1 grudnia 2019

Od Derycka CD Damena

Mimo późnej pory oraz chłodnego wieczoru uwielbiałem spacerować po wyspie. Sam fakt, że byłem samotnikiem, sprawiał, że osadnicy trzymali się z daleka, a inni samotnicy trzymali się swoich interesów. Tego wieczoru usiadłem akurat na klifie, niedaleko latarni morskiej. Kiedyś podobno była zamieszkała, teraz jednakże stoi pusta i równie martwa, co które statki zostały tutaj wyrzucone przez fale. Czas mijał powolnie, a wiatr delikatnie głaskał krajobraz dokoła, wraz z moją osobą. Po około godzinie siedzenia i wpatrywania się w fale poczułem zapach jakiejś osoby. Zaraz po tym usłyszałem kroki, przez co wstałem i się rozejrzałem. Dróżką szedł młody, wysoki i postawny mężczyzna, który podszedł bliżej latarni. Po chwili i on się rozsiadł i zaczął kontemplować bodajże nad swoim losem. Najwidoczniej jakiś nowy narybek na wyspie, skoro nie bał się spacerować tędy o tak późnej porze.
Powoli wstałem i ruszyłem pewnym krokiem do mężczyzny. W końcu usłyszał moje kroki i odwrócił się, na co ja się zatrzymałem. Patrzyłem w jego oczy, na co on odpowiadał tym samym. Delikatnie uniosłem rękę w przyjaznym geście i uśmiechnąłem się. Nieczęsto zdarzało się z kimś pomówić, o tak późnej porze na wyspie.
- Witaj, co cię skłoniło do przyjścia aż tutaj, tak późną porą dnia?
- Witam - odpowiedział trochę niepewnie. - Najwidoczniej musiałem się zamyślić, nigdy nie zdarzało mi się zapuszczać na tereny, których nie znam.
- Zaiste... - Kiwnąłem delikatnie głową, uśmiechając się szerzej. Zrobiłem delikatny chód po okręgu, z dala od mężczyzny. - Niedawno chyba przybyłeś prawda?
- Zgadza się, już nawet próbowałem stąd uciec - powiedział bezradnie, nie spuszczając oczu ze mnie.
- Uciec? - Zaśmiałem się sucho i schował ręce w kieszeniach. - Stąd nie da się uciec. Panowie z laboratorium... O ile to ich sprawka, wszystko dokładnie przemyśleli.
- Może kiedyś będzie się dało... - powiedział jakby z krztą nadziei w głosie.
- Cóż, być może kiedyś, jednak w to szczerze wątpię... - Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- Nadzieja umiera ostatnia. Tak zawsze mawiali moi przyjaciele.
- Więc umrzesz na tej wyspie z nadzieją, że wrócisz do domu.
- Nie z nadzieją, że wrócę - mruknął, aby stwierdzić po chwili cicho. - Z nadzieją, że ta wyspa kiedyś przestanie istnieć.
- A to, co niby zmienia? - Zaśmiałem się cicho i zrobiłem ruch po okręgu w drugą stronę.
- To, że nikt już by na tej wyspie nie cierpiał. - Wzruszył ramionami.
- Hm, to czy będziesz cierpiał, zależy już tylko od ciebie. Niektórzy mają się tu całkiem nieźle.
- Całkiem nieźle? - Spojrzał na mnie, ewidentnie zdziwiony tym stwierdzeniem.
- Oczywiście. Dla niektórych to całkowicie nowy start, zaczęcie od nowa.
- Ja nie jestem zadowolony z nowego startu.
- Może po prostu źle rozpocząłeś nowy start?
- Nie chciałem nowego startu - powiedział dosyć zirytowany.
- To nie było zależne od ciebie. Nikt tutaj nie chciał wylądować. Nie dobrowolnie. Musisz się z tym pogodzić - powiedziałem i zacząłem odchodzić.
Mężczyzna chciał jeszcze coś powiedzieć, jednakże złość, może to smutek a może przygnębienie sprawiło jednak, że nie odezwał się. Stał chwilę w tym samym miejscu, obserwując mnie. Ja natomiast zniknąłem za pobliską roślinnością. Wiedziałem, że będzie szukał odpowiedzi. Będzie szukał też mnie. Mnie, bo dużo wiem.

Damen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz