7 października 2018

Od Lucio CD Galii

     Wysunąłem trzęsące się ręce przed siebie, gdy drzwi przestronnej chatki się otworzyły. Dziewczyna w moich ramionach była coraz mniej przytomna. Ledwo dychała, jej ciało było wątłe i obezwładnione, a zimna temperatura jeszcze od czasu do czasu wprawiała je w dreszcze. Myślałem, że zacznę skakać ze szczęścia gdy drobna osadniczka stanęła u progu, a na widok Galii szybko zaprosiła nas do środka. Na razie nie pytała mnie o nic, no chyba, że o Galię i przyczynę jej krytycznego stanu.

- Ona... Miała wypadek - pierwszy raz w życiu język ze mną nie współpracował, a słowa stawały w gardle - To chyba samotnik... Jakieś zwierzę - wydukałem stojąc przy drzwiach nie mogąc dłużej znieść okropnego widoku żniwiarki, która wyglądała jak trup. I to okropnie stratowany trup.

Kobieta ułożyła ciemnowłosą na twardym, drewnianym stole wysłanym prześcieradłami i zawołała mężczyznę, który zaraz wybiegł z pokoju obok. Od razu uniósł na mnie wzrok i podejrzanie zmarszczył brwi. Kobieta ciągle wywoływała jego imię i prosiła o pomoc przy Galii, ale ten za bardzo skupił na mnie swoje spojrzenie. Powoli się zbliżając wciąż ignorował krzyki osadniczki, a jego groźna mina z kroku na krok coraz bardziej mroziła mi krew w żyłach. W tej sytuacji byłem bezbronny i czułem się przed nim nagi i żałosny.

- Kim jesteś? Nie wyglądasz mi na osadnika z tej wioski - zmarszczył brwi popychając mnie palcem w stronę drzwi.

- Ja... - zdołałem wykrztusić zaledwie tyle, gdyż zaraz straciłem na wzroście, wadze, a ubrania bezwładnie opadły na brudną ziemię.

Przednimi łapami pchnąłem słabe w zawiasach drzwi i wyleciałem na lodowaty i śliski śnieg. Zanim przybrałem odpowiedni kierunek, obok ucha usłyszałem głuchy świst. Kula wbiła się w gruby śnieg tuż obok mnie i dopiero wtedy wrócił mój zdrowy rozsądek. Ruszyłem pędem w stronę lasu nie oglądając się więcej za siebie. Wiatr dudnił mi w uszach, a zamiast niego dało się jeszcze wyłapać nawoływania. Alarm. Samotnik w osadzie. Z chat zaczęli wychodzić zaniepokojeni ludzie, a niektórzy nawet wycelowywali we mnie ze swych broni. Przyspieszyłem jeszcze, aby nie dostać od żadnego z nich, ale nie przewidziałem, że przy murach ochronnych stoją jeszcze bardziej uzbrojeni strażnicy. Dobiegłszy do najbliższego muru odbiłem się od tylnych, silniejszych łap usiłując przeskoczyć dosyć wysoką konstrukcję. Gdy pazurami zaczepiłem się o metalowe poręcze na górze, ktoś wcelował metalowym nabojem prosto w moje żebra. Jedno z nich pękło, a ja wydając z siebie głośny ryk puściłem się poręczy i walnąłem plecami o twardy grunt. Usłyszałem głośne chrupnięcie kręgosłupa, ale zagłuszył to dźwięk kolejnych wystrzałów. Niezdarnie przekręciłem się na cztery łapy i mocno zaciskając zęby pobiegłem do dalszego, ale niższego muru. Strażnicy deptali mi po piętach, przez co zarobiłem kolejne dwie kulki. Jedna przebiła mi cienki płatek ucha, a druga utkwiła w prawym udzie. Teraz miałem tylko trzy łapy, ale to wciąż dawało mi jakiekolwiek nadzieje na ucieczkę. Zebrałem w sobie ostatki sił czując, że niedługo cała ta przemoczona sierść zniknie wraz z moją wolnością. Udało mi się w miarę szybko dobiec do muru, który dzielił mnie od wygranej. Pod nim na szczęście stały wysokie bele siana, dzięki którym wspiąłem się na górę muru o wiele łatwiej. Przeskoczyłem na drugą stronę wykonując przez przypadek kilka fikołków w śniegu. Zaraz przeczołgałem się pod najbliższe drzewo i spojrzałem za siebie upewniając się, że nikt już nie zrobi mi krzywdy. Na szczęście wszyscy pozostali za murem i mam nadzieję, że nie mają w planach mnie szukać i dobić. Zacząłem ciężko dyszeć, ale szczerze ulżyło mi. Najważniejsze było dla mnie teraz bezpieczeństwo Galii, która otrzymała pomoc. Oby tylko przeżyła i okazała się tak silna, za jaką się podaje. Mną się nawet nie przejmuję. Wątpię, że ktokolwiek by za mną tęsknił gdybym umarł tutaj oparty o pień spróchniałego drzewa. Dosadnie poczułem przemianę, gdy zimny śnieg dotknął mojej nagiej skóry i zaczął wchodzić do krwawiących ran. Nieco zapiekło, ale dało też ogromnej ulgi. Uchyliłem niezmiernie ciężkie powieki orientując się, że śnieg wokół mnie już nie jest biały, lecz czerwony.

- Dawaj Lucio... Nie bądź cipa - wychrypiałem powoli podnosząc się na chwiejnych nogach. Muszę jakoś dostać się do swojej chaty i opatrzyć te rany, które zostawili po sobie osadnicy na pamiątkę. Obym tylko po drodze nie stracił przytomności ani nie zamarzł na kość lodu.

Galia? nie bij...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz