21 października 2018

Od Ancymona CD Cyklamen

Możliwe, że za żadne skarby świata nie wiedział, co powinien robić w takich sytuacjach. Możliwe, że szukał ciągle gdzieś w przeszłości śladu i jakiegoś znaku, klucza, symbolu, czegokolwiek, co pomogłoby mu się odnaleźć w mrocznym i nieprzyjemnym tu i teraz. Fukał i prychał, wycierając zmiętą, nieco brudną, materiałową chustką zmarznięty, czerwony i przede wszystkim — mokry nos.
Nie starał się udawać, że potrafi funkcjonować w świecie i w sytuacji, w której postawił go los. Nie miał zamiaru walczyć z wiatrakami i udowadniać wszystkim, jak to dobrze mu nie idzie.
Ancymon miał dość, najchętniej zakończyłby wszystko tu i teraz, jednak pozwolenie na chwile słabości nie było czymś, co chciał dopuszczać do przejęcia władzy nad jego ciałem.
Cóż za ironia. Nie jest ani silny, ani też słaby. Był nijaki. Mdły, beznadziejny, bezużyteczny. Co bowiem z człowieka, który sam nic nie zrobi, ale też nikogo o pomoc w danej sprawie nie poprosi?
Możliwe też, że młody Mazurkiewicz po prostu nie miał już siły zmagać się z bezlitosnym przeznaczeniem, w które powoli zaczynał wierzyć i jedyne, na co miał ochotę, to monotonne powtarzanie marnej sentencji.
Niech się dzieje wola nieba.
Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Bo co innego robić w takiej sytuacji, jak po prostu dalej brnąć przez wysokie zaspy, pilnując, żeby toboły po obu bokach przypadkiem się nie zsunęły? Zrezygnował z wózka. Przemieszczanie się z małą taczką w takich warunkach graniczyło z cudem, a równało się z debilizmem w czystej postaci, to też Ancymek łupnął drewnem o kamienną posadzkę, chwycił po torby i ruszył, jak to go prosili, bo rzekomo problem z dostarczeniem jakich tam materiałów zaistniał. Co i jak, to nie miał pojęcia. Powiedzieli mu „Chuj wie, na północ idź”.
No i rzeczywiście, chuj tak właściwie wiedział, gdzie powinien iść, więc tylko wzruszył ramionami i szedł na rzekomą północ.
A raczej stępa przedzierał się przez mroźne krajobrazy, dziękując, że dupę ma wielką, to i siły mu szybko nie zbraknie. W sumie to z tym tyłem dumnego shire wyglądał zaskakująco dobrze, przynajmniej w jego własnej, dość skromnej opinii.
A głowę wciąż zaśmiecał nieprzyjemnymi i drażniącymi myślami o spokojnej przeszłości, którą przerwano, nie wiadomo, kiedy i nie wiadomo gdzie.
Coraz gorzej pamiętał, jak trafił na wyspę. Coraz mocniej zacierała się ta granica, a i łapał się na tym, że zapominał o tym, co było wcześniej.
Śmiech niebieskookiej był już zdecydowanie słabiej słyszalny.
Dotyk dłoni na zarośniętej twarzy również.
Gubił kontakt z rzeczywistością.
I tak do wieczora, gdzie już całkiem wtrącono go w ślepy zaułek. Trudno było mu zrozumieć, gdzie zgubił dzień i czy wciąż kieruje się na północ. Świadom był tylko faktu, że nieźle się zasmarkał, szalik mu się zsunął, a i zrobiło się o wiele chłodniej, czego dowodziłaby, chociaż gęsia skórka na ramionach. Nawet jeśli skrywał się pod ładną warstwą ubrań.
Fuknął, westchnął, mruknął i zebrał się jakoś do rozpalenia ogniska. Co prawda, to prawda, nieco mu zeszło, ale finalnie udało się uzyskać swój cel i mógł usadowić rozlazłe dupsko na jakimś materiale, coby to od gruntu zimnem nie ciągnęło, ale i tak każdy wie, że średnio to w sumie pomogło.
I znowu, rozmyślania, znowu trucie myśli, znowu zrzędzenie pod nosem.
I bzyczenie jakieś, istotka przy ognisku, drobna, mucha pewno. Z nogami mucha i gdzieniegdzie czerwonawą czupryną.
Ocknął się z dziwnego transu, nabierając świadomości, że prawdopodobnie wróżka mu podfrunęła, bo ciepło. Mieli chyba jakąś w obozowisku, co prawda rzadko kiedy się wychylała ze swojej chatki, ale jednak.
Zarejestrował dziwny pisk. Jęknięcie może, cokolwiek.
— Nic panience nie jest? — spytał z niebywałą łatwością, naturalnie się uśmiechając i drapiąc przy okazji po boku, bo coś go tam zaswędziało, a ogonem jeszcze tak zgrabnie się nie posługiwał, żeby się trzepnąć, jak rasowy kopytny.
 
Cyklamen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz