W sumie nie było w tym nic dziwnego. Całe dnie spędzałem na leżeniu na fotelu oraz zajadaniu się. Miałem podczas zimy mało ruchu, jedynie ten, w którym chodziłem karmić zwierzęta. Stwierdziłem, że pora to zmienić i wyruszyć do krwiopijcy na pogawędki. Zanim jednak przystąpiłem do drogocennego celu, udałem się na farmę, oglądając rozbudowane i ulepszone pułapki wokół niej.
Obchodząc je dokoła, natrafiłem na martwe zwierzę w dole. Było nabite na paliki. Był to rodzaj zmutowanego dzika, więc jeśli nie ta pułapka, zniszczyłby mi pole. Byłem zadowolony ze swojego dzieła. Raz, że chroniłem plony, a druga rzecz, że miałem świeże zapasy mięsa oraz krwi. Wyciągnąłem zwierzaka z dołu, poprawiłem paliki i przykryłem dziurę warstwą śniegu. Teraz trzeba było dzika oskórować, poćwiartować i zjeść.
Nigdy nie lubiłem tego robić. Sam nie wiem dlaczego, jednak obrzydzało mnie to, mimo faktu, że w swojej zwierzęcej formie potrafiłem zjeść całego dzika na surowo. Cicho westchnąłem i zabrałem się za pracę. Gdyby Yaria nie zniknęła w tajemniczych okolicznościach, to pewnie zrobiłaby to dla mnie. Oczywiście za małą zapłatę.
Po godzinie miałem słoiczek krwi, dużo mięsa i całą masę zmarnowanego futra, które nadawało się jedynie do wywalenia. Nie mogłem tego dać Melody, bo sama by mnie zjadła i rozszarpała. Zawsze szkoda było mi wyrzucać rzeczy, które mogłyby się przydać, szczególnie na tej wyspie.
Resztki dzika typu kości, chrząstki oraz uszy zostawiłem. Miało to się przydać później. Nie byłem do końca do tego sposobu przekonany, jednak musiałem go wykorzystać. Jednakże na to nadejdzie jeszcze czas. Kiedyś tam.
Zapasy siana w stodole oraz owczarni powoli się kończyły, więc musiałem wyciągnąć trochę ze spichlerza. Dobrze, że wyrobiliśmy się z Bobby z rozbudową go przed nadejściem zimy. Otworzyłem drzwiczki, aby wejść do środka, wyciągnąć nieco słomy. Gdy już zamierzałem wychodzić, dostałem deską w głowę. Schyliłem się i złapałem za głowę. Zacząłem kląć niczym szewc, obarczając za to bogu winną dziewczynę. Czymże jednak ona była winna, skoro i tak budowaliśmy go razem. Jakiś gwóźdź musiał się najwyraźniej poluzować, przez co mi się oberwało. Zdarza się.
Pomasowałem sobie głowę, klnąc jeszcze jak szewc pod nosem. Wyzbierałem słomę, która wypadła i rozsypała się. Starałem się ją trzymać w małych kostkach, było to łatwiejsze w przenoszeniu, chociażby. Wyzbierałem siano i chwyciłem drugą kostkę. Otworzyłem ostrożniej drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Śnieg tym razem nie padał. Było tego dnia stosunkowo ładnie oraz słonecznie. Śnieg wesoło chrupał pod butami, a mroźne powietrze mroziło łzy oraz inne mazie, które wydobywały się między innymi z nosa. Nie było wiatru, co sprawiało, że było po prostu przyjemnie. Mróz delikatnie szczypał po twarzy, słoneczko ogrzewało, a powietrze było świeże oraz rześkie. Lubiłem taką pogodę, szczególnie gdy mieszkałem jeszcze w rodzinnym domu. Szybko zaniosłem zwierzakom ich jedzenie, po czym wróciłem na podwórko. Stwierdziłem, iż dobrym pomysłem będzie znów poczuć się jak dziecko. Zrobiłem małą śnieżkę, którą zacząłem obtaczać coraz bardziej i bardziej.
Po krótkiej chwili jedna wielka kula już stała przy bramie na podwórko. Zacząłem obtaczać drugą, jednakże mniejszą. Ją po chwili ustawiłem na poprzedniej, tak samo zrobiłem i z trzecią. Śnieżne dziwadło przypominało już poniekąd postać, którą chciałem stworzyć, czyli bałwana. Poszedłem do domku po rondelek, przypalone drewno oraz marchew. Udekorowałem bałwanka i odsunąłem się, uśmiechając. Zdecydowanie brakowało mi tego, bitew na śnieżki, tworzenia bałwanków na czas, oraz budowania igloo. W sumie to był dobry pomysł. Stwierdziłem, że skoro jest tyle śniegu, trzeba będzie zrobić igloo. Na wyspie śnieg utrzymywał się długo oraz bardzo dobrze się lepił. To pomagało zdecydowanie w budowaniu tego typu zimowej konstrukcji.
Spojrzałem na słońce. Powoli się obniżało, więc nie opłacało się już nigdzie dzisiaj ruszać. Postanowiłem więc zacząć budowle igloo już dzisiaj. Poszedłem do szopy po zmodyfikowaną łopatę, która miała robić za tą do śniegu. Początkowo cienką linią zrobiłem koło. Następnie wokół niego zacząłem odśnieżać, nasypując zebrany śnieg do środka. Górka powoli się tworzyła, więc ją poklepywałem od czasu do czasu. Chcąc siedzieć w środku, musiałem być pewny, że śnieg się na mnie nie zawali. Po dwóch godzinach zaczynało się ściemniać, a nasyp był coraz większy. Przez noc zdecydowanie cały śnieg osiądzie mocniej i zgryzie się ze sobą, tworząc solidną, mocną kopułę.
Kopiec był szerokości dwóch metrów oraz mojej wysokości, czyli metr osiemdziesiąt. Póki było jeszcze jasno, przyklepałem łopatą jeszcze bardziej śnieg oraz powoli wyciąłem dziurę, tworząc małe wejście. Odśnieżyłem wokół jeszcze bardziej, więc igloo otaczał pas zieleni. Zadowolony, jednakże zmęczony i spocony, schowałem łopatę i poszedłem do domku, aby coś zjeść, oraz iść spać. Następnego dnia miałem iść do krwiopijcy, aby się z nią spotkać.
Gdy tylko słońce przebiło się przez zamglone i zachmurzone niebo, rozbudziłem się leniwie i poszedłem zjeść śniadanie. Zaraz po nim, ubrałem się w ciepłe rzeczy, rozpaliłem w kominku oraz poszedłem nakarmić zwierzęta. Wszystko zeszło mi do około jedenastej. Wtedy też wybrałem się w podróż, poprzez zaspy oraz śniegi do mojej ukochanej, żądnej krwi, wampirzycy. Typowo pod jej kryjówką, zacząłem omijać pułapki, które znałem na pamięć. Po chwili jednak wdepnąłem w coś, czego się tutaj w ogóle nie spodziewałem. Jakiś mechanizm, który delikatnie zastukał. Mój wilczy instynkt kazał się schylić, co też zrobiłem, unikając zderzenia z wielką drewnianą kłodą. Nie wiedziałem, co się dzieje, więc skoczyłem do przodu, wpadając znów w coś nowego. Tym razem poczułem ostry, kłujący ból w okolicy uda. Spojrzałem w dół i dostrzegłem jakąś drewnianą strzałkę wbitą w moje udo na wylot. Od razu ryknąłem z bólu i wkurzenia, które objęło całe moje ciało. Domyśliłem się, że ten cholerny krwiopijca założył nowe pułapki. Niech ja ją tylko spotkam...
Po chwili Raven wyskoczyła zza drzwi zadowolona, jakby ciesząc się, że zwierzyna wpadła w sidła. Od razu po zobaczeniu jej, krzyknąłem.
- Raven, ty cholerna pijawko! Co to do kurwy nędzy ma niby być?! - Krzyknąłem w jej stronę.
Dziewczyna stanęła niczym wryta, przyglądając się mojej osobie oraz strzałce wbitej w moje udo.
- Wilczku? Ty tutaj? - Zapytała, jakby nie wierząc w to co widzi.
- Nie, kurwa, na księżycu... Co ci strzeliło do głowy z nowymi pułapkami?!
- No wiesz? Przychodzisz w gości i jeszcze tak brzydko się wyrażasz? Do tego przy damie?
- Do damy to ci jeszcze sporo brakuje... Jak mi to wyciągniesz z nogi, to pożałujesz. Nie mogłaś mnie ostrzec przed tymi swoimi cholernymi niespodziankami?
- Nie miałam kiedy. Byłam zapracowana. - Odwróciła się teatralnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Ta właśnie widzę. Lepiej mi tu pomóż do cholery... Z tą kłodą też ci się chyba coś pomyliło.
- Pomyliło?! Nawet nie wiesz, ilu niechcianych gości się pozbyłam dzięki niej.
- Tak? Też jestem niechcianym gościem?
Zrobiłem delikatny krok do przodu, dosunąłem przebitą nogę i zrobiłem kolejny krok. Zaraz po nim było słychać jedynie metalowe, głośne trzaśnięcie. Fala bólu przeszła moje ciało od stopy aż do głowy. Spojrzałem w dół, widząc metalową pułapkę na niedźwiedzie, wbitą w moją nogę powyżej kostki.
- Nosz kurwa mać, Raven, ty cholerna psychopatko!
Raven? Some help?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz