Rozbawiony mężczyzna od razu wykorzystał moment i zrzucił mnie na
trawę, po czym poderwał się na równe nogi. Następnie poprawił swoje
wygniecione ubranie. Tym razem to ja chciałem wykorzystać jego chwilę
nieuwagi. Chwilę, bo nieznajomy szybko poznał moje zamiary i zrobił
unik, w efekcie czego wylądowałem w strumieniu. Czym prędzej wyskoczyłem
z niego na drugi brzeg, następnie otrzepując włosy z nadmiaru wody,
którą nasiąkły podobnie jak ubrania. Byłem zły, osłabiony, a na dodatek
całkowicie przemoczony. Zaczynałem mieć serdecznie dość tego dnia.
Śmiech mężczyzny dodatkowo mnie drażnił. Przeniosłem na niego wzrok,
usiłując wlać w to spojrzenie całą swoją wściekłość.
- No,
przynajmniej umyłeś się z błota. - zadrwił - Dam Ci radę, w lesie jest
wiele dzikich i niebezpiecznych stworzeń, o których nawet Ci się nie
śniło. Musisz wybrać, czy chcesz być drapieżnikiem, czy ofiarą. Dla
ścisłości, powiem Ci, że gdy wybierzesz tę drugą opcję, nie dożyjesz
wiosny. Hasta la vista, chłopcze. - po tych słowach wampir zasalutował i
zniknął za drzewami.
Jakiś czas stałem nieruchomo, wpatrując
się w miejsce, gdzie wcześniej stał nieznajomy. Co miał na myśli? Czy
miał rację? Być może. Prawdą było to, że wciąż ruszało mnie cierpienie
zwierząt, co bardzo utrudniało życie na tym odludziu. Musiałem się
zmienić dla własnego dobra.
Przez
całą drogę powrotną rozmyślałem nad tym, co miało miejsce w lesie. Nie
wiem, ile czasu zajęło mi dotarcie do domu. Miałem wrażenie, że czas się
zatrzymał, a ja teleportowałem się przed swoją chatkę. Zmierzyłem ją
wzrokiem, by się upewnić, czy to na pewno mój dom, a zobaczywszy znajome
ozdoby, wszedłem do środka. Od razu podszedłem do naprawionego przeze
mnie kominka. Zamierzałem rozpalić ogień, co znacznie utrudniały mi
mokre dłonie oraz ubrania.
Nagle zamknąłem oczy i kichnąłem. Z
moich ust wyleciał płomień, który od razu zajął się suchymi gałązkami.
Taki plus tych eksperymentów.
Zdjąłem z siebie mokre ubrania,
po czym zastąpiłem je suchymi. Następnie opatuliłem się kocem i usiadłem
przed kominkiem. Kiedy wróciło mi czucie w palcach, zająłem się
przygotowywaniem posiłku z tego, co mi zostało.
Zima
zaskoczyła mnie swoim nagłym pojawieniem się. Nie sądziłem nawet, że ta
pora roku mogłaby występować w takim miejscu, więc kompletnie nie byłem
na nią przygotowany.
Zwierzęta pochowały się, by w spokoju
zapaść w sen zimowy, a rośliny przysypał śnieg. Powoli spacerowałem po
lesie, szukając czegokolwiek. Śnieg zatrzymał się w większości na igłach
drzew, dzięki czemu na ziemi było go mniej. Zbierałem wszystko, co
tylko udało mi się znaleźć i co mogłem w jakikolwiek sposób wykorzystać.
W pewnym momencie dostrzegłem starego zająca. Przyczaiłem się za
drzewami, wycelowałem i rzuciłem w niego oszczepem. Broń przebiła jego
ciało zanim zdążył uciec. Ze smutkiem zbliżyłem się do zwierzęcia i
wyjął z jego ciała oszczep. Następnie schowała zająca do worka.
Gdy
już przez dłuższy czas niczego nowego nie dostrzegałem, udałem się nad
brzeg strumienia z zamiarem złowienia kilku ryb. Po kilku godzinach
stania w wodzie złowiłem trzy ryby. Niby żadnego szoku nie było, ale
lepsze to niż nic.
Schowałem je do swojej skórzanej torby i
wyszedłem na brzeg strumienia. Włożyłem na nowo wcześniej zdjęte buty,
po czym ruszyłem w drogę powrotną. Chłodne powiewy wiatru wywoływały u
mnie dreszcze. Musiałem się pospieszyć, jeśli nie chciałem na nowo się
przeziębić. Pogoda pogarszała się z każdą chwilą. Delikatny wiaterek
szybko zmienił się w zamieć. Z trudem przedzierałem się przez zaspy
śniegu. Kilka razy prawie straciłem równowagę, wpadając w dziury
przykryte białym puchem.
Kiedy
w końcu dotarłem na miejsce, zobaczyłem, że mam gościa. Bez problemu
rozpoznałem w nim wampira z lasu. Moje wystraszone serce biło coraz
szybciej, zupełnie jakby chciało wyrwać się z piersi i wziąć nogi za
pas. Ale nie mogłem wiecznie uciekać. To był mój dom i musiałem o niego
walczyć. Chwyciłem więc oszczep, a następnie wycelowałem nim w głowę
mężczyzny. Ten otworzył jedno oko, uniósł brew i odsunął dłonią na bok
ostry koniec broni.
- Spokojnie, przeczekam tylko burzę i się
stąd zawijam. Nic nie ukradłem, jak nie wierzysz, sam sprawdź. -
powiedział i na nowo zamknął oczy. Nie miałem powodów, żeby mu wierzyć.
Mógł ponownie mnie zaatakować, ale tym razem nie musiało to się skończyć
happy endem.
- Idź precz. - warknąłem.
- Chciałbym,
ale ta burza jest mi jakoś nie w smak, wolę się nie gubić. Po prostu
mnie zignoruj i staraj się nie skaleczyć, gdy będziesz oporządzał to co
przyniosłeś. - dodał.
- Niby czemu? - prychnąłem, starając się być odważny.
-
Bo jestem wampirem, który od tygodnia nie miał nic z ustach. - odparł
szorstko mężczyzna i otworzył oczy. Wzdrygnąłem się, czując
przebiegający mi po plecach dreszcz. Mocniej zacisnąłem palce na broni.
Wampir natomiast ponownie zamknął oczy.
Długo biłem się z myślami, by w końcu podjąć decyzję.
-
Dobra, możesz zostać. Ale do ustania zamiecie. Potem wypad. A jeśli
zaczniesz kombinować, zabiję. - warknąłem i opuściłem oszczep. Udałem
się do kuchni, by tam zająć się rybami oraz zającem. Zdarte z niego
futerko odłożyłem na bok. Mięso natomiast pokroiłem na kawałki. Część
odłożyłem na bok dla wampira. Może woli krwiste?
Swoją porcję
natarłem ziołami, a następnie udałem się z nią przed kominek. Wrzuciłem
mięso do garnka i zalałem je wodą. Stopniowo dodawałem warzywa do
gotującej się potrawy. W międzyczasie przygotowywała sos, dodatki oraz
herbatę z igieł sosny. Gotowy posiłek rozłożyłem na stole przy kominku,
na którym również położyłem miskę z surowym mięsem.
- Chodź tu. - mruknąłem. Wampir uchylił powieki i spojrzał na mnie.
- Jedz. - dodałem, nakładając sobie do miski trochę przygotowanego mięsa i sałatki ze znalezionych jadalnych roślin.
Lucan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz