Zima dawała się wszystkim we znaki. Nawet tym co w przyszłości mieli siać postrach jako przerośnięte, latające i ziejące ogniem jaszczurki. Tym, którym niedawno wyrosły skrzydła i mogli zacząć naukę latania. I tym, którzy przegrywali nieuczciwą walkę z grawitacją lądując co rusz w zaspie mroźnego, morderczego i znienawidzonego do szpiku kości śniegu. I nie było na tym świecie przekleństw, które byłyby w stanie w odpowiedni sposób oddać uczucia, które w takich momentach ogarniały młodego dragona. Albo raczej młodą dragonkę…? Czyżby kolejne seksizmy w tym pozbawionym równouprawnienia świecie? Noż naprawdę, żeby nawet ta przeklęta wyspa padła ofiarą patriarchalnej klątwy... No, ale wróćmy na ziemię. A raczej jej drobny, ośnieżony skrawek, na którym toczył się i działał cały ten groteskowy cyrk. Wróćmy do jednej z bohaterek tej czarnej komedii, która właśnie psikała i kaszlała na przemian przeczuwając nadchodzące przeziębienie. Pełna nadziei grzała jednak przemarznięty tyłek przy rozpalonym przez się ognisku nie zważając na konsekwencje, które mogły wyniknąć z bezczynnego siedzenia na dupie w środku lasu. Zwłaszcza, jeśli pięć metrów obok biegł intensywnie nawiedzany przez mieszkańców wyspy szlak.
/J**ać to/ olewała fakt Rita wyciągając ręce bliżej ogniska.
Czerwono pomarańczowe języki lizały jej dłonie pokryte twardą, ognioodporną łuską. Kolejne propsy bycia pół smokiem. Można wpychać łapska w płomienie i się nie oparzyć, a skutecznie ogrzać. Z zadowolenia westchnęła czując jak przyjemna fala gorąca biegnie od czubków jej palców, a raczej szponów, przez ramiona, aż do klatki piersiowej rozsyłając przyjemne ciepło dalej na odleglejsze części ciała dziewczyny. Przyjemnie zaskoczone miłą odmianą błoniaste skrzydła sterczące z pleców czarnowłosej drgnęły niespodziewanie, przypominając właścicielce o swoim istnieniu. Rita postanowiła z nich skorzystać owijając się jak nietoperz tworząc termoizolacyjną powłokę, a jednocześnie bardzo dobre przebranie Draculi. Zawinięta w kokon siedziałaby pewnie przy ognisku przez długie godziny, gdyby nie nagła i niezwykle drastyczna zmiana pogody. Zaczęło się od drobnego, niepozornego puszku leniwie spadającego z szarego nieba. Gdyby nie doświadczenie Nyx zapewne zignorowałaby, zdawałoby się, niegroźne zjawisko, jednak przypomniawszy sobie, że praktycznie zawsze niby drobny śnieżek kończył się zamiecią stulecia uznała, że czas najwyższy wrócić do swojej jaskini. Niechętnie, lecz żwawo wstała, zgasiła ognisko śniegiem, zebrała swoje manatki i ruszyła w kierunku powrotnym. A raczej tak jej się zdawało…
Nie minęła nawet godzina, a (zgodnie z przypuszczeniami Rity) niezauważalny śnieżek zwiększył intensywność opadu i w połączeniu z przeszywającym, lodowatym wiatrem stworzył niezwykle wk**wiajace kombo. Czarnowłosa sapiąc i dysząc z wysiłku brnęła uparcie przez sięgające pachwin zaspy. Nie zważała jednak na trudności napędzana wizją rychłego powrotu do cieplutkiej jaskini…
Gdy jednak minęła trzecia godzina Nyx pogodziła się z faktem, że się zgubiła. W pierwszym odruchu chciała usiąść bezradnie na ziemi i dokończyć żywota pozwalając znienawidzonemu śniegowi dokończyć dzieła, jednak odrzuciła niedorzeczną myśl na korzyść innej. Bardziej niedorzecznej. Zrzuciła plecak z ramion i przytuliła mocno rękami do tułowia zwiększając mobilność skrzydeł. Machnęła nietuzinkowymi kończynami parę razy odgarniając nieco śnieg w promieniu kilkunastu metrów. Korzystając z prowizorycznego pasa startowego rozpędziła się i machając histerycznie skrzydłami wzbiła się w powietrze. Nad estetyką wykonania należało jeszcze popracować. Z początku pomysł wydawał się sukcesem. Wystarczyło bowiem wznieść się ponad korony drzew, żeby kontrolę nad torem lotu przejął szalejący wicher. W tym starciu niedoświadczony Dragon był bez szans. Im bardziej starała się oprzeć niemiłosiernej sile żywiołu tym bardziej była przez eń unoszona w zupełnie innym kierunku. Walka trwała zaledwie kilka minut, lecz całkowicie wycieńczyła młodą mutantkę, a widok niebezpiecznie szybko zbliżającego się skalistego zbocza góry zmusił ja do desperackiego złożenia skrzydeł. Skutek był oczywisty. Rita zaczęła spadać i stopniowo nabierać prędkości. Nie odważyła się jednak ponowić próby lotu, czy chociażby szybowania zanim wkroczyła w bezpieczną strefę koron drzew, gdzie wiatr był zdecydowanie słabszy. Praktycznie w ostatnim momencie i ostatkami sił rozłożyła błoniaste kończyny amortyzując tym samym nieuchronne zderzenie z ziemią. Poobijana, przemarznięta do szpiku kości i pozbawiona wszelkiej chęci do dalszego życia Starkówna leżała bezwładnie na ziemi otoczona białym dziełem samego Szatana. Wydawało by się, że zimniej już być nie może. Gdyby śnieg mógł się ironicznie śmiać zapewne właśnie by to zrobił. Tym co zmusiło dziewczynę do podniesienia głowy był czysty instynkt samozachowawczy, szósty zmysł, przeczucie, los, przeznaczenie… Któryś z tych szitów. W każdym razie coś, co zachęciło ją do spojrzenia przed siebie właśnie uratowało jej dupę. Wykuta w skale chatka aż zapraszała czarnowłosą do środka, a ta czując natychmiastowy przypływ energii wymieszanej z nadzieją dźwignęła się na równe nogi i szurając czterema z sześciu dostępnych kończyn, w ślimaczym tempie dotarła do domku. Nie sprawdzała, czy był pusty, czy drzwi były otwarte, czy w środku nie czekał rottweiler z k*rwicą, po prostu wzięła wybiła z łokcia okno i nie zważając na ostre kawałki szkła rozdzierające zarówno jej stare szmaty, służące za ubranie, jak i skórę, służącą za naturalną powłokę ciała, przecisnęła się przez nie wpadając z impetem do środka. Przeleżała w bezruchu parę sekund. Nikt nie wydarł się z krzykiem wołając o pomoc, a żaden rottweiler nie rozszarpał jej tchawicy. Czyli pusto. Kątem oka dostrzegła palenisko. Doczłapała do niego na czworaka i zapaliła ognistym rzygiem leżące w nim kawałki drewna. Poczucie bezpieczeństwa i stopniowo rozgrzewające pomieszczenie ognisko magicznie zwróciło dziewczynie siły. Usiadła po turecku niebezpiecznie blisko płomieni i próbując powstrzymać nieustające drżenie sięgnęła po leżący obok, wierny plecak, z którego wyciągnęła resztki skradzionego niedawno, osadniczego pokarmu. Już miała wbić ostre, smocze zęby w zamarznięty chleb, gdy jej oczom ukazała się kuchnia. Bez zastanowienia odrzuciła skamieniały bochen i podreptała do przyzwoicie wyglądających szafek. Po brzegi wypełnione nie były, ale wszystko, począwszy od pieczywa, przez zakonserwowaną żywność po suszone kawałki mięsa były stosunkowo świeże. Fakt ten nieco zaniepokoił samotniczkę, jednak wizja opuszczenia ciepłej chatki była zdecydowanie bardziej odpychająca od wizji spotkania jej właściciela. Nieważne kim miał, tudzież miała się okazać, nic nie było straszniejsze od powrotu na łono złowrogiej i morderczej natury.
Sędzia? Co zrobisz włamywaczowi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz