10 grudnia 2019

Od Pana Stasia CD Raven

Noc z wampirzycą była zdecydowanie moją najlepszą nocą na wyspie, a może nawet i w dotychczasowym życiu. Szczególnie miły był fakt, że można było przytulić się do, co prawda chłodnego, ciała dziewczyny, jednak cieplejszego niż otoczenie. Noce były zimne, więc kilka objęć sprawiało, że temperatura wzrastała. Rano jednak dziewczyna uciekła ode mnie na znaczną odległość, sam nie wiedząc czemu. Raven była dzikusem momentami, co wiedziałem w sumie od samego początku. Bała się dotyku, bliskości i czułości. Momentami miała jedynie chwile „słabości”, w których okazywała nieco uczuć.
Po porannych przepychankach i dokuczaniu sobie postanowiłem wrócić do siebie na farmę.  Trzeba było zająć się zwierzakami i rozpalić w kominku. Co prawda zwierzęta miały zapas jedzenia i wody, jednakże wolałem wszystkiego dopilnować osobiście. Do tego dochodziły sprawy ze zrobieniem z farmy, bunkru i twierdzy nie do zdobycia. Oczywiście w cudzysłowie.
Śnieżyca nadal robiła swoje. Dodawała jeszcze więcej puchu śnieżnego, na już i tak ubitą masę śnieżną. Przechodzenie wielkimi krokami, niczym zsiadając z konia i na niego wchodząc, sprawiało, że człowiek szybko się męczył i musiał na chwilę się zatrzymać, marznąc aż do kości.
Po prawie trzydziestu minutach przedzierania się przez zaspy śnieżne dotarłem w końcu na farmę. Wpadłem do swojej chatki, zrzucając mokre ciuchy i od razu rozpalając ognisko w kominku. Jak na złość, raz nie chciał zapłonąć, dwa długo się rozpalał. Wszystko musiało robić mi na złość, gdyż podczas brania kubka na herbatę, wypadł mi z rąk. Na całe szczęście w moim nieszczęściu tego dnia, nie potłukł się. Wrzuciłem do niego bibułkę z herbatą i odstawiłem na bok. Wziąłem z kominka gałązkę z ogniem i przeniosłem do pieca w kuchni. Ten już na całe szczęście zacząłem się od razu palić żywym ogniem. Na ciepłą blachę, położyłem czajnik z wodą i czekałem, aż woda zacznie się gotować. Jednocześnie wskoczyłem w suche ciuchy i owinąłem się prowizorycznym szlafrokiem, zrobionym z futra jakiegoś nieszczęsnego, zwierzęcego denata.
Po kilku minutach siedziałem zadowolony w swoim fotelu, okryty szlafrokiem, pijąc herbatę, ogrzewając się ciepłem z kominka. Był to błogi stan, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż za oknem panowała śnieżyca. Musiałem jeszcze jednak odwiedzić zwierzaki, co planowałem zrobić około południa.
Kominek posiadał odprowadzenia ciepła do obory i owczarni. Pozwalało to na trzymanie zwierząt w dogodnej temperaturze. Musiałem jednak każdego dnia sprawdzać, czy instalacja jest szczelna, by zwierzaki nie podusiły się dymem. Dać świeżej wody, przegrzebać siano i posprzątać odchody. Odchody lądowały w specjalnym oborniku, jednocześnie będącego kompostem. Taką mieszankę można było później rozsiać po polu, tuż przed zasianiem roślin. Swoją drogą, ciekawe czy osadnicy o tym wiedzieli. Jeśli nie, to może i lepiej. Dla nich.
Po kilku dniach opadów śniegu, w końcu pogoda uspokoiła się. Było mroźno, jednakże warunki bardziej sprzyjające wychodzeniu na zewnątrz. Postanowiłem odwiedzić wampirzycę. Podczas śnieżycy odwiedziłem ją zaledwie raz. Wiedziałem, że dla niej to był i tak o raz za dużo. Niestety musiałem się jej uczepić, szczególnie po upojnej w namiętności nocy. Musiałem zadbać o swojego krwiopijcę w jakikolwiek sposób, nawet jeśli ją tym denerwowałem.
Wracając od niej, ruszyłem w stronę plaży, na której były wraki statków. Kiedyś w końcu musiałem znaleźć drut, który był mi aż tak potrzebny.
Stwierdziłem, że w swojej  naturalnej postaci będzie wygodniej mi się przemieszczać. Przemieniłem się w wilkołaka i pobiegłem w stronę wraków. Przybyłem tam zdecydowanie szybciej, niż jakbym miał iść na dwóch nogach. Nie byłem do końca pewny czy potem tak łatwo wrócę do ludzkiej formy, jednak w futrze było mi cieplej.
Wskoczyłem jednym susem na statek i rozejrzałem się. Czułem zapach jakiegoś szkodnika na pokładzie. Zdecydowanie jakiś samotnik. Powoli i ostrożnie stąpałem po deskach górnego piętra, po czym zajrzałem do kajuty. Była pusta, jednakże ktoś tu niedawno grzebał. Wypuściłem powietrze nozdrzami i ruszyłem do klapy od zejścia pod pokład. Miałem więcej siły w tej formie, więc zamiast lekko ją otworzyć, wyrwałem ją wraz z zawiasami, co zaskoczyło biednego człowieczka, który grzebał w skrzyni. Zeskoczyłem na dół, stając naprzeciwko niego. Otworzyłem pysk, ukazując szereg ostrych kłów z czterema dłuższymi i ostrzejszymi. Wydałem z siebie ogłuszający ryk, wypełniający całe, małe pomieszczenie.
Mężczyzna zatkał uszy, zginając się z bólu w pół wraz z grymasem cierpienia na twarzy. Chwyciłem go mocno za ubranie łapą i wyrzuciłem przez dziurę po klapie. Momentalnie odwróciłem się, aby sprawdzić, czy za mną nikt nie stoi. Było pusto, co oznaczało, że mogę rozpocząć swoje poszukiwania. Nie zamierzałem jednak wracać do ludzkiej postaci. Mężczyzna mógł wrócić, a wtedy by mnie z łatwością pokonał.
Było tutaj dużo skrzyń, beczek i jakichś luźno leżących przedmiotów. Nie widziałem tutaj jednak żadnych drutów czy lin. Musiałem sprawdzić w następnym wraku. Wyskoczyłem na górę i pierwsze co poczułem, to walnięcie deską w pysk. Pisnąłem cicho i otrzepałem głowę, jakby nie dowierzając, co się właśnie stało. Spojrzałem na mężczyznę. Był to ten sam jełop, który był wcześniej pod pokładem. Stanąłem na dwóch tylnych łapach, unosząc przednie łapy do góry i rycząc głośno. Mężczyzna zaczął się cofać i właśnie wtedy dostał pierwszy raz pazurami po brzuchu. Upadł przodem na deski, po czym podszedłem do niego, chwytając go za kark. Jednym ruchem rzuciłem go w stronę morza. Chwilę wpatrywałem się w wodę, jednak nie widziałem, aby wypłynął. Najwidoczniej miałem go z głowy. Ruszyłem w stronę drugiego wraku.
Drugi wrak był zdecydowanie mniejszy, jednakże w nim znalazłem to, czego potrzebowałem.  Cztery liny po około piętnaście metrów i sześć drutów po około trzydzieści. To było to, czego potrzebowałem na farmie. Trzeba było to tylko jakoś przenieść, co w tej formie nie było wcale takie łatwe. Jedną z lin obwiązałem resztę i zarzuciłem sobie na łopatki. Miałem nadzieje, że jakoś to dotargam do farmy.
Droga łatwa nie była. Co najmniej trzy razy musiałem poprawiać liny na swoich plecach. Raz musiałem je zebrać ze śniegu. Mimo to jednak wróciłem na swoją farmę z całym ekwipunkiem, który znalazłem. Zadowolony ze swojego łupu chciałem z powrotem zmienić się w ludzką formę. Tutaj zaczął się mały problem, gdyż nie mogłem tego zrobić. Najwidoczniej gen, zbyt dobrze czuł się na wolności. Możliwe też, że potrzebowałem krwi. Więcej krwi niż tego nieszczęśnika, który przecenił swoje możliwości.
Wpadłem do kuchni, w której miałem przygotowane zapasy mięsa, na tego typu okoliczności. Od razu wgryzłem się w kawałek soczystego, krwistego i tłustego mięsa. Rozerwałem go na pół, by następnie pożreć drugą część. Nie pomogło to jednak. Gen domagał się czegoś jeszcze. Sam nie wiedziałem czego. Czułem jednak ochotę pobiegania. Wyszedłem na zewnątrz i spojrzałem w dal. Całe hektary pokrytej ziemi mroźnym puchem. Bezkres białego morza, łączącego się z szarawym niebostanem. Ruszyłem przed siebie, na czterech łapach, mijając swoje pole, płot, drzewa i krzaki. Biegłem co sił w łapach, czując, jak pęd wiatru łaskocze moje futro. Mróz nie doskwierał mi w żadnym stopniu. Czułem się w pewien sposób wolny, a może i nawet szczęśliwy.
Wróciłem do chatki, gdy zaczęło się ściemniać. Byłem zmęczony i jedne, o czym myślałem to położyć się spać. Tak też zrobiłem, jednakże przy kominku zamiast na łóżku w postaci wilkołaka.
Obudziłem się rano już jako stary dobry Staś. Rozejrzałem się dokoła i cicho mruknąłem. Zdecydowanie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie miałem jednak na to większego wpływu. Spojrzałem w kąt, gdzie wczorajszego dnia zostawiłem liny i druty. Nadal tam leżały, czyli nie wydarzyło się nic złego. Miejmy nadzieję. Ruszyłem odwiedzić zwierzaki czy aby na pewno wszystko mają.

***

Po trzech dniach znów udałem się do mojej ulubionej wampirzycy na wyspie. Sprawnie ominąłem pułapki i podszedłem pod drzwi. Zapukałem i grzecznie czekałem aż mi otworzy. Po minucie bez żadnego odzewu cicho mruknąłem, wiedząc, że znów się gdzieś włóczy, niczym włóczykij. Miała jednak uchylone okno, przez które postanowiłem sobie wejść. Sztuczka z drutem i sznurkiem była mi dobrze znana, więc zaledwie po pięciu minutach byłem już w środku. Rozejrzałem się i usiadłem na kanapie, czekając na jej powrót. Dopiero po chwili zauważyłem, że Raven posiada całkiem fajną piłeczkę. Ciekawe komu ją podwędziła.
Wstałem niechętnie, chwytając ją i zaczynając się nią bawić. Podrzucając raz w jednej ręce, z jednej do drugiej i odbijając o ścianę. Zabawa trwała dobrą godzinę, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Jednak to, co zobaczyłem, przerosło moje oczekiwania.
Wampirzyca stała w drzwiach prawie cała zakrwawiona na twarzy, mokra od śniegu i prawdopodobnie potu i wielkim łańcuchem na plecach. Szczęka mi opadła a piłeczkę aż wypuściłem.
- Co właśnie… - Zacząłem, nie wiedząc co powiedzieć.
- ZAPEWNIAM wilkołaku, że nie warto mówić o takich rzeczach. Zapewniamy.
- Zapewniamy?! Krew leje się przez pół twojej twarzy, a mówisz, że nie mam o niczym wspominać. - Skrzyżowałem rozdrażniony ręce na klatce piersiowej.
- Problem stoi przed wejściem do domu i właściwie… Nie pomyliłeś miejsca zamieszkania, huh?
- Musiałem sprawdzić, jak sobie radzisz. Widzę jednak, że radzisz sobie ledwo. Co tam takiego niby stoi? - Ruszyłem w jej kierunku, po czym wyjrzałem na zewnątrz, odskakując po chwili do tyłu. - Co to kurna ma niby być?!
- Nie widzisz? Tygran. Polubiliśmy się.
- Co?! Co znaczy "polubiliśmy się"? Dziki zwierz, agresywny, dużo żrący i jeszcze skacze jak powalony.
- I mówi to osoba z wszczepionym genem wilkołaka...
Przewróciłem oczami i mruknąłem cicho. Wróciłem do kanapy i chwyciłem piłeczkę, rzucając ją w stronę Rav. Zdezorientowana dziewczyna ją złapała i spojrzała na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko i odezwałem.
- Jak się czujesz? Bałaś się, że cię zostawię, a ostatnio narzekasz, że cię ciągle nawiedzam. Coś masz dziwne wahania nastrojów.
Raven obejrzała piłkę i niczym baseballista rzuciła ją w moją twarz. Nawet nie miałem czasu zareagować.
- Przesadzasz wilczku. Zdecydowanie przesadzasz. - Powiedziała spokojnie, uciekając wzrokiem.
Wstałem, podchodząc do niej od tyłu i całując ją w szyję. Dziewczyna się wzdrygnęła i lekko odskoczyła, jednak po chwili wróciła w objęcia.
-Wybacz Stasiek, jednak jest to dla mnie... Powiedzmy nowe, szczególnie na wyspie.
- Przecież ja nic nie mówię. Po prostu martwię się o ciebie. Nie chcę, by krzywda ci się stała.
Wampirzyca uśmiechnęła się delikatnie, jednakże była w tym jakby delikatna sztuczność. Mruknąłem cicho sam do siebie i pomogłem się jej umyć z krwi.
Czas mijał nam szybko, ledwo ją odwiedziłem, a już zaczęło się robić późno i ciemno. Wstałem i zacząłem się ubierać. Podszedłem do dziewczyny i pocałowałem ją delikatnie w policzek.
- Wpadnę niedługo pewnie znów do ciebie. Swoją drogą, w lodówce zostawiłem ci mały prezent. Nie zużyj go tylko za szybko, bo jego zasoby są ograniczone... - Zaśmiałem się i wyszedłem z jej chatki, omijając tygrana ostrożnie. Ruszyłem w stronę swojej farmy. Miałem tylko nadzieje, że dobrze podpisałem słoiczki i nie pomyliłem etykiety słoiczka krwi swojej a zwierzęcej.

Raven? Może być taki prezencik?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz