Wcześnie rano, jeszcze nim wstało słońce, obudził mnie lodowaty
podmuch wiatru, który dostawał się do wnętrza mojego domu przez
nieszczelne ściany. Opatuliłem się futrem, służącym mi za koc i usiadłem
na swoim posłaniu. Po moim ciele przebiegł zimny dreszcz. Wzdrygnąłem
się, a po chwili dodatkowo kichnąłem, automatycznie odwracając głowę w
stronę kominka. Z moich ust wyleciał płomień, który powoli zajął się
ugaszonymi przez wiatr gałązkami. Przyczołgałem się do niego, nie chcąc
wysuwać spod futra nawet centymetra ciała. Było okropnie zimno.
Kiedy
nieco się ogrzałem, ponownie przeniosłem wzrok na ściany. Nie sądziłem,
że na wyspie może być jakakolwiek inna pora roku niż lato, a już
szczególnie zima, więc nawet do głowy mi nie przyszło, żeby przygotować
się na taką ewentualność, kiedy był jeszcze na to czas. Teraz musiałem
za to zapłacić.
Wyciągnąłem powoli dłonie do kominka,
zastanawiając się, jak rozwiązać mój problem. Uznałem, że najlepszym
wyjściem będzie zwyczajne obłożenie ścian cienką skórą, ale w tym celu
potrzebne mi były gwoździe, których miałem niewiele. Mogłem je zdobyć
jedynie w wiosce. Rozejrzałem się więc po wnętrzu swojej chatki,
szukając czegokolwiek, co mógłbym na nie wymienić. Zapasów ledwo
starczyło dla mnie, więc nie było, czym się dzielić. Tym, co mogłem
zaoferować Osadnikom były pióra, które posłużyłyby im do pisania lub do
wyrobu biżuterii, bądź ubrań przez krawcową. Westchnąłem cicho, włożyłem
cieplejsze ubrania i spakowałem wszystko, co mogłoby zainteresować
Osadników, po czym wyruszyłem do wioski.
Gdy
dotarłem do wioski, mój płaszcz był biały od śniegu, który co jakiś
czas strzepywałem z niego przy kichaniu. Zima jeszcze dobrze się nie
zaczęła, a ja już zaczynałem mieć jej serdecznie dosyć.
Przy
bramie musiałem odbyć tradycyjną kontrolę, by straże mogły się upewnić,
że ja to ja i nagle nie zmieniłem zdania co do moich relacji z
Osadnikami. Dopiero po niej zostałem puszczony dalej. Od razu udałem się
do krawcowej.
- O, Fafnir. - blondynka powitała mnie z szerokim uśmiechem.
- Hej, Melody. - mruknąłem, zdejmując worek z pleców. Dziewczyna zaprosiła mnie do środka.
-
Masz coś dla mnie? - Melody zaciekawiona patrzyła, jak wyciągam swoje
zbiory. Przeszliśmy z nimi do salonu, w którym to mogłem się ogrzać przy
kominku i herbacie. Krawcowa tym czasem wybierała sobie ładniejsze
pióra i rzemyki.
- Czego tym razem potrzebujesz? - zapytała, oddając mi resztę rzeczy.
- Gwoździ. - odparłem.
-
Gwoździe... - mruknęła blondynka zamyślona - Mam trochę. - dodała po
chwili, poderwawszy się przy tym z miejsca. Następnie dziewczyna
pobiegła do innego pomieszczenia, by później wrócić do mnie z dwiema
garściami gwoździ.
- To wszystko, co mam. - powiedziała, wyraźnie zawiedziona ilością poszukiwanych przeze mnie przedmiotów.
-
Dzięki. Każda liczba mi się przyda. - odparłem z uśmiechem - Zajrzę
jeszcze do sklepu. - dodałem, pakując gwoździe do swojego worka.
- W porządku. Przyjdź później do mnie jeszcze raz. Przygotuję coś do jedzenia. - Melody pomogła mi włożyć płaszcz.
Po
pożegnaniu z dziewczyną, ruszyłem w stronę sklepu. Sprzedawca przyjął
jednak tylko część tego, co przyniosłem, ale mimo tego miałem nieco
więcej gwoździ. Kiedy wychodziłem, kichnąłem po raz kolejny, znowu
wypuszczając z ust płomień.
- Uważaj trochę. - usłyszałem nad
sobą. Od razu otworzyłem oczy i spojrzałem na młodego strażnika przed
sobą. Nieznajomy zeskoczył z konia, a następnie ugasił płomienie na
nogawce swoich spodni za pomocą śniegu.
- To niechcący... - jęknąłem, słysząc, jak młodzieniec mamrocze pod nosem niezadowolony.
- Coś za jeden? - zapytał, wracając do pionu.
- Fafnir. - odparłem. Dlaczego ja zawsze muszę utrudniać sobie życie?
Hayi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz