10 grudnia 2019

Od Raven CD Pana Stasia

Cała ekscytacja, podwyższenie emocjonalne zdawało się spadać z każdą minutą. Gdy tak leżała obok mężczyzny zdała sobie sprawę, co uczyniła takiego. Dopiero szara rzeczywistość uderzyła prosto do jej głowy, pokazując możliwości ich dotychczasowego przedsięwzięcia. Arleight… Kurwa jesteś taka beznadziejna, przeszło jej przez myśl. Ostatni raz spojrzała badawczo spod przymkniętych powiek na swojego towarzysza niedoli, który zdawał się myślami gdzieś indziej. Nie myśląc zbyt wiele sięgnęła po swoją koszulę, przewieszoną przez zagłowie łóżka. Ubrana w nią położyła się w najdalszym zakątku swojego dużego łóżka, aby mieć odrobinę swobody i prywatności. Jednak tak mało znaczące ruchy po łóżku spowodowały swoisty grymas na jej twarzy, gdy poczuła dokuczliwy ból w dolnych partiach swojego ciała. W sumie nie dziwiła się z takich negatywów tamtejszych jakże kreatywnych aktywności, gdyż sama już pogubiła rachubę czasu. Szybko policzyła w myślach, kiedy miała możliwość robienia podobnych aktywności. Czując swoją beznadziejność złapała się za głowę, przeklinając cały świat.
Złapała się za głowę, będąc całkowicie załamana swoim beznadziejnym jakże postępowaniem i sytuacją. Gdyby w takim stanie niegdyś przyszła do domu ojcowskiego, ktoś nieźle by żałował swoich czynów. Opierdol murowany na miejscu dla niej, skazana za niesubordynację oraz wydziedziczenie z takiego nazwiska. Zakaz wychodzenia na światło dzienne, dopóki problem rosnący pod jej sercem nie byłby usunięty. W jej wychowaniu zza dziecka nie było mowy o popełnianiu błędów, tak została nauczona. Miała być dzieckiem, które poradzi sobie w każdym aspekcie życia. Pełna talentu, dobre wyniki w nauce i zainteresowania. Jednak czy późniejsze owoce pracy kogoś interesowały, tym bardziej jej rodzica? Pod żadnym względem. Brak solidnej miłości i zaufania w jego osobie pana Castelle było jednym z powodów, jakie doprowadziły jej osobę na swoiste dno społeczne.
Nie wiedziała, że tak silne zaślepienie uczuciami i działaniami ze strony mężczyzny będzie tak zgubne dla jej psychiki. Tym bardziej zakończy się takimi zabawami do późnej godziny nocnej. Wyspa będąca ich nowym domem należała do najtrudniejszych wyzwań, przetrwanie i walka o każdy dzień. Oni wszyscy znajdowali się na przeklętej wyspie, zmienieni w potwory. Był to stosunkowo wielki stres, odbierany jest przez ciało jako zagrożenie życia. W takich sytuacjach ciało samo broni się przed ciążą, bo stres warunkuje mu niekorzystne warunki do wychowywania potomstwa. Arleight zmień swoje pojebane myślenie, nie będzie żadnych następstw problemowych. Takie coś nie ma tutaj żadnego prawa bytu, nie ma takiej przecież możliwości.
Spięła swoje ciało w jednym momencie, będąc gotowa na każdy atak i inne ewentualności z czyjejś strony. Poczuła jedynie rozgrzane ciało przylegające do jej pleców, ciepły oddech na swojej szyi. Zdawać się mogło, iż znajomy dotyk spracowanych dłoni wydawał się palić jej skórę żywym ogniem. Cholera. Wilkołak najpewniej nie tak wyobrażał sobie atmosferę i sytuację, po podjętym tak ważnym kroku w życiu.
- Gdzież to Kopciuszek ucieka z balu, huh? - usłyszała tuż przy swoim uchu. Ciepła dłoń złączyła się z jej mniejszą odpowiedniczką, a objęcie w ten sposób dawało minimalne poczucie bezpieczeństw z jego strony. Niedoceniony gest, pomyślała.
- P-przepraszam… Przyznam się bez bicia, iż całkowicie odpłynęłam w głęboką świadomość mojego umysłu. - szepnęła w odpowiedzi, poprawiając czarne kosmyki włosów przysłaniające jej bladą twarz. Spojrzała przez ramię, nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną. Gdyby miała solidną możliwość, już dawno zapadłaby się pod ziemię. Mogła odetchnąć z ulgą, nie ujrzała u niego żadnej niechęci, czy nienawiści do jej osoby. - Naprawdę, przepraszam…
- Racja, takiego zachowania z twojej strony się nie spodziewałem, wampirze. Żałujesz tego? - nie dał jej prawa głosu. Prosto z mostu oczekiwał odpowiedzi, chcąc najpewniej odrzucić negatywów swojego umysłu. Znała go już trochę czasu, jednak było to niczym kamień w wielkim oceanie. Wiedziała, że w niektórych tematach, gospodarz wyspy był bezwzględny i bez litości. - Raven, pytałem… Czy żałujesz tego?
Nie spełniła jego oczekiwań i ambicji, po prostu wyswobadzając się z jego objęć, odwróciła się twarzą do jego osoby. Czerwone oczy świecące niczym swoiste latarenki, oświetlały idealnie jego twarz w ciemnym pokoju. Niepewnie położyła swoje dłonie na jego policzkach bojąc się, jakby miał zaraz zniknąć. Rozpaść się na milion drobinek. Oparła czoło o jego ramię, wzdychając ciężko dla uspokojenia skołatanego serca. Niepewność o dalszy los, czy nie była to jedna przygoda? Czy nie bawił się nią?
- P-prosić mogę o jedną rzecz, wilczku?
- Raven…
- Gdyby coś się zadziało złego po tym wszystkim… - wstrzymała na chwilę oddech, a głos zastygł w jej gardle. Dziewczyno gdzie twoja pewność siebie. - Błagam… Gdyby coś się zadziało, nie zostawiaj mnie samej.
Poczuła na sobie tylko badawcze spojrzenie, oraz nieoczekiwane objęcie mocnych ramion. Tym samym wyglądała nieoczekiwanie na umięśnionym torsie Stanisława. Podpierając się dla bezpieczeństwa dłońmi o jego braki, spojrzała pytająco na jego twarz. Ujrzała tylko ten znajomy uśmiech, ukazując rząd równych zębów. No prawie. Istotne kły wyróżniały się na tle innych, co on…
- Cześć… Mogę Cię zjeść? - szczęka o mało nie upadła jej na podłogę, a cnotliwą atmosferę szlak trafił w jednym momencie.
- Stanisław… Zabiję Cię, nawet jeśli będziesz w swojej dzikiej formie!

~ * ~

Dni mijały szybciej, niż każdy mieszkaniec ich swoistego piekła mógł sobie to wyobrazić. Ujemne temperatury każdego dnia atakowały coraz bardziej, zaś śnieżyce nieustannie utrudniały podróżowanie z domu. Wampirzyca podczas nocnych wędrówek do osady obserwowała z ironią na twarzy, jak domownicy siedzą w ciepłych domach. Było to wręcz żałosne w jej oczach. Jak można było grzać wieczność tyłek, nie korzystając z otrzymanego na nowo życia? Żadnych ambicji w ich twarzach nie widziała, tylko korzyści z przeżycia kolejnych to dni. Ona sama jednak jak to ona, nie mogła usiedzieć na tyłku w jednym miejscu. Tak też było w tym przypadku, gdy jak najszybciej ulotniła się od jednego bruneta z wioski jakim się zadawała. Ten w przeciągu ostatnich dni był niczym rzep, który uczepił się psiego ogona. Zaraz przecież był psem.
Zgubienie młodszego od siebie mutanta graniczyło z cudem, przez jego jakże wyczulony węch. Jednak kto by nie lubił wyzwań, prawda? Trochę sprytu, zmylenia i negatywnych śladów w inną stronę. Główną korzyścią kładzioną na jej szalę zwycięstwa była jej szybkość, co nie raz uratowało jej skórę. Tego jakże pięknego popołudnia spędzała czas na Złudniczych Alejach. To miejsce od czasów odkrycia, w niewytłumaczalny sposób zadziwiały i budziły w niej swoistą ciekawość. Czasem zdawało się, iż w blasku słońca widzi zadziwiające kształty pomieszczeń. Czyżby kiedyś żyła tu jakaś cywilizacja? Jeśli tak, co się stało? Tyle pytań, a jednak nigdzie nie znalazła odpowiedzi.
Jednak jak to w życiu bywa tej “cudnej istotki”, życie względem niej ma dość inne plany. Jakże by inaczej miało być. O mało nie spadła z gałęzi wysokiego drzewa, gdy w nieoczekiwanym momencie ciszę przerwał głośny ryk zwierzęcia.
- A Stachu ciągle pieprzy “unikaj kłopotów, bo kiedyś źle się skończy”... - przypomniała sobie gdzieś z tyłu głowy jego słowa, na które zawsze odpowiadała ruchem ramion. Zeskoczyła zgrabnie na ziemię niczym rasowa kotka, krzywiąc się na lekki ból nogi. - Cóż mogę poradzić kochany futrzaku, jak przygody same się do mnie kleją.
Z ostrożnością kota musiała zejść z naturalnych tarasów, aby powędrować na niższe kondygnacje. Z każdą chwilą wydawało się, iż dźwięki szamotaniny są coraz to słabsze, jednocześnie bardziej wyraźne. Ekscytująca walka między zwierzakami, czy może polowanie? Musiała to zobaczyć na własne oczy. Widok jednak jaki zastała stosem kamieni odcinający dość spory kawałek tutejszej zabudowy, spowodował u niej dreszcze. Kałuże krwi, dwa zmasakrowane ciała i… W ostatniej chwili schowała się za głaz, a praca serca tylko nabrała na sile. Wielki niczym kobyła, pełna w bliznach i świeżych ranach bestia, cierpiąca w agonii. Wściekła na innych, żądna mordowania i agresji. Machina do zabijania. Tygran po przejściach, kurwa.
Wyjrzała po dłuższym czasie ponownie, gdy ciężkie ruchy ustały. Zwierzę padło zmęczone na ziemię, widocznie wyczerpane walką o dalszy los. Myliła się. Musiał leżeć w takim stanie już dłuższy czas, jak nie kilka dni. Nadjedzone ciała, których naliczyła dodatkowo sztuk dwa były nadjedzone. Leżące łuki, strzały dookoła porozrzucane i groźnie wyglądający miecz wbity w między żebra. Ludzie nie mają sumienia.
- Narzekam na osadników, a sami niedługo doprowadzą do swojego wyginięcia. Żałosne, chodź szlachetna współpraca grupowa. Podziwiam, towarzyszu… Denacie? - szepnęła do najbliższego truchła, gdy odłożywszy w bezpiecznym miejscu plecak ześlizgnęła się do niecki. Nie zazdrościła nieszczęśnikom pod żadnym względem, ba. Były rozjechani jak żaby, przez potężne machiny obecnego wieku. Pchana przez zainteresowanie, kroczyła cichutko niczym myszka przed siebie. Spowolniona akcja serca zwierzęcia, ciężki oddech jasno opisywał jego stan. - Uuuuaaaa… Średnio paniczu to wygląda. Pomogę raz i dwa, co na to powiesz? Tylko mnie nie zabij, wystarczy jeden marudzący osadnik mi na karku o śmierci.
Bez najmniejszego zakłopotania sięgnęła za obusieczny miecz, wystający z cielska monstrum. Kruczowłosa wiedziała doskonale, iż będzie miała mało czasu na ratunek bestii. Zamknęła oczy, ciągnąc za broń. W późniejszym czasie głośne wycie rozeszło się na całą okolicę. “Uwierz mi, bądź nie… Mnie to bardziej zabolało, niż Ciebie”.

~ * ~

Dwa tygodnie opieki nad stworzeniem były prawdziwym wyzwaniem, tym bardziej, kiedy odzyskiwał pełnię swoich sił i możliwości. Można było się przekonać na własnej skórze, jak bardzo charakterne były te zmutowane gady. Raven z czasem musiała przejść do bardziej niekonwencjonalnych metod, aby tygryso podobny ktosiek wyzdrowiał. Miała na głowie jeszcze jeden problem, jak zbić jednego ciekawskiego osobnika z tropu? Przydarzyła się okoliczność idealna, Staśkowi zaczęła rozwalać się jedna z zabudowy gospodarczej. Co idealnie dało okoliczności do ciągłego przesiadywania z stworzeniem, które już niedługo miało trafić na wolność.
Czarnowłosa mocniej opatuliła swoje ciało ciepłym płaszczem z kożuchem, grzejąc się przy niewielkim doń ognisku. Co jakiś czas dorzucała to nowych patyków, przyglądając się przypiętemu porządnie do skał stworzeniu. Ta wcześniej wspomniana charakterna maruda już przywykła do nowych okoliczności, nie walcząc już zbytnio z okowami tymczasowego zniewolenia. W najlepsze spożywał ciepłe mięso, które wampirzyca uprzednio zdołała złowić na specjalne okoliczności.
- Patrzysz się na mnie z takim mordem, jakbyś nie przywykł do mojej obecności, huh? Chociaż trochę wdzięczności, marudo… - oparła beznamiętnie swoją głowę na dłoni, podpieranej w łokciu na zgiętym kolanie. Zima w tych rejonach wyjątkowo dawała w kość, jednak odczuwanie zimna miało swoje doskonałe plusy. Przetarła delikatnie swoje oczy, aby poprawić ostrość widzenia. Ostatnimi czasy z niewiadomego powodu zdawała się czuć źle, a szukanie powodu mijało z celem. Przecież świeża krew z żyły nie może być nieświeża, prawda? o pewnie wina Stacha, zdecydowanie. Musi zmienić bank dobroczynny na inny okaz. - Przypominasz mi jednego badassa, też taki mięśniak agresor… Jak się zwał, nie pamiętam zresztą tego. Będziesz Percy Blizna, pasuje? Nie? Ni polubiłeś mnie jeszcze? Ranisz…
Strzelając zastałymi kośćmi od dłuższego posiedzenia w jednej pozycji, ruszyła swój tyłek do zwierza/ Po tylu godzinach z nim spędzonych nie robiło na niej wrażenia, gdy z każdym krokiem warkot zdawał się coraz głośniejszy. Zdarzyło im pobić się tylko dwa razy, potem każdy do każdego miał swoisty respekt czasowy. Jednym ruchem wyrwała solidny metal z skały, która trzymała łańcuch i bestię tyle czasu w ryzykach. Zgrabnie ominęła stanowczy ruch łapą na swoją osobę, co miało być dla niej jasnym ostrzeżeniem.
- Po co te nerwy, huh? Idę już sobie, idę… - wzruszyła tylko ramionami, przerzucając zabrane wilkołakowi ustrojstwa z metalu na plecy. Pogłaskała tylko na odchodne łapę zwierzaka, tym sposobem żegnając się z nim raz na zawsze. Szła stanowczym krokiem przed siebie, omijając kolejne to zaspy. Ledwo po wyjściu z niecki usłyszała za sobą ciężki oddech i tym samym kroki, co lekko ją zaniepokoiło. Odwróciła głowę przez ramię, unosząc brew ze zdziwienia. Bestia pełna blizn na ciele w najlepsze siedziała przed nią, głowę pochylając jakby z zaciekawienia na bok. - Chyba coś pojebało się w głowie, towarzyszu-niewolniku. Ty tam do lasu, ja iść do domu. Sio.
Szaranki między nimi trwały z ponad godzinę, co nie dało jednak zamierzonego efektu. Zwierz okazał się uparty jak czarnowłosa, trafnie utrudniając jego zawrót na jego tereny. Jakie było zdziwienie Stanisława, gdy siedząc w jej domu zastał ją powracającą z “spaceru” całą morką od śniegu, rozwalonym łukiem brwiowym i łańcuchem na plecach.
- Co właśnie…
- ZAPEWNIAM wilkołaku, że nie warto mówić o takich rzeczach. Zapewniamy.
- Zapewniamy?! Krew leje się przez pół Twojej twarzy, a mówisz, że nie mam o niczym wspominać. - skrzyżował rozdrażniony ręce na klatce piersiowej.
- Problem stoi przed wejściem do domu i właściwie… Nie pomyliłeś miejsca zamieszkania, huh?  


Pan Staś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz