Skończył się czas, gdy pogoda na wyspie była wyrozumiała dla swoich mieszkańców i pozwalała im w miarę normalnie funkcjonować. Normalnie, biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy ludzie na niej zamieszkali nie byli do końca... ludźmi. Śnieg leżał już na ziemi od dłuższego czasu, przykrywając każdego odważnego spacerowicza białym puchem po kostki, jeżeli wcześniej wiatr nie zwiał go gdzieś poza mniej więcej uprzątniętą dróżkę, wtedy mógł wylądować w zaspie sięgającej mu do kolan, a jak miał wielkie szczęście, to do pasa.
Prawda, Morrigan nie mógł zaprzeczyć, że przesiadywanie całe dnie w domu osadzonym gdzieś nad ostrym klifem, tuż obok zatoki i z widokiem na chłodne morze nie było najlepszym pomysłem z powodu na huk, który stworzony był przez grudy śniegu spadającego ze skarpy na plażę. Strzyga przynajmniej miała co robić, gdy jej właściciel był zajęty wszelkimi zadaniami związanymi z byciem dyktatorem, czy po prostu zszywaniem czyichś niefortunnych zacięć. Od momentu, gdy pierwszy śnieg pokrył zieloną trawę, widać było, że klacz zyskała pokłady energii, o których ani Tristan, ani sama ona z pewnością nie miała pojęcia. Tarzała się w puchu, łapała go w zęby, wznosiła tumany sypkiego śniegu w powietrze kopytami, skacząc wokół z radosnym prychaniem. Gdyby Morrigan nie przysypiał nad stertą papierów wciąż rosnących wokół jego stołu, może byłby bardziej wdzięczny ostrej pogodzie za to, że jest powodem do szczęścia przynajmniej dla jego wierzchowca.
Dyktator. Słowo to miało gorzki smak na jego języku. Wygrana wyborów, jego imię wyczytane przez kogoś, napisane gdzieś, były niczym wspomnienie za mgłą, natłok obowiązków nie pozwolił mu nawet szczycić się triumfem, czego Tristan ot tak sobie nie odmawiał. Sam nie wiedział, jak naprawdę doszło do tego, że został na niego wybrany. Plułby sobie w brodę, gdyby powiedział, że na to nie zasługuje, bo wcale nie był takim złym przywódcą. Przynajmniej tak mu się wydawało przed tymi całymi feralnymi wyborami. Okazało się, że bycie dyktatorem wymagało jeszcze więcej nieprzespanych nocy, wypisywania tysiąca kart i kontaktów międzyludzkich, niż się spodziewał. Oczywiście była jeszcze Aven, rudowłosa dziewczyna, która dzieliła z nim dolę, która im obojga trafiła się całkiem znienacka. Może ona była bardziej pewna swojej wygranej? Na pewno od zawsze była dla wszystkich miła. Z całą pewnością bardziej niż on. W każdym razie Morrigan był odrobinę wdzięczny za to, że jego dyktatura kończy się całkiem niedługo.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Tristan wstał od stołu, rezygnując z kolejnego pozbywania się tych cennych kilku godzin snu na koszt dokończenia pracy. Chociaż wszystkie dokumenty miały nie opuszczać budynku Rady Głównej, gdzie to Morrigan i Aven najczęściej spędzali chłodne już dnie, mężczyźnie zdarzało się przenieść kilka papierów do swojego domu. Dobrze wiedział, że konsekwencje to konsekwencje, a osadnicy z chęcią obcięliby mu palce, czy wymyśliliby inną oryginalną karę, oskarżając go o kradzież, ale hej, do odważnych świat należy. Poza tym wiele rzeczy pozostawiał niedokończonych, tych, które trzeba było skończyć do świtu, więc nie pozostawało mu nic, jak pracować do nocy. W domu oczywiście, nie będzie zatrzymywał się po zmierzchu w obcym budynku.
Trudno. Kolejny przywódca zajmie się jego problemami. W końcu on też musi mieć coś do roboty, kiedy stanie na czele osady.
Zdmuchnął niemalże spaloną do końca świeczkę i po omacku dotarł do drzwi, zgrabnie omijając odsunięte krzesło i kilka przedmiotów porzuconych na podłodze. Z dnia na dzień jego wzrok w ciemności stawał się ostrzejszy i chociaż nie powiedziałby, że dziękuje losowi, który sprowadził go na dziką wyspę i pozbawił stuprocentowego człowieczeństwa, posiadanie kocich genów miało jakieś korzyści, nawet jeżeli tak małe, jak łatwość poruszania się w ciemności. Przynajmniej oszczędzał światło.
Zarzucił na siebie futro, podobne do niedźwiedziego, które udało mu się kupić od któregoś ze sklepikarzy za wcale nie taką wysoką cenę, chociaż zima pojawiła się na wyspie już całkiem dawno. Wraz z dźwiękiem zatrzaskiwanych drzwi pośród świstu wiatru odezwało się końskie parsknięcie towarzyszące kilku uderzeniami mocnych kopyt w drewno. Morrigan zastanawiał się wiele razy, czy przeniesienie kwatery kobyły obok jego domu było aż tak dobrym pomysłem, na jaki wyglądał. W końcu klacz lubiła towarzystwo innych, chociaż widać było, że nie ubolewa z powodu zmiany. Rzuciła okiem w stronę swojego właściciela, kręcąc przyprószonym nową warstwą śniegu łbem, po czym zwróciła wzrok gdzieś na bok, jakby całkowicie straciła zainteresowanie mężczyzną. Chciał nawet do niej zawołać, ale w ostatniej chwili zrezygnował, ruszając przez gęsty śnieg w stronę centrum miasta ze stertą papierów pod pachą.
Do budynku Rady Głównej udało mu się przejść zgrabnym, szybkim krokiem, omijając zbędnych konfrontacji z innymi osadnikami, dzięki zarzuconemu niedbale na głowę kapturowi. A może po prostu inni nie chcieli z nim rozmawiać? Za drzwiami minął strażnika czy dwóch, kiwnął im na powitanie i odetchnął w duchu, kiedy i oni odeszli bez słowa. Na Aven nie trafił, może siedziała w swoim pokoju, może on ominął ją celowo, w każdym razie dotarł do swojej sali w ciszy i spokoju, tak jak było planowane. Pomieszczenie miało zapach starych ksiąg, może skóry, którymi były obijane, i stęchlizny niewietrzonego pokoju, może to przez chłód przenikający przez ściany i wilgoć lęgnącą się w kątach przez wszechobecny śnieg, który z jakiegoś cholernego powodu nie chciał przestać padać. Otworzył okno, rzucił papiery na biurku i wyszedł, jak najszybciej mógł.
Słońce opadło już za horyzont, dając ujście nocnemu niebu, rozgwieżdżonemu, z ogromnym księżycem na środku, który, jak przynajmniej Tristan miał wrażenie, spoglądał na niego pogardliwie. Światła w domach rozbłysły, niczym gwiazdy na wczesnym niebie i w osadzie zrobiło się jakby mniej ponuro, niż było przed zachodem, jakby ciche, stłumione przez ściany rozmowy mogły podnieść przechodnia na duchu. Już miał cofać się z wioski na jej obrzeża, gdzie mieścił się jego dom, gdy w kącie oka mignął mu szyld baru. Noc jeszcze młoda.W karczmie chyba nigdy nie było pusto, chociaż Morrigan z reguły trafiał najczęściej na czas, gdy nie było aż tak tłoczno, jak teraz, gdy przekraczając próg baru, zdążył nadziać się na trzy osoby. Rzuciły mi spojrzenia, których nie umiał rozszyfrować, bo zniknęły wraz z ludźmi, którzy rozpierzchli się po kątach gospody w kilka sekund. Szybkim krokiem ruszył do baru i opadł na jeden z taboretów z westchnięciem, które próbował ukryć, jednak wydało się głośniejsze, niż planował. Barman podniósł głowę, rzucając okiem w jego stronę. Tristan był częstym gościem baru, choć przez ostatnie dnie, z powodu natłoku pracy, zdrowy rozsądek nakazywał mu omijać budynek szerokim łukiem. Barman kiwnął głową, uśmiechając się z przymrużonymi oczami i zaczął przyjmować innych klientów, jakby bez słów wiedział, co Morrigan chciał zamówić. Prawdopodobnie tak było, bo medyk osobą wybredną nie był, chociaż praktycznie zawsze zamawiał to samo. Nie zdążył nawet głębiej się zamyślić, czy położyć głowy na blacie, gdy szklanka pojawiła się tuż obok niego.
Mogły minąć dwie godziny, może trzy, gdy Tristan wyszedł z karczmy, bo cholera, ile można siedzieć w zaduchu i słuchać lamentów innych ludzi? Może trochę za dużo wypił, bo miał wrażenie, że nie idzie po prostej linii, poza tym jego myśli galopowały pięć razy szybciej niż zawsze, gdy zdawało mu się, że jego nogi poruszają się w zwolnieniu. Miał chyba powód, prawda? Nie dość, że był medykiem, to jeszcze wybrali go na dyktatora, trochę może to człowieka stresować. Każdy kiedyś musi mieć chwilę odpoczynku. Już wychodził poza granice wioski, kopiąc biały śnieg pod nogami, mieniący się w świetle ogromnego księżyca, gdy ciszę nocy przerwał szelest. Odwrócił się na pięcie, rozglądając się wokoło. Nic. Z przyzwyczajenia złapał za sztylet schowany z kieszeni i wyciągnął go na chłód nocy, zaciskając zęby.
– Halo? – podniósł dłoń z nożykiem wyżej, jakby chciał sobie wmówić, że tak pokazuje skrytemu obcemu, że ma broń, a nie ugruntowuje się w grząskim śniegu. Kolejny szelest pojawił się dopiero po chwili. Teoretycznie nie wyszedł poza granice wioski, w końcu jego dom jest jeszcze na terenie osady, prawda? Prawda? Odchrząknął, mrużąc oczy, bo chłodny wiatr nie ustał po zmroku i przeszywał go wręcz na wylot, mimo tego, że miał na sobie futro. Niedopięte co prawda, ale wciąż futro. Kolejny szelest zaalarmował go na tyle, że miał wrażenie, że całkowicie otrzeźwiał.
– Jestem dyktatorem wioski – warknął, wyprostowując się jeszcze bardziej, choć język na jego podniebieniu był ciężki i trudniej niż zwykle było mu formować zdania – Pokaż się.
Ktoś?
31 października 2018
30 października 2018
Od Cyklamen CD Ancymon'a
Od wielu lat adrenalina popychała ją naprzód. Można by powiedzieć, że w
nieznane, ale byłoby to kłamstwem. Osoby odwiedzające nowe miejsca czują
adrenalinę właśnie przez nieznajomość, przez możliwość zbłądzenia,
która z kolei przemienia się w obawę, a obawa kreuje abstrakcyjne
uczucie strachu przed tym, co jeszcze nie nadeszło. Yana z kolei lękała
się tego, co już znała. Zaś adrenalina stała się dla niej jedynym
bodźcem do kontynuowania dziwnego życia, w którym wszystko znajome
zdawało jej się obce. Nie można więc stwierdzić, że adrenalina popychała
w nieznane kogoś, dla kogo podział rzeczywistości na znajomą i
nieznajomą przestał istnieć. Z różnych przyczyn Yana nie potrafiła
dłużej odbierać świata zerojedynkowo. Owszem, to prawda, że nikt nie
powinien budować swojego światopoglądu na systemie twierdzeń i przeczeń,
bo życie bez hipotez jest przecież życiem smutnym, pozbawionym głębi
przemyśleń.
Z tym, że Cyklamen utkwiła w wirze hipotez, a jakiekolwiek twierdzenia czy przeczenia prowadziły ją do kolejnych hipotez. Stało się to w chwili, gdy po raz pierwszy zakwestionowała prawdziwość własnych wspomnień. Następnie poddała rozważaniom otaczającą ją rzeczywistość. A później było już tylko gorzej.
Tak czy inaczej, powyższe wyjaśnienia mogą się zdać dla kogoś o czystym (lub przynajmniej nie aż tak bardzo niestabilnym) umyśle zupełnie niezrozumiałe, zagmatwane, wysoce nielogiczne. I dokładnie takie wnioski potrzebne były w tamtym momencie – w momencie najmniej odpowiednim dla Yany do zaśnięcia, kiedy obok niej znajdował się ktoś zupełnie obcy, a ogień z łatwością mógł przenieść się z podmuchem wiatru na jej cienkie skrzydełka. Naturalnie, winne odpływowi adrenaliny z drobnego ciałka było wycieńczenie, lecz bardzo prawdopodobnym jest to, iż gdyby nie dostrzegła ogniska, wówczas owej adrenaliny starczyłoby na kolejnych parę godzin życia. Dlaczego więc pozwoliła okowom snu opaść na swój umysł tak prędko? Świetne pytanie, które pozostanie retorycznym, ponieważ ona sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć.
Głos obcego dotarł do jej uszu, lecz nie na tyle gwałtownie, by od razu ją zbudzić ze snu, w który ledwo co zapadła. Odruchowo poruszyła ciężkimi powiekami, jednak te nie chciały pozwolić mózgowi na przerwanie długo odwlekanego odpoczynku. Leżąc tak z twarzą zwróconą ku płomieniom, mrugając nieprzytomnie, dziewczyna widziała przed sobą jedynie konkretną barwę – pomarańcz. Pomarańczowy ogień i jego ciepło rozlewały się w jej polu widzenia, tworząc oniryczną wizję jasnego pokoju o podobnym kolorze. Płomienie tańczyły, łamane przez mroźny wiatr, a w ich zgięciach Yana potrafiła dostrzec sufit, który również był pomarańczowy. I chociaż nie poruszała oczami, dynamiczny ogień sam czarował calutką iluzję. Więc wydawało jej się, że leży na łóżku, ponieważ bliskość ognia wymazała granicę między śnieżnym puchem a mięciutką pościelą. Leży na plecach i patrzy na rozświetlony przez wakacyjne słońce sufit. I wtedy ktoś mówi do niej. To może być tylko jedna osoba.
Nie do końca przebudzona, Yana odwróciła głowę, lub raczej potoczyła nią po śniegu, pozwalając drugiemu policzkowi oklapnąć na zimny śnieg, którego z tamtej strony nic nie ogrzewało ani nie rozświetlało. Naraz przytulny pokój stał się ciemną, zimową klitką, w której dziewczynka kuliła się niegdyś z zimna, gdy brat nie wracał miesiącami. Teraz jednak usłyszała głos dobiegający z głębi ciemnego domostwa, a cała marność zdała się zniknąć wraz z napływem nadziei.
- Ty nie chadzaj w zimę, ja w lato tu była, a mnie tu w zimę chłodno… - wymamrotała, zaciągając na rosyjski, i podniosła się chwiejnie ze śniegu, przypominając nieco Wańkę-wstańkę ze względu na niewielkie rozmiary. – Gdzie ty był? – zapytała zaspanym głosikiem, zanim jeszcze dotarło do niej, że właśnie przygląda jej się ktoś zupełnie obcy, a do tego centaur, czyli hybryda, jakiej jeszcze na oczy nie widziała.
Centaur chyba również nie widział niczego podobnego, a przynajmniej tak można by wywnioskować po jego wymownym spojrzeniu oraz milczeniu, które skłoniło wróżkę do dokładniejszego zbadania rozmówcy. Nadal nieco zaspana, poczęła przecierać oczy piąstkami i, wciąż przebywając w mniejszej formie, wzleciała na wysokość wzroku hybrydy.
- Co ty tak ci… - zaczęła pytanie, ale urwała je, gdy zsunęła dłonie z powiek.
Cała okolica rozbrzmiała piskliwym, wróżkowym wrzaskiem, zagłuszonym jednak w znacznym stopniu przez szumiący wicher. Yana poczuła bolesny skurcz w klatce piersiowej, a zanim zapanowała nad swoimi ruchami, instynktownie zapragnęła odsunąć się od nieznanej osoby – co w połączeniu z porywami wiatru zapewniło jej powietrzną karuzelę. Zawirowała z krzykiem, wykonując kilka fikołków i zderzając się z pobliską skałą, po której osunęła się z jękiem.
- Łojej… - zamarudziła, gdy świat przekręcał się w jej oczach o kolejnych trzysta sześćdziesiąt stopni.
Minęła dobra minuta – minuta dodatkowo przedłużająca się przez ciszę, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niezręczna. Wróżka próbowała pozbierać się z zaspy, w jakiej utkwiła, gdy jej ciałko opadło bezwładnie. Niezbyt sobie z tym radziła, bowiem kiedy tylko myślała, że już znalazła jakiś punkt oparcia, zapadała się w śnieżnym puchu jeszcze głębiej. Jęknęła niemal płaczliwie, zupełnie zapominając o tym, iż mogłaby przecież przemienić się w formę ludzką, bardziej poręczną. Trzeźwość umysłu przywrócił jej dopiero widok czyjejś sylwetki, która właśnie się nad nią pochylała, a była przy tym zbyt ogromna jak na kogoś, kto mimo wszystko przypominał człowieka. Odmieniła się więc szybciutko niezdarna Yana i, mimowolnie drżąc z zimna, naciągnęła ponownie płachtę służącą jej jako płaszcz na plecy. Spojrzała wielkimi oczami na nieznajomego, garbiąc się przez ból zziębniętych kości.
- A gdzie… A gdzie brat? – zapytała nieco niewyraźnie, jakby nie była pewna, czy słowa, które właśnie wypowiada są tymi, które chce powiedzieć. Zanim jednak mężczyzna zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, jej wygięte w smutną podkówkę kąciki ust nagle uniosły się, a dziewczyna kontynuowała: - Jesteś centaurem, pan jest centaur! Ja nigdy nie widziała centaura! Chciała ja kiedyś konia mieć i ogród duży, ale brat zabraniał. On mówił, że konie niebezpieczne są. Czy do ciebie też nie wolno podchodzić z tyłu? – trajkotała jak najęta, wciąż zaciągając na rosyjski, ale przynajmniej widać było na jej buzi ekscytację nowo poznaną osobą.
Ancymon?
Z tym, że Cyklamen utkwiła w wirze hipotez, a jakiekolwiek twierdzenia czy przeczenia prowadziły ją do kolejnych hipotez. Stało się to w chwili, gdy po raz pierwszy zakwestionowała prawdziwość własnych wspomnień. Następnie poddała rozważaniom otaczającą ją rzeczywistość. A później było już tylko gorzej.
Tak czy inaczej, powyższe wyjaśnienia mogą się zdać dla kogoś o czystym (lub przynajmniej nie aż tak bardzo niestabilnym) umyśle zupełnie niezrozumiałe, zagmatwane, wysoce nielogiczne. I dokładnie takie wnioski potrzebne były w tamtym momencie – w momencie najmniej odpowiednim dla Yany do zaśnięcia, kiedy obok niej znajdował się ktoś zupełnie obcy, a ogień z łatwością mógł przenieść się z podmuchem wiatru na jej cienkie skrzydełka. Naturalnie, winne odpływowi adrenaliny z drobnego ciałka było wycieńczenie, lecz bardzo prawdopodobnym jest to, iż gdyby nie dostrzegła ogniska, wówczas owej adrenaliny starczyłoby na kolejnych parę godzin życia. Dlaczego więc pozwoliła okowom snu opaść na swój umysł tak prędko? Świetne pytanie, które pozostanie retorycznym, ponieważ ona sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć.
Głos obcego dotarł do jej uszu, lecz nie na tyle gwałtownie, by od razu ją zbudzić ze snu, w który ledwo co zapadła. Odruchowo poruszyła ciężkimi powiekami, jednak te nie chciały pozwolić mózgowi na przerwanie długo odwlekanego odpoczynku. Leżąc tak z twarzą zwróconą ku płomieniom, mrugając nieprzytomnie, dziewczyna widziała przed sobą jedynie konkretną barwę – pomarańcz. Pomarańczowy ogień i jego ciepło rozlewały się w jej polu widzenia, tworząc oniryczną wizję jasnego pokoju o podobnym kolorze. Płomienie tańczyły, łamane przez mroźny wiatr, a w ich zgięciach Yana potrafiła dostrzec sufit, który również był pomarańczowy. I chociaż nie poruszała oczami, dynamiczny ogień sam czarował calutką iluzję. Więc wydawało jej się, że leży na łóżku, ponieważ bliskość ognia wymazała granicę między śnieżnym puchem a mięciutką pościelą. Leży na plecach i patrzy na rozświetlony przez wakacyjne słońce sufit. I wtedy ktoś mówi do niej. To może być tylko jedna osoba.
Nie do końca przebudzona, Yana odwróciła głowę, lub raczej potoczyła nią po śniegu, pozwalając drugiemu policzkowi oklapnąć na zimny śnieg, którego z tamtej strony nic nie ogrzewało ani nie rozświetlało. Naraz przytulny pokój stał się ciemną, zimową klitką, w której dziewczynka kuliła się niegdyś z zimna, gdy brat nie wracał miesiącami. Teraz jednak usłyszała głos dobiegający z głębi ciemnego domostwa, a cała marność zdała się zniknąć wraz z napływem nadziei.
- Ty nie chadzaj w zimę, ja w lato tu była, a mnie tu w zimę chłodno… - wymamrotała, zaciągając na rosyjski, i podniosła się chwiejnie ze śniegu, przypominając nieco Wańkę-wstańkę ze względu na niewielkie rozmiary. – Gdzie ty był? – zapytała zaspanym głosikiem, zanim jeszcze dotarło do niej, że właśnie przygląda jej się ktoś zupełnie obcy, a do tego centaur, czyli hybryda, jakiej jeszcze na oczy nie widziała.
Centaur chyba również nie widział niczego podobnego, a przynajmniej tak można by wywnioskować po jego wymownym spojrzeniu oraz milczeniu, które skłoniło wróżkę do dokładniejszego zbadania rozmówcy. Nadal nieco zaspana, poczęła przecierać oczy piąstkami i, wciąż przebywając w mniejszej formie, wzleciała na wysokość wzroku hybrydy.
- Co ty tak ci… - zaczęła pytanie, ale urwała je, gdy zsunęła dłonie z powiek.
Cała okolica rozbrzmiała piskliwym, wróżkowym wrzaskiem, zagłuszonym jednak w znacznym stopniu przez szumiący wicher. Yana poczuła bolesny skurcz w klatce piersiowej, a zanim zapanowała nad swoimi ruchami, instynktownie zapragnęła odsunąć się od nieznanej osoby – co w połączeniu z porywami wiatru zapewniło jej powietrzną karuzelę. Zawirowała z krzykiem, wykonując kilka fikołków i zderzając się z pobliską skałą, po której osunęła się z jękiem.
- Łojej… - zamarudziła, gdy świat przekręcał się w jej oczach o kolejnych trzysta sześćdziesiąt stopni.
Minęła dobra minuta – minuta dodatkowo przedłużająca się przez ciszę, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej niezręczna. Wróżka próbowała pozbierać się z zaspy, w jakiej utkwiła, gdy jej ciałko opadło bezwładnie. Niezbyt sobie z tym radziła, bowiem kiedy tylko myślała, że już znalazła jakiś punkt oparcia, zapadała się w śnieżnym puchu jeszcze głębiej. Jęknęła niemal płaczliwie, zupełnie zapominając o tym, iż mogłaby przecież przemienić się w formę ludzką, bardziej poręczną. Trzeźwość umysłu przywrócił jej dopiero widok czyjejś sylwetki, która właśnie się nad nią pochylała, a była przy tym zbyt ogromna jak na kogoś, kto mimo wszystko przypominał człowieka. Odmieniła się więc szybciutko niezdarna Yana i, mimowolnie drżąc z zimna, naciągnęła ponownie płachtę służącą jej jako płaszcz na plecy. Spojrzała wielkimi oczami na nieznajomego, garbiąc się przez ból zziębniętych kości.
- A gdzie… A gdzie brat? – zapytała nieco niewyraźnie, jakby nie była pewna, czy słowa, które właśnie wypowiada są tymi, które chce powiedzieć. Zanim jednak mężczyzna zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, jej wygięte w smutną podkówkę kąciki ust nagle uniosły się, a dziewczyna kontynuowała: - Jesteś centaurem, pan jest centaur! Ja nigdy nie widziała centaura! Chciała ja kiedyś konia mieć i ogród duży, ale brat zabraniał. On mówił, że konie niebezpieczne są. Czy do ciebie też nie wolno podchodzić z tyłu? – trajkotała jak najęta, wciąż zaciągając na rosyjski, ale przynajmniej widać było na jej buzi ekscytację nowo poznaną osobą.
Ancymon?
29 października 2018
Od Nirali CD Tenebris'a
Dziewczyna patrzyła z przerażeniem na czarnowłosego mężczyznę wyjmującego strzałę z ciała martwego zwierzęcia. Chłopak o białej cerze był w jej wieku albo może minimalnie straszy. Spojrzała na jego ciepłą bluzę i skórę wilka narzuconą na jego ramiona, a następnie na swoje cienkie ubranie, które nałożyła na siebie w pośpiechu, nie myśląc o tym, że może jej być w nim za zimno. Mężczyzna na pewno był o wiele lepiej przygotowany na panujące teraz mrozy. Mimowolnie zadrżała z zimna albo ze strachu, sama w sumie nie wiedziała jaka była tego prawdziwa przyczyna. Nagle zauważyła, że brunet patrzy jej teraz prosto w oczy, a po chwili usłyszała jego głos:
- Dasz radę zejść?
Dziewczyna była tak przerażona, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wtedy mężczyzna wyciągnął przed siebie ręce.
- No to skacz — powiedział.
Nirali długo biła się z myślami, ale nie miała zbytniego wyboru. Była teraz zdana na łaskę tego Samotnika. Mimo wszystko miała nadzieję, że skoro uratował ją przed tym drapieżnikiem, to nie ma zamiaru zrobić jej żadnej krzywdy. W końcu przezwyciężyła strach i zsunęła się z gałęzi na ziemię prosto w ramiona czarnowłosego. Ten złapał ją kawałek nad ziemią pokrytą puszystym białym śniegiem. Jego uchwyt był delikatny, ale mocny i pewny, czuła się przy nim bezpiecznie. Wtedy nagle ogarnęło ją przerażające zimno, a następnie potworny lęk, spojrzała z przerażeniem w oczy nieznajomego. Ten lekko się skrzywił i spojrzał gdzieś w dal. Po chwili to okropne uczucie minęło.
Nirali odważyła się wreszcie coś powiedzieć:
- Dzie... dziekuję Ci — wyjąkała, a po chwili powiedziała już trochę pewniej — uratowałeś mi życie.
Mężczyzna lekko się uśmiechnął, a po chwili się odezwał:
- I tak miałem zamiar coś upolować na obiad, uratowałem Cię przy okazji, nie czuj się jakoś bardzo wyróżniona.... To było bardzo nieodpowiedzialne oddalać się poza teren wioski i to bez jakiejkolwiek broni — dodał po chwili.
Nirali spuściła wzrok na ziemię i wpatrywała się w srebrzystobiały śnieg. Po chwili milczenia podniosła głowę, zmarszczyła lekko brwi i spojrzała z zaciekawieniem w oczy bruneta.
- Kim ty właściwie jesteś? - spytała — pierwszy raz spotykam się z kimś, od kogo bije taka dziwna, zimna aura.
- Jestem Żniwiarzem... - odpowiedział mężczyzna i zamilkł. Nirali słyszała już wcześniej o żniwiarzach, karmili się strachem oraz śmiercią i byli oni niezwykle rzadcy. Jeszcze nie zdarzyło jej się spotkać kogoś takiego, wiedziała jedynie, że jedna ze strażniczek w osadzie również nim jest.
- Jak się nazywasz? - spytał brunet.
- Nirali — odpowiedziała.
- Tenebris — odparł z uśmiechem młodzieniec.
W tym momencie dziewczyna zaczęła mocno kaszleć, a kiedy atak kaszlu się skończył, zadrżała mocno z zimna.
Tenebris skrzywił się lekko, marszcząc przy tym brwi i zdjął z siebie skórę wilka, którą nałożył po chwili na ramiona Nirali.
- Masz, bo zaraz mi tu zamarzniesz.
- Dziękuję — odparła z wdzięcznością dziewczyna i wtuliła się w ciepłe i puszyste futro.
- Chodź, zaprowadzę Cię do mojego domu, jest niedaleko stąd. Ogrzejesz się przy ognisku — powiedział nagle Tenebris.
- Do... dobrze — odparła zaskoczona tą nagłą propozycją Nirali. Do Osady miała jeszcze szmat drogi, a mimo skóry, którą pożyczył jej młody żniwiarz, nadal nie mogła powstrzymać co chwilę wstrząsających nią drgawek. Potrzebowała się teraz ogrzać i to jak najszybciej.
Tenebris?
- Dasz radę zejść?
Dziewczyna była tak przerażona, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wtedy mężczyzna wyciągnął przed siebie ręce.
- No to skacz — powiedział.
Nirali długo biła się z myślami, ale nie miała zbytniego wyboru. Była teraz zdana na łaskę tego Samotnika. Mimo wszystko miała nadzieję, że skoro uratował ją przed tym drapieżnikiem, to nie ma zamiaru zrobić jej żadnej krzywdy. W końcu przezwyciężyła strach i zsunęła się z gałęzi na ziemię prosto w ramiona czarnowłosego. Ten złapał ją kawałek nad ziemią pokrytą puszystym białym śniegiem. Jego uchwyt był delikatny, ale mocny i pewny, czuła się przy nim bezpiecznie. Wtedy nagle ogarnęło ją przerażające zimno, a następnie potworny lęk, spojrzała z przerażeniem w oczy nieznajomego. Ten lekko się skrzywił i spojrzał gdzieś w dal. Po chwili to okropne uczucie minęło.
Nirali odważyła się wreszcie coś powiedzieć:
- Dzie... dziekuję Ci — wyjąkała, a po chwili powiedziała już trochę pewniej — uratowałeś mi życie.
Mężczyzna lekko się uśmiechnął, a po chwili się odezwał:
- I tak miałem zamiar coś upolować na obiad, uratowałem Cię przy okazji, nie czuj się jakoś bardzo wyróżniona.... To było bardzo nieodpowiedzialne oddalać się poza teren wioski i to bez jakiejkolwiek broni — dodał po chwili.
Nirali spuściła wzrok na ziemię i wpatrywała się w srebrzystobiały śnieg. Po chwili milczenia podniosła głowę, zmarszczyła lekko brwi i spojrzała z zaciekawieniem w oczy bruneta.
- Kim ty właściwie jesteś? - spytała — pierwszy raz spotykam się z kimś, od kogo bije taka dziwna, zimna aura.
- Jestem Żniwiarzem... - odpowiedział mężczyzna i zamilkł. Nirali słyszała już wcześniej o żniwiarzach, karmili się strachem oraz śmiercią i byli oni niezwykle rzadcy. Jeszcze nie zdarzyło jej się spotkać kogoś takiego, wiedziała jedynie, że jedna ze strażniczek w osadzie również nim jest.
- Jak się nazywasz? - spytał brunet.
- Nirali — odpowiedziała.
- Tenebris — odparł z uśmiechem młodzieniec.
W tym momencie dziewczyna zaczęła mocno kaszleć, a kiedy atak kaszlu się skończył, zadrżała mocno z zimna.
Tenebris skrzywił się lekko, marszcząc przy tym brwi i zdjął z siebie skórę wilka, którą nałożył po chwili na ramiona Nirali.
- Masz, bo zaraz mi tu zamarzniesz.
- Dziękuję — odparła z wdzięcznością dziewczyna i wtuliła się w ciepłe i puszyste futro.
- Chodź, zaprowadzę Cię do mojego domu, jest niedaleko stąd. Ogrzejesz się przy ognisku — powiedział nagle Tenebris.
- Do... dobrze — odparła zaskoczona tą nagłą propozycją Nirali. Do Osady miała jeszcze szmat drogi, a mimo skóry, którą pożyczył jej młody żniwiarz, nadal nie mogła powstrzymać co chwilę wstrząsających nią drgawek. Potrzebowała się teraz ogrzać i to jak najszybciej.
Tenebris?
Od Sędziego CD Nyx
Spojrzałem na dragonkę. Skrzeczała coś cicho, dało się zrozumieć tylko coś o ogniu, pożarze czy innym tałatajstwie. Spojrzałem na nią. Widać było na pierwszy rzut oka, że trawi ją gorączka. Czerwona cera, zaszklone oczy, rozbiegany wzrok.
- Ciiicho. Spokojnie. Już, spokój - mówiłem raz po raz. Złapałem ją za barki i potrząsnąłem mocno, wskazując palcem wnętrze chatki. - Widzisz, zero ognia. Spokojnie, jesteśmy bezpieczni. Nic się nie dzieje.
Moja towarzyszka zamarła chwilowo. Przetarła oczy, zamrugała kilka razy i opadła bezwładnie na mnie i fotel. Delikatnie, z lekkim niesmakiem, zepchnąłem ją na fotel, samemu wstając. Dziewczę, wciąż niepewnie się rozglądając, skuliło się na fotelu a ja narzuciłem na nią koc.
- Ma gorączkę, nie muszę nawet cię dotykać, żeby to stwierdzić. Leż - powiedziałem. Stanąłem przy łóżku i złapałem za koc, który rzuciłem na nią. Zaraz po tym wziąłem płaszcz, bo zdecydowałem się wybrać po leki dla niej.
- Leż, pod kocem. Wrócę z jakimiś lekami. Potem zrobię ci może herbatę - mruknąłem i wyszedłem z domku, zamykając drzwi na klucz. Zapasowy klucz wisiał obok drzwi, natomiast mój główny wrzuciłem do kieszeni bojówek i ruszyłem poprzez ponad metrowe zaspy w stronę osady. Śnieg sypał jak głupi, lodowaty wiatr wdzierał się do ust i nosa i na domiar złego zaczęła boleć mnie stopa.
***
- Aye! Oddam ci przy okazji! Dziękuję! - Sklepikarz uśmiechnął się do mnie. Wyświadczył mi przysługę, dając wysokiej jakości zioła przeciw gorączce, zapaleniom gardła i nawet coś na sen. Byłem mu dłużny jak jeszcze nikomu.
Wyszedłem ze sklepu i udałem się w stronę wyjścia z osady, chowając zakupy pod płaszczem. Byłem zdrowy, a takie zakupy pewnie u niejednego wywołały by niepotrzebną ciekawość.
Niestety, przy bramie zostałem zatrzymany. Patrzyłem z góry na strażnika, będącego o głowę niższym ode mnie. Znaliśmy się, jednak on i tak lekko się mnie obawiał - ja to przeszło trzy razy więcej niż on. Kontrola jednak przeszła bez zarzutów, i już miałem wychodzić, gdy nagle zatrzymał mnie i pokazał ogłoszenie.
- W okolicy pojawił się dragon, pewnie w drugim lub trzecim stadium - zaczął - więc lepiej uważaj. Osada mobilizuje strażników, patrole teraz odbywają się w co najmniej dwie osoby, ale tylko jeśli jest to ktoś wystarczająco silny. - John, bo tak nazywał się strażnik, spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Ale ty to byś mógł chodzić na podwójną zmianę samemu, taka góra, i to dosłownie jeśli absorbujesz skałę, bez problemu da sobie radę z dragonem!
Zaśmiałem się ciepło, John zawtórował mi. Nie byłem jednak zbyt szczęśliwy, bo miałem świadomość, że to pewnie moja jaszczurka tak postawiła osadę na nogi. Musiałem jak najszybciej wrócić i zacząć głowić się nad tym, jak ukryję obecność samotnika u mnie. Byłbym skończony, jeśli ktoś by się dowiedział.
- Ja niestety muszę wracać, czeka na mnie gulasz mięsny. A wiadomo, ja bez mięsa żyć nie umiem! - Krzyknąłem na odchodne, ruszając spiesznym krokiem. Nie oglądałem się za siebie, tylko prułem w stronę chatki przez zaspy i krzaczory.
***
Byłem jakoś dwadzieścia metrów od chatki, gdy zrozumiałem, że coś nie gra. Śnieg przy drzwiach był nieco niższy niż wszędzie dookoła, a sypało tak, że poziom winien się już w miarę wyrównać.
- Jeśli ta znowu coś przeskrobała, to chyba jej skrzydła wyrwę - powiedziałem do siebie, pokonując kilkanaście metrów sprintem. Uderzyłem barkiem w drzwi - jak myślałem, był otwarte. Wpadłem do środka, a zakupy wyleciały mi spod płaszcza. Domek był pusty.
Odwróciłem się natychmiast i spojrzałem na śnieg. Niewyraźnie ślady biegły w prawo od chatki, więc w stronę lasu. I to tę niebezpieczną stronę.
- Kurwa - zakląłem i wybiegłem. Zamknąłem drzwi bardziej z automatu niż z przemyślunku i pobiegłem w ślad za tropem, krzycząc: - JASZCZURKO, ZROBIĘ Z CIEBIE RĘKAWICZKI!
Nyx?
- Ciiicho. Spokojnie. Już, spokój - mówiłem raz po raz. Złapałem ją za barki i potrząsnąłem mocno, wskazując palcem wnętrze chatki. - Widzisz, zero ognia. Spokojnie, jesteśmy bezpieczni. Nic się nie dzieje.
Moja towarzyszka zamarła chwilowo. Przetarła oczy, zamrugała kilka razy i opadła bezwładnie na mnie i fotel. Delikatnie, z lekkim niesmakiem, zepchnąłem ją na fotel, samemu wstając. Dziewczę, wciąż niepewnie się rozglądając, skuliło się na fotelu a ja narzuciłem na nią koc.
- Ma gorączkę, nie muszę nawet cię dotykać, żeby to stwierdzić. Leż - powiedziałem. Stanąłem przy łóżku i złapałem za koc, który rzuciłem na nią. Zaraz po tym wziąłem płaszcz, bo zdecydowałem się wybrać po leki dla niej.
- Leż, pod kocem. Wrócę z jakimiś lekami. Potem zrobię ci może herbatę - mruknąłem i wyszedłem z domku, zamykając drzwi na klucz. Zapasowy klucz wisiał obok drzwi, natomiast mój główny wrzuciłem do kieszeni bojówek i ruszyłem poprzez ponad metrowe zaspy w stronę osady. Śnieg sypał jak głupi, lodowaty wiatr wdzierał się do ust i nosa i na domiar złego zaczęła boleć mnie stopa.
***
- Aye! Oddam ci przy okazji! Dziękuję! - Sklepikarz uśmiechnął się do mnie. Wyświadczył mi przysługę, dając wysokiej jakości zioła przeciw gorączce, zapaleniom gardła i nawet coś na sen. Byłem mu dłużny jak jeszcze nikomu.
Wyszedłem ze sklepu i udałem się w stronę wyjścia z osady, chowając zakupy pod płaszczem. Byłem zdrowy, a takie zakupy pewnie u niejednego wywołały by niepotrzebną ciekawość.
Niestety, przy bramie zostałem zatrzymany. Patrzyłem z góry na strażnika, będącego o głowę niższym ode mnie. Znaliśmy się, jednak on i tak lekko się mnie obawiał - ja to przeszło trzy razy więcej niż on. Kontrola jednak przeszła bez zarzutów, i już miałem wychodzić, gdy nagle zatrzymał mnie i pokazał ogłoszenie.
- W okolicy pojawił się dragon, pewnie w drugim lub trzecim stadium - zaczął - więc lepiej uważaj. Osada mobilizuje strażników, patrole teraz odbywają się w co najmniej dwie osoby, ale tylko jeśli jest to ktoś wystarczająco silny. - John, bo tak nazywał się strażnik, spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Ale ty to byś mógł chodzić na podwójną zmianę samemu, taka góra, i to dosłownie jeśli absorbujesz skałę, bez problemu da sobie radę z dragonem!
Zaśmiałem się ciepło, John zawtórował mi. Nie byłem jednak zbyt szczęśliwy, bo miałem świadomość, że to pewnie moja jaszczurka tak postawiła osadę na nogi. Musiałem jak najszybciej wrócić i zacząć głowić się nad tym, jak ukryję obecność samotnika u mnie. Byłbym skończony, jeśli ktoś by się dowiedział.
- Ja niestety muszę wracać, czeka na mnie gulasz mięsny. A wiadomo, ja bez mięsa żyć nie umiem! - Krzyknąłem na odchodne, ruszając spiesznym krokiem. Nie oglądałem się za siebie, tylko prułem w stronę chatki przez zaspy i krzaczory.
***
Byłem jakoś dwadzieścia metrów od chatki, gdy zrozumiałem, że coś nie gra. Śnieg przy drzwiach był nieco niższy niż wszędzie dookoła, a sypało tak, że poziom winien się już w miarę wyrównać.
- Jeśli ta znowu coś przeskrobała, to chyba jej skrzydła wyrwę - powiedziałem do siebie, pokonując kilkanaście metrów sprintem. Uderzyłem barkiem w drzwi - jak myślałem, był otwarte. Wpadłem do środka, a zakupy wyleciały mi spod płaszcza. Domek był pusty.
Odwróciłem się natychmiast i spojrzałem na śnieg. Niewyraźnie ślady biegły w prawo od chatki, więc w stronę lasu. I to tę niebezpieczną stronę.
- Kurwa - zakląłem i wybiegłem. Zamknąłem drzwi bardziej z automatu niż z przemyślunku i pobiegłem w ślad za tropem, krzycząc: - JASZCZURKO, ZROBIĘ Z CIEBIE RĘKAWICZKI!
Nyx?
Od Tenebris'a CD Nirali
Ubrałem się w to, co nosiłem najczęściej - czarne bojówki, wojskowe
obówie i bluzkę z długim rękawem w tym samym kolorze. Następnie
zarzuciłem sobie na ramiona skórę z wilka, którego przednie łapy robiły
teraz za pewnego rodzaju zapięcie, poprzez związanie ich ze sobą, a łeb -
za kaptur. Zaraz po tym chwyciłem swój łuk oraz kołczan. Zamierzałem
udać się na polowanie. Moja spiżarnia bowiem znowu świeciła pustkami.
Dlatego
nie zwlekając dłużej, wyszedłem z domu. Zajrzałem na chwilę do swojej
stajni, by zobaczyć, jak się miewa mała łania i jelonek - sieroty, które
znalazłem w lesie. Jak zwykle zapełniłem złób sianem, a do drugiego,
kamiennego, dolałem wody. Dopiero wtedy mogłem spokojnie zamknąć bramę w
ogrodzeniu, otaczającym moją posesję i oddalić się od niej.
Przeszedłem
przez znany niewielu Samotnikom wąwóz między stromymi Górami Ungcy.
Zawdzięczałem mu wiele godzin ze swojego życia, które zmarnowałbym,
wspinając się po zboczach. Zaczynał się on przy niewielkim skupisku
drzew iglastych i wychodził na rozległą łąkę, która to dzieliła pasmo
górskie od pól uprawnych Osadników. Oni również się tu zapuszczali w
poszukiwaniu ziół. Starali się jednak robić to niezwykle rzadko, gdy
brakowało zapasów lub, gdy miał miejsce nagły wypadek. Zazwyczaj jednak
odwiedzali je wiosną, czasem również latem. Dlatego właśnie byłem
niezwykle zdziwiony, gdy dostrzegłem niewielką istotkę, grzebiącą w
śniegu, by wydobyć to, co biały puch skrywa pod swoją grubą warstwą.
Czy
zamierzałem ją upolować? Po co? Nie jadam ludzi. Owszem, mogę się żywić
ich śmiercią, ale nie będę nasycony zbyt długo i nie zrobię ubrań z
człowieka. To niemoralne, nieetyczne i ogólnie wszystko na "nie".
Zabić,
żeby obrabować? Mam to, czego potrzebuję. Zboczeńcem, ani nekrofilą też
nie jestem. Z tych właśnie powodów ograniczyłem się do samej
obserwacji.
Przez dłuższy czas nie byłem do końca pewny co do
płci obiektu mojego zainteresowania. Jednak, gdy dostrzegłem długie,
ciemne włosy, zacząłem podejrzewać, że mam przed sobą przedstawicielkę
płci pięknej. Wciąż nie wiedziała, że jest obserwowana lub świetnie to
ukrywała.
Nagle usłyszałem ryk dużego kota. Automatycznie
przeniosłem wzrok na persa na sterydach, który kroczył w stronę
Osadniczki. A ona? Ani drgnęła. Tak oto otrzymałem odpowiedź na
nurtujące mnie wcześniej pytanie - dziewczyna była tak zamyślona, że nie
dostrzegła nie tyle mnie, ukrytego za drzewami, co wielkiego, czarnego
kocura na białym tle. Przygotowałem się do strzału.
Ssak
zaryczał po raz kolejny. Dopiero wtedy Osadniczka poderwała się z ziemi i
ruszyła biegiem w stronę oddalonych o kilka metrów drzew. Kot pobiegł
za nią, wbijając w ziemię ostre pazury. Westchnąłem ciężko i pobiegłem
za nią. Miałem dość rozkładających się zwłok w całym lesie.
Dziewczyna
czym prędzej wspięła się na jedno z drzew. Zatrzymała się na jednej z
wyższych gałęzi i przylgnęła do pnia. Zwierzę natomiast krążyło wokół
niego, czekając na jeden fałszywy ruch Osadniczki.
Zbliżyłem
się do nich powoli, by kot mnie nie usłyszał. Wtedy raczej bym pożałował
zgrywania rycerza w srebrnej zbroi. Ukryłem się za drzewami i
spojrzałem na przerażoną, tak jak myślałem, dziewczynę. Naciągnąłem
strzałą cienciwę łuku, a następnie wycelowałem w kocura. Cichy świst
przecinanego powietrza od razu zastąpił ryk boleści. Zwierzę padło
martwe na ziemię. Śnieg pod jego cielskiem powoli zaczął się barwić na
czerwono.
Odczekałem chwilę w miejscu, by nie przerazić
Osadniczki jeszcze bardziej, niż zrobił to ssak. Następnie wyszedłem z
ukrycia i zbliżyłem się do drzewa, na którym siedziała brunetka.
Zmierzyłem wzrokiem martwego kota. Był zdecydowanie za duży jak na
zwykłe zwierzę. Musiał więc być Samotnikiem. Westchnąłem cicho i wyjąłem
z jego ciała strzałę. Wsunąłem ją na nowo do kołczana, odłożyłem broń,
po czym spojrzałem na dziewczynę.
- Dasz radę zejść? -
zapytałem. Odpowiedziało mi milczenie. Osadniczka wciąż wyglądała na
wystraszoną. Wyciągnąłem więc ręce przed siebie, by złapać dziewczynę.
- No to skacz. - mruknąłem.
Nirali? :) nie bój się
28 października 2018
Od Asry (do ktosia)
Obudziłam się cała mokra na brzegu wyspy jeszcze z lekką ilością wody w
płucach. Gwałtownie się podniosłam kaszląc, dławiąc się. Łapczywie
wciągałam powietrze. Kiedy w końcu mój oddech się ustabilizował zdałam
sobie sprawę, że siedzę na śniegu całkiem naga. Czemu jednak nie
odczuwałam bólu związanego z odmrożeniami? Dlaczego w ogóle nie czułam
zimna? Powinnam już dawno opuścić ten świat z powodu zamarznięcia. Może
to jest tylko moja fantazja? A może mam wstrząśnienie mózgu i tego nie
odczuwam?!
-Cóż, nie ważne jaka jest przyczyna, trzeba znaleźć jakieś schronienie i ubranie! - W końcu powiedziałam na głos, zamiast myśleć po cichu. Nagle jednak usłyszałam odgłosy mojego pustego żołądka. - No i jedzenie...
Ruszyłam więc w kierunku białego od śniegu lasu, po drodze oglądając swoje ciało. Nie znalazłam żadnych ran po odmrożeniu, jednak dostrzegłam ślady po igłach i paru operacjach. Tak samo na moich plecach pojawiła się szorstka sierść, przypominająca tą u jelenia. Sny nie są tak szczegółowe, więc coś musieli zrobić z moim ciałem! Ale kto? Jak? A najważniejsze, po co? Idąc tak zamyślona prawie nie zauważyłam płotu.
-Inni? - Szepnęłam do siebie i zajrzałam ostrożnie. Faktycznie był tam budynek, jednak nie dostrzegłam żadnych ludzi, lub innych stworzeń. Przeskoczyłam przez wcześniej wspomniany płot by rozejrzeć się lekko po okolicy. Dom był widocznie stary i od dawna nikt w nim nie zamieszkiwał. Ściany miały parę dziur, jednak sufit wydawał się odpowiedni, by ochronić mieszkańca przed deszczem czy śniegiem. Przy drzwiach wisiało ubranie z szarego futra i skóry. Nie miałam pojęcia od jakiego zwierzęcia pochodziło, jednak podejrzewałam wilka. Od razu je założyłam. Było lekko zepsute i dosięgało mi do kolan. Zasłaniało najważniejsze miejsca, więc uznałam, że powinno wystarczyć.Rozejrzałam się raz jeszcze po pomieszczeniu. Panował w nim chaos. Nie było tam martwych zwierząt, czy zepsutego jedzenia, ale wszędzie na podłodze leżały puste kartki. Prawdopodobnie przeciąg wpadający przez szczeliny w ścianach je zdmuchnął. Uznałam jednak, że nie ma tu nic ciekawego, a samo miejsce może się nadać na schronienie na noc, o ile nie znajdę nic lepszego. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się znowu w stronę lasu starając się zapamiętać drogę, którą idę. Po paru, może parunastu minutach doszłam do jeziora. Temperatura jednak nie była tak niska, by woda zamarzła. Odkąd tutaj trafiłam zauważyłam, że niska temperatura nie robi mi krzywdy, jednak byłam ciekawa swoich limitów. Podeszłam więc do wody i zanurzyłam w niej rękę. Nic nie poczułam. Ściągnęłam więc niedawno zdobyte ubranie i powoli zanurzyłam się. Nie czułam zimna, czy bólu, a przyjemne uczucie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć.
Ktoś?
-Cóż, nie ważne jaka jest przyczyna, trzeba znaleźć jakieś schronienie i ubranie! - W końcu powiedziałam na głos, zamiast myśleć po cichu. Nagle jednak usłyszałam odgłosy mojego pustego żołądka. - No i jedzenie...
Ruszyłam więc w kierunku białego od śniegu lasu, po drodze oglądając swoje ciało. Nie znalazłam żadnych ran po odmrożeniu, jednak dostrzegłam ślady po igłach i paru operacjach. Tak samo na moich plecach pojawiła się szorstka sierść, przypominająca tą u jelenia. Sny nie są tak szczegółowe, więc coś musieli zrobić z moim ciałem! Ale kto? Jak? A najważniejsze, po co? Idąc tak zamyślona prawie nie zauważyłam płotu.
-Inni? - Szepnęłam do siebie i zajrzałam ostrożnie. Faktycznie był tam budynek, jednak nie dostrzegłam żadnych ludzi, lub innych stworzeń. Przeskoczyłam przez wcześniej wspomniany płot by rozejrzeć się lekko po okolicy. Dom był widocznie stary i od dawna nikt w nim nie zamieszkiwał. Ściany miały parę dziur, jednak sufit wydawał się odpowiedni, by ochronić mieszkańca przed deszczem czy śniegiem. Przy drzwiach wisiało ubranie z szarego futra i skóry. Nie miałam pojęcia od jakiego zwierzęcia pochodziło, jednak podejrzewałam wilka. Od razu je założyłam. Było lekko zepsute i dosięgało mi do kolan. Zasłaniało najważniejsze miejsca, więc uznałam, że powinno wystarczyć.Rozejrzałam się raz jeszcze po pomieszczeniu. Panował w nim chaos. Nie było tam martwych zwierząt, czy zepsutego jedzenia, ale wszędzie na podłodze leżały puste kartki. Prawdopodobnie przeciąg wpadający przez szczeliny w ścianach je zdmuchnął. Uznałam jednak, że nie ma tu nic ciekawego, a samo miejsce może się nadać na schronienie na noc, o ile nie znajdę nic lepszego. Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się znowu w stronę lasu starając się zapamiętać drogę, którą idę. Po paru, może parunastu minutach doszłam do jeziora. Temperatura jednak nie była tak niska, by woda zamarzła. Odkąd tutaj trafiłam zauważyłam, że niska temperatura nie robi mi krzywdy, jednak byłam ciekawa swoich limitów. Podeszłam więc do wody i zanurzyłam w niej rękę. Nic nie poczułam. Ściągnęłam więc niedawno zdobyte ubranie i powoli zanurzyłam się. Nie czułam zimna, czy bólu, a przyjemne uczucie, którego nie potrafiłam wytłumaczyć.
Ktoś?
Od Nirali (do ktosia)
- Nirali! - zawołał słodki dziecięcy głosik. Tylko jedna osoba tak na nią mówiła, inni używali jej prawdziwego imienia. Dziewczyna obróciła się w stronę, z której dobiegał głos i ujrzała swojego młodszego braciszka. Był w wieku 3 może 4 lat, czyli wtedy kiedy był najbardziej rozkoszny i uroczy. Maluch o pięknych, jasnoniebieskich oczkach wyciągał do niej swoje małe rączki, jakby chciał ją przytulić mimo dzielącej ich odległości i dalej ją wołał. Jednak mimo tego, że chciała do niego podbiec, nie mogła zrobić żadnego kroku. Jakaś nieznana siła sprawiła, że nie mogła się poruszyć i jedynie co mogła zrobić to stać i patrzeć w oczy swojego brata. Na twarzy dziecka pojawił się grymas, jego buźka zaczęła drżeć, a po policzkach zaczęły płynąć powoli łzy.
- Nirali! - tym razem wołanie było głośniejsze i czuć było w nim złość oraz rozpacz wołającego dziecka. W oczach dziewczyny również pojawiły się łzy. Łzy bezsilności i niemocy.
Wtedy nie wiadomo skąd na małego chłopca runęły cegły i dziewczyna usłyszała ostatnie i najbardziej błagalne wołanie małego chłopca, które nagle ucichło, jakby czas stanął w miejscu. Nastała straszna, niepokojąca cisza. Czuła się jakby kolejny raz, straciła najważniejszą osobę w swoim życiu.
Wtedy ryk jakiegoś dzikiego zwierzęcia wyrwał Nirali z transu. Zdezorientowana wróciła powoli do rzeczywistości. Ostatnio często doświadczała wizji związanych z przeszłością i zawsze czuła się po nich zupełnie wykończona psychicznie. Nie miała siły wstać z ziemi ani zrobić żadnego innego ruchu. Jednak ryk zwierzęcia rozległ się ponownie i to o wiele bliżej niż poprzedni. Dziewczyna zebrała wszystkie siły i poszukała wzrokiem drzewo, na które byłaby w stanie wejść i uciec przed wygłodniałym zwierzęciem, na szczęście dostrzegła jedno o dużej ilości gałęzi, które byłyby w stanie ją utrzymać.
Z trudem się na nie wspięła i zatrzymała się na jednej z wyższych gałęzi. Natomiast drapieżnik już czaił się nad nią pod drzewem i czekał, aż pyszny kąsek sam do niego zejdzie. Nirali cała drżała ze strachu i z przerażeniem parzyła na poczynania wielkiego zwierzęcia. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż drapieżniki się zniecierpliwi i sam spróbuje się do niej dostać. Przeklinała się teraz za swoją nieostrożność. Mogła przecież zostać w wiosce i byłaby teraz bezpieczna, ale nie, musiała przecież wymknąć się strażnikom i opuścić bezpieczny teren w poszukiwaniu rzadkiej rośliny, potrzebnej jej do zrobienia maści leczniczej. Jakby się postarała, to pewnie znalazłaby ją na terenie wioski. A teraz? Teraz była w ogromnym niebezpieczeństwie i to tylko i wyłącznie przez swoją głupotę.
Nagle usłyszała świst strzały a zaraz po nim przeciągły ryk trafionego zwierzęcia pełen bólu i agonii. Spojrzała na ziemię. Zwierze leżało martwe, a pod nim widniała ogromna kałuża krwi o szkarłatnym kolorze. Był to ogromny drapieżnik przypominający z wyglądu jakiegoś wielkiego kota, ale było w nim coś dziwnego, coś niepokojącego, coś nadzwyczajnego. Na pewno nie był zwykłym zwierzęciem, tylko mutantem.
Nirali próbowała powoli ochłonąć po tej całej sytuacji. Serce nadal biło w jej piersi jak oszalałe, Z jednej strony była wdzięczna osobie, która ją uratowała, ale co jeśli ma wobec niej złe zamiary? Co, jeśli jest samotnikiem? Co, jeżeli zaraz podzieli los martwego zwierzęcia?
Ktoś?
- Nirali! - tym razem wołanie było głośniejsze i czuć było w nim złość oraz rozpacz wołającego dziecka. W oczach dziewczyny również pojawiły się łzy. Łzy bezsilności i niemocy.
Wtedy nie wiadomo skąd na małego chłopca runęły cegły i dziewczyna usłyszała ostatnie i najbardziej błagalne wołanie małego chłopca, które nagle ucichło, jakby czas stanął w miejscu. Nastała straszna, niepokojąca cisza. Czuła się jakby kolejny raz, straciła najważniejszą osobę w swoim życiu.
Wtedy ryk jakiegoś dzikiego zwierzęcia wyrwał Nirali z transu. Zdezorientowana wróciła powoli do rzeczywistości. Ostatnio często doświadczała wizji związanych z przeszłością i zawsze czuła się po nich zupełnie wykończona psychicznie. Nie miała siły wstać z ziemi ani zrobić żadnego innego ruchu. Jednak ryk zwierzęcia rozległ się ponownie i to o wiele bliżej niż poprzedni. Dziewczyna zebrała wszystkie siły i poszukała wzrokiem drzewo, na które byłaby w stanie wejść i uciec przed wygłodniałym zwierzęciem, na szczęście dostrzegła jedno o dużej ilości gałęzi, które byłyby w stanie ją utrzymać.
Z trudem się na nie wspięła i zatrzymała się na jednej z wyższych gałęzi. Natomiast drapieżnik już czaił się nad nią pod drzewem i czekał, aż pyszny kąsek sam do niego zejdzie. Nirali cała drżała ze strachu i z przerażeniem parzyła na poczynania wielkiego zwierzęcia. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu, aż drapieżniki się zniecierpliwi i sam spróbuje się do niej dostać. Przeklinała się teraz za swoją nieostrożność. Mogła przecież zostać w wiosce i byłaby teraz bezpieczna, ale nie, musiała przecież wymknąć się strażnikom i opuścić bezpieczny teren w poszukiwaniu rzadkiej rośliny, potrzebnej jej do zrobienia maści leczniczej. Jakby się postarała, to pewnie znalazłaby ją na terenie wioski. A teraz? Teraz była w ogromnym niebezpieczeństwie i to tylko i wyłącznie przez swoją głupotę.
Nagle usłyszała świst strzały a zaraz po nim przeciągły ryk trafionego zwierzęcia pełen bólu i agonii. Spojrzała na ziemię. Zwierze leżało martwe, a pod nim widniała ogromna kałuża krwi o szkarłatnym kolorze. Był to ogromny drapieżnik przypominający z wyglądu jakiegoś wielkiego kota, ale było w nim coś dziwnego, coś niepokojącego, coś nadzwyczajnego. Na pewno nie był zwykłym zwierzęciem, tylko mutantem.
Nirali próbowała powoli ochłonąć po tej całej sytuacji. Serce nadal biło w jej piersi jak oszalałe, Z jednej strony była wdzięczna osobie, która ją uratowała, ale co jeśli ma wobec niej złe zamiary? Co, jeśli jest samotnikiem? Co, jeżeli zaraz podzieli los martwego zwierzęcia?
Ktoś?
25 października 2018
Od Nyx CD Sędziego
Nieważne jak bardzo by się starała, przyzwyczajeń i zachowań, które wyniosła z rodzinnego domu Rita wytępić nie mogła. Gdy gospodarz opuścił swoją chatkę w poszukiwaniu czegoś, co mogło zastąpić okno, które sama zresztą skutecznie skasowała, dziewczyna poczuła wewnętrzną potrzebę odpokutowania za swoje grzechy. Czując się wystarczająco o siłach wstała i rozejrzała się dookoła zastanawiając się od czego by zacząć. Okna i tak nie naprawi. Zebrała jednak potłuczone szkło. Początkowo planowała wyrzucić je do kosza, jednak odkopawszy z pamięci internetowe filmiki, które oglądała będąc jeszcze normalnym nastolatkiem przypomniała sobie, że w procesie robienia szkła bierze udział ogień. Może dałaby radę jakoś te kawałki zespawać? Wtedy pomysł wydawał się wcale nie głupi w związku z czym zamiast odłamki zutylizować Rita zgarnęła je wszystkie w kupkę przed niegdysiejszym oknem, czyli teraźniejszą szafą. Następnie zabrała się za wszechobecne kluski. Z tym zadaniem było trochę trudniej, nie tylko ze względu na ilość produktu, ale również na konieczność wyrzucenia wszystkiego do śmietnika. A dzieci w Afryce głodują. I samotnicy na wyspie też. Nie minął jednak kwadrans, gdy powrócił właściciel przybytku. Był pod wrażeniem tempa, z jakim uwinęła się z porządkami dziewczyna. Gdy jednak kazał jej wypierdalać czarnowłosą zamurowało.
- Do łóżka - dodał po budującej napięcie pauzie. - Powinnaś wypocząć. Ja już posprzątam do końca.
Nyx bez słowa, niepewnie opuściła stanowisko ustępując miejsca siwej górze mięśni. Uśmieszek, który jej posłał może i miał być uprzejmy, lecz dziewczyny ani trochę nie uspokoił. Przechodząc obok nieznajomego dostrzegła, że owe piętnaście minut dało mu się we znaki. Nie znacznie, ale zawsze. Podeszła do gasnącego paleniska i dołożyła drwa, po czym rozpaliła polana jednym ognistym kichnięciem.
- Do łóżka - nie odwracając się od wykonywanej czynności rozkazał siwobrody. - Nie będę się powtarzać.
Nie musiał. Cały organizm Rity domagał się snu. Dziewczyna szybko znalazła sypialnię. Nie chcąc robić gospodarzowi przykrości posłusznie położyła się na materacu. Jednak coś jej nie pasowało. Wierciła się, przewracała z boku na bok nie mogąc znaleźć dogodnej pozycji. Łóżko nie było nie wygodne. Wręcz przeciwnie. Było za miękkie. Od przybycia na wyspę Nyx nie miała jeszcze okazji spać na czymkolwiek wygodniejszym od leśnego mchu. Stoczyła się z materaca na podłogę i natychmiastowo, jak za sprawą magicznej różdżki pogrążyła się w głębokim, nieprzerwanym śnie.
***
Wrzask. Dźwięk tłuczonego szkła i kobiety upadającej na kolana z płaczem. Na ziemi dwa ciała. Jeszcze ciepłe. Karmazynowa krew wyciekała z nich powoli zabarwiając posadzkę rubinową barwą. Chcę biec. Uciekać. Ale nie mogę. Zesztywniałe w agonalnym grymasie twarze wpatrują się pusto w przestrzeń, lecz jednocześnie na mnie. Przyciągają swoim nieobecnym spojrzeniem. Jakaś magnetyczna siła nie pozwala mi się ruszyć wprowadzając komórki mięśniowe w stan odrętwienia. Powinnam była wtedy uciec. Nie było żadnych śladów. Żadnych dowodów. Żadnych świadków. Jedynie moja obecność na miejscu zbrodni. Moje dłonie pokryte posoką po łokcie. Moje nieludzkie, pozbawione wyrazu spojrzenie. Moja powłoka ciała stojąca nad truchłami lecz pozbawiona tego co powinno ją wypełniać.
***
Obudziła się z gorączką. Wydawało jej się, że jest w swoim domu w Anglii. W swoim pokoju na piętrze. Dlaczego leżała na podłodze. Dlaczego było tak gorąco. Usiadła niepewnie jedną ręka podpierając sie o podłogę, drugą odgarniając czarne kłaki z oczu. Jej dłonie pokryte były niemożliwą do zmycia krwią. Rita zaczęła je wycierać chcąc zetrzeć makabryczne pamiątki z poprzedniego życia, jednak ręce nie stawały się białe. Wtedy zauważyła, że jej dłonie i ramiona nie były pokryte gęstą posoką, lecz twardymi, gadzimi łuskami. Cofnęła się z przerażeniem czując narastającą panikę. Wtedy poczuła jakby coś ciągnęło ją za plecy. Prawie krzyknęła dostrzegając parę błoniastych skrzydeł, którą przyskrzyniła uciekając przed swoimi nieludzkimi łapami. Jednak po chwili zamulony podwyższoną temperaturą mózg zaczął wolno, lecz skutecznie pracować. Jęknęła przypomniawszy sobie kim jest, co robi i gdzie się znajduje. Przetarła rozżarzone powieki i opadła z powrotem na podłogę. Przyjemną, chłodną. Zrzuciła z siebie koc, który służył jej za kołdrę, lecz to nie wystarczyło. Gorąco ją dobijało. Miała wrażenie, że gdyby ktoś dotknął jej skóry oparzył by się dotkliwie. Próbowała ponownie pogrążyć się we śnie, lecz wszelkie próby kończyły się fiaskiem.
/Pali się/ przeszło jej przez myśl niedorzeczne stwierdzenie, które rozgorączkowanemu umysłowi wydawało się śmiertelnie prawdziwe. /Chata płonie! Trzeba uciekać!/
Z trudem dźwignęła się na nogi. Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, lecz nie zastała na nim gospodarza. Z trudem doczłapała do drzwi. Jej gardło zaczęło palić żywym ogniem, co skutkowało atakiem kaszlu. Ogarnięta chorobą Nyx pomyślała, że nie może wdychać gorącego powietrza, w związku z czym zasłoniła usta rękawem ubrania. Pod wpływem wyimaginowanych odczuć zmysłowych jej wzrok również zaczął płatać figle tworząc boleśnie realistyczne obrazy płomieni pożerających łapczywie drewniany domek. Gospodarz, tak jak przypuszczała, spał w fotelu. Rita nie mogła pojąć, jak mężczyzna był w stanie spać w tak niekorzystnych warunkach. Zaczęła trząść jego potężnymi ramionami.
- Pożar! - chciała krzyknąć, lecz z jej gardła wydobywał się tyko ochrypnięty, skrzeczący szept. - Pali się! Wstawaj!
Białowłosy otworzył w końcu leniwie oczy.
- Co kurwa? - zapytał zaspany i zdecydowanie poirytowany zaistniała sytuacją.
- Twój dom płonie! - przekonywała mężczyznę Rita. - Trzeba uciekać!
Sędzia? Trochę "dramatyzmu" nikomu nie zaszkodzi.
- Do łóżka - dodał po budującej napięcie pauzie. - Powinnaś wypocząć. Ja już posprzątam do końca.
Nyx bez słowa, niepewnie opuściła stanowisko ustępując miejsca siwej górze mięśni. Uśmieszek, który jej posłał może i miał być uprzejmy, lecz dziewczyny ani trochę nie uspokoił. Przechodząc obok nieznajomego dostrzegła, że owe piętnaście minut dało mu się we znaki. Nie znacznie, ale zawsze. Podeszła do gasnącego paleniska i dołożyła drwa, po czym rozpaliła polana jednym ognistym kichnięciem.
- Do łóżka - nie odwracając się od wykonywanej czynności rozkazał siwobrody. - Nie będę się powtarzać.
Nie musiał. Cały organizm Rity domagał się snu. Dziewczyna szybko znalazła sypialnię. Nie chcąc robić gospodarzowi przykrości posłusznie położyła się na materacu. Jednak coś jej nie pasowało. Wierciła się, przewracała z boku na bok nie mogąc znaleźć dogodnej pozycji. Łóżko nie było nie wygodne. Wręcz przeciwnie. Było za miękkie. Od przybycia na wyspę Nyx nie miała jeszcze okazji spać na czymkolwiek wygodniejszym od leśnego mchu. Stoczyła się z materaca na podłogę i natychmiastowo, jak za sprawą magicznej różdżki pogrążyła się w głębokim, nieprzerwanym śnie.
***
Wrzask. Dźwięk tłuczonego szkła i kobiety upadającej na kolana z płaczem. Na ziemi dwa ciała. Jeszcze ciepłe. Karmazynowa krew wyciekała z nich powoli zabarwiając posadzkę rubinową barwą. Chcę biec. Uciekać. Ale nie mogę. Zesztywniałe w agonalnym grymasie twarze wpatrują się pusto w przestrzeń, lecz jednocześnie na mnie. Przyciągają swoim nieobecnym spojrzeniem. Jakaś magnetyczna siła nie pozwala mi się ruszyć wprowadzając komórki mięśniowe w stan odrętwienia. Powinnam była wtedy uciec. Nie było żadnych śladów. Żadnych dowodów. Żadnych świadków. Jedynie moja obecność na miejscu zbrodni. Moje dłonie pokryte posoką po łokcie. Moje nieludzkie, pozbawione wyrazu spojrzenie. Moja powłoka ciała stojąca nad truchłami lecz pozbawiona tego co powinno ją wypełniać.
***
Obudziła się z gorączką. Wydawało jej się, że jest w swoim domu w Anglii. W swoim pokoju na piętrze. Dlaczego leżała na podłodze. Dlaczego było tak gorąco. Usiadła niepewnie jedną ręka podpierając sie o podłogę, drugą odgarniając czarne kłaki z oczu. Jej dłonie pokryte były niemożliwą do zmycia krwią. Rita zaczęła je wycierać chcąc zetrzeć makabryczne pamiątki z poprzedniego życia, jednak ręce nie stawały się białe. Wtedy zauważyła, że jej dłonie i ramiona nie były pokryte gęstą posoką, lecz twardymi, gadzimi łuskami. Cofnęła się z przerażeniem czując narastającą panikę. Wtedy poczuła jakby coś ciągnęło ją za plecy. Prawie krzyknęła dostrzegając parę błoniastych skrzydeł, którą przyskrzyniła uciekając przed swoimi nieludzkimi łapami. Jednak po chwili zamulony podwyższoną temperaturą mózg zaczął wolno, lecz skutecznie pracować. Jęknęła przypomniawszy sobie kim jest, co robi i gdzie się znajduje. Przetarła rozżarzone powieki i opadła z powrotem na podłogę. Przyjemną, chłodną. Zrzuciła z siebie koc, który służył jej za kołdrę, lecz to nie wystarczyło. Gorąco ją dobijało. Miała wrażenie, że gdyby ktoś dotknął jej skóry oparzył by się dotkliwie. Próbowała ponownie pogrążyć się we śnie, lecz wszelkie próby kończyły się fiaskiem.
/Pali się/ przeszło jej przez myśl niedorzeczne stwierdzenie, które rozgorączkowanemu umysłowi wydawało się śmiertelnie prawdziwe. /Chata płonie! Trzeba uciekać!/
Z trudem dźwignęła się na nogi. Chwiejnym krokiem podeszła do łóżka, lecz nie zastała na nim gospodarza. Z trudem doczłapała do drzwi. Jej gardło zaczęło palić żywym ogniem, co skutkowało atakiem kaszlu. Ogarnięta chorobą Nyx pomyślała, że nie może wdychać gorącego powietrza, w związku z czym zasłoniła usta rękawem ubrania. Pod wpływem wyimaginowanych odczuć zmysłowych jej wzrok również zaczął płatać figle tworząc boleśnie realistyczne obrazy płomieni pożerających łapczywie drewniany domek. Gospodarz, tak jak przypuszczała, spał w fotelu. Rita nie mogła pojąć, jak mężczyzna był w stanie spać w tak niekorzystnych warunkach. Zaczęła trząść jego potężnymi ramionami.
- Pożar! - chciała krzyknąć, lecz z jej gardła wydobywał się tyko ochrypnięty, skrzeczący szept. - Pali się! Wstawaj!
Białowłosy otworzył w końcu leniwie oczy.
- Co kurwa? - zapytał zaspany i zdecydowanie poirytowany zaistniała sytuacją.
- Twój dom płonie! - przekonywała mężczyznę Rita. - Trzeba uciekać!
Sędzia? Trochę "dramatyzmu" nikomu nie zaszkodzi.
24 października 2018
Konkurs halloweenowy
W związku z nadchodzącym 31 października postanowiłyśmy zorganizować
konkurs halloweenowy, wzięcie udziału, rzecz jasna, nie jest
obowiązkowe, tylko dla chętnych.
CZAS TRWANIA:
24.10.2018r. - 8.11.2018r.
ZASADY OGÓLNE:
1. wziąć udział może każdy, w dowolnej jednej lub dwóch kategoriach,
2. można nadesłać maksymalnie dwie prace w jednej kategorii,
3. najlepsze prace wybierane będą poprzez głosowanie w ankiecie, kiedy prace zostaną dodane
4. nie można głosować na swoją pracę,
5. można oddać jeden głos w każdej z kategorii,
6. podczas pokazywania prac do głosowania nie podajemy ich autorów, aby nie było sytuacji, w której ktoś głosuje na czyjąś pracę przez pryzmat relacji z nią,
7. prace wysyłamy do jednej z adminek na discordzie lub howrse,
KATEGORIA I: grafika
wykonanie baneru, stampa, etc. dla bloga lub serwera na discordzie, o tematyce halloweenowej i dowolnym rozmiarze.
KATEGORIA II: rysunek
wykonanie rysunku dowolną techniką, dopuszczalne jest także narysowanie na komputerze/tablecie.
uwaga: zdjęcie musi być wyraźne.
KATEGORIA III:opowiadanie nowa modyfikacja
napisanie pracy pisemnej na conajmniej 300 słów, o dowolnym temacie
(oczywiście związanym z Halloween), brana pod uwagę będzie także
poprawność, jakość opowiadania, jego treść i długość - czyli właściwie
wszystko.
KATEGORIA IV:nowa modyfikacja/zwierzę
wymyślenie nowej rasy nadnaturalnej, genetycznej lub zwierzęcia, pomysł musi zostać zaakceptowany przez adminki oraz ściśle określony (np. co dana rasa może, a co nie, aby nie było niedomówień). Wygrana rasa/zwierzę będzie należeć do autora i tylko on będzie mógł mieć taką postać, należy jednak pamiętać o nadesłaniu arta, aby mniej więcej przybliżyć jego wygląd.
KATEGORIA V: pora roku
wymyślenie nowej, oryginalnej pory roku + art, który mniej więcej może ją obrazować. W tej kategorii pierwszych miejsc jest trzy.
NAGRODY:
* kategoria I
1 miejsce - 2500 koron, autor na blogu
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria II
1 miejsce - 2500 koron, nowe, limitowane zwierzę za darmo
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria III
1 miejsce - 2500 koron, posiadanie wymyślonej modyfikacji na wyłączność
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria IV
1 miejsce - 2500 koron, posiadanie wymyślonego zwierzęcia na wyłączność
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria V
1 miejsce (x3) - 2500 koron, darmowa możliwość zmiany statusu
* za udział każdy dostaje 300 koron.
~Dziękujemy za uwagę i zachęcamy do wysyłania prac!
Administracja
CZAS TRWANIA:
24.10.2018r. - 8.11.2018r.
ZASADY OGÓLNE:
1. wziąć udział może każdy, w dowolnej jednej lub dwóch kategoriach,
2. można nadesłać maksymalnie dwie prace w jednej kategorii,
3. najlepsze prace wybierane będą poprzez głosowanie w ankiecie, kiedy prace zostaną dodane
4. nie można głosować na swoją pracę,
5. można oddać jeden głos w każdej z kategorii,
6. podczas pokazywania prac do głosowania nie podajemy ich autorów, aby nie było sytuacji, w której ktoś głosuje na czyjąś pracę przez pryzmat relacji z nią,
7. prace wysyłamy do jednej z adminek na discordzie lub howrse,
KATEGORIA I: grafika
wykonanie baneru, stampa, etc. dla bloga lub serwera na discordzie, o tematyce halloweenowej i dowolnym rozmiarze.
KATEGORIA II: rysunek
wykonanie rysunku dowolną techniką, dopuszczalne jest także narysowanie na komputerze/tablecie.
uwaga: zdjęcie musi być wyraźne.
KATEGORIA III:
KATEGORIA IV:
wymyślenie nowej rasy nadnaturalnej, genetycznej lub zwierzęcia, pomysł musi zostać zaakceptowany przez adminki oraz ściśle określony (np. co dana rasa może, a co nie, aby nie było niedomówień). Wygrana rasa/zwierzę będzie należeć do autora i tylko on będzie mógł mieć taką postać, należy jednak pamiętać o nadesłaniu arta, aby mniej więcej przybliżyć jego wygląd.
KATEGORIA V: pora roku
wymyślenie nowej, oryginalnej pory roku + art, który mniej więcej może ją obrazować. W tej kategorii pierwszych miejsc jest trzy.
NAGRODY:
* kategoria I
1 miejsce - 2500 koron, autor na blogu
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria II
1 miejsce - 2500 koron, nowe, limitowane zwierzę za darmo
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria III
1 miejsce - 2500 koron, posiadanie wymyślonej modyfikacji na wyłączność
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria IV
1 miejsce - 2500 koron, posiadanie wymyślonego zwierzęcia na wyłączność
2 miejsce - 1300 koron
3 miejsce - 700 koron
* kategoria V
1 miejsce (x3) - 2500 koron, darmowa możliwość zmiany statusu
* za udział każdy dostaje 300 koron.
~Dziękujemy za uwagę i zachęcamy do wysyłania prac!
Administracja
Od Sędziego CD Nyx
Ojciec. Stał i patrzył tylko na mnie. Miał taki sam wzrok jak zawsze. Surowy, ale ciepły. Miał skrzyżowane ręce na piersi, stał w lekkim rozkroku. Zawsze tak stał, gdy chciał dać mi reprymendę. Zawsze wtedy matka była blisko i komentowała ojca jako nieznośnego i powtarzającego się. Potem się śmiali, o sprawie zapominaliśmy. I tak w kółko. Aż go zabrakło.
Obudziłem się nagle, ale nie poruszyłem. Lekko tylko rozwarłem powieki, by obejrzeć co się dzieje. Zobaczyłem jak dragonka siłuje się z drzwiami. To był całkiem śmieszny widok, zwłaszcza patrząc na to, że była całkiem drobna i raczej niepozorna. Zapewne jej mutacja wcale nie była jej pomocna w życiu codziennym, co było widać nawet w tej chwili.
Zapomniałem o śnie całkowicie, i usiadłem wygodnie w fotelu. Obserwacja dragonki była całkiem przyjemnym i zabawnym zajęciem. Dziewczyna po chwili siedzenia na podłodze, zapewne wycieńczona walką z żywiołem, spojrzała na mnie. Widać było jej zawstydzenie. Bez słowa wskazałem jej miejsce obok paleniska.
Dziewczę podreptało w kierunku, który jej wskazałem. Zapadła chwila milczenia, którą przerwało moje ciężko westchnięcie. Wolę poznać dane mojej włamywaczki. Trzeba wiedzieć co na grobie napisać.
- Jak się nazywasz? - zapytałem spokojnie, patrząc w stronę dziewczyny, jednak ta nawet na mnie nie spojrzała. - Nie to nie - wzruszyłem ramionami i usiadłem wygodnie, zakładając nogę na nogę - w takim razie będę na ciebie mówił jaszczurka. Co ty na to?
Brak reakcji z jej strony nie zaburzył mojego spokoju, jednak był nieco niewygodny. Jednak nie dałem za wygraną
- To powiedz mi w takim razie Jaszczurko, co cię podkusiło, żeby się do mnie włamywać? - Znowu brak odpowiedzi. Nieco zdenerwowany dodałem: - Czyżby głucha jaszczurka mi się trafiła? A może po prostu tępa?
Nastąpiła chwila milczenia, którą chciałem przerwać kolejnym westchnieniem, jednak nagle dragonka coś burknęła.
- Co, przepraszam? Brzmisz bardziej jak zgrzytanie rdzy o rdzę - mruknąłem. Wstałem z fotela i powoli podszedłem do dziewczyny, kucając obok niej.
- Dlaczego mnie nie wywaliłeś, nie zabiłeś, nie pogoniłeś? - Usłyszałem pytanie. - Dlaczego osadnik nie zaatakował samotnika?
W głosie dało się wyczuć zdziwienie, ale też nieznaczną niechęć. Zamknięcie. Nieufność. To w sumie normalne, w końcu na co dzień zabijam jej pobratymców, i nie tylko ja to robię.
Wstałem i spojrzałem na odłamki szkła pod ścianą, gdzie było okno.
- Cóż, nie jestem zimnym mordercą. Zauważyłem też, że miałaś powody do włamania się. Do tego też na dworze jest zamieć. Nie przeżyłabyś tam zbyt długo w Twoim stanie. No i jeszcze ktoś musi posprzątać ten cały syf! - wskazałem na odłamki szkła, nieznaczną ilość śniegu tuż obok szafy zasłaniających wybite okno, sos i kluski na drzwiach oraz syf po baraszkach w kuchni.
Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko się cofnęła. Chyba mój ton nie był zbyt przyjazny.
- Spokojnie. Idź, prześpij się w moim łóżku. Pod paleniskiem jest ręcznie robiony termofor, jakby jeszcze było ci zimno. Ja...wrócę wkrótce. - Ziewnąłem, idąc ku drzwiom. Musiałem załatać okno jak najszybciej, nawet w prowizoryczny sposób. Nie stać mnie na dziurę. Za dużo ciepła ucieka.
Z małym uśmiechem otworzyłem drzwi. Poczułem furię żywiołów, która szybko zaczęła napie*dalać śniegiem w moją niemal całkiem nagą klatę. Podkoszulek straciłem niedawno na rzecz ognistych wymiocin.
Wiatr był silny, jednak ja bez trudu dwoma palcami otworzyłem i zamknąłem drzwi, która próbowały co najmniej wlecieć do środka razem ze mną. Mimo to, nie było to silniejsze ode mnie. Jaszczurka była chyba lekko zaskoczona łatwością, z jaką otworzyłem i zamknąłem drzwi.
Odsunąłem się od chatki i poszedłem za mostek, by poszukać czegoś do załatania dziury.
***
Po kwadransie w mrozie, gdy powoli zacząłem tracić czucie w klacie i palcach, znalazłem dość grube płótno, nieco większe od okna, kilka desek i zardzewiałe gwoździe. Zamiast młotka użyłem pięści - i tak już bólu nie czułem ,a bandaży trochę mam.
W ciągu kolejnych dwóch minut przybiłem płótno dechami, wbijając z całej siły gwoździe w drewno i ściany. Trzymało, nie przepuszczało śniegu i nawet neutralizowało dość porządnie wiatr.
Wróciłem do domu, i rozejrzałem się. Dragonka była w kuchni, sprzątała puszki. Obróciłem się, by spojrzeć na drzwi. Były czyste. Szkło było posprzątane.
- No no no, szybka jesteś. A teraz wypie*dalaj - powiedziałem. Jaszczurka drgnęła, a ja po dramatycznej pauzie dodałem: - do łóżka, powinnaś wypocząć. Ja już posprzątam do końca. - Uśmiechnąłem się, nieznacznie drżąc z zimna. Jednak ciota nie twardziel ze mnie.
Nyx?
Obudziłem się nagle, ale nie poruszyłem. Lekko tylko rozwarłem powieki, by obejrzeć co się dzieje. Zobaczyłem jak dragonka siłuje się z drzwiami. To był całkiem śmieszny widok, zwłaszcza patrząc na to, że była całkiem drobna i raczej niepozorna. Zapewne jej mutacja wcale nie była jej pomocna w życiu codziennym, co było widać nawet w tej chwili.
Zapomniałem o śnie całkowicie, i usiadłem wygodnie w fotelu. Obserwacja dragonki była całkiem przyjemnym i zabawnym zajęciem. Dziewczyna po chwili siedzenia na podłodze, zapewne wycieńczona walką z żywiołem, spojrzała na mnie. Widać było jej zawstydzenie. Bez słowa wskazałem jej miejsce obok paleniska.
Dziewczę podreptało w kierunku, który jej wskazałem. Zapadła chwila milczenia, którą przerwało moje ciężko westchnięcie. Wolę poznać dane mojej włamywaczki. Trzeba wiedzieć co na grobie napisać.
- Jak się nazywasz? - zapytałem spokojnie, patrząc w stronę dziewczyny, jednak ta nawet na mnie nie spojrzała. - Nie to nie - wzruszyłem ramionami i usiadłem wygodnie, zakładając nogę na nogę - w takim razie będę na ciebie mówił jaszczurka. Co ty na to?
Brak reakcji z jej strony nie zaburzył mojego spokoju, jednak był nieco niewygodny. Jednak nie dałem za wygraną
- To powiedz mi w takim razie Jaszczurko, co cię podkusiło, żeby się do mnie włamywać? - Znowu brak odpowiedzi. Nieco zdenerwowany dodałem: - Czyżby głucha jaszczurka mi się trafiła? A może po prostu tępa?
Nastąpiła chwila milczenia, którą chciałem przerwać kolejnym westchnieniem, jednak nagle dragonka coś burknęła.
- Co, przepraszam? Brzmisz bardziej jak zgrzytanie rdzy o rdzę - mruknąłem. Wstałem z fotela i powoli podszedłem do dziewczyny, kucając obok niej.
- Dlaczego mnie nie wywaliłeś, nie zabiłeś, nie pogoniłeś? - Usłyszałem pytanie. - Dlaczego osadnik nie zaatakował samotnika?
W głosie dało się wyczuć zdziwienie, ale też nieznaczną niechęć. Zamknięcie. Nieufność. To w sumie normalne, w końcu na co dzień zabijam jej pobratymców, i nie tylko ja to robię.
Wstałem i spojrzałem na odłamki szkła pod ścianą, gdzie było okno.
- Cóż, nie jestem zimnym mordercą. Zauważyłem też, że miałaś powody do włamania się. Do tego też na dworze jest zamieć. Nie przeżyłabyś tam zbyt długo w Twoim stanie. No i jeszcze ktoś musi posprzątać ten cały syf! - wskazałem na odłamki szkła, nieznaczną ilość śniegu tuż obok szafy zasłaniających wybite okno, sos i kluski na drzwiach oraz syf po baraszkach w kuchni.
Dziewczyna spojrzała na mnie i lekko się cofnęła. Chyba mój ton nie był zbyt przyjazny.
- Spokojnie. Idź, prześpij się w moim łóżku. Pod paleniskiem jest ręcznie robiony termofor, jakby jeszcze było ci zimno. Ja...wrócę wkrótce. - Ziewnąłem, idąc ku drzwiom. Musiałem załatać okno jak najszybciej, nawet w prowizoryczny sposób. Nie stać mnie na dziurę. Za dużo ciepła ucieka.
Z małym uśmiechem otworzyłem drzwi. Poczułem furię żywiołów, która szybko zaczęła napie*dalać śniegiem w moją niemal całkiem nagą klatę. Podkoszulek straciłem niedawno na rzecz ognistych wymiocin.
Wiatr był silny, jednak ja bez trudu dwoma palcami otworzyłem i zamknąłem drzwi, która próbowały co najmniej wlecieć do środka razem ze mną. Mimo to, nie było to silniejsze ode mnie. Jaszczurka była chyba lekko zaskoczona łatwością, z jaką otworzyłem i zamknąłem drzwi.
Odsunąłem się od chatki i poszedłem za mostek, by poszukać czegoś do załatania dziury.
***
Po kwadransie w mrozie, gdy powoli zacząłem tracić czucie w klacie i palcach, znalazłem dość grube płótno, nieco większe od okna, kilka desek i zardzewiałe gwoździe. Zamiast młotka użyłem pięści - i tak już bólu nie czułem ,a bandaży trochę mam.
W ciągu kolejnych dwóch minut przybiłem płótno dechami, wbijając z całej siły gwoździe w drewno i ściany. Trzymało, nie przepuszczało śniegu i nawet neutralizowało dość porządnie wiatr.
Wróciłem do domu, i rozejrzałem się. Dragonka była w kuchni, sprzątała puszki. Obróciłem się, by spojrzeć na drzwi. Były czyste. Szkło było posprzątane.
- No no no, szybka jesteś. A teraz wypie*dalaj - powiedziałem. Jaszczurka drgnęła, a ja po dramatycznej pauzie dodałem: - do łóżka, powinnaś wypocząć. Ja już posprzątam do końca. - Uśmiechnąłem się, nieznacznie drżąc z zimna. Jednak ciota nie twardziel ze mnie.
Nyx?
Od Galii CD Lucio
Od słownej potyczki z Lucio minęły dwa miesiące. Przez ten czas nie
widziałam się z nim ani razu, może to i dobrze? Miałam wystarczająco
dużo czasu, aby przyswoić kilka myśli, zadecydować o paru sprawach i
pogodzić się z faktem, że jestem w ciąży. Na początku nie chciałam nawet
o tym myśleć, marzyłam aby ich nie było i rozważałam pozbycie się
bliźniaków, jednak koniec końców doszło do tego, że aktualnie stanęłabym
w ich obronie, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie to, że bezgranicznie je
pokochałam, po prostu doszłam do wniosku, że to my zawaliliśmy, a nie
dzieci, więc nie mogę karać za to ich, a jedynie siebie. Myślę, że
wychowywanie jakichś pokrak do końca życia to wystarczająca kara. Brzuch
był na tyle ogromny, że prędzej czy później musiałabym pójść po ubrania
do wioski, bo moje są już za małe, a wiedziałam, że to bezpowrotnie
wiązałoby się z plotkami, a ludzie nie daliby mi spokoju, już do reszty
interesując się moim życiem. Siedziałam na kanapie pisząc raport o
czwartej nad ranem, bo ostatnio miałam bardzo dużo pracy związanej z
moim powrotem. Pisałam go już drugą godzinę, rozmyślając jednocześnie
nad życiem i tym, co powiedział mi Lucio. Doszłam do wniosku, że
powinien wiedzieć jak mają się jego dzieci, nawet jeśli ich nie chce.
Postanowiłam dzisiaj się przejść poza granice lasu, bo wiedziałam, że po
ostatniej kłótni on za szybko się tutaj nie zjawi, zresztą nawet na to
nie liczyłam. Wzięłam portfel z półki, wzięłam największą bluzę jaką
tylko miałam, wiedząc że w kurtkę już nie wejdę, po czym wyszłam z domu,
uprzednio go zamykając. Dorian przywitał mnie radosnym rżeniem, a ja
wdrapałam się na jego grzbiet, co było nie lada wyczynem, ale po pięciu
minutach mi się udało. Może i nie powinnam jeździć, ale to był jedyny
sposób poruszania się na taką długą odległość. Siedząc na oklep, koń w
samym kantarze ruszył stępem, a ja pokierowałam go w odpowiednim
kierunku. Do centrum wioski, dokładniej na rynek, było dziesięć minut
drogi stąd, oczywiście konno i galopem, przecinając leśne ścieżki i
skacząc przez powalone drzewa i kłody. Z ulgą przyjęłam, że po jakimś
czasie stałam już przed chata uzdrowicielki. Tam okazało się, że to
czwarty miesiąc, a termin mam za równy jeden, czyli w listopadzie. Ciąża
zmutowanych trwa krócej, gdyż przez wszczepione genotypy dzieci
rozwijają się w innym tempie niż normalne, ludzkie.
Pojechałam również do handlarza, u którego dostałam duże koszulki i bluzki, niestety kurtki w dalszym ciągu nie miałam, ale nie przeszkadzało mi to, było mi stosunkowo ciepło. Wdrapując się nieporadnie na Doriana ruszyłam w stronę granicy, która według moich skromnych obliczeń dzisiaj nie ma przydzielonego strażnika, a przynajmniej był to mały urywek, na którym nie powinno być żadnego patrolu. Ku mojemu zadowoleniu właśnie tak było, a ja mogłam spokojnie przez nią przejechać. Poczułam charakterystyczną zmianę aury na bardziej mroczną i nieprzyjemną, co wprawiło mnie w dobre samopoczucie. Ktoś w okolicy, w przeciągu kilku metrów się bał, przez co miałam także wrażenie sytości. W końcu stanęłam przed podniszczonymi drzwiami Lucio, niepewnie do nich pukając, ale miałam wrażenie, że nie ma go w domu.
Lucio?
Pojechałam również do handlarza, u którego dostałam duże koszulki i bluzki, niestety kurtki w dalszym ciągu nie miałam, ale nie przeszkadzało mi to, było mi stosunkowo ciepło. Wdrapując się nieporadnie na Doriana ruszyłam w stronę granicy, która według moich skromnych obliczeń dzisiaj nie ma przydzielonego strażnika, a przynajmniej był to mały urywek, na którym nie powinno być żadnego patrolu. Ku mojemu zadowoleniu właśnie tak było, a ja mogłam spokojnie przez nią przejechać. Poczułam charakterystyczną zmianę aury na bardziej mroczną i nieprzyjemną, co wprawiło mnie w dobre samopoczucie. Ktoś w okolicy, w przeciągu kilku metrów się bał, przez co miałam także wrażenie sytości. W końcu stanęłam przed podniszczonymi drzwiami Lucio, niepewnie do nich pukając, ale miałam wrażenie, że nie ma go w domu.
Lucio?
Od Nyx CD Sędziego
- Ożeszkurwa - przeklęła siarczyście pod nosem widząc gabaryty potencjalnego przeciwnika.
Nie tego się spodziewała. Z podobnymi miśkami walczyła już nie raz w "poprzednim życiu" i zazwyczaj z takich pojedynków wychodziła zwycięsko. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że jej organizm znajdował się na skraju całkowitego wyczerpania, a pokaźnych rozmiarów skrzydła zdecydowanie ograniczały mobilność i dawały -20 do szybkości szanse na wygraną wynosiły mniej więcej jeden do pierdyliona. W akcie czystej desperacji chwyciła co miała pod ręką i rzuciła celnie w kierunku rozwścieczonego człowieka-niedźwiedzia sekundę później posyłając również krótką salwę smoczego ognia. Tak dla pewności. Niestety zarówno jedno jak i drugie okazało się nieskuteczne i pewnie gdyby Rita nie biegła na złamanie karku w kierunku wybitnego okna zareagowałaby kiwnięciem szacunku w stronę niespodziewanie zwinnego jegomościa. Już miała wolność na wyciągnięcie ręki, gdy nagle poczuła jak coś ciągnie ją w kierunku przeciwnym do docelowego. Minąwszy się z czynnikiem uniemożliwiającym jej ucieczkę posłała siwemu mężczyźnie nienawistne lecz jednocześnie zdziwione spojrzenie. Czarnowłosa łupnęła plecami o ścianę lecz ani na moment nie straciła przeciwnika z oczu. pochyliła się nieco do przodu i ugięła kolana, a ręce uniosła wystarczająco wysoko by w razie czego móc szybko zasłonić potencjalny atak. Bojowy właściciel chatki również przyjął waleczną pozycję i sięgnął po stalowy pręt. Gdyby Rita nie spotkała się już wcześniej z podobnym zjawiskiem zapewne wybałuszyła by oczy z niedowierzaniem patrząc jak ręka brodacza staje się metalowa. Szanse na wygranie pojedynku zmalały o kolejny pierdyliard. Następna szarpanina zakończyła sie ponownym posłaniem płomiennego pocisku, który został bez większego wysiłku odparty i ponownym odepchnięciem włamywaczki tym razem w kierunku kuchni.
- Stali nie spali taka marna pokraka - zrymował ironicznie wielkolud.
Rita już szykowała równie błyskotliwą ripostę, lecz z jej ust zamiast obelgi wyskoczyło niespodziewane kichnięcie. To wystarczyło by diametralnie zmienić atmosferę.
- Boże, dziecko – mężczyzna przyjrzał się dokładniej dziewczynie. – Przecież ty jesteś chora!
Nietypowa komenda, którą chwilę później wydał czarnowłosej jegomość całkowicie zbiła dziewczynę z pantałyku, co również zrobiłaby kolejne czynności "niedźwiadka", gdyby nie fakt, że w między czasie została bez pardonu ogłuszona.
***
Gdy w końcu otworzyła oczy pierwszym co dotarło do jej świadomości był tępy ból głowy, kłucie w gardle i ogólnie kiepskie samopoczucie. Podniosła się powoli do pozycji siedzącej starając przypomnieć sobie wydarzenia sprzed drzemki. Z perspektywy czasu całą sytuacja wydała jej się niepoprawnie śmieszna. Pocierając skronie czarnowłosa rozejrzała się dookoła, a jej oczom ukazał się postapokaliptyczny burdel, śpiący w fotelu siwy gigant i miska wystygłych klusek z mięsem cierpliwie leżąca obok niej. Ze smakiem spałaszowała posiłek wycierając niekulturalnie brudną twarz w rękaw. Bliskość ogniska, pełny żołądek i odrobina zażytego snu całkowicie ulotniły adrenalinę z krwioobiegu, w związku z czym Nyx odczuła wszystkie skutki jej dokonań z ostatnich kilku godzin. W akompaniamencie cichych pojękiwań podniosła się z ziemi i chwyciwszy po drodze swój ukochany plecak poczłapała w kierunku drzwi. Miała zamiar po cichutku je otworzyć i równie bezszelestnie opuścić miejsce swoich licznych zbrodni, jednak gdy tylko uchyliła drewniane wrota rozpędzony, potężny wiatr rozwarł je z hukiem całkowicie wpuszczając do środka kilometry sześcienne lodowatego wiatru i śniegu. Nyx zaczęła mocować się z nieustępliwą siłą żywiołu. W końcu zaparłwszy się plecami udało jej się z trudem dokonać czynu. Gdy drzwi na powrót były zamknięte czarnowłosa powoli zsunęła się na podłogę zdyszana. Łapczywie pobierając nowe partie tlenu uspokoiła rozbiegane myśli, żeby po chwili przypomnieć sobie o śpiącym gospodarzu, którego hałas bez wątpienia musiał zbudzić. Powoli podniosła wzrok na jegomościa w fotelu, który w spokoju jej się przyglądał. Nie skomentował sytuacji. Jednie bez słowa wskazał uprzednio okupowane przez dziewczynę miejsce przy palenisku. Ta posłusznie, zawstydzona z powodu przyłapania na gorącym uczynku powróciła na przypisany jej skrawek podłogi. Gdy usiadła zapanowała niezręczna cisza przerywana jedynie żałobnym wyciem wiatru panującego za murami budynku. Wyraźnie niezadowolony z zaistniałego stanu rzeczy mężczyzna westchnął donośnie z poirytowaniem.
- Jak się nazywasz? - padło w końcu z jego strony pytanie.
Rita nie odpowiedziała unikając kontaktu wzrokowego jak ognia, który zaś okazał się niezwykle interesującym i przykuwającym uwagę zjawiskiem.
- Nie to nie - wzruszył potężnymi ramionami rozsiadając się wygodniej w fotelu. - W takim razie będę na ciebie mówił jaszczurka. Co ty na to?
Czarnowłosa uparcie milczała przeczuwając jakiś podstęp.
- To powiedz mi w takim razie jaszczurko, co cię podkusiło, żeby się do mnie włamywać?
Cisza.
- Czyżby głucha jaszczurka mi się trafiła? A może po prostu tępa?
Nic.
- Dlaczego - burknęła w końcu ochrypniętym głosem Rita. - Żeś mnie nie wywalił za drzwi?
Sędzia? Dlaczego?
23 października 2018
Od Sędziego CD Nyx
Śnieg. Wszędzie wokół ten biały, denerwujący lód, siekący po twarzy jak małe ostrze. Ale co to dla mnie, w końcu niemal dwumetrowy niedźwiedź, który ma bandaże zamiast futra, nie może ugiąć się przed tak nędznymi warunkami pogodowymi. Zwłaszcza, że byłem w połowie drogi do domu.
Myśli o wygodnym fotelu, kuchni i palenisku dodawały mi otuchy, by nie zwalniać do marszu z rozgrzewającego truchtu. Nie dość, że tak cieplej, do tego kondycja zachowana, a i odporność wzrasta i droga szybciej mija!
- Same plusy. Poza tym kurwa lodowatym powietrzem - powiedziałem do siebie. Miałem na sobie ukochane bojówki, a i tak marzły mi nogi. Miałem podkoszulek, pod nim bandaże, więc moje ręce zaczęły z wierzchu zamieniać się w lodowce. Tylko twarz miałem porządnie osłoniętą, bo na ryj założyłem arafatkę. Całkiem porządna i wygodna osłona; chroni od zimna, śniegu i nieznacznie zwiększa temperaturę wdychanego powietrza. Toż to same plusy.
Plecak podskakiwał mi na plecach, szelki miałem nieznacznie poluzowany, żeby plecy nie spociły mi się. Pot zaraz by zamarzł. Szybkie odmrożenie lub zerwanie skóry wcale nie był mi na rękę. Już i tak mam na głowie pełno problemów; dzisiejszy patrol wykazał całkiem sporą aktywność samotników w okolicach osady. Kilka zbliżało się nawet pod bramę, a garstka była widywana przy niektórych samotnych domostwach. Wcale nie była to dobra wiadomość. To, w większości, ścierwo należało wytępić, jednak nie mieliśmy do tego środków i ludzi.
Moje rozmyślania przerwał natłok informacji - dostrzegłem wreszcie dom! Moja piękna chatka w skale. Jednak to nie był koniec. Z dala dało się zobaczyć, że w środku jest źródło światła - palenisko. Do tego w oczy rzucało się wybite okno, ślady na śniegu i całkiem świeża krew na odłamkach szkła. Włamywacz.
- Nosz ku*wa. Nie pozwolą mi dziś szybko iść spać, jak nie problemy na patrolu, to jakiś ćwok i okno wybił. Czy kur*a ktokolwiek wie jak ciężko tu szybę dorwać, i to większą niż wyciętą z butelki po tymbarku!? - Zakląłem pod nosem. Wniosek był prosty - czeka mnie ciekawy wieczór.
Ślady na śniegu nie zasypane - przy tej zamieci nie mogą mieć więcej niż kwadrans. Są dobrze widoczne.
Zbliżyłem się truchtem do domku, stanąłem przed drzwiami. Wyjąłem skostniałymi palcami klucz z kieszeni, włożyłem w zamek i przekręciłem. Nie czekałem. Wykorzystałem fakt, że drzwi mogą otwierać się w obie strony - potężnym kopniakiem otworzyłem drzwi i wparowałem do środka, sapiąc niczym wściekła lokomotywa Tomek, której ktoś podpierdolił tory
- CO JEST!? - wydarłem się na całe gardło. W odpowiedzi usłyszałem uderzenie w szafkę, ciche przekleństwo i kroki. Dużo kroków. Dodałem już pod nosem, zamykając drzwi na klucz; - Co do świętego buta...
Nagle, gdy tylko schowałem klucz do kieszeni, wydarzyło się kilka rzeczy w tym samym momencie:
Konserwa pojawiła się znikąd, lecąc w stronę mojej twarzy,
Jaszczurkowaty nietoperz pomknąłem zaraz za nią, kierując się jednak bardziej w stronę okna,
Pod konserwą pojawił się płomień. Bardziej jak podpalone wymiociny, ale ogień.
Skoczyłem w bok, zrywając z siebie podkoszulek i zatrzymując płomienny rzyg w locie - nie potrzebowałem pożaru w mojej i tak obrzydliwej chatce. Konserwa roztrzaskała się na drzwiach, tworząc artystyczną plamę klusek i sosu mięsnego. Ja natomiast złapałem jaszczurkę za potargane szmaty i cisnąłem z powrotem w stronę kuchni. Złapałem za stalowy pręt, który służył mi jako źródło metalu do zaabsorbowania - natychmiast moja dłoń i ramię przejęły strukturę i cechy stali, a ja przyjąłem postawę bojową. Dopiero teraz zrozumiałem, że mam przed sobą dragona, chyba w trakcie ewolucji. A pal licho ten przewodnik strażnika, nie jest tam za dobrze opisana żadna rasa! Nawet o mojej są tylko nazwa i znikoma ilość informacji o mocach.
Dragon...ka. Dragonka zasyczała, widziałem jej dygocące ciało i strużkę sosu mięsnego spływającego z ust. Rzuciła się w moją stronę. Znowu złapałem ją za łachmany i cisnąłem w stronę kuchni. Płomienny rzyg poleciał w moją stronę jako rewanż, jednak ja zbyłem to stalową pięścią.
- Stali nie spali taka marna pokraka - mruknąłem. Spojrzałem w oczy dragonki, a ta nagle..kichnęła. Zmarszczyłem brwi. To raczej nie był atak. Dopiero wtedy przyjrzałem się lepiej mojej włamywaczce - blada skóra, miejscami sina. Dygocące mięśnie, próbujące wytworzyć choć trochę ciepła. Szkliste, lekko opuchnięte oczy, niechybnie zwiastowały choroby.
- Boże, dziecko, przecie Ty jesteś chora! - Rozluźniłem się. Stanąłem prosto i zmierzyłem dragonkę wzrokiem. - Siad przy palenisku - powiedziałem tylko i odwróciłem się. Zebrałem w sobie siłę i zastawiłem zbite okno szafą, wcześniej zasłaniając je ciężką zasłoną. Odwróciłem się. Dragonka stała w miejscu.
Skierowałem swoje kroki w jej kierunku. A raczej w kierunku kuchni. Dragonka szybko odskoczyła pod ścianę, już powoli zaczynała się chwiać na nogach. Widać było, że jej ciało nie wytrzyma długo. Postanowiłem jej pomóc z odejściem w objęcia Morfeusza.
- Dobranoc - mruknąłem i doskoczyłem do dziewczyny. Nie zdążyła zareagować. Walnąłem stalową pięścią w jej skroń. Oczy wywrócone, ciało zwiotczało - dziewczę upadłoby, gdybym nie złapał jej pod pachy. Zaniosłem ją w stronę paleniska i tam położyłem. Potem poszedłem do kuchni, gdzie leżało kilka otwartych puszek.
- Prawie mi zapasy na cały tydzień wyżarła! - krzyknąłem. Mimo wszystko posprzątałem, podgrzałem jeszcze dwie porcje klusek z mięsem dla niej i dwie dla siebie, po czym usiadłem w fotelu. Miska z jej żarciem wylądowała niedaleko niej, ja natomiast swoje żarło pochłonąłem w trymiga.
- Jak się obudzę z przegryzioną krtanią, to klnę się na matkę mojego ojca brata dziadka, że zrobię z twoich łusek wycieraczkę, powieszę truchło za włosy z dupy, a ze skrzydeł zrobię nowe zasłony - warknąłem w stronę śpiącej samotniczki i zapadłem w krótką, lekką drzemkę.
Nyx?
Myśli o wygodnym fotelu, kuchni i palenisku dodawały mi otuchy, by nie zwalniać do marszu z rozgrzewającego truchtu. Nie dość, że tak cieplej, do tego kondycja zachowana, a i odporność wzrasta i droga szybciej mija!
- Same plusy. Poza tym kurwa lodowatym powietrzem - powiedziałem do siebie. Miałem na sobie ukochane bojówki, a i tak marzły mi nogi. Miałem podkoszulek, pod nim bandaże, więc moje ręce zaczęły z wierzchu zamieniać się w lodowce. Tylko twarz miałem porządnie osłoniętą, bo na ryj założyłem arafatkę. Całkiem porządna i wygodna osłona; chroni od zimna, śniegu i nieznacznie zwiększa temperaturę wdychanego powietrza. Toż to same plusy.
Plecak podskakiwał mi na plecach, szelki miałem nieznacznie poluzowany, żeby plecy nie spociły mi się. Pot zaraz by zamarzł. Szybkie odmrożenie lub zerwanie skóry wcale nie był mi na rękę. Już i tak mam na głowie pełno problemów; dzisiejszy patrol wykazał całkiem sporą aktywność samotników w okolicach osady. Kilka zbliżało się nawet pod bramę, a garstka była widywana przy niektórych samotnych domostwach. Wcale nie była to dobra wiadomość. To, w większości, ścierwo należało wytępić, jednak nie mieliśmy do tego środków i ludzi.
Moje rozmyślania przerwał natłok informacji - dostrzegłem wreszcie dom! Moja piękna chatka w skale. Jednak to nie był koniec. Z dala dało się zobaczyć, że w środku jest źródło światła - palenisko. Do tego w oczy rzucało się wybite okno, ślady na śniegu i całkiem świeża krew na odłamkach szkła. Włamywacz.
- Nosz ku*wa. Nie pozwolą mi dziś szybko iść spać, jak nie problemy na patrolu, to jakiś ćwok i okno wybił. Czy kur*a ktokolwiek wie jak ciężko tu szybę dorwać, i to większą niż wyciętą z butelki po tymbarku!? - Zakląłem pod nosem. Wniosek był prosty - czeka mnie ciekawy wieczór.
Ślady na śniegu nie zasypane - przy tej zamieci nie mogą mieć więcej niż kwadrans. Są dobrze widoczne.
Zbliżyłem się truchtem do domku, stanąłem przed drzwiami. Wyjąłem skostniałymi palcami klucz z kieszeni, włożyłem w zamek i przekręciłem. Nie czekałem. Wykorzystałem fakt, że drzwi mogą otwierać się w obie strony - potężnym kopniakiem otworzyłem drzwi i wparowałem do środka, sapiąc niczym wściekła lokomotywa Tomek, której ktoś podpierdolił tory
- CO JEST!? - wydarłem się na całe gardło. W odpowiedzi usłyszałem uderzenie w szafkę, ciche przekleństwo i kroki. Dużo kroków. Dodałem już pod nosem, zamykając drzwi na klucz; - Co do świętego buta...
Nagle, gdy tylko schowałem klucz do kieszeni, wydarzyło się kilka rzeczy w tym samym momencie:
Konserwa pojawiła się znikąd, lecąc w stronę mojej twarzy,
Jaszczurkowaty nietoperz pomknąłem zaraz za nią, kierując się jednak bardziej w stronę okna,
Pod konserwą pojawił się płomień. Bardziej jak podpalone wymiociny, ale ogień.
Skoczyłem w bok, zrywając z siebie podkoszulek i zatrzymując płomienny rzyg w locie - nie potrzebowałem pożaru w mojej i tak obrzydliwej chatce. Konserwa roztrzaskała się na drzwiach, tworząc artystyczną plamę klusek i sosu mięsnego. Ja natomiast złapałem jaszczurkę za potargane szmaty i cisnąłem z powrotem w stronę kuchni. Złapałem za stalowy pręt, który służył mi jako źródło metalu do zaabsorbowania - natychmiast moja dłoń i ramię przejęły strukturę i cechy stali, a ja przyjąłem postawę bojową. Dopiero teraz zrozumiałem, że mam przed sobą dragona, chyba w trakcie ewolucji. A pal licho ten przewodnik strażnika, nie jest tam za dobrze opisana żadna rasa! Nawet o mojej są tylko nazwa i znikoma ilość informacji o mocach.
Dragon...ka. Dragonka zasyczała, widziałem jej dygocące ciało i strużkę sosu mięsnego spływającego z ust. Rzuciła się w moją stronę. Znowu złapałem ją za łachmany i cisnąłem w stronę kuchni. Płomienny rzyg poleciał w moją stronę jako rewanż, jednak ja zbyłem to stalową pięścią.
- Stali nie spali taka marna pokraka - mruknąłem. Spojrzałem w oczy dragonki, a ta nagle..kichnęła. Zmarszczyłem brwi. To raczej nie był atak. Dopiero wtedy przyjrzałem się lepiej mojej włamywaczce - blada skóra, miejscami sina. Dygocące mięśnie, próbujące wytworzyć choć trochę ciepła. Szkliste, lekko opuchnięte oczy, niechybnie zwiastowały choroby.
- Boże, dziecko, przecie Ty jesteś chora! - Rozluźniłem się. Stanąłem prosto i zmierzyłem dragonkę wzrokiem. - Siad przy palenisku - powiedziałem tylko i odwróciłem się. Zebrałem w sobie siłę i zastawiłem zbite okno szafą, wcześniej zasłaniając je ciężką zasłoną. Odwróciłem się. Dragonka stała w miejscu.
Skierowałem swoje kroki w jej kierunku. A raczej w kierunku kuchni. Dragonka szybko odskoczyła pod ścianę, już powoli zaczynała się chwiać na nogach. Widać było, że jej ciało nie wytrzyma długo. Postanowiłem jej pomóc z odejściem w objęcia Morfeusza.
- Dobranoc - mruknąłem i doskoczyłem do dziewczyny. Nie zdążyła zareagować. Walnąłem stalową pięścią w jej skroń. Oczy wywrócone, ciało zwiotczało - dziewczę upadłoby, gdybym nie złapał jej pod pachy. Zaniosłem ją w stronę paleniska i tam położyłem. Potem poszedłem do kuchni, gdzie leżało kilka otwartych puszek.
- Prawie mi zapasy na cały tydzień wyżarła! - krzyknąłem. Mimo wszystko posprzątałem, podgrzałem jeszcze dwie porcje klusek z mięsem dla niej i dwie dla siebie, po czym usiadłem w fotelu. Miska z jej żarciem wylądowała niedaleko niej, ja natomiast swoje żarło pochłonąłem w trymiga.
- Jak się obudzę z przegryzioną krtanią, to klnę się na matkę mojego ojca brata dziadka, że zrobię z twoich łusek wycieraczkę, powieszę truchło za włosy z dupy, a ze skrzydeł zrobię nowe zasłony - warknąłem w stronę śpiącej samotniczki i zapadłem w krótką, lekką drzemkę.
Nyx?
Nowy samotnik - Asra
??? |
Imię i nazwisko: Victoria Reed
Wiek: 25 lat
Data urodzenia: 21.01
Numer: 024
Modyfikacja genetyczna: Wendigo
Etap modyfikacji: 1
Status: Samotnik
Miejsce zamieszkania: brak
Aparycja: Kobieta mierzy sobie 170 cm wzrostu, czyli tylko lekko odchodzi od średniej. Na jej głowie rosną długie kruczoczarne lekko zakręcone włosy. Po mutacji na jej karku i części pleców wyrosła szorstka krótka sierść o równie ciemnym kolorze co włosy. Na jej delikatnej twarzy nie można zauważyć, ani jednej zmarszczki, a złote oczy wręcz błyszczą w ciemności, co możliwe, że również jest spowodowane mutacją. Zanim trafiła na wyspę zazwyczaj nosiła czarne/ciemne, lub szarawe ubrania. Kiedy ubrała jaskrawe kolory, uznawała, że wygląda jak "landrynka". Teraz niestety nie ma zbytnio wyboru i musi nosić zwierzęce skóry, które jednak służą tylko do zakrycia ciała, w końcu nie potrzebuje już ciepła w zimniejsze dni. Sylwetka Victorii jest kobieca, jednak lekko muskularna, przez fakt, że często ćwiczyła i ćwiczy, kiedy nie jest zajęta polowaniem lub walką o życie. Tak na prawdę Asra nigdy nie lubiła zachowywać się bardzo kobieco. Fakt uwielbiała czasem ubrać się modnie i elegancko, ale zawsze preferowała spodnie, niż sukienkę lub spódnicę i trampki niż buty na obcasach.
Charakter: Victoria jest dość tajemniczą i sceptycznie nastawioną do innych osobą. Przy pierwszym spotkaniu można uznać ją za niezwykle spokojną, ciekawską, dość zamkniętą w sobie oraz dość zimną osobę, z lekko niepokojącą aurą. Jednak to tylko pozory. Kobieta od dziecka miała skłonności psychopatyczne i sadystyczne. Od zawsze uwielbiała patrzeć jak inni cierpią, jednak szybko zdała sobie sprawę, że nie jest to zbyt akceptowane przez ludzi w społeczeństwie i zaczęła to ukrywać, udawać całkowicie normalną osobę, co w końcu musiało się wydać. Asra wybrała życie samotnika na wyspie z paru powodów. Nigdy i tak nie przepadała za towarzystwem innych ludzi i dodatkowo, kiedy żyje się samotnie nikt nie może powiedzieć co możesz robić, a co nie. To idealnie odpowiada jej "zainteresowaniom". Kobieta bywa również arogancka i zadumana w sobie. Potrafi być pomocną osobą, ale nigdy nie robi nic za darmo, jednak łatwo ją do czegoś przekonać.
Historia: Victoria Reed. Jedynaczka urodzona w przeciętnej rodzinie, z niezwykle wymagającymi rodzicami. Chyba każdy kojarzy ten typ rodziców, którzy każą zostać swojemu dziecku lekarzem i zapisują je na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe. Takie życie właśnie miała Victoria. Kiedy wracała do domu, po tym jak zrobiła coś sprzecznego z zasadami jej rodziców była bita. Ktoś może pomyśleć, że dziewczyna żyła w patologii, jednak dla niej to było normalne, a jej opiekunowie tak naprawdę kochali i troszczyli się o nią na co dzień. Kobieta od zawsze miała problemy w komunikacji międzyludzkiej. Nie odczuwała empatii tak jak inni, czy nie przyswajała odruchów moralnych. Nie potrafiła także do nikogo się przywiązać, nawet do rodziny i wszystkich traktowała i traktuje jak lalki, którymi może się dowolnie bawić. Po wizycie u psychiatry, do którego chodziła równie długo, odkryto, że choruję na psychopatię. W późnym etapie swojego życia udało jej się dostać na uczelnie medyczną, gdzie przesiedziała parę lat. Wyrzucono ją jednak po pewnym incydencie fizycznego znęcania się nad innym uczniem. Kiedy wróciła do domu swoich rodziców ci byli przerażeni własną córką. Tego samego dnia zabiła ich we śnie i została złapana przez policję. Przynajmniej tak się jej wydawało na początku, bo potem została uśpiona i wyrzucona na dziwnej wyspie ze śladami igieł w ciele.
Partner: brak
Wyposażenie:
- Lekkie ubranie, a dokładniej narzuta ze zwierzęcych skór.
- Baniak ze skóry, w którym trzyma wodę.
- Prowizoryczna apteczka, którą zrobiła sama z dostępnych materiałów.
Inne:
- Ma Osobowość dyssocjalną (Psychopatię)
- Sadystka
- Potrafi grać na pianinie, jednak nie czerpie z tego przyjemności
- Zna się na medycynie
- Jeśli to możliwe lubi prowadzić dziennik/pamiętnik
Kieruje: Natusiaoo [hwr]
Od Nyx do Sędziego
Zima dawała się wszystkim we znaki. Nawet tym co w przyszłości mieli siać postrach jako przerośnięte, latające i ziejące ogniem jaszczurki. Tym, którym niedawno wyrosły skrzydła i mogli zacząć naukę latania. I tym, którzy przegrywali nieuczciwą walkę z grawitacją lądując co rusz w zaspie mroźnego, morderczego i znienawidzonego do szpiku kości śniegu. I nie było na tym świecie przekleństw, które byłyby w stanie w odpowiedni sposób oddać uczucia, które w takich momentach ogarniały młodego dragona. Albo raczej młodą dragonkę…? Czyżby kolejne seksizmy w tym pozbawionym równouprawnienia świecie? Noż naprawdę, żeby nawet ta przeklęta wyspa padła ofiarą patriarchalnej klątwy... No, ale wróćmy na ziemię. A raczej jej drobny, ośnieżony skrawek, na którym toczył się i działał cały ten groteskowy cyrk. Wróćmy do jednej z bohaterek tej czarnej komedii, która właśnie psikała i kaszlała na przemian przeczuwając nadchodzące przeziębienie. Pełna nadziei grzała jednak przemarznięty tyłek przy rozpalonym przez się ognisku nie zważając na konsekwencje, które mogły wyniknąć z bezczynnego siedzenia na dupie w środku lasu. Zwłaszcza, jeśli pięć metrów obok biegł intensywnie nawiedzany przez mieszkańców wyspy szlak.
/J**ać to/ olewała fakt Rita wyciągając ręce bliżej ogniska.
Czerwono pomarańczowe języki lizały jej dłonie pokryte twardą, ognioodporną łuską. Kolejne propsy bycia pół smokiem. Można wpychać łapska w płomienie i się nie oparzyć, a skutecznie ogrzać. Z zadowolenia westchnęła czując jak przyjemna fala gorąca biegnie od czubków jej palców, a raczej szponów, przez ramiona, aż do klatki piersiowej rozsyłając przyjemne ciepło dalej na odleglejsze części ciała dziewczyny. Przyjemnie zaskoczone miłą odmianą błoniaste skrzydła sterczące z pleców czarnowłosej drgnęły niespodziewanie, przypominając właścicielce o swoim istnieniu. Rita postanowiła z nich skorzystać owijając się jak nietoperz tworząc termoizolacyjną powłokę, a jednocześnie bardzo dobre przebranie Draculi. Zawinięta w kokon siedziałaby pewnie przy ognisku przez długie godziny, gdyby nie nagła i niezwykle drastyczna zmiana pogody. Zaczęło się od drobnego, niepozornego puszku leniwie spadającego z szarego nieba. Gdyby nie doświadczenie Nyx zapewne zignorowałaby, zdawałoby się, niegroźne zjawisko, jednak przypomniawszy sobie, że praktycznie zawsze niby drobny śnieżek kończył się zamiecią stulecia uznała, że czas najwyższy wrócić do swojej jaskini. Niechętnie, lecz żwawo wstała, zgasiła ognisko śniegiem, zebrała swoje manatki i ruszyła w kierunku powrotnym. A raczej tak jej się zdawało…
Nie minęła nawet godzina, a (zgodnie z przypuszczeniami Rity) niezauważalny śnieżek zwiększył intensywność opadu i w połączeniu z przeszywającym, lodowatym wiatrem stworzył niezwykle wk**wiajace kombo. Czarnowłosa sapiąc i dysząc z wysiłku brnęła uparcie przez sięgające pachwin zaspy. Nie zważała jednak na trudności napędzana wizją rychłego powrotu do cieplutkiej jaskini…
Gdy jednak minęła trzecia godzina Nyx pogodziła się z faktem, że się zgubiła. W pierwszym odruchu chciała usiąść bezradnie na ziemi i dokończyć żywota pozwalając znienawidzonemu śniegowi dokończyć dzieła, jednak odrzuciła niedorzeczną myśl na korzyść innej. Bardziej niedorzecznej. Zrzuciła plecak z ramion i przytuliła mocno rękami do tułowia zwiększając mobilność skrzydeł. Machnęła nietuzinkowymi kończynami parę razy odgarniając nieco śnieg w promieniu kilkunastu metrów. Korzystając z prowizorycznego pasa startowego rozpędziła się i machając histerycznie skrzydłami wzbiła się w powietrze. Nad estetyką wykonania należało jeszcze popracować. Z początku pomysł wydawał się sukcesem. Wystarczyło bowiem wznieść się ponad korony drzew, żeby kontrolę nad torem lotu przejął szalejący wicher. W tym starciu niedoświadczony Dragon był bez szans. Im bardziej starała się oprzeć niemiłosiernej sile żywiołu tym bardziej była przez eń unoszona w zupełnie innym kierunku. Walka trwała zaledwie kilka minut, lecz całkowicie wycieńczyła młodą mutantkę, a widok niebezpiecznie szybko zbliżającego się skalistego zbocza góry zmusił ja do desperackiego złożenia skrzydeł. Skutek był oczywisty. Rita zaczęła spadać i stopniowo nabierać prędkości. Nie odważyła się jednak ponowić próby lotu, czy chociażby szybowania zanim wkroczyła w bezpieczną strefę koron drzew, gdzie wiatr był zdecydowanie słabszy. Praktycznie w ostatnim momencie i ostatkami sił rozłożyła błoniaste kończyny amortyzując tym samym nieuchronne zderzenie z ziemią. Poobijana, przemarznięta do szpiku kości i pozbawiona wszelkiej chęci do dalszego życia Starkówna leżała bezwładnie na ziemi otoczona białym dziełem samego Szatana. Wydawało by się, że zimniej już być nie może. Gdyby śnieg mógł się ironicznie śmiać zapewne właśnie by to zrobił. Tym co zmusiło dziewczynę do podniesienia głowy był czysty instynkt samozachowawczy, szósty zmysł, przeczucie, los, przeznaczenie… Któryś z tych szitów. W każdym razie coś, co zachęciło ją do spojrzenia przed siebie właśnie uratowało jej dupę. Wykuta w skale chatka aż zapraszała czarnowłosą do środka, a ta czując natychmiastowy przypływ energii wymieszanej z nadzieją dźwignęła się na równe nogi i szurając czterema z sześciu dostępnych kończyn, w ślimaczym tempie dotarła do domku. Nie sprawdzała, czy był pusty, czy drzwi były otwarte, czy w środku nie czekał rottweiler z k*rwicą, po prostu wzięła wybiła z łokcia okno i nie zważając na ostre kawałki szkła rozdzierające zarówno jej stare szmaty, służące za ubranie, jak i skórę, służącą za naturalną powłokę ciała, przecisnęła się przez nie wpadając z impetem do środka. Przeleżała w bezruchu parę sekund. Nikt nie wydarł się z krzykiem wołając o pomoc, a żaden rottweiler nie rozszarpał jej tchawicy. Czyli pusto. Kątem oka dostrzegła palenisko. Doczłapała do niego na czworaka i zapaliła ognistym rzygiem leżące w nim kawałki drewna. Poczucie bezpieczeństwa i stopniowo rozgrzewające pomieszczenie ognisko magicznie zwróciło dziewczynie siły. Usiadła po turecku niebezpiecznie blisko płomieni i próbując powstrzymać nieustające drżenie sięgnęła po leżący obok, wierny plecak, z którego wyciągnęła resztki skradzionego niedawno, osadniczego pokarmu. Już miała wbić ostre, smocze zęby w zamarznięty chleb, gdy jej oczom ukazała się kuchnia. Bez zastanowienia odrzuciła skamieniały bochen i podreptała do przyzwoicie wyglądających szafek. Po brzegi wypełnione nie były, ale wszystko, począwszy od pieczywa, przez zakonserwowaną żywność po suszone kawałki mięsa były stosunkowo świeże. Fakt ten nieco zaniepokoił samotniczkę, jednak wizja opuszczenia ciepłej chatki była zdecydowanie bardziej odpychająca od wizji spotkania jej właściciela. Nieważne kim miał, tudzież miała się okazać, nic nie było straszniejsze od powrotu na łono złowrogiej i morderczej natury.
Sędzia? Co zrobisz włamywaczowi?
/J**ać to/ olewała fakt Rita wyciągając ręce bliżej ogniska.
Czerwono pomarańczowe języki lizały jej dłonie pokryte twardą, ognioodporną łuską. Kolejne propsy bycia pół smokiem. Można wpychać łapska w płomienie i się nie oparzyć, a skutecznie ogrzać. Z zadowolenia westchnęła czując jak przyjemna fala gorąca biegnie od czubków jej palców, a raczej szponów, przez ramiona, aż do klatki piersiowej rozsyłając przyjemne ciepło dalej na odleglejsze części ciała dziewczyny. Przyjemnie zaskoczone miłą odmianą błoniaste skrzydła sterczące z pleców czarnowłosej drgnęły niespodziewanie, przypominając właścicielce o swoim istnieniu. Rita postanowiła z nich skorzystać owijając się jak nietoperz tworząc termoizolacyjną powłokę, a jednocześnie bardzo dobre przebranie Draculi. Zawinięta w kokon siedziałaby pewnie przy ognisku przez długie godziny, gdyby nie nagła i niezwykle drastyczna zmiana pogody. Zaczęło się od drobnego, niepozornego puszku leniwie spadającego z szarego nieba. Gdyby nie doświadczenie Nyx zapewne zignorowałaby, zdawałoby się, niegroźne zjawisko, jednak przypomniawszy sobie, że praktycznie zawsze niby drobny śnieżek kończył się zamiecią stulecia uznała, że czas najwyższy wrócić do swojej jaskini. Niechętnie, lecz żwawo wstała, zgasiła ognisko śniegiem, zebrała swoje manatki i ruszyła w kierunku powrotnym. A raczej tak jej się zdawało…
Nie minęła nawet godzina, a (zgodnie z przypuszczeniami Rity) niezauważalny śnieżek zwiększył intensywność opadu i w połączeniu z przeszywającym, lodowatym wiatrem stworzył niezwykle wk**wiajace kombo. Czarnowłosa sapiąc i dysząc z wysiłku brnęła uparcie przez sięgające pachwin zaspy. Nie zważała jednak na trudności napędzana wizją rychłego powrotu do cieplutkiej jaskini…
Gdy jednak minęła trzecia godzina Nyx pogodziła się z faktem, że się zgubiła. W pierwszym odruchu chciała usiąść bezradnie na ziemi i dokończyć żywota pozwalając znienawidzonemu śniegowi dokończyć dzieła, jednak odrzuciła niedorzeczną myśl na korzyść innej. Bardziej niedorzecznej. Zrzuciła plecak z ramion i przytuliła mocno rękami do tułowia zwiększając mobilność skrzydeł. Machnęła nietuzinkowymi kończynami parę razy odgarniając nieco śnieg w promieniu kilkunastu metrów. Korzystając z prowizorycznego pasa startowego rozpędziła się i machając histerycznie skrzydłami wzbiła się w powietrze. Nad estetyką wykonania należało jeszcze popracować. Z początku pomysł wydawał się sukcesem. Wystarczyło bowiem wznieść się ponad korony drzew, żeby kontrolę nad torem lotu przejął szalejący wicher. W tym starciu niedoświadczony Dragon był bez szans. Im bardziej starała się oprzeć niemiłosiernej sile żywiołu tym bardziej była przez eń unoszona w zupełnie innym kierunku. Walka trwała zaledwie kilka minut, lecz całkowicie wycieńczyła młodą mutantkę, a widok niebezpiecznie szybko zbliżającego się skalistego zbocza góry zmusił ja do desperackiego złożenia skrzydeł. Skutek był oczywisty. Rita zaczęła spadać i stopniowo nabierać prędkości. Nie odważyła się jednak ponowić próby lotu, czy chociażby szybowania zanim wkroczyła w bezpieczną strefę koron drzew, gdzie wiatr był zdecydowanie słabszy. Praktycznie w ostatnim momencie i ostatkami sił rozłożyła błoniaste kończyny amortyzując tym samym nieuchronne zderzenie z ziemią. Poobijana, przemarznięta do szpiku kości i pozbawiona wszelkiej chęci do dalszego życia Starkówna leżała bezwładnie na ziemi otoczona białym dziełem samego Szatana. Wydawało by się, że zimniej już być nie może. Gdyby śnieg mógł się ironicznie śmiać zapewne właśnie by to zrobił. Tym co zmusiło dziewczynę do podniesienia głowy był czysty instynkt samozachowawczy, szósty zmysł, przeczucie, los, przeznaczenie… Któryś z tych szitów. W każdym razie coś, co zachęciło ją do spojrzenia przed siebie właśnie uratowało jej dupę. Wykuta w skale chatka aż zapraszała czarnowłosą do środka, a ta czując natychmiastowy przypływ energii wymieszanej z nadzieją dźwignęła się na równe nogi i szurając czterema z sześciu dostępnych kończyn, w ślimaczym tempie dotarła do domku. Nie sprawdzała, czy był pusty, czy drzwi były otwarte, czy w środku nie czekał rottweiler z k*rwicą, po prostu wzięła wybiła z łokcia okno i nie zważając na ostre kawałki szkła rozdzierające zarówno jej stare szmaty, służące za ubranie, jak i skórę, służącą za naturalną powłokę ciała, przecisnęła się przez nie wpadając z impetem do środka. Przeleżała w bezruchu parę sekund. Nikt nie wydarł się z krzykiem wołając o pomoc, a żaden rottweiler nie rozszarpał jej tchawicy. Czyli pusto. Kątem oka dostrzegła palenisko. Doczłapała do niego na czworaka i zapaliła ognistym rzygiem leżące w nim kawałki drewna. Poczucie bezpieczeństwa i stopniowo rozgrzewające pomieszczenie ognisko magicznie zwróciło dziewczynie siły. Usiadła po turecku niebezpiecznie blisko płomieni i próbując powstrzymać nieustające drżenie sięgnęła po leżący obok, wierny plecak, z którego wyciągnęła resztki skradzionego niedawno, osadniczego pokarmu. Już miała wbić ostre, smocze zęby w zamarznięty chleb, gdy jej oczom ukazała się kuchnia. Bez zastanowienia odrzuciła skamieniały bochen i podreptała do przyzwoicie wyglądających szafek. Po brzegi wypełnione nie były, ale wszystko, począwszy od pieczywa, przez zakonserwowaną żywność po suszone kawałki mięsa były stosunkowo świeże. Fakt ten nieco zaniepokoił samotniczkę, jednak wizja opuszczenia ciepłej chatki była zdecydowanie bardziej odpychająca od wizji spotkania jej właściciela. Nieważne kim miał, tudzież miała się okazać, nic nie było straszniejsze od powrotu na łono złowrogiej i morderczej natury.
Sędzia? Co zrobisz włamywaczowi?
22 października 2018
Od Sędziego CD Galii
Walka była nudna. Nie musiałem nawet korzystać ze swoich mocy, by pokonać tę nimfę. Trochę niepokoiłem się moją towarzyszką, w końcu to raczej ja byłem porównywalny do miśka. Ale koniec końców uporaliśmy się z oponentami; miś leżał martwy, nimfa natomiast siedziała związana przeze mnie.
Po kilku minutach przedstawiliśmy się sobie i zaczęliśmy myśleć co będzie dalej.
- Dziewczynka zniknęła - powiedziałem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z Galią, aż w końcu wzruszyła ramionami.
- Nawet jeśli, to to tylko dziecko. Co nam zrobi? - Galia stała już, gotowa do drogi. Chciała mieć to już za sobą pewnie. Nie dziwię się.
- Skoro tak uważasz - powiedziałem spokojnie i ruszyłem w stronie nimfy, zbierając swoje rzeczy. Kobieta spojrzała na mnie z pogardą. Wyszczerzyłem się, po czym złapałem ją za włosy i podniosłem. Zaczęła krzyczeć z bólu, ja tylko zarzuciłem ją na bark i ruszyłem w stronę osady. Trzeba było jak najszybciej zdać raport. W milczeniu przeszliśmy do osady.
***
Idąc przez osadę znosiłem w milczeniu dziwne wzroki napotkanych ludzi. To nie był codzienny widok, jak niemal dwumetrowy albinos niesie na barku nimfę, w dodatku związaną. Obok mnie szła Galia, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Zwyczajnie chciała złożyć raport i zakończyć tę sprawę.
Dotarliśmy do budynku Rady, wchodząc bez większych trudności. Legitymacje strażników starczyły by otworzyć większość drzwi i przesunąć wielu ludzi. Nimfa na moim barku robiła za dodatkową przepustkę.
- Dobra, miejmy to już za sobą - mruknąłem, patrząc na Galię. - Nie jestem zbyt obeznany w te sprawy, więc Ty prowadź, poproszę.
Galia?
Po kilku minutach przedstawiliśmy się sobie i zaczęliśmy myśleć co będzie dalej.
- Dziewczynka zniknęła - powiedziałem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z Galią, aż w końcu wzruszyła ramionami.
- Nawet jeśli, to to tylko dziecko. Co nam zrobi? - Galia stała już, gotowa do drogi. Chciała mieć to już za sobą pewnie. Nie dziwię się.
- Skoro tak uważasz - powiedziałem spokojnie i ruszyłem w stronie nimfy, zbierając swoje rzeczy. Kobieta spojrzała na mnie z pogardą. Wyszczerzyłem się, po czym złapałem ją za włosy i podniosłem. Zaczęła krzyczeć z bólu, ja tylko zarzuciłem ją na bark i ruszyłem w stronę osady. Trzeba było jak najszybciej zdać raport. W milczeniu przeszliśmy do osady.
***
Idąc przez osadę znosiłem w milczeniu dziwne wzroki napotkanych ludzi. To nie był codzienny widok, jak niemal dwumetrowy albinos niesie na barku nimfę, w dodatku związaną. Obok mnie szła Galia, nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi. Zwyczajnie chciała złożyć raport i zakończyć tę sprawę.
Dotarliśmy do budynku Rady, wchodząc bez większych trudności. Legitymacje strażników starczyły by otworzyć większość drzwi i przesunąć wielu ludzi. Nimfa na moim barku robiła za dodatkową przepustkę.
- Dobra, miejmy to już za sobą - mruknąłem, patrząc na Galię. - Nie jestem zbyt obeznany w te sprawy, więc Ty prowadź, poproszę.
Galia?
21 października 2018
Od Galii CD Sędziego
Lustrowałam spojrzeniem scenę odgrywającą się kilka metrów przed nami.
Nie znałam nikogo, kto gościł na granicy naszej wioski, aktualnie
panosząc się po niej jak bezpański pies. Szybko doszlam do wniosku, że
muszę zidemtyfikować zwłoki rozszarpanen harpii i dojść do tego, kim
była, jednak widząc znikome zainteresowanie jej zwłokami chwilowo
zrezygnowałam z odciągania ich na bok, zostało mi mieć nadzieję, że
bardziej nie zostanią zmasakrowane. Wygięte pod dziwnym kątem skrzydła
okrapiane krwią i powyrywane pióra odznaczały się na śniegu, czerwone
osocze torowało sobie drogę na leśnej ściółce wydobywając się z miejsc, w
których to powinny tkwić pazury, jednak ich nie było. Z obszernej
dziury w brzuchu wydobywały się resztki jelit wraz ze zmasakrowaną
wątrobą, w której tak niedawno niedźwiedź zanurzał pysk.
Oczy harpii wywrócone były białkami do góry i sprawiały wrażenie, jakby chciały wypłynąć zostawiając puste, czarne oczodoły.
Nimfa schowała się za rozbawioną dziewczynką, a niedźwiedź bez wahania ruszył wprost na nas z rykiem, zahaczając łapami o pozostałe wyprute żyły i ścięgna, uwalniając z nich resztki krwi, która już dawno przestała być pompowana w ciele zmutowanego.
W międzyczasie słyszałam, że mój chwilowy sojusznik coś do mnie powiedział, ale nie usłyszałam tego, został zagłuszony przez dudniące kroki zwierzęcia i jego ryk wydobywający się z umazanej krwią paszczy wzbogaconej w naręcze ostrych zębów.
W jednej chwili zeskoczyłam z Doriana łapiąc przy okazji najostrzejsze sztylety, jakie tylko ze sobą wzięłam. Ogier pogalopował wgłąb lasu odnajdując pewnie jedną z wielu przydrożnych stajni dla przejezdnych, więc nie martwiłam się o niego. Niemalże czułam zahaczające o moje ciało pazury, gdy próbowałam go w jakiś sposób skrzywdzić, a kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz walczy z nimfą, która okazała się całkiem niezła przeciwniczką, skoro dawała mu radę. W międzyczasie niedźwiedź upadł, sztylet tkwił idealnie w jego tętnicy szyjnej, brzuchu oraz łapie. Dychał ciężko, a ja czułam jak ulatuje z niego życie. Beznamiętnie wyrwałam noże z gorącego ciała,
pozwalając krwi tryskać, jego śmierć była kwestią kilku minut, może trzech. Podeszłam do harpii, gdy wiedziałam, że zwierzę nie jest już problemem. Zapisałam najważniejsze informacje, naszkicowałam mniej więcej rysy twarzy i pokrótce opisałam zdarzenie, zajmując miejsce na skale pod drzewem. Mój kompan się do mnie przysiadł, a ja wtedy zauważyłam że niedaleko siedzi związana nimfa, dziewczynka niestety uciekła, jak się później okazało.
– Gotowe, możemy wracać... – powiedziałam, chcąc się zwrócić do niego po imieniu, jednak zrozumiałam, że go nie znam. Mężczyzna to wyłapał, szybko naprawiając błąd i przedstawił się jako Sędzia, wystawiając dłoń, a ja odezajemniłam jej uścisk odpowiadając cicho „Galia”. – to jak, koniec obchodu? – mruknęłam, rozprostowując obolałe kości po walce. Dobrze było wrócić do siebie po ponad miesięcznym wyłączeniu z życia codziennego, ale niestety przez niezdrowy tryb życia rany nie goiły się tak szybko, jakbym tego chciała. – nie mam zamiaru zostać tu dłużej, niż potrzebne, bo jestem na całkowicie innym sektorze, niż ten, na którym mieszkam, więc pozwolisz, że resztę załatwimy szybko – dodałam, wstając i poprawiając ubrania.
Sędzia?
Oczy harpii wywrócone były białkami do góry i sprawiały wrażenie, jakby chciały wypłynąć zostawiając puste, czarne oczodoły.
Nimfa schowała się za rozbawioną dziewczynką, a niedźwiedź bez wahania ruszył wprost na nas z rykiem, zahaczając łapami o pozostałe wyprute żyły i ścięgna, uwalniając z nich resztki krwi, która już dawno przestała być pompowana w ciele zmutowanego.
W międzyczasie słyszałam, że mój chwilowy sojusznik coś do mnie powiedział, ale nie usłyszałam tego, został zagłuszony przez dudniące kroki zwierzęcia i jego ryk wydobywający się z umazanej krwią paszczy wzbogaconej w naręcze ostrych zębów.
W jednej chwili zeskoczyłam z Doriana łapiąc przy okazji najostrzejsze sztylety, jakie tylko ze sobą wzięłam. Ogier pogalopował wgłąb lasu odnajdując pewnie jedną z wielu przydrożnych stajni dla przejezdnych, więc nie martwiłam się o niego. Niemalże czułam zahaczające o moje ciało pazury, gdy próbowałam go w jakiś sposób skrzywdzić, a kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz walczy z nimfą, która okazała się całkiem niezła przeciwniczką, skoro dawała mu radę. W międzyczasie niedźwiedź upadł, sztylet tkwił idealnie w jego tętnicy szyjnej, brzuchu oraz łapie. Dychał ciężko, a ja czułam jak ulatuje z niego życie. Beznamiętnie wyrwałam noże z gorącego ciała,
pozwalając krwi tryskać, jego śmierć była kwestią kilku minut, może trzech. Podeszłam do harpii, gdy wiedziałam, że zwierzę nie jest już problemem. Zapisałam najważniejsze informacje, naszkicowałam mniej więcej rysy twarzy i pokrótce opisałam zdarzenie, zajmując miejsce na skale pod drzewem. Mój kompan się do mnie przysiadł, a ja wtedy zauważyłam że niedaleko siedzi związana nimfa, dziewczynka niestety uciekła, jak się później okazało.
– Gotowe, możemy wracać... – powiedziałam, chcąc się zwrócić do niego po imieniu, jednak zrozumiałam, że go nie znam. Mężczyzna to wyłapał, szybko naprawiając błąd i przedstawił się jako Sędzia, wystawiając dłoń, a ja odezajemniłam jej uścisk odpowiadając cicho „Galia”. – to jak, koniec obchodu? – mruknęłam, rozprostowując obolałe kości po walce. Dobrze było wrócić do siebie po ponad miesięcznym wyłączeniu z życia codziennego, ale niestety przez niezdrowy tryb życia rany nie goiły się tak szybko, jakbym tego chciała. – nie mam zamiaru zostać tu dłużej, niż potrzebne, bo jestem na całkowicie innym sektorze, niż ten, na którym mieszkam, więc pozwolisz, że resztę załatwimy szybko – dodałam, wstając i poprawiając ubrania.
Sędzia?
Od Lucia CD Galii
Wysłuchiwałem tych wszystkich okropnych rzeczy, które swobodnie wypływały z ust Galii i poczułem gniew. Nie taki jak ona, chociaż jakbyśmy mieli się kłócić kto jest tutaj bardziej wkurzony, zdecydowanie wygrałaby żniwiarka. Byłem wściekły na to, jak ona widzi zaistniałą sytuację, jak bardzo jest na wszystko zła i jaka to wielka katastrofa. Oczywiście wiem, że dla niej to podwójny koszmar. Ja mógłbym sobie po prostu zniknąć z jej życia, a ona nie miałaby wyjścia. Jednakże nie mam zamiaru uciekać, ani podkulać ogona przed obecną sytuacją. Doprowadziliśmy do tego oboje, więc teraz oboje musimy ponieść tego konsekwencje, a raczej zmierzyć się z nimi. Nie będzie to łatwe, ale to przecież nie koniec świata. Dla mnie najważniejsze było to, że Galia wyszła cało z tamtego wypadku, a to że nosi w sobie dwa nowe życia mógłbym odłożyć na drugi plan. Zresztą i tak dobrze, że i one są bezpieczne. Obawiałem się tylko, że osadniczkę to przewyższy wnioskując po jej obecnym zachowaniu. Dotąd byłem w stanie tylko wysłuchiwać co złego ma do powiedzenia i wgapiałem się w zaskakująco interesujące panele podłogowe, ale musiałem to przerwać. Zmarszczyłem brwi w irytacji i szybkim ruchem łapiąc Galię za nadgarstki, zmusiłem ją do wstania i spojrzenia mi w oczy. Lekko zacisnęła zęby, gdyż widocznie mój mocny uścisk nie był dla niej komfortowy.
- Przestań w kółko o tym samym! - warknąłem nie luzując uścisku - Wiem, tak nie miało się stać, nikt z nas nie miał tego w planach i nikt się tego nie spodziewał, ale skoro już się to zdarzyło, to nie pora na użalanie się nad sobą. To nie byle jaka sprawa, mówimy tutaj o dwóch nowych życiach, które chcesz od tak sobie zlikwidować. Co jak co, ale ja ci na to nie pozwolę - poluzowałem nieco pięści, gdy zauważyłem jak jej wyraz twarzy łagodnieje - Nie jesteś taka. Ja znam tylko Galię, która walczy do końca i broni swoich, a nie się poddaje i szuka ucieczki. Pomyśl o tym... Niech to nie będzie dla ciebie kara.
Ciemnowłosa powoli wydostała się z moich ramion i ponownie usiadła na fotelu chowając twarz w dłoniach. Nie płakała, jakby śmiała. Widocznie była wszystkim zmęczona, a moja obecność tutaj wcale nie szła jej na rękę, ale muszę jej przemówić do rozsądku. Nie pozwolę jej działać pochopnie, na pewno nie jeżeli chodzi tutaj o nasze wspólne dzieci. Westchnąłem i ukucnąłem przed osadniczką zabierając jej małe dłonie z twarzy. Dziewczyna zmartwiona splotła nasze palce razem i bez wyrazu wgapiała się w różnice naszych dłoni.
- Pamiętaj, że... Będę przy tobie. Oboje zawaliliśmy więc oboje musimy się z tym zmierzyć - dodałem cicho.
Wychodziło na to, że moje słowa powolutku do niej docierają, a gdy otworzyła usta miałem nadzieję, że zgodzi się ze mną i sprawa będzie rozwiązana. Niestety gdy wyrwała swoją dłoń i gwałtownie podniosła się z fotela, straciłem na to nadzieje.
- Bzdura - parsknęła kręcąc głową i chodząc po pokoju jakby nie mogąc się uspokoić - Czy ty siebie słyszysz? Wyobrażasz sobie naszą rodzinkę jak jedną z tych przesłodzonych filmów? Co, może jeszcze kupimy sobie pieska? - rozłożyła ręce z każdym słowem coraz bardziej podnosząc głos.
Zmarszczyłem brwi i głośno tupiąc udałem się bez słowa do wyjścia. Nie miałem zamiaru rozmawiać z nią w ten sposób. Jeżeli nie chce mnie wysłuchać i działać racjonalnie, to nie. Niech zrobi sobie z dzieciakami co chce, a gdy poprosi mnie o pomoc niech nie liczy, że jej udzielę. Zacisnąłem palce na klamce wyczekując jakiejkolwiek odpowiedz ze strony dziewczyny. Miałem skrytą nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie. Niestety nie, stała tam w salonie cała się gotując ze złości i nie miała zamiaru nawet mnie zatrzymywać. Zaśmiałem się histerycznie i otworzywszy drzwi, wyszedłem na zewnątrz następnie głośno nimi trzaskając. Musiałem w jakiś sposób dać upust swoim emocjom, których na obecną chwilę nazbierało się we mnie za dużo. Zdecydowanie za dużo jak na jeden wieczór. Pobiegłem w stronę lasu czując w żyłach gotującą się krew, a skóra swędziała domagając się przemiany. Pod tą postacią znacznie więcej będę w stanie zniszczyć. Pozwoliłem więc sierści okryć całe moje ciało, a ja sam zaszyłem się w opuszczonym lesie szukając ofiary, byle silnej i wielkiej.
Galia?
- Przestań w kółko o tym samym! - warknąłem nie luzując uścisku - Wiem, tak nie miało się stać, nikt z nas nie miał tego w planach i nikt się tego nie spodziewał, ale skoro już się to zdarzyło, to nie pora na użalanie się nad sobą. To nie byle jaka sprawa, mówimy tutaj o dwóch nowych życiach, które chcesz od tak sobie zlikwidować. Co jak co, ale ja ci na to nie pozwolę - poluzowałem nieco pięści, gdy zauważyłem jak jej wyraz twarzy łagodnieje - Nie jesteś taka. Ja znam tylko Galię, która walczy do końca i broni swoich, a nie się poddaje i szuka ucieczki. Pomyśl o tym... Niech to nie będzie dla ciebie kara.
Ciemnowłosa powoli wydostała się z moich ramion i ponownie usiadła na fotelu chowając twarz w dłoniach. Nie płakała, jakby śmiała. Widocznie była wszystkim zmęczona, a moja obecność tutaj wcale nie szła jej na rękę, ale muszę jej przemówić do rozsądku. Nie pozwolę jej działać pochopnie, na pewno nie jeżeli chodzi tutaj o nasze wspólne dzieci. Westchnąłem i ukucnąłem przed osadniczką zabierając jej małe dłonie z twarzy. Dziewczyna zmartwiona splotła nasze palce razem i bez wyrazu wgapiała się w różnice naszych dłoni.
- Pamiętaj, że... Będę przy tobie. Oboje zawaliliśmy więc oboje musimy się z tym zmierzyć - dodałem cicho.
Wychodziło na to, że moje słowa powolutku do niej docierają, a gdy otworzyła usta miałem nadzieję, że zgodzi się ze mną i sprawa będzie rozwiązana. Niestety gdy wyrwała swoją dłoń i gwałtownie podniosła się z fotela, straciłem na to nadzieje.
- Bzdura - parsknęła kręcąc głową i chodząc po pokoju jakby nie mogąc się uspokoić - Czy ty siebie słyszysz? Wyobrażasz sobie naszą rodzinkę jak jedną z tych przesłodzonych filmów? Co, może jeszcze kupimy sobie pieska? - rozłożyła ręce z każdym słowem coraz bardziej podnosząc głos.
Zmarszczyłem brwi i głośno tupiąc udałem się bez słowa do wyjścia. Nie miałem zamiaru rozmawiać z nią w ten sposób. Jeżeli nie chce mnie wysłuchać i działać racjonalnie, to nie. Niech zrobi sobie z dzieciakami co chce, a gdy poprosi mnie o pomoc niech nie liczy, że jej udzielę. Zacisnąłem palce na klamce wyczekując jakiejkolwiek odpowiedz ze strony dziewczyny. Miałem skrytą nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie. Niestety nie, stała tam w salonie cała się gotując ze złości i nie miała zamiaru nawet mnie zatrzymywać. Zaśmiałem się histerycznie i otworzywszy drzwi, wyszedłem na zewnątrz następnie głośno nimi trzaskając. Musiałem w jakiś sposób dać upust swoim emocjom, których na obecną chwilę nazbierało się we mnie za dużo. Zdecydowanie za dużo jak na jeden wieczór. Pobiegłem w stronę lasu czując w żyłach gotującą się krew, a skóra swędziała domagając się przemiany. Pod tą postacią znacznie więcej będę w stanie zniszczyć. Pozwoliłem więc sierści okryć całe moje ciało, a ja sam zaszyłem się w opuszczonym lesie szukając ofiary, byle silnej i wielkiej.
Galia?
Od Sędziego CD Galii
- Dobra, patrząc na ślady, to mamy do czynienia z kimś raczej drobnym. Jednak dało to radę załatwić harpię, a jak wiadomo one nie są pizdowate - mruknąłem, patrząc na ślady, które wiodły w przeciwnym kierunku do osady. - Dodatkowo harpie są całkiem szybkie. Widziałaś człowieka, który potrafi pieszo dogonić harpię? Nie widać też wcześniej krwi, więc harpia była zdrowa.
Spojrzałem na krwisty śnieg, a potem ponownie na ślady. To nie było wcale miejsce zwykłej walki. Zasadzka? Też odpadało. Harpia uciekała, a jednak nie leciała. Skrępowane skrzydła?
- Nie dedukuj, tylko chodźmy po śladach - mruknęła zniecierpliwiona dziewczyna a ja kiwnąłem powoli głową. Faktycznie, skoro sprawcy tego zamieszania byli niedaleko to jednak warto już ruszać. - Tylko się nie zgub.
Kobieta poklepała lekko konia po szyi i po chwili ruszyła galopem po śladach. Tumany śniegu niosły się za nią, a ja tylko pokręciłem głową i puściłem się pędem. Nie przypominałem maratończyka - biegłem co prawda szybko, jednak zdecydowanie bardziej przypominałem rozpędzoną lokomotywę, która tylko sapie, dyszy i tratuje wszystko na swojej drodze.
Po kilku minutach biegłem za dziewczyną tylko patrząc po śladach kopyt - dawno już mnie wyprzedziła. Wtem jednak, w blasku wstającego na dobre już słońca, dostrzegłem przede mną koński zad. Jedyne co mi przeszło przez myśl, to dać po ręcznym - wyciągnąłem rękę w bok, podskoczyłem i w locie złapałem się jakiegoś drzewka. Cud, że wytrzymało, jednak zatrzeszczało groźnie - rozpędzone sto pięćdziesiąt kilogramów to jednak była całkiem spora masa.
Jednak udało się - zatrzymałem się, wykorzystując mięśnie. Dziewczyna spojrzała tylko na mnie, unosząc brew. Cóż, nie co dzień widuje się tak przygłupią lokomotywę. Po chwili jednak spojrzała przed siebie i uniosła rękę.
- Spójrz - powiedziała, zsiadając z rumaka. Mój wzrok powędrował w tamtym kierunku. Zauważyłem dziwną scenę. Mała dziewczynka o bladej skórze i białych włosach była lizana po twarzy przez niedźwiedzia. Obok niej stała nimfa, patrząc z uśmiechem na dziecko. A u ich stóp, zaraz przy miśku, leżało ciało harpii. Biedaczyna miał najpewniej złamane skrzydła, wyrwane szpony, dosłownie rozerwany dziób i rozpruty brzuch. To ostatnie było najpewniej posiłkiem niedźwiedzia, który zostawiał na twarzy dziecka czerwone linie.
- Całkiem przyjemny zjazd rodzinny. Poza tą harpią - mruknąłem, wyjmując z plecaka pręt. Przyda się, jeśli zechcemy zaatakować naszych nowych przyjaciół. - To jak, pani była dyktator. Jakiś plan, czy zostawiasz mnie tu samego? - zapytałem, robiąc krok w kierunku "rodzinki". Złożyło się idealnie tak, że właśnie wtedy nas dostrzegli i nimfa od razu cofnęła się za dziewczynkę.
Galia?
Spojrzałem na krwisty śnieg, a potem ponownie na ślady. To nie było wcale miejsce zwykłej walki. Zasadzka? Też odpadało. Harpia uciekała, a jednak nie leciała. Skrępowane skrzydła?
- Nie dedukuj, tylko chodźmy po śladach - mruknęła zniecierpliwiona dziewczyna a ja kiwnąłem powoli głową. Faktycznie, skoro sprawcy tego zamieszania byli niedaleko to jednak warto już ruszać. - Tylko się nie zgub.
Kobieta poklepała lekko konia po szyi i po chwili ruszyła galopem po śladach. Tumany śniegu niosły się za nią, a ja tylko pokręciłem głową i puściłem się pędem. Nie przypominałem maratończyka - biegłem co prawda szybko, jednak zdecydowanie bardziej przypominałem rozpędzoną lokomotywę, która tylko sapie, dyszy i tratuje wszystko na swojej drodze.
Po kilku minutach biegłem za dziewczyną tylko patrząc po śladach kopyt - dawno już mnie wyprzedziła. Wtem jednak, w blasku wstającego na dobre już słońca, dostrzegłem przede mną koński zad. Jedyne co mi przeszło przez myśl, to dać po ręcznym - wyciągnąłem rękę w bok, podskoczyłem i w locie złapałem się jakiegoś drzewka. Cud, że wytrzymało, jednak zatrzeszczało groźnie - rozpędzone sto pięćdziesiąt kilogramów to jednak była całkiem spora masa.
Jednak udało się - zatrzymałem się, wykorzystując mięśnie. Dziewczyna spojrzała tylko na mnie, unosząc brew. Cóż, nie co dzień widuje się tak przygłupią lokomotywę. Po chwili jednak spojrzała przed siebie i uniosła rękę.
- Spójrz - powiedziała, zsiadając z rumaka. Mój wzrok powędrował w tamtym kierunku. Zauważyłem dziwną scenę. Mała dziewczynka o bladej skórze i białych włosach była lizana po twarzy przez niedźwiedzia. Obok niej stała nimfa, patrząc z uśmiechem na dziecko. A u ich stóp, zaraz przy miśku, leżało ciało harpii. Biedaczyna miał najpewniej złamane skrzydła, wyrwane szpony, dosłownie rozerwany dziób i rozpruty brzuch. To ostatnie było najpewniej posiłkiem niedźwiedzia, który zostawiał na twarzy dziecka czerwone linie.
- Całkiem przyjemny zjazd rodzinny. Poza tą harpią - mruknąłem, wyjmując z plecaka pręt. Przyda się, jeśli zechcemy zaatakować naszych nowych przyjaciół. - To jak, pani była dyktator. Jakiś plan, czy zostawiasz mnie tu samego? - zapytałem, robiąc krok w kierunku "rodzinki". Złożyło się idealnie tak, że właśnie wtedy nas dostrzegli i nimfa od razu cofnęła się za dziewczynkę.
Galia?
Od Galii CD Sędziego
– Ktoś tutaj kogoś zdecydowanie zabił. Człowiek, chyba kobieta, i
najpewniej harpia. Panno... – urwał. – pani była dyktator. Cóż robimy z
tym fantem? – skrzyżowane na piersi ręce dodały mu wzrostu, a wcale nie
był taki niski. Barczyste ramiona poruszały się z każdym oddechem, gdy
skanowałam jego sylwetkę. Zmierzyłam pustym spojrzeniem ślady walki,
bezwiednie wzruszając rękoma. Nie obchodziło mnie, że ktoś kogoś zabił,
torturował, może dalej to robi. To nie było w moim interesie, aby
prowadzić jakieś dochodzenia, ja musialam tylko spisać raport, a
następnie odstawić go Radzie w stanie pierwotnym i nienaruszonym.
– A co mamy? Tutaj średnio codziennie ktoś ginie, jedna osoba w tą czy w tą robi niewielką różnicę – powiedziałam zgodnie z prawdą. O ile na mnie to nie wpływało i miałam to szczerze gdzieś, tak wioska z pewnością zauważy zmniejszającą się liczbę mieszkańców, ale to wtedy będzie problem Rady, a nie mój. No,
chyba że wydadzą wyraźne polecenie, na mocy którego miałabym zacząć się przejmować i udawać, że śmierć jakiegoś dzieciaka na prawdę sprawia, że mam odruchy człowieczeństwa. Chwilowo takowego polecenia nie wydali, więc wszystko stawało się jasne, a przynajmniej dla mnie, widocznie nie dla niego.
– Może jeszcze dodatkowo rozejdziemy się, o wszystkim zapominając? – obdarzył mnie uśmiechem przepełnionym kpiną, na co tylko klasnęłam w dłonie, odpowiadając:
– Dokładnie tak załatwia się tutaj takie sprawy – odparłam z udawanym entuzjazmem, chwilę później przywdziewając obojętną minę. – ale skoro tak bardzo ci zależy na innym rozwiązaniu, to proszę bardzo, możemy iść wzdłuż tych śladów – dodałam. – są stosunkowo świeże, jak się pośpieszymy to może jeszcze uratujemy dzieciaka, czy tam kogokolwiek, mniejsza – przewróciłam oczami.
W sumie to nawet mogłabym odejść we własnym kierunku, a na zadane w przyszłości pytanie o jakiekolwiek ślady, mogłabym udać zdziwioną i zapytać „jakie ślady?”, jednak skoro ostatnimi czasy narzekałam na nudę i brak zajęcia, tak teraz nie w porządku byłoby sobie odmówić przygody, przymykając oko nawet na to, że rany po ostatnim wypadku nie miały się jeszcze najlepiej.
Zmierzyłam mięśniaka z niezadowoleniem wypisanym na twarzy, patrząc niecierpliwie na to, jak się zastanawia. Trwało to dosyć długo, a w tym wszystkim (między innymi w tym, że była to dla niego trudna decyzja), utwierdzały mnie widocznie ściągnięte brwi i zmarszczone czoło. W końcu leniwie otrzepał ubranie z niewidocznego kurzu, chrząkając, a następnie uraczył mnie swoim niskim głosem, obwieszczając to i owo.
Sędzia?
– A co mamy? Tutaj średnio codziennie ktoś ginie, jedna osoba w tą czy w tą robi niewielką różnicę – powiedziałam zgodnie z prawdą. O ile na mnie to nie wpływało i miałam to szczerze gdzieś, tak wioska z pewnością zauważy zmniejszającą się liczbę mieszkańców, ale to wtedy będzie problem Rady, a nie mój. No,
chyba że wydadzą wyraźne polecenie, na mocy którego miałabym zacząć się przejmować i udawać, że śmierć jakiegoś dzieciaka na prawdę sprawia, że mam odruchy człowieczeństwa. Chwilowo takowego polecenia nie wydali, więc wszystko stawało się jasne, a przynajmniej dla mnie, widocznie nie dla niego.
– Może jeszcze dodatkowo rozejdziemy się, o wszystkim zapominając? – obdarzył mnie uśmiechem przepełnionym kpiną, na co tylko klasnęłam w dłonie, odpowiadając:
– Dokładnie tak załatwia się tutaj takie sprawy – odparłam z udawanym entuzjazmem, chwilę później przywdziewając obojętną minę. – ale skoro tak bardzo ci zależy na innym rozwiązaniu, to proszę bardzo, możemy iść wzdłuż tych śladów – dodałam. – są stosunkowo świeże, jak się pośpieszymy to może jeszcze uratujemy dzieciaka, czy tam kogokolwiek, mniejsza – przewróciłam oczami.
W sumie to nawet mogłabym odejść we własnym kierunku, a na zadane w przyszłości pytanie o jakiekolwiek ślady, mogłabym udać zdziwioną i zapytać „jakie ślady?”, jednak skoro ostatnimi czasy narzekałam na nudę i brak zajęcia, tak teraz nie w porządku byłoby sobie odmówić przygody, przymykając oko nawet na to, że rany po ostatnim wypadku nie miały się jeszcze najlepiej.
Zmierzyłam mięśniaka z niezadowoleniem wypisanym na twarzy, patrząc niecierpliwie na to, jak się zastanawia. Trwało to dosyć długo, a w tym wszystkim (między innymi w tym, że była to dla niego trudna decyzja), utwierdzały mnie widocznie ściągnięte brwi i zmarszczone czoło. W końcu leniwie otrzepał ubranie z niewidocznego kurzu, chrząkając, a następnie uraczył mnie swoim niskim głosem, obwieszczając to i owo.
Sędzia?
Od Sędziego CD Galii
Spojrzałem na drobną dziewczynę, dosiadającą konia. Była dyktatorka?
- Nie kojarzę Cię. Za mała jesteś. Może przegapiłem gdzieś w tłumie - wzruszyłem ramionami i schowałem nóż. Żodyn nie wie, że nóż noszę nie do samoobrony za jego pomocą, tylko by absorbować z niego stal.
Spojrzałem w stronę Żniwiarza, czy tam Żniwiarki. Nie kojarzyłem jej zbytnio, ale to pewnie wynik mojej nie za dobrej pamięci.
- Skoro jesteś strażnikiem jak ja, chętnie na to spojrzysz - rzuciłem na tyle głośno, by dziewczyna to usłyszała, z nutą niepewności. Nie przepadam za żniwiarzami, ich aura jest trochę nieznośna. Ale trzeba czasem udawać strach i spięcie w towarzystwie takich, coby im lekko ego podreperować.
Koniara zatrzymała się i powoli zawróciła w miejscu, przynajmniej tyle wywnioskowałem z odgłosu kopyt. Ukucnąłem przy zakrwawionym śniegu i dotknąłem krwi. Była świeża, lekko zagęszczona przez zimno, jednak wciąż świeża. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki zewnętrzne, mogła być tu od dwóch godzin. Spojrzałem na strzępek ubrania. Materiał gruby, polar, koloru czarnego, ze śladami krwi, po środku materiału ział otwór w kształcie ostrza.
- Co to? - usłyszałem za sobą. Głos dziewczyny był opanowany, dało się wyczuć w nim dystans.
- Zapewne scena walki - mruknąłem i spojrzałem na ślady. Z jednej całego placyku wygniecionego śniegu widać było ślady stóp - ludzkie i nieokreślone, w większych odstępach. Druga osoba biegła?
Te pierwsze były dość drobne, dziecko lub kobieta. Drugie wyglądały na ślady szponów, jednak mogłem się mylić.
Z drugiej strony miejsca zbrodni widać było znowu ślady ludzkie i koleiny, jakby ktoś coś ciągnął. Ciało.
- Ktoś tutaj kogoś zdecydowanie zabił. Człowiek, chyba kobieta, i najpewniej harpia. Panno... - spojrzałem na moją rozmówczynię i się poprawiłem - pani była dyktator. Cóż robimy z tym fantem? - zapytałem, krzyżując ręce na piersi i spojrzałem na moją rozmówczynie.
Galia?
- Nie kojarzę Cię. Za mała jesteś. Może przegapiłem gdzieś w tłumie - wzruszyłem ramionami i schowałem nóż. Żodyn nie wie, że nóż noszę nie do samoobrony za jego pomocą, tylko by absorbować z niego stal.
Spojrzałem w stronę Żniwiarza, czy tam Żniwiarki. Nie kojarzyłem jej zbytnio, ale to pewnie wynik mojej nie za dobrej pamięci.
- Skoro jesteś strażnikiem jak ja, chętnie na to spojrzysz - rzuciłem na tyle głośno, by dziewczyna to usłyszała, z nutą niepewności. Nie przepadam za żniwiarzami, ich aura jest trochę nieznośna. Ale trzeba czasem udawać strach i spięcie w towarzystwie takich, coby im lekko ego podreperować.
Koniara zatrzymała się i powoli zawróciła w miejscu, przynajmniej tyle wywnioskowałem z odgłosu kopyt. Ukucnąłem przy zakrwawionym śniegu i dotknąłem krwi. Była świeża, lekko zagęszczona przez zimno, jednak wciąż świeża. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki zewnętrzne, mogła być tu od dwóch godzin. Spojrzałem na strzępek ubrania. Materiał gruby, polar, koloru czarnego, ze śladami krwi, po środku materiału ział otwór w kształcie ostrza.
- Co to? - usłyszałem za sobą. Głos dziewczyny był opanowany, dało się wyczuć w nim dystans.
- Zapewne scena walki - mruknąłem i spojrzałem na ślady. Z jednej całego placyku wygniecionego śniegu widać było ślady stóp - ludzkie i nieokreślone, w większych odstępach. Druga osoba biegła?
Te pierwsze były dość drobne, dziecko lub kobieta. Drugie wyglądały na ślady szponów, jednak mogłem się mylić.
Z drugiej strony miejsca zbrodni widać było znowu ślady ludzkie i koleiny, jakby ktoś coś ciągnął. Ciało.
- Ktoś tutaj kogoś zdecydowanie zabił. Człowiek, chyba kobieta, i najpewniej harpia. Panno... - spojrzałem na moją rozmówczynię i się poprawiłem - pani była dyktator. Cóż robimy z tym fantem? - zapytałem, krzyżując ręce na piersi i spojrzałem na moją rozmówczynie.
Galia?
Od Venti do Ancymona i Lucan'a (Skażone Ziemie)
Osiem lat temu ta wyspa wyglądała inaczej. Byłam jedną z pierwszych, które obudziły się na jej brzegu. Przypominała zupełnie naturalną, jeszcze pozbawiona wielu zmodyfikowanych istot. Lasy brzmiały niczym te z każdej innej szerokości geograficznej. Znałam w większości florę i faunę tego środowiska. Obserwowałam więc podział przybyłych na tych, co ze sobą współpracowali i tych, co nie mieli najmniejszego takiego zamiaru. Znałam wielu, lecz tylko z widzenia. W ten sposób - tylko oglądając z daleka, uczyłam się. Lata te przyniosły mi odpowiednie doświadczenie, mogłam spokojnie poznawać również panujące tu prawa czy metody przetrwania, a te spisywałam codziennie na czymś w rodzaju zwojów z odpowiednio przyrządzonej do tego skóry od myśliwych za olejki. Każdy był poświęcony osobnej kwestii, posegregowany dodatkowo alfabetycznie w mojej chatce. Ponadto prowadziłam coś bardzo osobistego na miarę pamiętnika.
Pomimo upływu tak długiego czasu nadal przebywałam na pierwszym z czterech etapów przemiany w harpię, z czego szczerze byłam dumna. Nie byłam pewna, dzięki czemu dokładnie to mogłam zawdzięczać, ale mój ośli upór musiał należeć do jakiejś ilości czynników sprzyjających; tak sobie przynajmniej tłumaczyłam. Dlatego zapisałam na górze po prawej stronie datę dzisiejszą, a przybliżoną godzinę odczytałam na podstawie cieni rzucanych przez drzewa i dodałam: Oto ledwo świt, a ja nadal pozostałam nietknięta przez mutację. Niewielu miało aż tyle szczęścia, co ja. Dziś mija ósma rocznica mojego przybycia. Podniosłam wzrok ponad korony drzew na barwiące się różnymi kolorami niebo: od różów po rozbielony pomarańczowy, lekkie błękity, szarości obłoków oraz unoszącej się mgły na wysokości dachów wioski. Siedziałam właśnie na kominie swojego domostwa, mając doskonały widok na najbliższą okolicę z góry. Położyłam na moment pióro umoczone krwią na kolanach, więc ciężka kropla spadła na słomianą dachówkę. Westchnęłam ciężko, sięgając po zegarek kieszonkowy zawieszony na mojej szyi i otwierając go, zerknęłam ponownie na wyblakłe już nieco, maleńkie zdjęcie rodziców na klapce. Przez chwilę pozwoliłam sobie przypomnieć o tamtym życiu, zastanowić się nad powrotem. Robiłam to tylko tego jednego dnia, każdego innego nie zaglądałam, bowiem przestał działać. Skonstruowanie łodzi czy zebranie zapasów nie byłoby trudne. Problem polegał na tym, że nie należałam już do tamtego świata. Myśl, że w pracy mogłam nagle stracić postać ludzką była wystarczająco odpychająca. Zamknęłam zegarek, schowałam z powrotem i kontynuowałam: Nie zmieniłam dalej swoich wniosków co do powrotu. Niestety, może się okazać to pomyłką. Kilka dni wcześniej poprzedni latarnik zawiadomił wszystkich o przybyciu następnych. Okazali się oni być zgorszeni przez naukowców na tyle, aby stawać się w bardzo szybkim tempie bestiami. Najszybciej dowiedział się o tym właśnie on, tracąc przy tym życie. Od tamtego morderstwa zaczęła się lawina rozkazów dyktatorki Galii, która wzniosła stan gotowości całej wioski. Wyspa, jeśli przedtem była nieznana, tak teraz stała się znacznie bardziej niebezpieczna, niż kiedykolwiek także przez nowe, zmutowane zwierzęta. Przez umysł przemknęły mi automatycznie wspomnienia opowieści myśliwych. Potrząsnęłam głową, próbując odpędzić niechciane skojarzenia. Jedyne, co mi pozostało, to spróbować przetrwać w ciągle zmieniających się warunkach.
Zaczekałam chwilę, aby krew zaschła na dobre i zaczęłam schodzić na dół. Oparłam stopę o drewniany parapet, a potem skoczyłam na ziemię. Nie mogłam długo trzymać tak pergaminu pisanego krwią czy buteleczki z nią na powierzchni. Weszłam do wnętrza domku, gdzie na stole rozłożyłam z powrotem zwój, by rozprowadzić pędzlem na nim wzdłuż oraz wszerz jad motyzana. Oprócz właściwości chorobotwórczych (silne swędzenie, pozostawianie piekących bąbli, wysypki), zmieszany z innymi roślinami, perfekcyjnie pochłaniał zapachy i konserwował. W ten sposób nie musiałam już grzebać ich w ziemi w skrzyniach w obawie przed wampirami i innymi, a mogłam spokojnie trzymać na zewnątrz. Została tylko buteleczka, ale jej zawartość mogłam już tak naprawdę wylać. Nie byłaby zbyt długo świeża bez kompletnego zimna lub organizmu. Zawinęłam ponownie pergamin lianą, aby ułożyć go na strychu naprzeciwko naukowych. Tak właśnie rozrastała się moja własna, prywatna biblioteczka. “Prawie jak w domu...” - pomyślałam, kiedy stanęłam na szczycie schodków. Przez małe okienko do pokoiku przenikało światło. Żałowałam, że nie mogłam tu urządzić w miarę przytulnej czytelni ze świecami i wygodnym siedziskiem z braku materiałów oraz miejsca. Po obu stronach stały tylko dwie wysokie konstrukcje z półkami, a po środku ledwo mogłam usiąść po turecku. Ułożyłam nowy zwój na przeznaczonym dla niego miejscu, po czym zeszłam z powrotem na dół. Pozostała mi do zrobienia lista obowiązków, zanim udam się na targ sprzedawać nowe produkty własnej pracy…
***
Idris dzielnie ciągnęła drewniany powozik, na który załadowałam towary. Gdy podskakiwał na wyboistej drodze i słyszałam szczęk uderzających o siebie skrzyń, starałam się nie zatrzymywać pracy serca. Kilkukrotnie przez własną głupotę traciłam możliwość zarobku na wiele tygodni, a powodami bywały nawet lekkie uderzenia, irytacja bułanej klaczy czy samo błoto. Raz nawet źle związałam pakunki, przez co na ostrym zakręcie wszystkie się wysypały do bagna. Dzisiaj dotarłam jednak na targ bez szwanku, a moje stanowisko stało nietknięte przez ewentualne warunki atmosferyczne lub samotników. Opłacało się targować ze strażnikami, wtedy lepiej cię pamiętali, a winne przysługi przy zniżkach załatwiali właśnie w ten sposób.Uśmiechnęłam się pod nosem, rozglądając się po znajomych twarz sąsiadujących rolników, czy nadchodzących myśliwych z porannych polowań. Wiedziałam już z kim opłacało się zamienić słowo, a od kogo zachować odpowiedni dystans po samych ich zachowaniach. Nie było jeszcze co prawda wszystkich, bo o tej porze przychodzili jedynie weterani podobni do mnie, ale sporej ilości z nich zaczynało się pogarszać przez ciągłe kradzieże nowych lub samotników. Nadchodzące widmo wojny powodowało uszczuplanie zapasów na zimę, która w tym roku może się okazać ostatnią dla większości z nas czy nich. Liczyłam w duszy na to, że to ona ostatecznie wytępi większość niepotrzebnych tu potworów...
Rozłożyłam jedynie symboliczną ilość towaru, której rolą było wskazywanie na to, czym mogłam się z kimś targować. Słynne “podbieranie i szybka ucieczka” nie wychodziły na mojej warcie. Dzieciaki ze samotników, co tego spróbowały, zazwyczaj nie wychodziły z tego cało.
Wtem nadciągnął z północy pewien myśliwy, który dbał o mnie jak nikt inny:
- Przydałby ci się pewnie zając lub bażant na potrawkę. - zagadnął James, to on najczęściej mnie odwiedzał podczas pracy.
- Zgadza się. - podniosłam się do pozycji pionowej, podnosząc pudło z ziołami na nieco chwiejący się stolik. - Co tym razem chcesz na wymianę?
- Tak jak przedtem, olej rozmarynowy. Uniosłam wysoko brwi.
- Żeby zapobiec procesowi starzenia się czy do odkażania ran? - przewróciłam oczami, kiedy spojrzał na mnie z wyrzutem. - Na wszelki wypadek, gdyby chodziło o kobietę, to mogłabym dać coś jeszcze… Za oba zwierzaczki.
Wysoki, postawny jegomość przygryzł wargę... Wyraźnie chodziło o jakąś piękność.
- I to pomoże, wiesz…
- Dokładnie na to.
- Biorę.
Zadowolona z takiego obrotu spraw, podałam mu oba drewniane naczynia z zawartością, oczywiście dodając przy okazji w jaki sposób wraz z jaką ilością powinny być podawane. Odszedł więcej, niż szczęśliwy, a ja miałam i pióra do następnych zapisków i obiad na następne cztery dni, jeśli nie więcej przy dobrym zagospodarowaniu. Przewiązane lianami zdobycze na kijach włożyłam do największej skrzyni, która była pod wieloma innymi. Środek wypełniłam solą, żeby spowolnić czas psucia się mięsa. Skracało to mimo wszystko moje dzisiejsze targowanie się o jakieś półtora dnia, bowiem będę musiała je poświęcić na gotowanie.
-Spokojnie, dla ciebie utarguje kolejne kilogramy owsa. - mruknęłam do przywiązanej przy słupku kopytnej towarzyszki. Zastrzygła intensywnie uszami, doskonale wiedząc, iż tym razem zwróciłam się do niej.
Niestety, musiałam trzymać ją w uprzęży przy wózku na wypadek ucieczki. Nastały dość niepewne czasy i raczej nie zanosiło się na powrót tych starych. Z braku kolejnych chętnych, zaczęłam wystukiwać palcami rytm melodii znanej mi piosenki z przeszłości. Było ich wiele, a mój umysł jakimś cudem ich nie zapominał.
- Take a look around me. Taking pages from a magazine. Been looking for the answers, ever since we were seventeen…
- You know the truth can be a weapon… - odpowiedział mi na odpowiedniej tonacji pewien głęboki, męski głos. - ...to fight this world of ill intentions.
Obejrzałam się za siebie przez ramię, aby dostrzec dwoje żółtych ślepi w zaroślach. Wpatrywały się we mnie z ogromną ciekawością, wyzierała z nich również mądrość. Takiego głębokiego spojrzenia nie spotkałam na tej wyspie od dawna, zupełnie jakby ich właściciel próbował przejrzeć mnie na wylot i zobaczyć co będzie po drugiej stronie.
- Znasz dalej tekst? - dało się w tym usłyszeć niecierpliwość.
Nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam.
- Masz tupet, żeby kręcić się w zaroślach akurat przy targowisku. - zauważyłam chłodno, sprowadzając z powrotem oboje z nas na stały grunt pod nogami. - Kimkolwiek byś nie był.
Dystyngowany śmiech zabrzmiał z odległości, po czym mogłam już bez problemu rozpoznać wampirzy styl wysławiania się. Był bardziej melodyjny, zdecydowanie nie należał on do człowieka.
- Czyżbym już zdążył cię zirytować?
- Możesz to naprawić przedstawiając się. Nie lubię jak ktoś mnie zachodzi od tyłu.
Oczywiście na przekór wszystkiemu, a w tym głównie mnie, mężczyzna postanowił wyjść z ukrycia i stanąć tuż za mną. Odwróciłam się w pełni do niemal dwumetrowego giganta o płowych, długich włosach. Dobra, zdecydowanie go nie doceniłam.
- Lucan. - rzucił beznamiętnie, jakby podawał informacje o pogodzie.
- Venti. - odparłam nieufnie i zmrużyłam oczy, przypatrując się jego potężnej sylwetce odzianej w lekkie skóry.
- Co cię tu sprowadza?
- Zima. - byłam pewna tej odpowiedzi, a pytanie zadałam głównie po to, aby potwierdzić swoje przypuszczenia. - Potrzebuje futer i butów.
- Nie jestem krawcową, ani myśliwym, aby cokolwiek wykonać czy chociażby posiadać odpowiednie w tym celu rzeczy. - założyłam ręce na klatce piersiowej oraz stanęłam w pozie kontrapostu z wysoko uniesionym podbródkiem w górę. Lucan, dostrzegając mało przerażoną postawę, nieco spuścił z tonu:
- Co musiałbym zrobić, żebyś to załatwiła?
Przyznałam przed sobą w duszy, że od razu lepiej brzmiał.
- Schwytaj dla mnie Tygrana. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem, kiedy z naprzeciwka szedł właśnie rudowłosy, specyficzny mężczyzna. Lucan i ja zdążyliśmy jedynie wymienić porozumiewawcze spojrzenia, zanim wampir zdążył zniknąć wśród cieni listowia lasu za nami.
Znalazłam się pomiędzy osadnikiem, a samotnikiem, przez co czułam się dość niezręcznie. Wiedziałam, że moja nowa znajomość była dość… Niedozwolona i mało komfortowa, gdyby taki właśnie Ancymon przekazał dalej wieści. Jeśli zdążył dostrzec białowłosego, moja reputacja była skończona i szybko podzieliłabym jego los. Jeśli zaś nie, to nie musiałam kłamać czy uciekać się do pół prawdy. Wszystko zależało od tego, czy tamten zacząłby mi zadawać niewygodne pytania.
- Witaj, Venti. - rzucił mi w miarę przyjazne spojrzenie.
Ponowne przejście w rolę zwykłej handlarki okazało się dla mnie banalnie proste.
Ancymon?
Subskrybuj:
Posty (Atom)