Od wielu lat adrenalina popychała ją naprzód. Można by powiedzieć, że w
nieznane, ale byłoby to kłamstwem. Osoby odwiedzające nowe miejsca czują
adrenalinę właśnie przez nieznajomość, przez możliwość zbłądzenia,
która z kolei przemienia się w obawę, a obawa kreuje abstrakcyjne
uczucie strachu przed tym, co jeszcze nie nadeszło. Yana z kolei lękała
się tego, co już znała. Zaś adrenalina stała się dla niej jedynym
bodźcem do kontynuowania dziwnego życia, w którym wszystko znajome
zdawało jej się obce. Nie można więc stwierdzić, że adrenalina popychała
w nieznane kogoś, dla kogo podział rzeczywistości na znajomą i
nieznajomą przestał istnieć. Z różnych przyczyn Yana nie potrafiła
dłużej odbierać świata zerojedynkowo. Owszem, to prawda, że nikt nie
powinien budować swojego światopoglądu na systemie twierdzeń i przeczeń,
bo życie bez hipotez jest przecież życiem smutnym, pozbawionym głębi
przemyśleń.
Z tym, że Cyklamen utkwiła w wirze hipotez, a jakiekolwiek twierdzenia
czy przeczenia prowadziły ją do kolejnych hipotez. Stało się to w
chwili, gdy po raz pierwszy zakwestionowała prawdziwość własnych
wspomnień. Następnie poddała rozważaniom otaczającą ją rzeczywistość. A
później było już tylko gorzej.
Tak czy inaczej, powyższe wyjaśnienia mogą się zdać dla kogoś o czystym
(lub przynajmniej nie aż tak bardzo niestabilnym) umyśle zupełnie
niezrozumiałe, zagmatwane, wysoce nielogiczne. I dokładnie takie wnioski
potrzebne były w tamtym momencie – w momencie najmniej odpowiednim dla
Yany do zaśnięcia, kiedy obok niej znajdował się ktoś zupełnie obcy, a
ogień z łatwością mógł przenieść się z podmuchem wiatru na jej cienkie
skrzydełka. Naturalnie, winne odpływowi adrenaliny z drobnego ciałka
było wycieńczenie, lecz bardzo prawdopodobnym jest to, iż gdyby nie
dostrzegła ogniska, wówczas owej adrenaliny starczyłoby na kolejnych
parę godzin życia. Dlaczego więc pozwoliła okowom snu opaść na swój
umysł tak prędko? Świetne pytanie, które pozostanie retorycznym,
ponieważ ona sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć.
Głos obcego dotarł do jej uszu, lecz nie na tyle gwałtownie, by od razu
ją zbudzić ze snu, w który ledwo co zapadła. Odruchowo poruszyła
ciężkimi powiekami, jednak te nie chciały pozwolić mózgowi na przerwanie
długo odwlekanego odpoczynku. Leżąc tak z twarzą zwróconą ku
płomieniom, mrugając nieprzytomnie, dziewczyna widziała przed sobą
jedynie konkretną barwę – pomarańcz. Pomarańczowy ogień i jego ciepło
rozlewały się w jej polu widzenia, tworząc oniryczną wizję jasnego
pokoju o podobnym kolorze. Płomienie tańczyły, łamane przez mroźny
wiatr, a w ich zgięciach Yana potrafiła dostrzec sufit, który również
był pomarańczowy. I chociaż nie poruszała oczami, dynamiczny ogień sam
czarował calutką iluzję. Więc wydawało jej się, że leży na łóżku,
ponieważ bliskość ognia wymazała granicę między śnieżnym puchem a
mięciutką pościelą. Leży na plecach i patrzy na rozświetlony przez
wakacyjne słońce sufit. I wtedy ktoś mówi do niej. To może być tylko
jedna osoba.
Nie do końca przebudzona, Yana odwróciła głowę, lub raczej potoczyła nią
po śniegu, pozwalając drugiemu policzkowi oklapnąć na zimny śnieg,
którego z tamtej strony nic nie ogrzewało ani nie rozświetlało. Naraz
przytulny pokój stał się ciemną, zimową klitką, w której dziewczynka
kuliła się niegdyś z zimna, gdy brat nie wracał miesiącami. Teraz jednak
usłyszała głos dobiegający z głębi ciemnego domostwa, a cała marność
zdała się zniknąć wraz z napływem nadziei.
- Ty nie chadzaj w zimę, ja w lato tu była, a mnie tu w zimę chłodno… -
wymamrotała, zaciągając na rosyjski, i podniosła się chwiejnie ze
śniegu, przypominając nieco Wańkę-wstańkę ze względu na niewielkie
rozmiary. – Gdzie ty był? – zapytała zaspanym głosikiem, zanim jeszcze
dotarło do niej, że właśnie przygląda jej się ktoś zupełnie obcy, a do
tego centaur, czyli hybryda, jakiej jeszcze na oczy nie widziała.
Centaur chyba również nie widział niczego podobnego, a przynajmniej tak
można by wywnioskować po jego wymownym spojrzeniu oraz milczeniu, które
skłoniło wróżkę do dokładniejszego zbadania rozmówcy. Nadal nieco
zaspana, poczęła przecierać oczy piąstkami i, wciąż przebywając w
mniejszej formie, wzleciała na wysokość wzroku hybrydy.
- Co ty tak ci… - zaczęła pytanie, ale urwała je, gdy zsunęła dłonie z powiek.
Cała okolica rozbrzmiała piskliwym, wróżkowym wrzaskiem, zagłuszonym
jednak w znacznym stopniu przez szumiący wicher. Yana poczuła bolesny
skurcz w klatce piersiowej, a zanim zapanowała nad swoimi ruchami,
instynktownie zapragnęła odsunąć się od nieznanej osoby – co w
połączeniu z porywami wiatru zapewniło jej powietrzną karuzelę.
Zawirowała z krzykiem, wykonując kilka fikołków i zderzając się z
pobliską skałą, po której osunęła się z jękiem.
- Łojej… - zamarudziła, gdy świat przekręcał się w jej oczach o kolejnych trzysta sześćdziesiąt stopni.
Minęła dobra minuta – minuta dodatkowo przedłużająca się przez ciszę,
która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niezręczna. Wróżka
próbowała pozbierać się z zaspy, w jakiej utkwiła, gdy jej ciałko
opadło bezwładnie. Niezbyt sobie z tym radziła, bowiem kiedy tylko
myślała, że już znalazła jakiś punkt oparcia, zapadała się w śnieżnym
puchu jeszcze głębiej. Jęknęła niemal płaczliwie, zupełnie zapominając o
tym, iż mogłaby przecież przemienić się w formę ludzką, bardziej
poręczną. Trzeźwość umysłu przywrócił jej dopiero widok czyjejś
sylwetki, która właśnie się nad nią pochylała, a była przy tym zbyt
ogromna jak na kogoś, kto mimo wszystko przypominał człowieka. Odmieniła
się więc szybciutko niezdarna Yana i, mimowolnie drżąc z zimna,
naciągnęła ponownie płachtę służącą jej jako płaszcz na plecy. Spojrzała
wielkimi oczami na nieznajomego, garbiąc się przez ból zziębniętych
kości.
- A gdzie… A gdzie brat? – zapytała nieco niewyraźnie, jakby nie była
pewna, czy słowa, które właśnie wypowiada są tymi, które chce
powiedzieć. Zanim jednak mężczyzna zdążył w jakikolwiek sposób
zareagować, jej wygięte w smutną podkówkę kąciki ust nagle uniosły się, a
dziewczyna kontynuowała: - Jesteś centaurem, pan jest centaur! Ja nigdy
nie widziała centaura! Chciała ja kiedyś konia mieć i ogród duży, ale
brat zabraniał. On mówił, że konie niebezpieczne są. Czy do ciebie też
nie wolno podchodzić z tyłu? – trajkotała jak najęta, wciąż zaciągając
na rosyjski, ale przynajmniej widać było na jej buzi ekscytację nowo
poznaną osobą.
Ancymon?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz