O ile kiedyś byłam odludkiem i osadniczką, za którą mnie nie uważano,
tak teraz inni mieszkańcy wioski widzieli we mnie wiedźmę z bagien,
która zabija spojrzeniem. Nie wiem skąd wzięło im się to stwierdzenie,
jak i fakt, że rzekomo jestem czarownicą. Fakt, roztaczana przeze mnie
aura nie była czymś przyjemnym, czym można byłoby się pochwalić, ale
normalne jest to, że nie mam nad nią całkowitej kontroli i
prawdopodobnie nie będę miała.
Od śmierci Julesa stałam się trochę bardziej wyobcowana, a jedynymi
ludźmi, z którymi to miałam kontakt (mocno ograniczony, ale jednak) był
Lucio i Tenebris.
Coraz więcej przebywałam poza granicą lasu, dostając marną wypłatę, gdyż
nie przykładałam się zbytnio do pracy, zaczęła mi ona przeszkadzać i
nie sprawiała już przyjemności. Bardzo dużo podróżowałam na Dorianie,
przemierzając nieosiedlone gęstwiny, kilka razy ocierając się o śmierć,
ale jednak fartem wychodząc z tych sytuacji na plusie.
Wraz z moimi wyprawami odkryłam opuszczony tankowiec, którym to przytachano nowe modyfikacje - nikt się tu nie zapuszczał,
jedynie czasami zdarzyło się kilka nowych osobników, którym to
doszczętnie pomieszano w genech i stworzono coś nie z tej planety -
dotychczas myślałam, że to my jesteśmy dziwni i przerażający, ale
mieszanina genotypów, jaką zobaczyłam ostatnimi czasy była nie do
pojęcia nawet dla mnie.
Ten dzień nie różnił się niczym od pozostałych - zjadłam jakieś
śniadanie, zamknęłam dom na cztery spusty i odjechałam na Dorianie za
granicę wioski, kierując się do tankowca, który stał się nieoficjalnie
moim drugim domem, czymś, gdzie nie było nikogo, tylko ja sama z moimi
myślami. Swoją drogą, stanowisko strażniczki bardzo ułatwiało mi kilka
spraw, między innymi dzikie podróże.
Zdążyłam przetworzyć biuro pod pokładem w całkiem przyjemny (jak na te
standardy) pokoik, bardzo lubiłam tam przesiadywać. Dorian w tym czasie
najczęściej leżał w jednej z ogromnych, zabezpieczonych skrzyń,
wyłożonych przeze mnie słomą i sianem albo biegał na amatorsko
ogrodzonym terenie niedaleko statku.
Siedziałam przy biurku, wypełniając zaległe raporty i delektując się
dźwiękiem fal odbijanych od drewnianej powłoki, to było coś, czego z
pewnością brakowało mi na moich bagnach, ale na całe szczęście miałam to
tu.
Ptaki co jakiś czas się odzywały, a ja je słyszałam zza otwartego, okrągłego okienka za moimi plecami.
W pewnej chwili usłyszałam coś innego, niż odgłosy morza - skrzypienie
podłogi nade mną, a następnie dziwnie wyrównujący się poziomem dźwięk -
ktoś schodził po schodach, a robił to na tyle świadomie, że
niekoniecznie był to człowiek dotknięty nową modyfikacją.
Usłyszałam jak kieruje się korytarzem prowadzącym do drugiego
pomieszczenia z klatkami, które to chciałam i miałam w planach
zagospodarować, nie mogłam pozwolić, aby cokolwiek tutaj uległo
zniszczeniu z jego winy.
Wzięłam sztylet do ręki, trzymając go w pogotowiu i nasilając
nieprzyjemną aurę, jednocześnie zaczęłam unosić się kilka centymetrów
nad ziemią, poruszając się bezszelestnie. Wychodząc na korytarz
dostrzegłam jedną postać, daleko w jego głębi. Była to dziewczyna, co
poznałam po dłuższych, ciemnych włosach i delikatnej posturze, co było
jasne, w końcu kobiety tym się cechowały, prawda?
Przemierzyłam cały hol, na jego końcu dostrzegając także zmutowanego,
który posilał się czyimiś zwłokami. Śmierdziało okropnie, ale była to
już nieużywana przeze mnie część tankowca, więc nic dziwnego, że to
przeoczyłam. Kobieta stąpająca przede mną jeszcze go nie zauważyła, więc
w mgnieniu oka znalazłam się przy niej, zatykając ręką usta i szepcząc
do ucha:
– Cicho – nie wiem dlaczego to zrobiłam, w końcu pierwszy raz od
długiego czasu mogłam mieć jakąś rozrywkę, patrzeć jak szpony rozrywają
bezbronną dziewczynę, to było coś.
Później nadeszłaby mniej przyjemna chwila,
czyli sprzątanie zwłok i flaków, ale mniejsza. Niezawsze to robię, czego
dowodem są porozwieszane po belkach tu i ówdzie ścięgna i jelita,
wyglądało źle i przerażająco, ale nie przeszkadzało mi na tyle, aby było
trzeba to sprzątnąć.
Kobieta stała bez ruchu, a ja cofnęłam nas do pomieszczenia obok, póki potwór nie zmierzył nas jeszcze spojrzeniem swoich ślepi.
Odwróciła się, wystawiając w moją stronę marną broń, a ja przewróciłam oczami.
– Nieźle się odwdzięczasz, a teraz pozwól, że kogoś zabiję, zanim on
zrobi to z nami – uśmiechnęłam się fałszywie, opierając rękę na biodrze.
Harry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz