8 grudnia 2019

Od Pana Stasia CD Raven [+18]

Po rozmowie z Raven wyszedłem przez drzwi, trzymając swoje ukochane jagnię na ręce. Zamknąłem drzwi tak, jak prosiła i powoli ruszyłem w stronę farmy. Czułem gdzieś w głębi duszy, że obdarzam dziewczynę swoistym uczuciem. Może nie była to do końca miłość, przywiązanie to też raczej złe słowo. Między nami była dziwna relacja. Pełna Mieszanych uczuć z jednej skrajności, przechodzących w drugą skrajność. Chęć zjedzenia siebie nawzajem, ale i troski o siebie. Sam nie wiedziałem jak mam to wszystko określić. Poza tym było zbyt zimno na tego typu rozmyślania. Spojrzałem na jagnię, które próbowało spać na mojej ręce. Mimo iż nie widziałem go zaledwie kilka dni, stęskniłem się za nim. Każde zwierzę było dla mnie niczym moje własne dziecko, rodzina i przyjaciele. Na wyspie nie można było ufać każdemu, przez co szukałem sojuszników w zwierzętach. Tam też ich odnalazłem.

Drogę od samotniczki do swojej farmy pamiętałem już tak dobrze, że mógłbym tu trafić późną nocą, bez blasku księżyca. Nie straszne mi były również mokradła, bagna czy dzikie zwierzęta. Przez moją modyfikację byłem bardziej czuły na bodźce z zewnątrz, przez co również nie miałem się czego obawiać. Na szczęście jednak droga była spokojna, a czas zleciał mi szybko.
Powoli wszedłem do owczarni, gdzie postawiłem już sporej wielkości jagnię na podłodze. Owce od razu wstały i podeszły do młodego, tuląc go i liżąc po głowie. Uśmiechnąłem się półgębkiem i zostawiłem zwierzaki same sobie. Sam udałem się do domku, aby odpocząć po ciężkim dniu.

***

Z każdym dniem, ochładzało się coraz bardziej. Musiałem ten czas spędzić na przygotowaniu farmy na zimę. Narąbanie klocków drewna, wypełnienie silosu, przygotowanie sianka dla zwierzaków oraz ocieplenie ich miejsc zamieszkania. Nie mogłem przecież pozwolić, by i moje zwierzęta marzły podczas zimy. Swoją drogą, zauważyłem też większą aktywność samotników oraz dzikich zwierząt. Musiałem podjąć jakieś działania i w tym aspekcie, gdyż jako jedyny zaopatrywałem wioskę w zapasy. Których i tak miałem już mało. Prawdę mówiąc, plan na szabrowników miałem już dawno, jednakże poprzez brak czasu, natłok obowiązków i stosunkowo rzadkie napady, nie zdecydowałem się tego wprowadzić w życie. Sytuacja jednak się zmieniała z każdym mroźniejszym dniem.
Wieczorem po kolacji rozłożyłem na stoliku cały plan swojej farmy. Nie było to łatwe zadanie, jednakże zdobyłem, niekoniecznie legalnie, dwa takie plany. Jeden miałem schowany pod łóżkiem, drugi zaś był w skrytce w piwnicy. Ten ze skrytki miał być otwarty tylko w kryzysowej sytuacji. Takowej jeszcze nie było, gdyż nie ma się co czarować, ze z napadami samotników czy dzikich zwierząt, każdy sobie może poradzić, mając odpowiednie środki. Można było też stworzyć z farmy mini fortecę, co planowałem zrobić w jakimś stopniu. Na plan naniosłem poprawki, rysunki i pozaznaczałem miejsca, w których miały być niespodzianki. Po prawie trzech godzinach siedzenia, rozmyślania, mazania i denerwowania się plan był niemalże doskonały. Poprzez późną godzinę jednak pasowało położyć się spać i odpocząć. W dzień aktywność dzikusów była mniejsza, przez co to wtedy musiałem najwięcej robić. Planowałem rozpocząć działania o ósmej. Tak też następnego dnia było.
Po sytym śniadaniu, prysznicu i ubraniu się ciepło, ruszyłem po narzędzia i krawędź farmy. Planem było wykopanie dołu, głębokiego na dwa metry i szerokiego na dwa i pół. To jeszcze nie sprawiało takiego problemu, jak już wykopanie go na całej długości farmy. Przydałby się jakiś pomocnik, jednakże wiedziałem, że to zadanie muszę zrobić sam. Zacząłem kopać od krawędzi dróżki do farmy i przy płocie. Na ogrodzenie też miałem pewnego rodzaju zamysł, jednakże to było trudniejsze przedsięwzięcie. Po dwóch godzinach kopania usiadłem na specjalnym materiale, chroniącym mój tyłek od zimna i napiłem się wody. Oczywiście małymi łyczkami, ze względu na zimnotę, jaka panowała. Pięć minut odpoczynku i wskakiwałem z powrotem do dziury, kopać dalej.
Spędziłem praktycznie cały dzień na tym zajęciu, okopując 1/4 farmy. Było to wystarczająco jak na ten dzień. Widząc swoje postępy, stwierdziłem, że wyrobię się w tydzień ze wszystkim. Oczywiście myliłem się, gdyż pogoda zmienną jest.
Na drugi dzień padało. Można powiedzieć, że wręcz lało jak z cebra. Stałem przy oknie, wpatrując się w swoją farmę, jak nasiąka wodą, tworzą się kałuże i błoto. Warunki niesprzyjające niczemu i nikomu. Tego dnia nie mogłem zrobić zupełnie nic. Postawiłem więc na relaks przy rozpalonym kominku z książką i dobrą herbatą. Której zaczynało mi powoli brakować. Zdecydowanie musiałem wybrać się na zakupy do wioski. Nie wiem, skąd brali herbatę, ale mieli ją dobrą.
Następny dzień był chłodny, deszcz z dnia poprzedniego się dalej utrzymywał, przez co była cała masa kałuż i błota. Postanowiłem, że w takich warunkach kopać nie będę. Po odwiedzeniu i nakarmieniu zwierząt ruszyłem do wioski po zapasy herbaty i innych drobniejszych mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów. Przy okazji, skoro już wracałem, rozglądałem się po okolicznych terenach zieleni za opadłymi gałęziami wszelkiej maści. Grubych, cienkich, średnich, masywnych, suchych, jak i mokrych. Miejscami leżało więcej raz mniej. Co dałem radę w tym momencie, to wziąłem pod pachę i zabrałem na farmę. Tam poustawiałem je w stos, a zakupy zaniosłem do chatki. Nie było sensu wybierać się dalej, biorąc ze sobą wózek, bo gdzieś bym się nim zakopał. Koła były wąskie, nieprzystosowane do błotnistych terenów. Stwierdziłem, że optymalną więc rzeczą, będzie pospacerowanie wokół farmy i nazbieranie z pobliskich terenów gałęzi. Na następny dzień, gdyby było cieplej, pojechałbym wózkiem, poszukując większych okazów.
Znalezione gałęzie poukładałem na stosie, wokół paleniska pośrodku farmy. Wbiłem trzy pale wokół paleniska i rozwiesiłem dwie plandeki. Rozpaliłem ognisko i czekałem, ogrzewając się. Liczyłem na to, że gałęzie nieco przeschną przy cieple ogniska. Resztę dnia, spędziłem na pilnowaniu ogniska i gałęzi. Następny dzień zapowiadał się lepiej.
Przez kolejne dni znów kopałem dół, naostrzyłem paliki, rozplanowałem modernizacje ogrodzenia oraz wykonałem łuk ze strzałami i prymitywną włócznię. Po tygodniu prac na farmie wybrałem się w odwiedziny do mojej dobrej znajomej - Raven. Zabrałem ze sobą słoik świeżej krwi, którą zdobyłem... W sumie nieważne jak. Bycie wilkołakiem miało swoje plusy.
Po pokonaniu pułapek, które znałem już na pamięć przy domostwie dziewczyny, podszedłem do drzwi. Westchnąłem cicho i zapukałem do drzwi, czekając zadowolony. Jakież było moje zdziwienie, gdy nikt nie otwierał. Mruknąwszy cicho do siebie, zapukałem drugi raz i kolejne minuty ciszy. Do trzech razy sztuka. Zapukałem mocniej, po tym się odzywając.
- Krwiopijco, to ja, twój futrzak. - Zerknąłem przez okno, jednakże nic nie dostrzegłem. Westchnąłem mocno i głośno, odczekując kolejne sekundy. Nie było jej. Tylko czemu?
Wróciłem do siebie na farmę z mieszanymi uczuciami. Miałem dziwne przeczucia, choć sam nie wiem dlaczego. Nie raz już Rav, znikała na dłuższy czas. Szczególnie uwielbiała się bawić ze mną w kotka i myszkę, grając na moich nerwach i uczuciach. Stwierdziłem odwiedzić ją ponownie za tydzień. Na ten czas jednak schowałem krew w słoiku do lodówki i zabrałem się ponownie za prace na farmie. Zima nadchodziła wielkimi krokami.
Po kolejnym tygodniu powędrowałem do wampirzycy z odwiedzinami. Liczyłem, że tym razem ją zastane, jednak ponownie się pomyliłem. Po stukaniu, pukaniu i dobijaniu się, ani żywej duszy z mieszkania. Cisza jak makiem zasiał. Usiadłem chwilę pod drzwiami, zastanawiając się, czy aby sobie czegoś nie zrobiła. Miała często różne wahania emocjonalne, co mnie nieco martwiło. Mimo tego wiedziałem, że sobie poradzi w każdej sytuacji. Nigdy jednak nie znikała na tak długo, przez co byłem zdziwiony. Nie pozostawało mi jednak nic więcej jak czekanie na nią. Postanowiłem ponownie przyjść za tydzień.
Nie spieszyłem się z powrotem na farmę. Miałem wszystko przygotowane i zrobione. Jedyną rzeczą, jaka jeszcze musiałem zrobić, to rozciągnąć drut nad ogrodzeniem. Problem był jednak taki, iż nie miałem wystarczająco dużo materiału, by ogrodzić nim całą farmę. Musiałem wybrać się ponownie na plażę, do wraków statków. Czasem niektóre przewoziły jakieś materiały budowlane. Jeśli nikt do tej pory ich nie za szabrował, to było prawdopodobieństwo, że mógłbym znaleźć coś jeszcze przydatnego. Zostawiłem to jednak na później.
Zima jednak zaskoczyła wyspę niczym kierowców na drogach. Gdy obudziłem się następnego dnia rano, śniegu było aż po kolana. Nie spodziewałem się, że na wyspie, nie wiadomo nawet gdzie, może nasypać aż tyle śniegu. Spodziewałem się cieplejszych warunków. Chyba że to też było uwarunkowane przez panów naukowców, którzy nas tutaj pozamykali. Jako że nie lubiłem zimy i jednocześnie nie miałem co robić, spędzałem całe dnie na siedzeniu przy kominku i czytaniu książek, oczywiście zaraz po nakarmieniu zwierząt.
Jak to mówią, do trzech razy sztuka. Po kolejnym tygodniu znów powędrowałem do miejsca zamieszkania krwiopijcy. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem dwa razy. Znów odpowiedziała mi grobowa cisza ze środka mieszkania. Patrzyłem w drzwi, zastanawiając się nad tym. Wyciągnąłem z kieszeni skręta i zapaliłem go, opierając się o futrynę i zastanawiając się nad tym.
Delikatne małe płatki mroźnego śniegu, opadały na mnie i okolice, tworząc jeszcze więcej śnieżnego puchu. Po chwilowej kontemplacji i wypaleniu całego narkotyku usłyszałem za sobą kroki. Nie zamierzałem się jednak odwracać. Kroki były coraz głośniejsze i bliżej mnie. Po chwili usłyszałem, znajomy mi głos.
- Cześć… Mogę cię zjeść, mój kochany dawco czerwonej posoki.
Powoli się odwróciłem, patrząc w jej oczy. Nie zrobiłem jednak żadnego kroku.
- Zjeść może nie, ale wytłumaczyć byś się mogła.
Dolna warga delikatnie oparła na dół, gdy całkowite zaskoczenie malowało się na jej twarzy. Jednak, równie szybko powstała do pionu, łapiąc swoją dumę i pewność siebie w garść.
- Wilczku... Czyżby ktoś martwił się o pozbawioną serca wampirzycę, hmmm? - uniosła delikatnie brew do góry, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Takiego obrotu spraw się nie spodziewała, ciekawe.
- Martwił to mało powiedziane. Co tydzień tu przychodziłem, aby cię odwiedzić, a ty się chowasz nie wiadomo gdzie. Nawet prezent dla ciebie miałem...
- Bo widzisz... Równe trzy tygodnie od Twojej ostatniej wizyty, nie było mnie w domu. Wędrowałam, walczyłam, sprawdzałam swoją wytrzymałość bez użycia nadnaturalnej strony. - odpowiedziała równie szybko, wstając do pionu.
- W takim razie pani wojownik, otwieraj te drzwi, bo mi tyłek marznie... Chętnie bym się napił jakiejś herbaty.
Zdziwienie nie opuszczało jej w żadnym momencie, nie jednokrotnie podtrzymywała parsknięcie śmiechem. Ktoś stał się tutaj pewny siebie, tym bardziej władzy.
- Cóż... Trzy tygodnie to szmat czasu, tym bardziej dla domu bez sprzątania. Wchodzisz na własną odpowiedzialność. - machnęła dłonią, zapraszając gestem do środka.
Gdy tylko weszliśmy do środka, złapałem dziewczynę za rękę, odwracając ją do siebie. Spojrzałem w jej oczy i przybliżyłem się.
- Raven, krwiopijco ty mój, tęskniłem za tobą.
- „ Mój”? „Tęskniłem za tobą”? Co Ty odpierdalasz? - szepnęła, gdy w jednym momencie przyciągnąłem ją niebezpiecznie blisko. Stanowczo za blisko, cholera. - C... co ty...
Nie dałem jej wiele do powiedzenia. Objąłem dziewczynę w pasie i pocałowałem namiętnie w usta, zamykając oczy. Rozszerzone jej oczy do granic możliwości, wpatrywały się w moją spokojną twarz. Próbowała mnie odepchnąć, jednak byłem nieustępliwy. Czując opór dziewczyny, chwyciłem ją mocniej, obracając się z nią wokół własnej osi. Cały czas namiętnie ją całowałem, usadzając ją na komodzie obok wejścia. Raven była zdecydowanie w szoku. Nie wiedziała, co się dzieje i co ja wyczyniam. Nigdy nie przejawiałem ze swojej strony aż takich czułości w stosunku do niej. Tęsknota jednak robiła swoje. Po chwili jednak i wampirzyca mnie objęła i zaczęła błądzić swoimi mniejszymi odpowiedniczkami po moim ubraniu. Zaczęła również odwzajemniać moje pocałunki, domagając się z czasem więcej. Po chwili zaczęliśmy się rozbierać na zmianę. Koszulka za koszulkę, spodnie za spodnie, aż zostaliśmy samej bieliźnie. Chwyciłem ją mocno, obejmując i podnosząc, aby przenieść się z nią na wygodniejsze łóżko.
Ostrożnie położyłem ją na plecach, na łóżku pełnym ciepłych futer i przyjemnej delikatnej kołdry. Położyłem się po chwili nad nią, wracając do całowania. Wsunąłem ręce pod jej delikatne plecy, starając się rozpiąć biustonosz. Nie było to łatwe zadanie, jednak w końcu się udało, na co Raven zareagowała śmiechem.
- Co cię tak niby bawi wampirze?
- Oj nic takiego wilczku. Jesteś taki niewinny...
Mruknąłem cicho, jakby wjechała mi na ambicje. Po chwili rozebrałem z niej resztę skromnej garderoby i położyłem się na niej, całując ponownie, co i sama zaczęła odwzajemniać.
Po krótkiej chwili i ona pozbyła się mojej resztki skromnego odzienia. Gdy już byliśmy całkowicie nadzy, przeszliśmy do działań. Powoli się wsunąłem, pozwalając działać naturze i dzikiemu instynktowi. Wsunąłem obie ręce pod nią, układając je pod jej plecami i chwytając za ramiona. Ułożyłem się wygodniej pomiędzy jej nogami i cicho mruknąłem w jej usta. Jej małe dłonie ciągle krążyły po moich włosach, ramionach i plecach, zostawiając delikatne ślady na skórze. Nasze usta co jakiś czas łączyły się w delikatnych, ale namiętnych pocałunkach, przerywanych cichymi jęknięciami i westchnięciami. Oddawaliśmy się tej przyjemności, aż do samego wieczora, gdy położyłem się obok niej zmęczony i lekko zasapany, wpatrując się w sufit bez słowa. Leżeliśmy nago obok siebie, przykryci jakimś futerkiem, które pewnie sama gdzieś złowiła i zagryzła. Całkowitą ciszę, zakłócało jedynie nasze głośniejsze oddychanie.

Raven?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz