31 grudnia 2019

Od Melody - zadanie dyktatora

Temat: Pertraktacja
Szczegóły: „O zmierzchu, Śpiący Kanion, bez wsparcia” - głosił koślawy napis wysmarowany roślinnym pigmentem na kawałku zwierzęcej skóry, do której dołączony był oderwany fragment kobiecej chusty. Należała do jednej z panien mieszkających na obrzeżach wioski.
Samotnik wdarł się do osady i zabrał ze sobą jej mieszkańca w roli zakładnika, zanim jednak zniknął zostawił wiadomość pod drzwiami dyktatora. Zadaniem jest ocalenie kobiety i sprowadzenie jej z powrotem do wioski, lecz to, jakim sposobem – pozostaje jedynie kwestią kreatywności.


Nie sądziłam, że mogłabym zostać wybrana na dyktatora po raz kolejny, dlatego byłam ogromnie zdziwiona, gdy to nastąpiło. Dobrze wiedziałam, na czym polega ta praca, jednak wciąż nie byłam przekonana, czy aby na pewno jestem właściwą osobą do zajmowania takiego stanowiska.
Westchnęłam ciężko i przyłożyłam dłoń do czoła, czytając dokumenty otrzymane od Rady po raz kolejny. Rozmaite myśli kłębiły się w mojej głowie, utrudniając mi skupienie się nad skomplikowaną treścią. W końcu jednak udało mi się zrozumieć ich przesłanie i mogłam dokończyć wypełnianie wszystkich dokumentów.
Po zapisaniu ostatniej litery włożyłam pióro do kałamarza i opadłam na oparcie fotela, wypuszczając przy tym powietrze z płuc. Uczucie ulgi, które spłynęło na mnie po wypełnieniu ostatniego dokumentu, było nie do opisania.
Zamknęłam oczy, podliczając w myślach wykonane obowiązki i te, które wciąż na mnie czekały. Pozostało jedynie przeprowadzić rozpoznanie na terenie całej wioski.
Ponownie otworzyłam oczy, po czym podniosłam się z siedziska. Przeszłam do drzwi wejściowych, obok których stał wykonany z drewna, ręcznie zdobiony stojący wieszak na zimowe okrycia wierzchnie. Zdjęłam z niego swój biały płaszcz, a następnie włożyłam go na siebie. Po związaniu włosów w wysoki kucyk dodałam do swojego ubioru biały, wełniany szalik. Na koniec włożyłam wyłożone futerkiem obuwie i tak ubrana, mogłam wyjść na zewnątrz.
Od razu skierowałam się do stajni, w której odpoczywał jelon. Po przygotowaniu go do jazdy wyprowadziłam stworzenie z budynku. Idąc obok zwierzęcia, zeszłam z nim ze wzgórza, na którym był usytuowany mój dom i dopiero gdy znaleźliśmy się na płaskim terenie, dosiadłam go.

Jelon powoli kroczył przez aleje łysych o tej porze roku drzew liściastych. Blade światło, bijące od księżyca w pełni oświetlało nam drogę. Spojrzałam na rozgwieżdżone niebo. Widok był piękny, ale nie mogłam się nim cieszyć. Zbyt wiele spraw, które nieustannie krążyły po mojej głowie, wymagały ode mnie powagi lub zwyczajnie odbierały mi nawet najmniejszą radość. Wypuściłam z ust biały obłok, jakby to miało mi w jakikolwiek sposób pomóc. Para dość szybko rozmyła się w powietrzu. Znikła tak samo jak kolejne życia na tej wyspie skazańców - w ciszy i niemal niezauważalnie. To samo czekało każdego z nas lub przynajmniej znaczną większość. Umierając na wyspie, mutant na nowo staje się liczbą. Cyfrą, która z czasem traci swoją tożsamość, aż w końcu jest zapominana. Nikt poza bliskimi nie zapamięta żadnego z nas, a gdy również i oni odejdą z tego świata, kto będzie o nas pamiętał?
Ze smutkiem pogładziłam grzywę jelona, który powoli zbliżał się do oświetlonego przez uliczne latarnie rynku. Cała wioska była już od dawna pogrążona we śnie, więc w centrum osady panowała, tak bardzo niepasująca do tego miejsca, cisza.
Już zamierzałam jechać dalej, gdy nagle usłyszałam cichy szelest. Wzrokiem szukałam źródła tego dźwięku. W pewnym momencie dostrzegłam tablicę informacyjną. Kartki na niej wiszące zostały trącone delikatnym wiatrem, przez co część z nich, ta słabiej połączona z drewnianą wiatą wspartą na dwóch słupach, prawie odpadła od tablicy. Tym, co wzbudziło w niej moje zainteresowanie, była ciemna plama na samym jej środku. Zaintrygowana, zbliżyłam się do punktu informacyjnego. Tym kształtem okazał się być kawałek ciemnej, zwierzęcej skóry, prawdopodobnie należącej do jakiegoś gryzonia, przyszpilony do deski nożem wraz ze skrawkiem materiału, pochodzącym prawdopodobnie od kobiecej chusty. Na wygarbowanej skórze widniał koślawy napis, wysmarowany roślinnym pigmentem "O zmierzchu, Śpiący Kanion, bez wsparcia". Niepokój zaczął we mnie wzrastać, tym bardziej, gdy rozpoznałam w skrawku materiału chustę jednej z Osadniczek, mieszkających na obrzeżach wioski. Ktoś ją porwał.
Zebrałam wszystkie dowody i ponagliłam jelona. Musiałam jak najszybciej spotkać się ze strażnikami. Konieczne było przeszukanie wioski, dlatego, gdy ich spotkałam, przydzieliłam części z nich to zadanie. Ja natomiast miałam inną misję - odbicie porwanej Osadniczki. Sroga zima nadchodziła wielkimi krokami. Noce były znacznie chłodniejsze od dni, a ja nie miałam pewności, że porywacz okaże Osadniczce choć trochę współczucia i podaruje jej przynajmniej jakieś okrycie. Część Samotników zamieszkiwała ruiny lub jaskinie. Dlatego nie mogłam czekać, mimo iż wiedziałam, że ryzykuję własnym życiem. Przekazałam informację dowódcy straży, by udał się wraz z innymi strażnikami do kanionu w przypadku, gdybym nie wróciła do osady i, nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyłam w kierunku Śpiącego Kanionu. Od razu, po przejściu przez bramę, poczułam chłód zimowej nocy na otwartej przestrzeni. Lodowaty wiatr smagał moją twarz. Mimo to nie zwalniałam.

Wkrótce dotarłam w wyznaczone miejsce. Wokół panowała grobowa cisza. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Samotnika, który zostawił wiadomość, jednak go nie dostrzegłam. Niepewnie zeszłam z jelona i weszłam do jaskini.
- Nie sądziłem, że będziesz tak głupia. - z głębi ogromnej dziury w skale doszedł niski, męski głos, który odbijał się od kamiennych ścian i niósł echem po całej jaskini. Automatycznie spięłam się i wytężyłam wzrok. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku, odziany w zwierzęce skóry, powoli wyszedł z ukrycia.
- Zjawiłam się sama, zgodnie z umową. - odparłam - Gdzie jest Osadniczka? - dodałam, postępując krok naprzód.
- W bezpiecznym miejscu. - powiedział krótko mężczyzna.
- Zrobiłeś jej coś? - kontynuowałam.
- Gdybym się posunął tak daleko, nici z interesów. - odpowiedział Samotnik.
- Czego chcesz w zamian za nią? - zapytałam, zbliżając się na tyle blisko, by móc lepiej widzieć mężczyznę, a jednocześnie będąc na tyle daleko, by nie zostać przez niego zaatakowaną.
- Broni, narzędzi i zapasów żywności. - odparł nieznajomy.
- Jak dużo? - dopytałam.
- Dwa kołczany wypełnione strzałami, trzy łuki, cztery noże, dwa miecze, piłę, młotek, gwoździe, tonę warzyw, tonę owoców, tonę mięsa, tonę zboża i dziesięć litrów alkoholu. - wyliczył mężczyzna. W pierwszej chwili miałam go za poważną osobę. Teraz miałam wrażenie, że widzę przed sobą szaleńca. Jego lista życzeń bardziej przypominała list do Świętego Mikołaja.
- Nie mamy aż tak dużych zapasów. - odparłam, chcąc jakoś przemówić nieznajomemu do rozumu.
- W takim razie nici z umowy. - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Ale jak to? - ruszyłam za oddalającym się Samotnikiem.
- Tak to. Nie spełniacie moich warunków. - mruknął ciemnowłosy.
- Co z Osadniczką, którą porwałeś? Nie możesz podać innych warunków? Jak możemy ją odzyskać? - dopytywałam, ale mężczyzna nie chciał słuchać.
- Jeśli nie spełnicie warunków, które wam podałem, nie odzyskacie jej. A jak spróbujecie mnie oszukać, zabiję ją. - odparł nieznajomy, jakby to było coś naturalnego.
-... Pokaż mi ją. Chcę się upewnić, że nic jej nie jest. - mruknęłam po chwili zastanowienia. Mężczyzna spojrzał na mnie. Przez jakiś czas milczał, jednak ostatecznie zgodził się wykonać moje polecenie.

Zeszłam z mężczyzną w głąb jaskini, gdzie była przetrzymywana uprowadzona kobieta. Wyglądała na zziębniętą i osłabioną, ale nie była ranna. Jej twarz była mokra od łez. Zdjęłam z siebie płaszcz, a następnie okryłam nim Osadniczkę.
- Macie czas do świtu. - mruknął mężczyzna i wyprowadził mnie siłą z jaskini.

Wróciłam do wioski i w pierwszej kolejności spotkałam się z dowódcą straży oraz Radą, co było nieuniknione. Jej przewodniczący zadecydował, że możemy zmienić umowę z Samotnikiem bez żadnych konsultacji z drugą stroną. Nakazał przygotowanie jedynie części ekwipunku, narzędzi oraz pożywienia. Od samego początku czułam, że nie wyjdzie nam to na dobre, ale Cedrick uparcie trwał przy swoim. Wyraźnie lekceważył przeciwnika, co moim zdaniem nie było mądrym posunięciem.

Świt nastał szybciej, niż mi się wydawało i już po zaledwie kilku godzinach jechałam wraz z kilkoma strażnikami. Dwóch z nich powoziło wypełnionym wozem. Śnieg skrzypiał pod jego wielkimi, drewnianymi kołami, zakłócając panującą wokół ciszę.
Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Samotnik, który porwał jedną z nas, czekał u podnóża tej samej góry, w której wnętrzu widziałam się z nim poprzedniego dnia. Widok eskorty nie zadowolił go.
- Co to ma być?! - warknął, mierząc wrogim spojrzeniem towarzyszących mi mężczyzn.
- Tego, czy mam przyjść sama, czy z kimś nie było w umowie. - odparłam, zachowując spokój. Przynajmniej na zewnątrz.
- Jaja sobie ze mnie robisz? Myślałem, że przekaz był jasny i zrozumiały. - nieznajomy zbliżył się do mnie szybkim krokiem.
- Najwyraźniej nie postarałeś się wystarczająco. - powiedziałam, patrząc mu w oczy. Mężczyzna chwilę przewiercał mnie wściekłym spojrzeniem, ale udało mi się zachować kamienną twarz. Wtedy skierował się do wozu. Jednym, szybkim ruchem zdjął z niego materiał, który okrywał przedmioty wymiany.
- Co to ma być?! Nie tak się umawialiśmy! - ryknął Samotnik.
- Będziesz musiał się tym zadowolić, bo nie dostaniesz nic więcej. - odpowiedział jeden ze strażników. Porywacz zwrócił się ku niemu blady ze złości.
- Żartujesz sobie?! Nie odzyskacie jej! Nigdy! - mężczyzna ruszył z powrotem do jaskini. Spojrzałam przerażona na swoich towarzyszy. Jeden z nich nagle wyciągnął łuk i strzelił Samotnikowi w plecy. Mężczyzna padł martwy na śnieg.
- Co to było?! - wrzasnęłam, będąc w szoku. To wszystko działo się tak szybko.
- Denerwował mnie. - odparł krótko Osadnik, spiął konia i ruszył w stronę otworu w skale.
Gdy otrząsnęłam się na tyle, by móc wykonać jakiś ruch, podążyłam za strażnikiem. Jego zachowanie nie było mądrym posunięciem. W końcu porywacz mógł zmienić miejsce przetrzymywania uprowadzonej. Zabijając go, skazalibyśmy się na poszukiwania Osadniczki na terenie całej wyspy.
Na całe szczęście, Osadniczka wciąż znajdowała się w tym samym miejscu, w którym widziałam ją poprzedniego dnia. Odwieźliśmy ją do domu, a następnie udałam się do Rady, by złożyć jej raport. Wkrótce miały się odbyć nowe wybory na dyktatora. Mam nadzieję, że w przyszłości uda mi się uniknąć takich zdarzeń.
Ilość słów: 1455
Zaliczone: Tak
Nagroda: 300 koron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz