokiem wysoką wytatuowaną kobietę w dredach, co prawdę mówiąc jest tutaj dość niespotykane. Podszedłem i zgodnie z obowiązującymi zasadami poprosiłem o legitymację, widać było, że nieźle się zdziwiła, jednak po chwili przeszukała swoje rzeczy i wyciągnęła niewielką książeczkę, dzięki czemu miałem chwilę żeby lepiej się jej przyjrzeć.
Była wysoką umalowaną kobieta o mocnych rysach twarzy i kolczyku w nosie, który jakimś dziwnym trafem dodawał jej uroku osobistego, cóż prawdę mówiąc, nie można odmówić jej urody. Te myśli wywołały na moich ustach uśmiech, który sądząc po minie niewiasty, nie został zbyt dobrze przyjęty. Szybko przejrzałem papierek po czym oddając, skwitowałem:
- Rzadko widuje ostatnio budowniczych, nie boisz się wychodzić sama do lasu? Ostatnio jest coraz niebezpieczniej.
- Nie jestem pewna czy to pytanie, na które wolno odpowiadać nieznajomym… Jak się nazywasz, troskliwy strażniku?
- Jestem Leonard i niedawno tu przybyłem. Miło mi Cię poznać. - powiedziałem, podając jej dłoń i serdecznie się uśmiechając.
- W porządku, Leonardzie. Wiesz, jestem dużą dziewczynką, umiem sobie poradzić - powiedziała, po krótkiej chwili dodając. - Miło jednak spotkać przyjazną twarz. Powinnam iść, zanim mnie południe zastanie.
- A co byś powiedziała na równie miłe towarzystwo, za kilka minut kończy się moja zmiana, a nie mogę pozwolić, by nawet tak duża dziewczynka wychodziła obecnie sama. Zresztą, nie poznałem jeszcze Twojego imienia.
- Oh, jeszcze nikt nie pytał mnie o imię... Zawsze wszyscy mówią mi ksywką, ale właściwie nazywam się Vanessa. Wiesz, jestem nudną osobą z nudnymi zajęciami... Chyba że chcesz pozbierać grzybki i pooglądać widoczki - powiedziała, tym razem uśmiechając się szczerze.
- A czy wszystko, co robimy, musi być ekscytujące? Czasem dobrze przysiąść na dachu i patrzeć w gwiazdy - odpowiedziałem rozmarzony.
- W takim razie poczekam na Ciebie, tylko się nie zgub - zakończyła, chichocząc.
Gdy tylko wypowiedziała ostatnie słowo, na horyzoncie pojawił się on, tajemniczy osobnik, którego spotykam tylko podczas zmiany, a który to bardziej niż pewne jest mi winny co najmniej butelkę alkoholu. Czym prędzej dałem mu umówioną piątkę i ruszyłem w kierunku dziewczyny wchodzącej w tym czasie w coraz gęstsze partie lasu.
- Tak, tak, już biegnę! - krzyknąłem i pokazałem czubek języka.
Powoli spacerowaliśmy po lesie, czując chłodną bryzę która raz po raz otulała nasze ciała, słysząc liście szeleszczące przy każdym najmniejszym kroku, to jest właśnie piękno tego miejsca. Więź łącząca człowieka z naturą jest wręcz niewyobrażalna, można było czuć się prawdziwie wolnym. Vanessa była naprawdę wspaniałą towarzyszką, całe wspólne wyjście spędziliśmy na rozmowie i choć w drobnym stopniu poznaniu siebie przerywanym jedynie przez sporadyczne schylanie się co jakiś czas po grzyby, miałem wtedy czas by podziwiać jej bajecznie długie nogi i pośladki, w sumie nie byłem pewien czy tego nie zauważyła, czy też w taki sposób dała mi ciche przyzwolenie na obserwację. Jeszcze większym szokiem było, kiedy w pewnym momencie dziewczyna odwróciła się i wręczyła mi wielki kosz pełen grzybów, nie wiedziałem, co powiedzieć więc milczałem i pochylając głowę w niemym geście podziękowania, wziąłem go ze sobą.
Kilka kroków później dotarliśmy na polankę z niewielkim wodospadem, to było naprawdę urocze miejsce, usiadłem na jego brzegu, oparłem się o wystające kamienie i wpatrzyłem w niebo, słuchając jak rzucane przez dziewczynę kamienie odbijają się od tafli wody. Mimo że spędziliśmy tak niewiele czasu, poczułem do niej pewien rodzaj przywiązania, w jakiś sposób byliśmy do siebie podobni. Kiedy otrząsnąłem się z moich rozmyślań, zauważyłem, że charakterystyczny dźwięk zniknął, a moja towarzyszka zaczyna znikać za pobliskimi krzakami, chwyciłem tylko kosz i ruszyłem za nią wolnym krokiem. Wąska ścieżka prowadziła na większą polanę częściowo zajętą przez zawalone drzewa, Vanessa stała przy jednym z nich dotykając kory i przyglądając się niewielkim odurzającym grzybkom, które w niesamowitym tempie ścięła i schowała owinięte materiałem do jednej z kieszeni. Kiedy zorientowała się, że stoję za nią, odwróciła się z wystraszonym wyrazem twarzy.
- Wyglądasz co najmniej, jakbym chciał Cię zabić - uśmiechając się przyjaźnie.
- No! Wstawaj i nie chowaj tak tych grzybów, bo jeszcze przez przypadek się połamią i tyle z tego będzie - podająłem jej rękę.
Chciała coś powiedzieć, ale przerwałem jej, kładąc palec na jej ustach.
- Nie musisz się tłumaczyć. Może zielarzem nie jestem, ale wiem, że mają działanie podobne do morfiny i mogą pomóc wielu ludziom. - przerwałem na chwilę. - Trochę Cię już poznałem i wiem, że zrobisz z nich dobry użytek.
Delikatnie zarumieniony zdjąłem swoją rękę i schowałem do kieszeni.

Bobby?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz