14 października 2018

Od Aven CD Ancymona

Bałam się, że mężczyzna mnie wyśmieje, jednak jego śmiech był szczery i bez złych intencji. Dwa razy nie musiał mnie prosić o skorzystanie ze swoich usług.
– Niee, nie przeszkadza mi zimno, dziękuję za troskę– odparłam. Wiedziałam, że w taki dzień ostatnie co chciałby słyszeć transfer, który wydawał się nietknięty zimowym marazmem to biologiczne wywody nieznajomej. Ustawiłam ceber na wózku tak, aby nic się z niego nie zsunęło. Nie chciałam przecież zwracać na nas niechcianej uwagi rzucając dookoła mięsem. Kto wie jak któryś z mniej stabilnych psychicznie mutantów zareagowałby na to, zwłaszcza gdy zwierzęta pozapadały już dawno w letarg i mięso stało się surowcem luksusowym.

Westchnęłam, przeciągając się i ciesząc ulgą dla moich pleców. Wyciągnęłam z torby listę i przeczesując liściaste włosy myślałam od którego miejsca zacząć. Całe szczęście, że obok informacji pozwalających na identyfikację osoby autor listy zamieścił również informacje o miejscu jej zamieszkania! Bez tego dostarczanie paczek zajęłoby chyba z tydzień.

Skończywszy ustalać przewidzianą trasę zaczęłam przekazywać to mężczyźnie, jednak z powodu słabej umiejętności przekazywania wskazówek dojazdu (lub jakichkolwiek wiadomości) zajęło to dłuższą chwilę czasu. Chciałam wykonać to jak najszybciej, żeby nie zajmować nikomu cennego czasu. Ruszyliśmy więc w kierunku najbliższego celu, chatki niedaleko rynku. Tu paczuszka, tam tobołek i nagle połowa wózka się zwolniła. Jednak zostało jeszcze trochę domostw do odwiedzenia, a żadne z nich nie znajdowało się już w centrum wioski.

Do następnego celu droga prowadziła przez las, pokryta wysokim śniegiem, który rozgarniałam niczym żywy pług, podczas gdy centaur za mną ciągnął towar, równo podskakujący na nierównej drodze. W tym momencie byłam na prawdę wdzięczna za pomoc, nie uśmiechałoby mi się bowiem wracanie po nocach przez tę zapomnianą przez bogów gęstwinę, należącą jednak do terenów wioski. Nie, żeby to dawało jakiekolwiek bezpieczeństwo. Czując się nieswojo pośród ciszy przerywanej krakaniem i bliżej nieokreślonymi odgłosami z oddali starałam się podtrzymać jakąś konwersację. Mój rozmówca nie był zbyt skory do pogaduszek, ja nie byłam w tym dobra, ale było to lepsze niż krępująca cisza. Dotarliśmy do budynku, który z początku wydawał się zabitą dechami lepianką, jednak im bliżej podchodziliśmy, tym lepiej zaczynał się prezentować. Owszem, tu i ówdzie widać było umocnienia, konieczne zważając na okolicę, jednak w gruncie rzeczy był to kolejny senny domek. Tak samo senny był gospodarz, kowal który był wielki jak niedźwiedź. Wyczłapał z łóżka dopiero po dłuższej chwili mojego walenia w ciężkie drzwi z ciemnego drewna. Na całe szczęście był potulny, z chęcią przyjął paczkę. Potrzebował chwili na ogarnięcie się i podpisanie odbioru, mrucząc przy tym coś o nieuchronnej biurokracji. Mroźne powietrze z dworu jednak go otrzeźwiło. Zaprosił nas, rozmyślając nad czymś, żebyśmy się ogrzali chociaż trochę w jego chacie. Chciałam już zaprzeczyć, ale zanim się odezwałam, popatrzyłam na mojego towarzysza transfera. Trząsł się niemiłosiernie mimo swojego wierzchniego ubrania, a jako iż poszedł mi na rękę to on powinien zdecydować.

Ancymon?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz