7 grudnia 2019

Od Bobby - odejście Bjorna - etap2 > etap3 [+18]

Znam ten typ, te w głębi delikatne i skrzywdzone dusze. Otacza ich niewidzialny mur, którego czasem będą zajadle bronić, a czasem tylko patrzeć jak kruszeje. Ten wysoki i siwy mężczyzna już po kilku głębszych w barze otworzył się jak kokos – biedaczysko już dawno musiał nie utrzymywać bliższych stosunków z jakimkolwiek człowiekiem. Mimo nie najlepszego pierwszego wrażenia dawał się lubić. Do końca wierny swojej żonie i gotowy nieść pomoc tym, których uważał za bliskich swemu sercu. Tu, na tej przeklętej wyspie spoczywa Agnar, znany, lub nie znany bliżej jako Björn.

Taką krótką przemowę wygłosiłabym, gdybym nie była jedyną uczestniczką tego pogrzebu. Przerzuciłam ostatnie już grudki ziemi i oparłam się na stylisku łopaty. Odetchnęłam ciężko. Pośród gęstej wieczornej mgły, biała para oddechu rozpełzała się niczym dym. Kopanie zmarzniętej gleby zajęło mi znacznie dłużej niż przypuszczałam, ale nie chciałam jeszcze opuszczać przyjaciela, dzięki któremu jeszcze nie wącham kwiatków od spodu. Już wiem, że tego wieczoru na pewno urżnę się do nieprzytomności, pijąc do lustra w swoim domu na bagnach.

Jak do tego mogło dojść? Dlaczego to on leży w zimnej mogile, poległszy śmiercią bohatera? Sama myśl o odpowiedzi ściska mnie za gardło.
~~~

Ja. On. Przypadkowe spotkanie w lesie. Niefortunny zbieg wydarzeń. Zmora. Potężne stworzenie będące chorym wymysłem psychopatów. Jak udało się jajogłowym w kitlach zrobić z dziecka takie monstrum – lub w ogóle dlaczego, to wykracza poza moje poznanie.

Był to jeden z tych dni, gdy mroźne powietrze szczypie w policzki a gdzieniegdzie cienka warstwa pierwszego śniegu skrzy się wesoło w promieniach słońca, przeciskających się między łysymi gałęziami drzew. Z powodu braku drwala w osadzie, mimowolnie przejęłam szereg obowiązków należnych temu stanowisku, tylko czasem otrzymując dopłatę za trud.

Siwowłosy rybak sam zgłosił się do pomocy przy oznaczaniu drzew pod zimową wycinkę, choć nie trzeba było się tutaj w żaden sposób zarabiać na śmierć. Byłam mu jednak wdzięczna za poświęcony mi czas. Sama możliwość odezwania pyska do innej istoty ludzkiej dawała bardzo dużo – czas mi się nie dłużył, miałam dodatkową parę rąk do pracy, czego by chcieć więcej?

Wnioskując z pozycji słońca było nieco przed południem, gdy skończyliśmy ze wszystkim. Powrót do wioski w normalnych, nieco cieplejszych warunkach zająłby nam dłuższą drogę, ale utrzymywała się niska temperatura, grząskie miejsca dały się przejść suchą nogą, ponadto towarzyszył mi domniemany ekspert survivalu, więc postanowiliśmy skrócić sobie drogę. Może to było przeznaczone, a może po prostu to zwykła seria niefortunnych wydarzeń poprowadziła w to miejsce, pod płaczące wierzby, których czarna, krusząca się niczym skorupa kora będzie przypominać mi koszmar i zapach krwi.

Długie, łyse witki wiekowych drzew kołysały się lekko poruszane wiatrem. Mojemu towarzyszowi jak zawsze humor znacząco poprawiał się dopiero po kilku godzinach spędzonych na świeżym powietrzu. Tym bardziej zaskoczyła mnie nagła zmiana jego tonu.

- Ty też to widziałaś? - Powiedział przyciszonym i niespodziewanie poważnym głosem. Nie miałam pojęcia o czym mówi.

- O co chodzi?

-Nic, nic. Chyba mi się tylko wydawało.

Zapadła chwila dziwnego milczenia. Mężczyzna przystanął i został nieco z tyłu. Odwróciłam się w jego kierunku, zmarszczyłam brwi i zaczęłam szukać tego, w co się tak wpatrywał. Dostrzegłam ją. Oparta o drzewo, jak gdyby chciała się schować czaiła się mała dziewczynka. Nie mogła mieć więcej, niż dziesięć lat. Dałabym jej nawet mniej. Stała tak w podartych lekko ubraniach, musiała być zziębnięta. To nie mógł być Samotnik. Nie przetrwałaby sama. Odłożyłam torbę, z której wystawała siekiera na bok, żeby nie przestraszyć dziecka i podeszłam do niej nieco bliżej. Przyklękłam, mój niepoważny wzrost nie powinien teraz stwarzać bariery obcości.

-Hej śliczna, gdzie Twoi rodzice? Nie zimno Ci? - powiedziałam możliwie spokojnie i delikatnie. Mała kiwnęła tylko lekko głową.

-Jesteś z wioski? Zgubiłaś się? - kontynuowałam, zdejmując płaszcz, którym chciałam okryć maleńką istotkę, ale dziewczynka tylko patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi oczami. W końcu zaczęła stawiać drobne kroki w moim kierunku. Kiedy była bliziutko uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dostrzegłam jak zimny i pusty był wzrok małej osóbki. Uśmiechnęła się odsłaniając rząd szpikulcowatych zębów, a wokół niej pojawiło się coś na kształt ciemnego dymu, który pochłonął jej formę.

Moment później i leżałam na plecach przybita do ziemi, szarpana przez koszmarną siłę. Czułam jak gdyby dziesiątki maleńkich żyletek przesuwały się po skórze w okolicy mojej szyi, otwierając coraz liczniejsze, coraz głębsze ranki. Brutalny atak ustąpił, gdy Agnar z krzykiem całym ciężarem ciała przewalił zmorę. To co nastąpiło potem, w myślach widzę jak przez mgłę, jakby całe moje jestestwo broniło się przed tym obrazem: dopadnięcie do starej siekiery, gdy mężczyzna był masakrowany. Trzęsące się ręce przy buzującej adrenalinie. I ostatnie zaskoczone spojrzenie oczu dziewczynki, gdy jej głowa potoczyła się po ziemi, karmiąc grunt ciepłą posoką, by następnie zniknąć, parując w kłębie czarnego dymu. Błękit, czerwień i czerń krwi trzech różnych stworzeń.

Podbiegłam do Björna, który był w naprawdę opłakanym stanie. Ale do wioski nie dzieliła nas duża odległość… Tam już zajęli by się nim. Pomogłam mu wstać i mimo cichych narzekań zaczęłam prowadzić go pod ramię. Dopóki miałam odrobinę sił w nogach, nie mogłam pozwolić mu się poddać. Ale on upadł, nie mógł już dalej iść. Złapał mnie za rękaw i przyciągnął do siebie. Po jego policzkach pociekły łzy.

- Mojej żony nie udało mi się uratować… Może tobie chociaż spłaciłem ten dług- Zakaszlał. Zrozumiałam o co mu chodziło, ale poczułam taki ścisk w gardle, że nic nie mogłam odpowiedzieć.

Nawet na cholernej wyspie załatwienie czegokolwiek graniczyło z cudem przez tych biurokratów. Nie miałam żadnych koneksji, więc za „prawdziwy” pogrzeb dla przyjaciela krzyknęli mi nieludzko wysoką cenę. Ni cholery nie było mnie na to stać. Z żalem i wstydem, w duchu przeklinając tego sk******na z zarządu musiałam improwizować, by wyprawić godny pochówek dla osoby, dzięki której jeszcze tu jestem.

~~~

Wzięłam łopatę i i jeszcze raz rzuciłam spojrzenie na wykonany przeze mnie nagrobek. Miałam już przekrwione oczy, nie miałam siły płakać. Mimo to wzrok ciągle mi się rozmazywał. Przetarłam oczy i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Od całowieczornego machania łopatą gnaty bolały mnie niemiłosiernie. Albo dopiero teraz to odczułam. Ból w lędźwiach nasilał się a ja już tylko chciałam wrócić do domu i odbyć prywatną stypę. Po przekroczeniu progu domu dotarło do mnie co się święci i natychmiast wykonałam akcję usta-usta z butelką czegoś mocniejszego stojącą na półce najbliżej. Moje prowizoryczne znieczulenie nie zdążyło zadziałać, zanim usłyszałam donośnie chrupnięcie i zgięło mnie wpół. Okropny wieczór z chwili na chwilę przedstawiał się coraz gorzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz