Gdy zawitałem do domu Galii, zauważyłem brak jego właścicielki.
Było już dość późno, więc nie trudno było się domyślić, że uciekła z
wioski. Oznaczało to, że będę mieć gościa. Zabrałem więc z jej domu
swoje rzeczy oraz to, co było niezbędne, by przetrwać. Zarzuciłem torbę
na ramię i chwyciłem pełen worek. Następnie wyjrzałem ostrożnie przez
okno. Do domu zbliżało się kilku strażników z pochodniami. Zapewne z
zamiarem patrolowania terenu w oczekiwaniu na pojawienie się żniwiarki.
Automatycznie
skierowałem się do drzwi, wychodzących na tyły domu, którymi to do
niego wszedłem. Bezszelestnie wymknąłem się z budynku, którego cień
skrywał mnie pod swoim cielskiem. Światło bijące od ognia było coraz
jaśniejsze, a jego promienie wylewały się zza domu Osadniczki. Odległość
dzieląca strażników od budowli malała z każdą chwilą. Usłyszałem ich
krzyki. Dzielili się na grupy, by móc otoczyć dom. Musiałem jak
najszybciej opuścić teren wioski.
Opuściłem powieki i wziąłem
głęboki oddech. Poczułem jak temperatura otoczenia zaczyna stopniowo
spadać. Moje ręce i nogi delikatnie muskały białe kłęby mgły, a ja sam
stawałem się niewidzialny. Bez problemu wyczułem strach bijący od
mężczyzn.
- Co to?!
- Ciszej. Pewnie wróciła.
Słyszałem
jak strażnicy poganiają konie. Kiedy byli już blisko, ruszyłem biegiem
przed siebie. Zwinnie przeskakiwałem przez powalone drzewa i większe
kamienie. Zamierzałem jak najszybciej dotrzeć do bramy. Część ekipy
ruszyła za mną. Może i byłem niewidzialny, ale wciąż zostawiałem za sobą
ślady.
Czym prędzej dobiegłem do bramy. Widząc, że jest
zamykana, przyspieszyłem. W ostatniej chwili udało mi się prześlizgnąć
pomiędzy jej skrzydłami. Nie zwalniając popędziłem dalej w stronę gór.
Odgłosy pogoni z czasem ucichły, ale to nie oznaczało, że mogę przestać
biec. Galia w każdej chwili mogła pojawić się u podnóża gór i wypatrywać
mnie tam.
Gdy
już dotarłem do celu, zwolniłem i zbliżyłem się do jednego z pokrytych
śniegiem drzew. Oparłem się o jego pień, jednocześnie stając się na nowo
widoczny. Rozgrzane policzki w kontakcie z lodowatym powietrzem zaczęły
pięć. Wziąłem kilka głębszych oddechów i rozejrzałem się w poszukiwaniu
Osadniczki.
Dostrzegłem ją dopiero po jakimś czasie, kiedy zdążyłem już ochłonąć. Dziewczyna prychnęła pod nosem, podjeżdżając do mnie.
-
Widzieli mnie. Mogę już nie wracać, a ty możesz pokazać mi jak to jest
być rodem z Tarzana. - powiedziała, usiłując być twarda.
- Nie
jest tak źle, wbrew pozorom, da się przyzwyczaić. Za jakiś czas wrócisz
do siebie i dalej będziesz straszyć innych swoją osobowością. -
odparłem, a Galia zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ja straszę, ale
to ty odstraszasz - Osadniczka bez problemu odbiła piłeczkę - To gdzie
jedziemy? Tylko szybko, jak Dorian zachoruje, to sam go będziesz leczył!
Masz derkę? Albo owijki, tak, owijki też by się przydały. I pasza, w
końcu musi coś jeść. Bo masz co jeść, prawda? – spytała, patrząc na mnie
z przerażeniem w oczach.
- Uspokój się. Mam, co jeść. To, że nie mieszkam w wiosce, nie czyni ze mnie głodującego bezdomnego. - mruknąłem.
Przeszedłem
z Galią i jej koniem przez wąwóz, będący jednym ze skrótów. Większa
część drogi mijała nam w milczeniu. Teren nie należał do płaskich, więc
nie raz musieliśmy uważać na jego obniżenia, które to śnieg doskonale
ukrył. Jakby tego było mało, znajdowały się pod nim również sidła
Samotników, którzy wciąż się łudzili, że uda im się złapać jakiekolwiek
zwierzę.
Wkrótce dotarliśmy do opuszczonej wioski pełnej zniszczonych domów.
- To tutaj? - zapytała Galia. Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną.
-
Oczywiście, że nie. - odparłem, prychając pod nosem - Mieszkam nieco
dalej. - dodałem, prowadząc Osadniczkę na drugi koniec wioski.
Po
opuszczeniu osady przeszliśmy jeszcze kawałek drogi, aż w końcu
stanęliśmy przed ogrodzeniem, które sam zrobiłem. Obszedłem je dookoła,
by upewnić się, że jest nienaruszone. Dopiero, gdy skończyłem,
otworzyłem bramę i wpuściłem Galię na koniu na swój teren.
-
Witam w moich skromnych progach. - powiedziałem, zamknąwszy na nowo
bramę, pokazując przy tym gestem dłoni swoje terytorium. Tym, co się
wyróżniało był dom i stajnia. Za nimi widniała ciemna ściana. W tejże
górze znajdowała się jaskinia, będąca moim pierwszym domem na wyspie.
Zaprowadziłem konia do stajni, a z Galią udałem się do chaty. Tam rozpaliłem w kominku i zaparzyłem herbaty.
Galia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz