9 grudnia 2019

Od Lynn CD Renarda

    Zaklęła siarczyście, wywracając oczami. Zupełnie nic jej dzisiaj nie szło, a sprawy nie polepszały goniące ją terminy i oddech klientów czekających na ubrania, który Lynn nieustannie czuła na swoim karku. Dwie zarwane noce pozwoliły jej na drobne nadrobienie zaległości, ale wciąż czuła się tak zagubiona, jakby miała do uratowania cały świat - a w sumie miała. W końcu dwie krawcowe na całej wyspie musiały sprostać ciepłym, wierzchnim ubraniom dla każdego mieszkańca wioski, a nie było ich znowu tak mało. Temperatury były coraz niższe z dnia na dzień, śniegu było dużo, a dopominających się osadników jeszcze więcej. Jesienne rozleniwienie w dużej mierze przyczyniło się do problemów, jakie miała teraz Lynn z tymi wszystkimi ludźmi, których trzeba było niezwłocznie przyodziać w coś, w czym nie zamarzną. Z każdym mijającym dniem mieszkańcy dopominali się coraz głośniej, narzekając na minusowe temperatury i czerwone nosy, ale ani Melody, ani Lynn nie miały dwóch par rąk i było to ponad ich możliwości. W skutek tego, dziewczyny jedyne co robiły, to szyły, czasem jadły albo spały, choć skupiały się głównie na tym pierwszym.


   Równo o czternastej trzydzieści dziewczyna wstała z kanapy, zrzucając z siebie koc, którym była przykryta. Przyjemne ciepło biło od kominka, co nie zmieniało faktu, że opatulona była w swoje futerko, czapkę i rękawiczki, z uwagi na chłód panujący w jej domu. Pocieszała się jedynie faktem, że śnieg nie padał jej na głowę. Jeszcze, bo w dachu bez wątpienia było masę dziur. Pokój wypełnił się dźwiękiem strzelających kości, gdy wyprostowała swoje nogi, przedtem złożone w jednej pozycji niezmienianej od kilku godzin. Jej palce były zaczerwienione i pokłute, oczy napuchnięte, a kręgosłup bolący do tego stopnia, że sama zainteresowana nie czuła się jak szesnastolatka, a bardziej jak sześćdziesięciolatka z bagażem doświadczeń. Mimo wszystko, nie dało się ukryć, że była z siebie cholernie zadowolona, a wszystkie dolegliwości mijały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy widziała błogie miny osadników, którzy nie telepali się z zimna, a to wszystko za jej sprawą!

   O piętnastej była już w drodze do pracowni Melody. Nie dało się ukryć, że w zimę podróż po gęstym lesie była dwa razy trudniejsza, niż w lato. Bagno zamarzało, buty Lynn ślizgały się wte i wewte, kiedy próbowała utrzymać równowagę, a śnieg spadający z gałęzi drzew (których, tak na marginesie, było pełno), nieustannie wpadał jej za kurtkę, wywołując dreszcze. Nie dało się ukryć, że odporność dziewczyny leżała i kwiczała, a codzienne wyprawy dom - pracownia w żadnym wypadku jej nie polepszały. Zostawiała za sobą nieduże ślady butów, które może i powinny być zasypywane dla jej bezpieczeństwa, ale uznała, że nie i koniec. Nie będzie tracić na to czasu, ani oszukiwać swojego przeznaczenia, bo jeśli ma się jej coś stać, to stanie, bez względu na środki ostrożności, jakie zastosuje. Schyla się pod jedną z gałęzi, zauważając majaczącą na horyzoncie chatę Melody. Nie znała dziewczyny długo, w zasadzie były sobie obce, ale ta postanowiła, że skoro ma warunki, i że skoro tylko one dwie pełnią rolę krawcowych, to mogą pracować u niej we dwie. I tak się stało, że od słowa do słowa, zakończyły na współpracy. Drewniana, nieco rozpadająca się furtka pełniąca jedynie rolę wizualną przesunęła się, kiedy Lynn pchnęła ją nieporadnie w jedną z zasp. Wkrótce drzwi stanęły przed nią otworem, a kiedy przeszła przez ich próg, w jej twarz buchnęło ciepło dochodzące z pomieszczenia. Ile by dała, aby mieć taką atmosferę we własnym domu.

– Hej – mruknęła. – Przyszłam dzisiaj trochę wcześniej, w końcu mamy sporo pracy.

– Nie ma sprawy – z ust Melody wydobył się bełkot, a jego przyczyną była igła spoczywająca między jej wargami. Lynn pokręciła jedynie głową, widząc to.

 – Nie zamierzam jej z ciebie wyciągać.

 – Nie będzie takiej potrzeby – powiedziała, chwytając igłę między palce. – Tam masz to, co jest w planach na dzisiaj – wskazała na biurko nad którym zawieszone były zapisane karteczki.

   Lynn kiwnęła głową, podchodząc do nich. Zlustrowała wszystkie wzrokiem. Płaszcz, futro, złatanie spodni, kurtka wypełniona kaczym pierzem. Ciekawe, jak miały to zrobić w kilka godzin.

– W porządku – westchnęła. – Zacznę od tych nieszczęsnych spodni. Chyba ktoś je bardzo lubi, skoro jeszcze ich nie spali – popatrzyła na nie krytycznym wzrokiem, widząc milion dziur i jeszcze więcej łat. W dodatku, były już raz przez nią skracane. Zabrała karteczkę, pomięła ją, a następnie posłała do kosza jednym, celnym rzutem. Podeszła do wysokiej półki wypełnionej materiałami, a kiedy jej nędzne metr sześćdziesiąt okazało się, z resztą jak zawsze, zawodne, przytargała pod ścianę drewniany stołek, wdrapując się na niego. Stanęła na palcach, aby dosięgnąć dżinsowego materiału, łudząco przypominającego ten, z których uszyte zostały spodnie. Kiedy wyciągnęła po niego rękę, drzwi niespodziewanie otworzyły się, strącając stołek. Grunt zapadł się pod nogami Lynn tak szybko, że ta nawet nie zdążyła krzyknąć, ani zaprotestować. Jeszcze bardziej niespodziewane było to, że nie rąbnęła tyłem głowy o ziemię, a wpadła w czyjeś silne ramiona.

– Nic ci nie jest Me... – usłyszała nad sobą. Zdezorientowana, przeniosła swoje spojrzenie na źródło niskiego głosu, a jej oczom ukazał się przystojny chłopak, może w jej wieku, może nie - nigdy nie była dobra w określaniu wieku na podstawie wyglądu.

   Stanęła na własnych nogach jak oparzona, za wszelką cenę strącając z siebie ręce chłopaka. Spojrzała w jego oczy, widziała w nich zdziwienie, on także prawdopodobnie widział to samo w jej. Stali tak, przyglądając się sobie, kiedy niespodziewanie między nimi pojawiła się Melody.

 – Renard! Jak miło cię widzieć – przytuliła go lekko, klepiąc po plecach. – Poznaj Lynn. To moja koleżanka. Pracujemy razem.

 – A, ta.. - mruknął szybko, a Lynn zmarszczyła czoło. – Renard, miło poznać... Czy coś – dodał zakłopotany, gdy wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna przyjęła ją, nie odzywając się. Potrząsnęła delikatnie splecionymi dłońmi, za sekundę puszczając chłopaka. Ominęła go, podchodząc do drzwi. Jego buty zostawiły ślady na czystej podłodze, którą myła wczorajszego wieczora. Westchnęła, podnosząc stołek z ziemi, a następnie ponownie na niego weszła, nie chcąc tracić swojego, jakże cennego, czasu.

– Przepraszam, że wam przeszkadzam ale przyda mi się mała pomoc - uśmiechnął się głupio, wskazując na rozprutą w jednym miejscu pelerynę i głęboka ranę w łydce. Mówił dość przyciszonym głosem, jednak nie na tyle, aby Lynn miała trudności w usłyszeniu tego, co powiedział.

– Coś ty znowu zrobił? – do jej uszu doszedł załamany ton Melody. Spojrzała na niego z zainteresowaniem, dopiero teraz zauważając paskudną ranę. Ciekawe, co mu się stało.

– Lynn, mogłabyś się tym zająć? – odpięła mu pelerynę, podając blondynce, która jedynie skinęła potakująco głową, oglądając dziurę, materiał, a następnie nawlekając nić. – A my pójdziemy do łazienki i zrobimy coś z twoją nogą, chodź – skierowała się do chłopaka, po czym udali się we wcześniej wspomniane miejsce, prowadząc przyciszoną rozmowę.

   Dziewczyna zaczęła zszywać pelerynę chłopaka, przy okazji głowiąc się nad tym, kim jest, bo nigdy wcześniej go tu nie widziała. Mimo swojego bardzo krótkiego stażu na wyspie raczej była w stanie rozpoznać większość twarzy, a przynajmniej stwierdzić, czy kogoś kojarzy, czy nie. I, o zaskoczenie, jego akurat nie kojarzyła. Zapamiętanie go jako przystojnego nieznajomego zdecydowanie jej nie wystarczało i nie zaspokajało jej (z natury ogromnej i jeszcze większej) ciekawości.

   Z dokładnością wypisaną na twarzy zajmowała się łataniem wiekowej peleryny chłopaka, a będąc skupiona, nawet nie zauważyła ich powrotu. Wow, nawet przemył sobie twarz. Teraz dokładniej widziała jej rysy, chociaż sądziła, że nietaktownym było takie skrupulatne przyglądanie się nieznajomemu.

– Proszę – podała mu zszytą pelerynę. Pół biedy, że zajęło jej to jedynie chwilę, dla chłopaka chyba było ważne, aby zabrać ją z powrotem ze sobą. – Mam nadzieję, że długo wytrzyma – powiedziała, posyłając mu nieśmiały uśmiech.

Renard?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz