14 października 2018

Od Galii CD Tenebris'a

Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Chyba każdy samotnik tym się kierował, bo jeśli oni sami nie zadbają o swoje miejsce zamieszkania, to nikt inny tego nie zrobi. Muszą działać na własną rękę i nie chodzi tu tylko o dom, czy jedzenie, przeżycie w takich warunkach jest sztuką i nie lada wyzwaniem. Często zastanawiałam się, jak to jest nie mieć na kogo liczyć mieszkając w dziczy i móc polegać tylko na sobie, a aktualnie mogłam spróbować też takiego życia.

– Nie masz tu jakoś tragicznie – nie mogłam wyjść z podziwu, pożerając wzrokiem wnętrze mieszkania, a moje oczy musiały wyglądać jak ogromne, pięciokoronne monety.

– A czego się spodziewałaś? – prychnął, podając mi herbatę. Szczerze, spodziewałam się spędzenia kilku nocy pod gołym niebem, nie żebym narzekała, ale była naprawdę mroźna zima.

– Nawet kominek masz! – ucieszyłam się jak dziecko, siadając obok niego. Musiałam wyrzucić ubranie wierzchnie, nie nadawało się do ponownego użytku, tak więc teraz gorąc przyjemnie muskał moje zmarznięte ramiona. Tenebris w tym czasie krzątał się po domu, robiąc to dosyć głośno.

Zastanawiałam się tylko jak to możliwe, że ten nieodpowiedzialny idiota, jakim był Jules, przetrwał tak długo w dziczy. Co prawda, pomagałam mu, na przykład nie musiał martwić się o jedzenie, bo na posiłki przychodził do mnie, ubrania także miał zawsze najlepszej jakości od osadników, ale nie wiedziałam gdzie mieszkał. Widocznie nie poszczęściło mu się, że też umarł.
Moje szczupłe palce ściśle obejmowały ciepły kubek, gdy mężczyzna przysiadł się na fotel naprzeciwko.

– Nie wiem co dalej. Rada mi nie odpuści, w dodatku niedługo są wybory na dyktatorów, do których zostanę dopuszczona. Jak ja im to wszystko wytłumaczę? – byłam bezradna. Oni nie dadzą spokoju, dopóki sprawa nie będzie doprowadzona do końca, byli bardzo „patriotyczni”?

– Może zapomną – powiedział nieporadnie, pijąc coś parującego z łudząco podobnego do mojego, kubka.

– Oni nie zapominają, raczej, w dodatku ich zaufanie do mnie już i tak było ograniczone. Teraz pewnie zawieszą mnie w pracy – powiedziałam ponuro. Nie żebym się tym aż tak przejmowała, ale jednak mieszkanie w wiosce było dla mnie ważnym elementem w życiu. Może i osadniczką byłam tylko formalnie, bo praktycznie nie miałam styczności z niczym podobnym - oprócz pracy. Mieszkałam w osadzie tylko dlatego, że tym samym byłam praktycznie nietykalna dla mutantów zza lasu i zagrożenie z ich strony było minimalne, miałam zapewniony dom, pracę i wszystko inne, a jednocześnie nawet nie przyznawałam się do mojej przynależności.

– Chyba zostało mi już tylko wyrzec się osadnictwa – powiedziałam w końcu, wiedząc, że podobny los czekałby mnie, gdyby strażnicy mnie znaleźli. Miałabym dwie opcje: wieczne wtrącenie do lochu albo wyprowadzka za granicę. Obie opcje sprowadzały sie do rychłej śmierci, mojej, a jakże, bo czyjej?

– Poza granicami też nie jest tak źle. Wystarczy się wkręcić, czasami trafiają się ci z ludzkimi odruchami – wzruszył ramionami, wykręcając palce, a w pomieszczeniu rozniósł się charakterystyczny dźwięk.

– Tu już nawet nie chodzi o to – urwałam, odstawiając kubek po herbacie. – jadę pod granicę zobaczyć jak bardzo się srają, że mnie nie ma. Jedziesz?

Tenebris?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz