Ostatnimi czasy miałam wrażenie, że los się na mnie uparł, a ja miałam
pod górkę. Tak rzeczywiście było, więc chcąc nie chcąc, nieświadomie
uciekałam od własnych obowiązków, zaszywając się w kadłubie statku na
obrzeżach wyspy, w którym naukowcy przywieźli nowe mutacje.
Doszło to do mnie dopiero, gdy Rada wysłała do mojej skromnej osoby list
mówiący o moim odwieszeniu w obowiązkach strażniczki, więc wtedy to
wróciłam z pełną parą do moich poprzednich łask, na nowo robiąc wszystko
najlepiej, jak potrafię.
Wiązało się to ze znacznym zmniejszeniem ilości wypadów poza granice
wioski, jak i ograniczeniem kontaktów z samotnikami - na nieszczęście
uczynienie tego z jednym z nich będzie trudne, albowiem jest ojcem moich
nienarodzonych dzieci, przez co raz na jakiś czas mam ochotę odrąbać mu
głowę, ale to tylko przez hormony.
Na nowo powróciłam do pracy, dostając nowe zlecenia, sektory do
patrolowania i multum papierkowej roboty. Inni osadnicy z pewnością już
drżą na myśl o moim powrocie, gdyż niezmiennie chodziły plotki o tym,
jak to nie zabijam spojrzeniem.
Wbrew pozorom nie, nie jest i nie było to możliwe.
Tego samego dnia, którego to list znalazł się w moich rękach, zmuszona
byłam wrócić z Dorianem na bagna, gdzie mieścił się nasz dom, a mój
przyjaciel z pewnością był zadowolony z powrotu do swojej stajni i na
pewno by mi o tym powiedział, gdyby potrafił.
Odetchnęłam z ulgą, gdy siedziałam już na starych śmieciach, w ulubionym
fotelu z kubkiem pełnym parującej herbaty zrobionej z ostatniej
saszetki i wypełniałam raporty, których - szczerze mówiąc - zaczęło mi
brakować. Jednocześnie czułam, że zaczynam wracać do życia po ostatnich
wydarzeniach, bo w końcu śmierć brata, wpadka i prawie - zgon, zaliczało
się do ciężkich przeżyć, czyż nie?
Z samego rana ruszyłam na pierwszy patrol po nowych terenach, narzuciłam
na siebie czarną pelerynę, która wtapiała się w końską sierść o tym
samym kolorze. Misterne ogłowie na umięśnionym łbie dzwoniło z każdym
jego ruchem, a kopyta układały się w dwutaktowym chodzie, gdy
przemierzaliśmy drogę wzdłuż granicy. W końcu zmuszeni byliśmy odbić w
drugą stronę, przy okazji wypisując grzywnę jakiemuś transferowi
przemycającemu towar.
Szlak, po którym się poruszaliśmy, był zarośnięty i nieuczęszczany,
czyli taki, jaki kochałam. Czyżby Rada miała moje wyalienowanie na
uwadze?
Parliśmy do przodu, co jakiś czas zatrzymując się, aby dzikie zwierzę
mogło spokojnie czmychnąć przed końskimi kopytami uzbrojonymi w ciężkie
podkowy, czy też coraz to strzepując śnieg z gałęzi.
W którymś momencie moja wyciszona, zrównoważona jak dotąd aura dała o
sobie znać, napierając na wszystko wokół, tworząc swego rodzaju tarczę
obronną, jak się okazało - słusznie.
– Swójś, czy samotnik mi się trafił? – usłyszałam opanowany głos osiłka,
który trafiał aż do moich kości.
Prychnęłam z pogardą, powoli wyłaniając się zza drzew, a gdy już to zrobiłam,
przystąpiłam do uważnego skanowania go wzrokiem. – tak szybko zabrakło
ci języka w gębie? – obdarzył mnie sarkastycznym uśmiechem, a ja z
gracją zeskoczyłam z ogiera,
na co ten prychnął niespokojnie, przebierając nogami w miejscu. Mało brakowało, aby ruszył cwałem strzelając z zadu.
Podeszłam powoli do niego,
unosząc skę kilka centymetrów nad ziemią,
w międzyczasie wyjmując zza peleryny legitymację, na której wyraźnie
była opisana funkcja jaką pełnię oraz tą, którą pełniłam - dyktatorki.
– Myślę, że nieważne od kiedy tu jesteś,
to w szczególności jako strażnik powinieneś mnie znać, a nie grozić
nożem. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę – popatrzyłam prowokująco na jego
mięśnie, mając wielkie wrażenie, że do reszty wyżarły jego szare
komórki.
Spiął się, gdy popatrzyłam mu w oczy, jednocześnie starając się nasilić
nieprzyjemną aurę, co przez bliźniaczą, cholerną ciążę, która odbierała
mój charakter kawałek po kawałku, było trudne, ale się udało. Choć
trochę,
Oddaliłam się nieznacznie, chcąc znaleźć się z powrotem na grzbiecie konia i kontynuując w spokoju patrol.
Sędzia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz