Możliwe, że za żadne skarby świata
nie wiedział, co powinien robić w takich sytuacjach. Możliwe, że szukał
ciągle gdzieś w przeszłości śladu i jakiegoś znaku, klucza, symbolu,
czegokolwiek, co pomogłoby mu się odnaleźć w mrocznym i nieprzyjemnym tu
i teraz. Fukał i prychał, wycierając zmiętą, nieco brudną, materiałową
chustką zmarznięty, czerwony i przede wszystkim — mokry nos.
Nie
starał się udawać, że potrafi funkcjonować w świecie i w sytuacji, w
której postawił go los. Nie miał zamiaru walczyć z wiatrakami i
udowadniać wszystkim, jak to dobrze mu nie idzie.
Ancymon miał
dość, najchętniej zakończyłby wszystko tu i teraz, jednak pozwolenie na
chwile słabości nie było czymś, co chciał dopuszczać do przejęcia
władzy nad jego ciałem.
Cóż za ironia. Nie jest ani silny, ani
też słaby. Był nijaki. Mdły, beznadziejny, bezużyteczny. Co bowiem z
człowieka, który sam nic nie zrobi, ale też nikogo o pomoc w danej
sprawie nie poprosi?
Możliwe też, że młody Mazurkiewicz po
prostu nie miał już siły zmagać się z bezlitosnym przeznaczeniem, w
które powoli zaczynał wierzyć i jedyne, na co miał ochotę, to monotonne
powtarzanie marnej sentencji.
Niech się dzieje wola nieba.
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Bo
co innego robić w takiej sytuacji, jak po prostu dalej brnąć przez
wysokie zaspy, pilnując, żeby toboły po obu bokach przypadkiem się nie
zsunęły? Zrezygnował z wózka. Przemieszczanie się z małą taczką w takich
warunkach graniczyło z cudem, a równało się z debilizmem w czystej
postaci, to też Ancymek łupnął drewnem o kamienną posadzkę, chwycił po
torby i ruszył, jak to go prosili, bo rzekomo problem z dostarczeniem
jakich tam materiałów zaistniał. Co i jak, to nie miał pojęcia.
Powiedzieli mu „Chuj wie, na północ idź”.
No i rzeczywiście, chuj tak właściwie wiedział, gdzie powinien iść, więc tylko wzruszył ramionami i szedł na rzekomą północ.
A
raczej stępa przedzierał się przez mroźne krajobrazy, dziękując, że
dupę ma wielką, to i siły mu szybko nie zbraknie. W sumie to z tym tyłem
dumnego shire wyglądał zaskakująco dobrze, przynajmniej w jego własnej,
dość skromnej opinii.
A głowę wciąż zaśmiecał nieprzyjemnymi i
drażniącymi myślami o spokojnej przeszłości, którą przerwano, nie
wiadomo, kiedy i nie wiadomo gdzie.
Coraz gorzej pamiętał, jak
trafił na wyspę. Coraz mocniej zacierała się ta granica, a i łapał się
na tym, że zapominał o tym, co było wcześniej.
Śmiech niebieskookiej był już zdecydowanie słabiej słyszalny.
Dotyk dłoni na zarośniętej twarzy również.
Gubił kontakt z rzeczywistością.
I
tak do wieczora, gdzie już całkiem wtrącono go w ślepy zaułek. Trudno
było mu zrozumieć, gdzie zgubił dzień i czy wciąż kieruje się na północ.
Świadom był tylko faktu, że nieźle się zasmarkał, szalik mu się zsunął,
a i zrobiło się o wiele chłodniej, czego dowodziłaby, chociaż gęsia
skórka na ramionach. Nawet jeśli skrywał się pod ładną warstwą ubrań.
Fuknął,
westchnął, mruknął i zebrał się jakoś do rozpalenia ogniska. Co prawda,
to prawda, nieco mu zeszło, ale finalnie udało się uzyskać swój cel i
mógł usadowić rozlazłe dupsko na jakimś materiale, coby to od gruntu
zimnem nie ciągnęło, ale i tak każdy wie, że średnio to w sumie pomogło.
I znowu, rozmyślania, znowu trucie myśli, znowu zrzędzenie pod nosem.
I bzyczenie jakieś, istotka przy ognisku, drobna, mucha pewno. Z nogami mucha i gdzieniegdzie czerwonawą czupryną.
Ocknął
się z dziwnego transu, nabierając świadomości, że prawdopodobnie wróżka
mu podfrunęła, bo ciepło. Mieli chyba jakąś w obozowisku, co prawda
rzadko kiedy się wychylała ze swojej chatki, ale jednak.
Zarejestrował dziwny pisk. Jęknięcie może, cokolwiek.
—
Nic panience nie jest? — spytał z niebywałą łatwością, naturalnie się
uśmiechając i drapiąc przy okazji po boku, bo coś go tam zaswędziało, a
ogonem jeszcze tak zgrabnie się nie posługiwał, żeby się trzepnąć, jak
rasowy kopytny.
Cyklamen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz