Obecność Lucia z pewnością nie była czymś, czego spodziewałam się po dłuższym czasie wyłączenia z życia codziennego, mało tego,
ja nawet nie chciałam go spotkać choćby przypadkiem. Przypominał mi o
dwóch dzieciakach rozwijających się we mnie, których nie kochałam i ich
nie chciałam chyba jeszcze bardziej, niż Lucia. Co niby miałam mu
powiedzieć?
Hej, wiem że to nie ma prawa się udać, ale będziemy mieć dwójkę dzieci i zobaczysz, że w końcu stworzymy kochającą się rodzinkę!
Choćbym nawet chciała, to oprócz warunków mieszkaniowych i jakiegoś
wykształcenia, to nie będę w stanie zapewnić im niczego poza tym,
wiedziałam, że nie będę dobrą matką. Kiedyś, gdy koleżanka z
podstawówki, za życia poza wyspą, wręczyła mi rybkę na tydzień, to
spuściłam ją w kiblu i powiedziałam, że zjadł ją kot. Płakała miesiąc i
chyba do dzisiaj mnie nienawidzi, pewnie cieszy się, że zniknęłam bez
śladu.
Porównując rybkę do dzieci, wspólną cechą bez wątpienia jest obowiązek,
jakim obarczają mnie oba gatunki. To jest problem, a ja problemy
najczęściej usuwam. Cóż, że też nie można spuścić dzieci w toalecie.
– Co mam ci powiedzieć? Doskonale wiesz, że ani ja, ani ty nie będziemy
dobrymi rodzicami. W ogóle, nie będzie żadnych nas, lepiej żebyś po
prostu zapomniał o mnie i tym czymś we mnie, zniknij, cokolwiek, nawet
nie widzę sensu w obarczaniu cię winą, chociaż wiadomo, że wiatropylna
nie jestem – warknęłam, patrząc na niego spod byka i o ile na ogół nie
można było wyczytać z mojego oblicza jakichkolwiek emocji, tak teraz
moje błękitne oczy zionęły czystym gniewem i nienawiścią, skierowaną do
sama nie wiem kogo: Lucia, dzieci, a może mnie? Że też nie zginęły w tym
wypadku. - może w ogóle zrzuć mnie ze schodów, jak krzyknę to będzie
wtedy pewność, że nie żyją – zironizowałam, gestykulując.
– Nie żyją? – spytał głupio, oddychając głęboko. Był dziwnie spokojny i
zamyślony, przez większość mojego gorącego monologu miał wzrok uparcie
wbity w drewaniane panele podłogowe, co niesamowicie mnie denerwowało, a
właściwie to moje hormony, a to dopiero drugi miesiąc.
– Tak, bo to cholerne bliźniaki – założyłam ręce na piersi, patrząc na
niego wyczekująco, jednak ten się nie odezwał. – już wiesz to, co
powinieneś, więc możesz iść, najlepiej to po tabletki poronne. Aha! –
krzyknęłam. – jesteśmy na wyspie. Jeszcze takich nie wymyślili – nigdy
wcześniej nie odczuwałam podobnej złości i nienawiści, wszystkie
zdarzenia skumulowane wcześniej we mnie wreszcie znalazły ujście, a ja
praktycznie czułam każdy pojedynczy, naelektryzowany włos na mojej
głowie. Stojąc tak, Lucio w końcu się odezwał, no bo kto by pomyślał, że
mogło mu zabraknąć języka w gębie.
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz