Gdyby ktoś przechodziwszy w okolicy ogromnego, starego jak wyspa drzewa przypominającego fenotypem mahoniowca zatrzymał się, żeby poprzyglądać się jego koronie oraz miał sokoli wzrok dostrzegłby siedzącą pośród gałęzi dziewczynę . Czarnowłosą Nyx, o bladej karnacji i chorobliwie niebieskich włosach i… porastających ją gdzieniegdzie czarnych łuskach. Dziewczyna uporczywie drapała nietypowe wytwory skóry z nietęgą miną. Wyrastające i zanikające sporadycznie łuski piekielnie swędziały, szczypały, kłuły i bolały na przemian. Krótko mówiąc były niczym wrzód na dupie. Fakt, że jest jak to mówią Dragonem, czyli hybrydą człowieka z mitycznym smokiem już jej nie przeszkadzał. Prawdę mówiąc zaczęła traktować swoją przypadłość jako zaletę. No bo przecież kto by nie chciał być wielką, latającą i ziejącą ogniem jaszczurką z ogromną paszczą wyposażoną w gigantyczne zębiska oraz ostre jak brzytwa szpony? No właśnie. Tak też bez większego planu na przyszłość Starkówna siedziała na gałęzi, rozważała o swojej mutacji i próbowała przypomnieć sobie Smaugowe kwestie z filmowej wersji Hobbita, żeby móc je później cytować. Pewnie następne parę godzin przepuszczałaby właśnie w ten sposób, gdyby nagle jej żołądek nie skurczył się do rozmiarów orzeszka ziemnego domagając się uzupełnienia. Rita westchnąwszy zgrabnie zeszła z drzewa i ruszyła w kierunku zastawionych uprzednio przez siebie pułapek.
Słońce chyliło się ku zachodowi wskazując na godzinę późno popołudniową, gdy Nyx upewniła się po raz piąty, że wszystkie jej pułapki uległy kompletnej dewastacji. Zwierzę, które się na nie natknęło musiało być wielkości co najmniej tygrysa. Takie też wrażenie po sobie pozostawiło. Ślady pazurów pozostawione zarówno na niegdysiejszych pułapkach jak i pobliskiej roślinności wskazywały na podły charakter bestii, którą próba schwytania zapewne, delikatnie mówiąc, rozwścieczyła. Rita zdecydowanie nie chciała mieć z nią nic do czynienia. W związku z czym gdy usłyszała coś brzmiącego niczym groźny pomruk zerwała się czym prędzej i ruszyła bez zastanowienia zapominając o nietrafionych pułapkach.
Było już ciemno gdy Nyx powoli wyszła z ukrycia. W chatce na obrzeżach osady, którą obserwowała od dłuższego czasu nie zapaliło się światło, w związku z czym stwierdziła, że jej mieszkaniec akurat był nieobecny. Powoli i cicho niczym kot podkradła się do domostwa. Drzwi były zamknięte na klucz, lecz mechanizm był wyjątkowo stary i sforsowanie go nie sprawiło czarnowłosej większego problemu. Dostawszy się do środka i upewniwszy się, że chatka była pusta rozpoczęła kontrolę inwentarza. Przedmioty bardziej wartościowe i użyteczne wykładała na drewnianą, przeżutą przez korniki posadzkę. Gdy skończyła przyjrzała się dokładnie swojemu łupowi. Nie wyglądał zbyt zachęcająco. Trzy świeczki, połowicznie pusta paczka zapałek, dwa jabłka, suszona wołowina i kilka ziemniaków. Wszystko zapakowała do swojej wiernej, wysłużonej torby i już miała wyjść, gdy usłyszała za sobą podenerwowany, kobiecy głos.
- Kim jesteś i co tu robisz?! – właścicielka domku spanikowana stała w wejściu do chatki.
Przez chwilę obie kobiety patrzyły na siebie w milczeniu. Rita niczym karaluch, którego zaskoczyło nagle zapalone światło stała w bezruchu czekając nie wiadomo na co. Już chciała grozić obcej i nakazywać, żeby była cicho, ale ta jakby czytała jej w myślach i zaczęła niemiłosiernie wrzeszczeć oraz wołać o pomoc.
- Samotnik! – wydzierała się w niebogłosy. – Pomocy!
Nyx przeklęła siarczyście i w trybie natychmiastowym opuściła budynek po drodze przewracając jego właścicielkę. Niestety raban, który kobieta zdążyła narobić zaowocował szybkim pojawieniem się strażników. Rita biegła ile sił w nogach, jednak w porównaniu z kotołakiem nie miała najmniejszych szans.
Do ciasnej, ciemnej klitki z hukiem wleciała czarnowłosa twardo upadając na brudną posadzkę, a tuż za nią ciężkie, drewniane, okute żelazem drzwi celi zamknęły się z trzaskiem. Rita nawet nie próbowała w nie bezsensownie walić krzycząc przy okazji, aby ją wypuszczono. To nigdy nie działało. Jedynie dodawało zbędnego dramatyzmu, a z więźnia robiło idiotę. Zamiast tego podeszła do małego, okratowanego okna i zaczęła sprawdzać jego wytrzymałość. Nie raz uciekała z aresztu. Prowizoryczne lochy nie powinna więc stanowić dla niej większego problemu. Zajęta obmyślaniem planu ucieczki nawet nie zauważyła obecności współwięźnia w swojej celi.
Ktoś, coś pomoże uciec? Może niesłusznie skazany przedstawiciel nowej mutacji?
30 sierpnia 2018
29 sierpnia 2018
Od Lucia CD Galii
- Muszę nakarmić najpierw Doriana, spisać raport i zawieźć go Radzie.
Potem pewnie ktoś się nawinie, bo będę potrzebna w wiosce, w końcu
jestem dyktatorką - wymądrzyła się co najwidoczniej sprawiło jej niezłą satysfakcję. Nie pożałowała nawet pokazać mi język, na co tylko prychnąłem i machnąłem na nią ręką, aby już szła robić to co chce.
Galia opuściła posiadłość, a ja stwierdziłem, że nie mogę się tak wylegiwać cały dzień. A może mogę? Zdecydowanie mogę robić to co chcę, ale przydałoby się wrzucić coś na ząb. Wykorzystam jej nieograniczony dostęp do jedzenia i to, że jest nieobecna w swoim domu. Zwlokłem się z łóżka wskakując w długie spodnie podtrzymywane lepiej przez czarny pasek. Następnie przeczesując przydługie włosy w tył, udałem się do kuchni przy okazji rozglądając się po pomieszczeniach. Było tu całkiem przytulnie i zaczynałem nawet żałować, że od razu nie wstąpiłem do wioski. Niby wciąż mógłbym to zrobić, ale po co komu życie pełne obowiązków? Trzeba by znaleźć sobie pracę, a następnie ją wykonywać i jeszcze gospodarować zarobionymi, marnymi pieniędzmi. Pokręciłem głową dochodząc do wniosku, że życie jako samotnik odpowiada mi sto razy bardziej i jestem wystarczająco jak na ten tryb życia, samowystarczalny. No, może nie na tyle, żeby móc upichcić coś dobrego w sporej kuchni żniwiarki. Bezwstydnie zabrałem się za przeszukiwanie szafek, aby znaleźć jakieś składniki, z których uda mi się coś wyczarować. Mięso i kilka warzyw mi wystarczyły, a nadal nie mając pomysłu na potrawę, po prostu wszystko pokroiłem. Następnie wrzuciłem wszystko do garnka na ogniu i doprawiłem przypadkowymi przyprawami, które posiadała Galia. Nie miałem pojęcia co się gotuje w tym garnku, ale naszła mnie ochota na kuchenne eksperymenty, a jako, że miałem do dyspozycji kuchnię, o której se można pomarzyć, to kto zabroni. Dobre też to, że gospodyni nie ma w domu, bo inaczej zabroniłaby mi czegokolwiek dotykać, ale przynajmniej ugotowałaby coś pewniejszego i lepszego. O wilku mowa, gdyż właśnie wparowała przez drzwi wejściowe i z ręką zaciśniętą na jakiejś kartce papieru spojrzała na mnie bez wyrazu. Zdążyłem przysiąść na krześle akurat gdy stanęła w kuchni i momentalnie przeniosła wzrok ze mnie, na garnek pełen warzyw i wieprzowiny. Tak jak myślałem, chyba jej się nie spodobało, ponieważ szybko pokręciła głową i pomaszerowała w stronę swojego pokoju. Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Gdyby miała do mnie jakiś problem, powiedziałaby mi to od razu i to z jej wszechobecnym przekonaniem w głosie. Coś mi tu śmierdzi i nie chodzi o dziwny zapach wydobywający się z garnka. W pośpiechu odsunąłem krzesło, zostawiając mięso na ogniu i ruszyłem za Galią. Całkiem odważnie wparowałem do jej pokoju, w którym na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że dziewczyny nie ma. Po chwili jednak zauważyłem, jak koc na łóżku lekko się porusza. Powoli podszedłem i przysiadłem na rogu materaca ciągnąc za koc, aby uwolnić spod niego osadniczkę. Ta nie stawiała żadnych oporów, gdyż leżała zwinięta na poduszkach, a w rękach nadal trzymała tą kartkę, wyglądającą na list. Jej twarz była zakryta przez ciemne włosy, więc nie wiedziałem jaki jest jej wyraz, ale coś mi mówiło, że nie najlepszy. Skrzywiłem się przypominając sobie, że nie jestem dobry w te klocki i najlepiej będzie, jeżeli się w ogóle nie odezwę.
- O co ci chodzi? - zapytałem zimnym tonem, po czym od razu ugryzłem się w język. To chyba wyszło z przyzwyczajenia, ale nie wiedzieć czemu miałem dobre intencje. Na pewno nie chciałem dopiec dziewczynie, nie teraz. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi, więc uznałem, że sam się dowiem. Sięgnąłem ręką po list i wyrwałem go Galii z rąk. Dziewczyna od razu zareagowała i podniosła się, aby odebrać mi kartkę, ale odsunąłem się nieco, aby szybko przeczytać jego zawartość. Wystarczyło mi zwrócić uwagę na raptem jedno zdanie, a już zrozumiałem. Przeniosłem zdezorientowany wzrok na siostrę zmarłego wampira i zdołałem zauważyć krople łez, które jednak silnie trwały pod powiekami i nie chciały po prostu spłynąć.
- To ten krwiopijca? - zdołałem wydusić i zabrzmiało to na szczęście troskliwiej. Wiedziałem, że nie spodobało jej się to określenie, ale zamiast odzywki, doczekałem się jedynie ślepego skinięcia głową. Oddałem dziewczynie list i podsunąłem się, aby dotknąć jej ramienia - Ja... To jest... Szkoda, że... - dosłownie nie wiedziałem co powiedzieć. Nigdy mi nie przyszło nikogo pocieszać, a teraz czułem, że bez tego się nie obędzie.
- Zostaw mnie już i proszę, idź sobie - wydukała po czym od razu zamknęła usta, gdyż jej dolna warga za bardzo drżała. Byłem zmieszany, jednak pokręciłem głową oznajmiając, że się stąd nie ruszam, ale nie było takiej opcji - Proszę cię... Proszę cię, abyś stąd spieprzał! - krzyknęła w końcu podnosząc się na równe nogi i wybiegła z pokoju w kierunku kuchni. Zwróciła uwagę na garnek, z którego wydobywała się gęsta chmura i okropny smród - Litości. Następnym razem nie majstruj w mojej kuchni. Zmarnowałeś mięso, cholera... - mamrotała coś pod nosem, po policzkach spływały jej pojedyncze łzy, a garnek, którego głupia nie złapała za uchwyty, upadł na ziemię. Przypalona i śmierdząca breja wylała się na podłogę, a wraz z nią Galia, która uklęknęła chowając twarz w dłoniach.
Szybko do niej podbiegłem i kucnąłem przed nią, aby jakoś zareagować. Zmarnowany gulasz rozprzestrzeniał się i zdążył już dopłynąć do moich stóp. Był jeszcze gorący, ale postarałem się zignorować ten ból, skupiając się obecnie na ważniejszej rzeczy. Moja ręka była uniesiona i skierowana w stronę Galii, ale nie wiedziałem, co mam z nią zrobić i czy dziewczyna sobie tego życzy. Może faktycznie powinienem się wynieść i dać jej spokój? Z drugiej strony chciałbym mieć pewność, że wszystko u niej dobrze. Chyba pierwszy raz poczułem, co to znaczy współczucie, ale nie sądzę, że gdyby innej osobie przydarzyło się to samo, zareagowałbym podobnie.
Galia?
Galia opuściła posiadłość, a ja stwierdziłem, że nie mogę się tak wylegiwać cały dzień. A może mogę? Zdecydowanie mogę robić to co chcę, ale przydałoby się wrzucić coś na ząb. Wykorzystam jej nieograniczony dostęp do jedzenia i to, że jest nieobecna w swoim domu. Zwlokłem się z łóżka wskakując w długie spodnie podtrzymywane lepiej przez czarny pasek. Następnie przeczesując przydługie włosy w tył, udałem się do kuchni przy okazji rozglądając się po pomieszczeniach. Było tu całkiem przytulnie i zaczynałem nawet żałować, że od razu nie wstąpiłem do wioski. Niby wciąż mógłbym to zrobić, ale po co komu życie pełne obowiązków? Trzeba by znaleźć sobie pracę, a następnie ją wykonywać i jeszcze gospodarować zarobionymi, marnymi pieniędzmi. Pokręciłem głową dochodząc do wniosku, że życie jako samotnik odpowiada mi sto razy bardziej i jestem wystarczająco jak na ten tryb życia, samowystarczalny. No, może nie na tyle, żeby móc upichcić coś dobrego w sporej kuchni żniwiarki. Bezwstydnie zabrałem się za przeszukiwanie szafek, aby znaleźć jakieś składniki, z których uda mi się coś wyczarować. Mięso i kilka warzyw mi wystarczyły, a nadal nie mając pomysłu na potrawę, po prostu wszystko pokroiłem. Następnie wrzuciłem wszystko do garnka na ogniu i doprawiłem przypadkowymi przyprawami, które posiadała Galia. Nie miałem pojęcia co się gotuje w tym garnku, ale naszła mnie ochota na kuchenne eksperymenty, a jako, że miałem do dyspozycji kuchnię, o której se można pomarzyć, to kto zabroni. Dobre też to, że gospodyni nie ma w domu, bo inaczej zabroniłaby mi czegokolwiek dotykać, ale przynajmniej ugotowałaby coś pewniejszego i lepszego. O wilku mowa, gdyż właśnie wparowała przez drzwi wejściowe i z ręką zaciśniętą na jakiejś kartce papieru spojrzała na mnie bez wyrazu. Zdążyłem przysiąść na krześle akurat gdy stanęła w kuchni i momentalnie przeniosła wzrok ze mnie, na garnek pełen warzyw i wieprzowiny. Tak jak myślałem, chyba jej się nie spodobało, ponieważ szybko pokręciła głową i pomaszerowała w stronę swojego pokoju. Zmarszczyłem brwi nic nie rozumiejąc. Gdyby miała do mnie jakiś problem, powiedziałaby mi to od razu i to z jej wszechobecnym przekonaniem w głosie. Coś mi tu śmierdzi i nie chodzi o dziwny zapach wydobywający się z garnka. W pośpiechu odsunąłem krzesło, zostawiając mięso na ogniu i ruszyłem za Galią. Całkiem odważnie wparowałem do jej pokoju, w którym na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że dziewczyny nie ma. Po chwili jednak zauważyłem, jak koc na łóżku lekko się porusza. Powoli podszedłem i przysiadłem na rogu materaca ciągnąc za koc, aby uwolnić spod niego osadniczkę. Ta nie stawiała żadnych oporów, gdyż leżała zwinięta na poduszkach, a w rękach nadal trzymała tą kartkę, wyglądającą na list. Jej twarz była zakryta przez ciemne włosy, więc nie wiedziałem jaki jest jej wyraz, ale coś mi mówiło, że nie najlepszy. Skrzywiłem się przypominając sobie, że nie jestem dobry w te klocki i najlepiej będzie, jeżeli się w ogóle nie odezwę.
- O co ci chodzi? - zapytałem zimnym tonem, po czym od razu ugryzłem się w język. To chyba wyszło z przyzwyczajenia, ale nie wiedzieć czemu miałem dobre intencje. Na pewno nie chciałem dopiec dziewczynie, nie teraz. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi, więc uznałem, że sam się dowiem. Sięgnąłem ręką po list i wyrwałem go Galii z rąk. Dziewczyna od razu zareagowała i podniosła się, aby odebrać mi kartkę, ale odsunąłem się nieco, aby szybko przeczytać jego zawartość. Wystarczyło mi zwrócić uwagę na raptem jedno zdanie, a już zrozumiałem. Przeniosłem zdezorientowany wzrok na siostrę zmarłego wampira i zdołałem zauważyć krople łez, które jednak silnie trwały pod powiekami i nie chciały po prostu spłynąć.
- To ten krwiopijca? - zdołałem wydusić i zabrzmiało to na szczęście troskliwiej. Wiedziałem, że nie spodobało jej się to określenie, ale zamiast odzywki, doczekałem się jedynie ślepego skinięcia głową. Oddałem dziewczynie list i podsunąłem się, aby dotknąć jej ramienia - Ja... To jest... Szkoda, że... - dosłownie nie wiedziałem co powiedzieć. Nigdy mi nie przyszło nikogo pocieszać, a teraz czułem, że bez tego się nie obędzie.
- Zostaw mnie już i proszę, idź sobie - wydukała po czym od razu zamknęła usta, gdyż jej dolna warga za bardzo drżała. Byłem zmieszany, jednak pokręciłem głową oznajmiając, że się stąd nie ruszam, ale nie było takiej opcji - Proszę cię... Proszę cię, abyś stąd spieprzał! - krzyknęła w końcu podnosząc się na równe nogi i wybiegła z pokoju w kierunku kuchni. Zwróciła uwagę na garnek, z którego wydobywała się gęsta chmura i okropny smród - Litości. Następnym razem nie majstruj w mojej kuchni. Zmarnowałeś mięso, cholera... - mamrotała coś pod nosem, po policzkach spływały jej pojedyncze łzy, a garnek, którego głupia nie złapała za uchwyty, upadł na ziemię. Przypalona i śmierdząca breja wylała się na podłogę, a wraz z nią Galia, która uklęknęła chowając twarz w dłoniach.
Szybko do niej podbiegłem i kucnąłem przed nią, aby jakoś zareagować. Zmarnowany gulasz rozprzestrzeniał się i zdążył już dopłynąć do moich stóp. Był jeszcze gorący, ale postarałem się zignorować ten ból, skupiając się obecnie na ważniejszej rzeczy. Moja ręka była uniesiona i skierowana w stronę Galii, ale nie wiedziałem, co mam z nią zrobić i czy dziewczyna sobie tego życzy. Może faktycznie powinienem się wynieść i dać jej spokój? Z drugiej strony chciałbym mieć pewność, że wszystko u niej dobrze. Chyba pierwszy raz poczułem, co to znaczy współczucie, ale nie sądzę, że gdyby innej osobie przydarzyło się to samo, zareagowałbym podobnie.
Galia?
Od Lucan'a CD Harry
Czekałem minutę, potem drugą, trzecią. Dziewczyna jak zniknęła za rogiem, tak ślad po niej zaginął. Wyostrzyłem słuch, chcąc wyłapać odgłos jej bijącego serca. Na próżno starałem się go usłyszeć. Przeszedłem do pomieszczenia obok, podążając za zapachem dziewczyny. Wtedy spostrzegłem otwarte okno i już wiedziałem, że mi zwiała. Mogłem stać jak głupek i czekać aż do domu wparują uzbrojeni po zęby strażnicy, chcący nabić moją głowę na pal. Nie mogłem dać się tak po prostu złapać. Spojrzałem za siebie, na głowę, oddzieloną od reszty ciała, leżącą pod ścianą, bladą. W te pędy doskoczyłem do otwartej na oścież półki z medykamentami i zgarnąłem z niej rzeczy, które na pierwszy rzut oka wydawały się najważniejsze. Skoro postanowiła mnie wsypać, nic nie powstrzymywało mnie od bycia „bezwzględnym i niebezpiecznym samotnikiem”… który tak naprawdę uratował jej życie. Z rozmyślenia wyrwał mnie donośny odgłos uderzania w drzwi wejściowe. Uskoczyłem w górę jak rażony piorunem, sięgając idealnie okna, dalsza wspinaczka i prześlizgnięcie się przez nie, to był pikuś. Nie oglądając się za siebie, przeskoczyłem przez balustradę, po czym gładko wylądowałem na ziemi, by zaraz wziąć nogi za pas i popędzić ile sił w nogach w stronę lasu. Dzięki moim zdolnościom zajęło mi to dosłownie ułamek sekundy. Równie szybko przedostałem się na drugą stronę palisady, po czym ruszyłem prosto w stronę swojego lokum. Nie oglądałem się za siebie i choć wiedziałem, że dziewczyna na mnie doniosła, coś w środku mnie podpowiadało mi aby jej to wybaczyć. Ale dlaczego towarzyszyło mi właśnie takie uczucie? Nagle poczułem niewyobrażalny ból, który poskładał mnie na łopatki. Upadłem na twardą ziemię, która nieco zadrżała pod moim ciężarem. Przytrzymałem powietrze w płucach, czując ciepło spływające w dół mojego uda. Rana otworzyła się ponownie, jątrząc się i krwawiąc obficie. Do tego ten zapach. Starałem się podnieść, lecz w tej jednej, krótkiej chwili straciłem władzę w okaleczonej nodze. Podczołgałem się do pobliskiego drzewa. Gdyby nie przydługie, zaostrzone szpony, nie dałbym rady podnieść się do pionu. Po kilku dłużących się minutach walki z korą drzewną udało mi się stanąć do pionu. Zlany zimnym potem i dręczony dziwnym uściskiem w centrum klatki piersiowej, starałem się dociec, co tak naprawdę działo się z moim ciałem w tej właśnie chwili. Zazwyczaj rany tego typu, goiły się szybko i bezboleśnie, a ta zapaskudziła się, co jeszcze nigdy podczas mojego wieloletniego pobytu na wyspie się nie przytrafiło. Opierając się o każde drzewo po drodze dotarłem do podnóża góry, gdzie już kompletnie opadłem z sił. Widziałem już swoją chatę, ale sen zmorzył mnie a chęć zamknięcia oczu była nie do opanowania. Powoli zsunąłem się po gładkim kamieniu na kupę pomarańczowych liści, po czym przygarbiłem się i przymknąłem oczy.
Wyprostowałem gwałtownie plecy, czując jak coś rozrywa mój mięsień udowy. Spomiędzy moich warg wydobył się nie do końca stłumiony lęk. Momentalnie ocuciłem się, a moje dłonie instynktownie powędrowały w stronę rany. Oczy otwarły się nieco szerzej, kiedy spostrzegłem drobne dłonie, zaciskające bandaż na mojej nodze. Uniosłem oczy wyżej, to była ona, ta sama drobna brunetka, którą poznałem po sinej prędze na szyi. Ku mojemu zdziwieniu nie byliśmy przy wygodnym kamieniu, który zapamiętałem jako ostatni, byliśmy w chacie, mojej chacie. W jednej chwili zapragnąłem się podnieść, żądałem słów, wyjaśnień, mimo to ręce dziewczyny wcisnęły mnie w plusz prowizorycznego materaca. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo kręci mi się w głowie.
- Co ty tu robisz, do cholery.. – spytałem, spoglądając w dół, moją uwagę przykuł słoiczek z czarną mazią w środku. Zrobiło mi się gorąco.
- Spłacam dług. – sapnęła, po czym zorientowała się na co patrzę i dodała – To trucizna, jeszcze kilka godzin i leżałbyś tam martwy, poza tym krążyły już wokół Ciebie dzikie koty. – skinąłem głową ze zrozumieniem, podkurczając drugą nogę pod brodę.
- W takim razie zawdzięczam Ci życie piękności. – odparłem, uśmiechając się szarmancko. – Ale wciąż mamy jeden problem. – dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.
- Nie wyjdziesz stąd dopóki nie wytłumaczysz mi, co Tobą pokierowało aby tak po prostu uciec i dodatkowo wsypać mnie. – W ułamku sekundy dziewczyna wylądowała na plecach, a ja znalazłem się nad nią, umiejscowiwszy kolana na zewnątrz jej bioder, oraz opierając dłonie po obu stronach jej głowy.
– Tutaj gramy na moich zasadach i nawet leśna nimfa mi się nie wywinie. Tak, wiem czym jesteś, zdziwiona? – Ból dawał mi w kość, ale w tej chwili liczyła się tylko ta dziewczynka, leżąca pode mną.
Harry?
Wyprostowałem gwałtownie plecy, czując jak coś rozrywa mój mięsień udowy. Spomiędzy moich warg wydobył się nie do końca stłumiony lęk. Momentalnie ocuciłem się, a moje dłonie instynktownie powędrowały w stronę rany. Oczy otwarły się nieco szerzej, kiedy spostrzegłem drobne dłonie, zaciskające bandaż na mojej nodze. Uniosłem oczy wyżej, to była ona, ta sama drobna brunetka, którą poznałem po sinej prędze na szyi. Ku mojemu zdziwieniu nie byliśmy przy wygodnym kamieniu, który zapamiętałem jako ostatni, byliśmy w chacie, mojej chacie. W jednej chwili zapragnąłem się podnieść, żądałem słów, wyjaśnień, mimo to ręce dziewczyny wcisnęły mnie w plusz prowizorycznego materaca. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo kręci mi się w głowie.
- Co ty tu robisz, do cholery.. – spytałem, spoglądając w dół, moją uwagę przykuł słoiczek z czarną mazią w środku. Zrobiło mi się gorąco.
- Spłacam dług. – sapnęła, po czym zorientowała się na co patrzę i dodała – To trucizna, jeszcze kilka godzin i leżałbyś tam martwy, poza tym krążyły już wokół Ciebie dzikie koty. – skinąłem głową ze zrozumieniem, podkurczając drugą nogę pod brodę.
- W takim razie zawdzięczam Ci życie piękności. – odparłem, uśmiechając się szarmancko. – Ale wciąż mamy jeden problem. – dziewczyna spojrzała na mnie pytająco.
- Nie wyjdziesz stąd dopóki nie wytłumaczysz mi, co Tobą pokierowało aby tak po prostu uciec i dodatkowo wsypać mnie. – W ułamku sekundy dziewczyna wylądowała na plecach, a ja znalazłem się nad nią, umiejscowiwszy kolana na zewnątrz jej bioder, oraz opierając dłonie po obu stronach jej głowy.
– Tutaj gramy na moich zasadach i nawet leśna nimfa mi się nie wywinie. Tak, wiem czym jesteś, zdziwiona? – Ból dawał mi w kość, ale w tej chwili liczyła się tylko ta dziewczynka, leżąca pode mną.
Harry?
Od Chakori do Tenebris'a
Podeszłam do brzegu spokojnego, zimnego morza i zanurzyłam w nim
powoli swoje ciało. Przeszedł mnie ogromny dreszcz spowodowany lodowatą
wodą, ale nie przerywałam zanurzania się i po chwili jedynie moja głowa
znajdowała się na powierzchni. Poczułam, jak na mojej szyi pojawiają się
ostre wgłębienia, jakby ślady po pazurach — pewnie skrzela. To upewniło
się mnie tylko w moich przypuszczeniach i weszłam głębiej w morze, cały
czas idąc po dnie. Na początku wstrzymywałam powietrze, ale po chwili
nie mając już ani grama tlenu w płucach byłam zmuszona wziąć wdech. Mimo
to nic się nie stało, woda nie naleciała do płuc i nadal mogłam
swobodnie oddychać.
Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam otaczające mnie dookoła podwodne
królestwo. To było coś przepięknego. Rafa koralowa, a wokół niej tysiące
mieniących się różnymi kolorami ryb i innych stworzeń. Przepływały obok
mnie, nie czując żadnego strachu i traktowały mnie, jakbym była jedną z
nich. Spacerowałam po morskim dnie, przyglądając się i zachwycając tym
niby znanym, ale zupełnie odmiennym światem. Co innego zobaczyć to w
książce albo w telewizji, a co innego ujrzeć na własne oczy. Zupełnie
bez porównania.
Nagle zauważyłam, że ryby jakby spłoszone czymś zaczęły odpływać.
Inne morskie stworzenia również zaczęły chować się w morskim dnie,
przykrywając się mułem oraz ukrywając się we wnętrzu koralowców. Woda
zrobiła się ciemniejsza, jakby nagle zapadał noc. Spojrzałam w górę i
ujrzałam ogromny, czarny cień płynącego nade mną promu. Naukowcy znowu
przywieźli kolejnego mutanta... Podpłynęłam do góry i wynurzyłam się tuż
obok płynącego statku. Przyjrzałam się dokładnie całemu kadłubowi, ale
niestety nie było żadnej możliwości wejścia na pokład. Przede mną
rozciągała się pionowa, wysoka na 7 metrów gładka ściana. Wtem statek
ruszył i odepchnęła mnie od niego ogromna fala piany. Patrzyłam, jak
prom powoli oddala się od wyspy, aż zniknął zupełnie za linią horyzontu.
Jedyne co pozostawił po sobie to dryfującą na powierzchni drewnianą
skrzynię. Zawróciłam w stronę lądu i dopłynęłam do brzegu. W
międzyczasie skrzynia wylądowała już na brzegu wyrzucona przez
przybrzeżne fale. Kolejny nieszczęśnik, którego dorwali naukowcy i
kolejna osoba na tej wyspie. Miałam nadzieję, że nie pożyje długo, i tak
robił się tutaj za duży tłok, a jedzenia powoli zaczęło brakować.
Słyszałam jak rozjuszony mutant, próbuje rozpaczliwie wydostać się ze
skrzyni, waląc w nią pięściami, jednak na nic mu się to zdało.
Postanowiłam odejść z plaży i wrócić do lasu. Nie czułam się
bezpieczna na otwartej przestrzeni, poza tym krzyki rozwścieczonego
mutanta zamkniętego w skrzyni, sprawiły, że czułam dziwny niepokój. Wtem
usłyszałam trzask łamanych desek, a po chwili ryk przypominający
rozjuszane zwierzę. Odwróciłam się gotowa do ataku. Przede mną stał
dziwny stwór, który nie przypomniał niczego, co do tej pory widziałam.
Wysoki na ponad dwa metry potwór ruszył wściekły w moją stronę.
Wiedziałam, że nie mam po co z nim walczyć, musiałam uciekać. Przerażona
wbiegłam do lasu, przeklinając się za moją nieuwagę, a zaraz za mną
biegła ogromna bestia. Kiedy czułam już na swoim karku jej gorący oddech
i wiedziałam, ze zaraz mnie dorwie, usłyszałam za sobą ogromny huk
upadającego na ziemię potwora. Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie.
Ogromny stwór leżał martwy, a wprost z jego serca wystawała zakrwawiona
strzała. Patrzyłam na to, jak oniemiała i powoli próbowałam pojąć, co tu
się właśnie stało. Wtedy z gęstwiny wyłonił się mężczyzna o bladej
cerze oraz kruczoczarnych włosach, trzymający w swoim ręku drewniany
łuk.
Tenebris?
Od Galii CD Tenebrisa
– A więc, Galio, pozwól, że potowarzyszę ci tego paskudnego dnia na uroczystości pogrzebowej – powiedział, a ja przystanęłam zdziwiona. Mój umysł automatycznie zaczął węszyć podstęp, ale może to był po prostu miły gest z jego strony? To, że nigdy takich nie zaznawałam, nie znaczyło to, że one nie istniały. Zmrużyłam oczy, mierząc go wzrokiem, ale koniec końców postanowiłam odpuścić i odwróciłam się, kierując w stronę komody. Otworzyłam pierwszą szufladę z brzegu, grzebiąc w niej. Z samego dołu wyciągnęłam mały świstek papieru, wkładając go w folię, podałam chłopakowi.
– Naprawdę? Aż tak się o mnie martwisz, że dajesz mi fałszywe papiery? – zaśmiał się, a ja uderzyłam go lekko z pięści w ramię.
– To ważne, weź to. Z tym nic ci nie mogą zrobić i możesz być w wiosce ile chcesz. W razie, gdyby ktoś nie wierzył, to przyjdzie do mnie, a ja potwierdzę. Gorzej, jak dyktator się zmieni, ale wątpię, że będzie z tego jakaś grubsza afera. I żebyśmy się zrozumieli, nie rozdaję na prawo i lewo fałszywych dowodów – warknęłam, mając nadzieję, że zrozumiał mój przekaz i nikt się nie dowie, że zdobył lewą przynależność do wioski od jednej z dyktatorek, wtedy to dopiero zostałabym wygnana, a bez Julesa bym nie przeżyła. Co ja mówię, z nim by było ciężko, a co dopiero samej.
– Rozumiem, masz słowo Aarona – powiedział, nawiązując do legitymacji trzymanej w dłoni. – jestem rolnikiem, mam czterdzieści lat, wdowiec. Musiałem dużo przespać – zażartował, chowając papierek do kieszeni. Bez wątpienia może mu się to przydać.
– Przysługa za przysługę, teraz jesteśmy kwita.
– Nie wiem czy wiesz, ale istnieje coś takiego jak bezinteresowność.
– Ja także nie wiem, nie doświadczyłam – powiedziałam, czesząc coraz dłuższe włosy do pasa. Zostawiłam je rozpuszczone, bo dzisiaj ostatnie co chciałam, to zmagać się z fryzurami. Poszłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy czarną, prostą sukienkę z długim rękawem lekko za połowę uda. Nie miałam bardziej pasujących do tej sytuacji ubrań, ale czułam powinność ubrania się na czarno, nieważne że to ludzkie obrzędy, a my ludzi już dawno nie przypominamy.
– Pewnie się rozeszły plotki, że zabiłam go wzrokiem – zadrwiłam, będąc jednak całkowicie poważna. – na pogrzebie będzie praktycznie cała wioska, bo w końcu nie przepuszczą okazji, żeby mnie zobaczyć. Wiesz, traktują mnie jak zwierzę w zoo – wzruszyłam ramionami. – dlatego nie odchodź daleko, bo może się zrobić nieprzyjemnie. I w razie czego, przepraszam za nich i wiedz, że się nie przyznaję do ludzi tutaj mieszkających – urwałam kierując się w stronę kuchni.
Tenebris?
– Naprawdę? Aż tak się o mnie martwisz, że dajesz mi fałszywe papiery? – zaśmiał się, a ja uderzyłam go lekko z pięści w ramię.
– To ważne, weź to. Z tym nic ci nie mogą zrobić i możesz być w wiosce ile chcesz. W razie, gdyby ktoś nie wierzył, to przyjdzie do mnie, a ja potwierdzę. Gorzej, jak dyktator się zmieni, ale wątpię, że będzie z tego jakaś grubsza afera. I żebyśmy się zrozumieli, nie rozdaję na prawo i lewo fałszywych dowodów – warknęłam, mając nadzieję, że zrozumiał mój przekaz i nikt się nie dowie, że zdobył lewą przynależność do wioski od jednej z dyktatorek, wtedy to dopiero zostałabym wygnana, a bez Julesa bym nie przeżyła. Co ja mówię, z nim by było ciężko, a co dopiero samej.
– Rozumiem, masz słowo Aarona – powiedział, nawiązując do legitymacji trzymanej w dłoni. – jestem rolnikiem, mam czterdzieści lat, wdowiec. Musiałem dużo przespać – zażartował, chowając papierek do kieszeni. Bez wątpienia może mu się to przydać.
– Przysługa za przysługę, teraz jesteśmy kwita.
– Nie wiem czy wiesz, ale istnieje coś takiego jak bezinteresowność.
– Ja także nie wiem, nie doświadczyłam – powiedziałam, czesząc coraz dłuższe włosy do pasa. Zostawiłam je rozpuszczone, bo dzisiaj ostatnie co chciałam, to zmagać się z fryzurami. Poszłam do sypialni i wyciągnęłam z szafy czarną, prostą sukienkę z długim rękawem lekko za połowę uda. Nie miałam bardziej pasujących do tej sytuacji ubrań, ale czułam powinność ubrania się na czarno, nieważne że to ludzkie obrzędy, a my ludzi już dawno nie przypominamy.
– Pewnie się rozeszły plotki, że zabiłam go wzrokiem – zadrwiłam, będąc jednak całkowicie poważna. – na pogrzebie będzie praktycznie cała wioska, bo w końcu nie przepuszczą okazji, żeby mnie zobaczyć. Wiesz, traktują mnie jak zwierzę w zoo – wzruszyłam ramionami. – dlatego nie odchodź daleko, bo może się zrobić nieprzyjemnie. I w razie czego, przepraszam za nich i wiedz, że się nie przyznaję do ludzi tutaj mieszkających – urwałam kierując się w stronę kuchni.
Tenebris?
Od Avalon CD Reske
-To ty! - odparł chłopak i zastygł niepewny, jakby nie wiedział co zrobić - Proszę, nie atakuj. Nie jestem tu by sprawiać problemy!
Ja również znieruchomiałam, a Malvois tylko niechętnie przebierał przednimi kopytami. Jego słowa brzmiały przekonująco, nawet nie wyglądał jakby chciał mnie skrzywdzić. Zresztą od początku nie dawał takiego wrażenia i na swój sposób czułam, że w jego obecności nic złego nie może się stać. Po chwili więc odetchnęłam z ulgą i zeskoczyłam z konia pozostawiając go za sobą. Na szczęście zdążył się już uspokoić i mogłam mieć pewność, że nie zrobi mi żadnej niespodzianki i nie ucieknie. Zbliżyłam się o kilka kroków do mężczyzny i objęłam się rękami. Dlatego, że było chłodno jak na jesienny poranek przystało, a może dlatego też, że nie wiedziałam za bardzo co począć w takiej sytuacji. Gdy podniosłam jednak wzrok na smukłą twarz faceta, spostrzegłam, iż wpatruje się w ubitą zwierzynę zawieszoną na zadzie konia.
- Jesteś głodny, hę? - zapytałam chytrze i uniosłam brew. Wzrok samotnika od razu wylądował na mnie i był pełen niby poczucia winy. Wyglądał, jakby chciał się z czegoś wytłumaczyć, ale w porę mu przerwałam - W porządku. Muszę to odwieźć do rzeźni, ale kawałek mogę sobie zostawić. Co powiesz? - zaproponowałam w jednej chwili zapominając kim jest facet, a kim jestem ja i jak surowo zabronione jest nam spotykanie się nawzajem. To jak bardzo egoistycznie działam i to jak szybko mu zaufałam.
- Jak już mówiłem, wolałbym nie sprawiać ci problemów - odparł niepewnie, ale w końcu nie zaprzeczył, a gdy ujrzał mój zdeterminowany wyraz twarzy, wzruszył ramionami, a oczy aż mu zaiskrzyły. Musiał być naprawdę głodny. W sumie to się nie dziwę, bez odpowiedniego sprzętu może być ciężko coś upolować i to takiego zdatnego do jedzenia - Jeżeli mógłbym...
- Jasne, zapraszam - uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, aby szedł za mną. Podeszłam do konia i złapałam uprząż, aby przez dalszą drogę go prowadzić. Samotnik dorównał mi kroku i chowając ręce w kieszeniach płaszczu, spuścił wzrok - Jestem Avalon, myśliwa i dyktatorka w osadzie - przedstawiłam się, bo chyba wypadało.
- Reske - on również się przedstawił, ale nic więcej nie dodał. Nadal wiedziałam o nim bardzo mało i nie byłam do końca pewna czy mogę mu ufać, ale nie wyglądał na takiego, który mógłby i w ogóle chciałby mi zrobić krzywdę. Chyba nie powinnam się tak tym przejmować. W razie czego mam broń i ukryte zamiłowanie do boksu, umiem się obronić.
Droga do mojej posiadłości mimo, iż przemierzana na piechotę, zleciała nam szybko. Po drodze odstawiłam tylko mięso do rzeźni, kiedy Reske ukrył się w pobliskim lesie i czekał tam na mnie. Zostawiłam nam dwa dorodne króliki. Uznałam, że tyle wystarczy do wykarmienia osadniczki i wygłodniałego samotnika. Gdy dotarliśmy na teren posiadłości, odstawiłam Malvoisa do jego boksu pod budynkiem i wróciłam do chłopaka, który czekał pod drzwiami. Ciągle się rozglądał oceniając w myślach prawdopodobnie każdy detal mojego domu z zewnątrz. Nie chcę się przechwalać, ale mam wiosce chyba największą posiadłość. Co zresztą nie znaczy, że tak przyjemnie mi się w niej mieszka. Jedna, mała (jak na razie) harpia na całą posiadłość to trochę przykre. Nie mam nic przeciwko mieszkaniu w tym domu, ale nie pogardziłabym jakimś współlokatorem, albo przynajmniej zwierzakiem. Kolejnym plusem tego domu jest również to, że położony jest na obrzeżach osady i nikt nie mógł dostrzec, jak wpuściłam Reske do środka. Zdjęłam pelerynę i pozwoliłam gościowi rozejrzeć się po pomieszczeniach. Wszystkie cenne rzeczy były głęboko i solidnie ukryte, więc nie miałam obaw, że coś mogłoby zginąć. Jednak wciąż czułam się nieswojo wpuszczając do domu samotnika, którego znałam zaledwie jeden dzień, ale to jak patrzył na moje zdobycze, nie dało mi wyboru. Był wygłodniały, a ja musiałam coś z tym zrobić. Podczas, gdy mój towarzysz przechadzał się po domu, ja udałam się do kuchni w celu przygotowania posiłku. Zabrałam się za patroszenie mięsa, po czym pokroiłam w plastry warzywa, które posiadałam obecnie w kuchni. Wszystko włożyłam do piekarnika, który ledwo, co udało mi się włączyć. Bez pomocy zapałek nigdy nie wznieciłabym tutaj ognia, w końcu nie mamy czegoś takiego jak elektryczność. W trakcie pieczenia się mięsa, postanowiłam poodsłaniać długie, czerwone zasłony i pozapalać kilka świec, aby w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej i przytulniej. Reske zniknął mi z pola widzenia, a to pewnie dlatego, iż zwiedzał piętro. Przypomniawszy sobie o potrawie, poleciałam do kuchni z nadzieją, że niczego nie zepsułam. Mięso było trochę zbyt mocno przypieczone, ale wydaje mi się, że ujdzie. Wyjęłam blachę i wyłożyłam spore porcje na talerze. Dla samotnika postanowiłam nałożyć nieco więcej jedzenia, wiadomo dlaczego. Zaniosłam talerze na stół, przy którym o dziwo już siedział mężczyzna. O dziwo nie obserwował mięsa, na które pewnie bardzo czekał, tylko mnie i moją skupioną minę, gdy usiłowałam nie wywrócić posiłku na podłogę. Postawiłam porcję królika z warzywami przed Reske, a on uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. Zarumieniona odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na krześle obok. Teraz tylko modlić się, żeby przygotowana potrawa była do zjedzenia. Co by było, gdyby głodny samotnik musiał jeść na siłę coś obrzydliwego? Podenerwowana zabrałam się za krojenie nieco podpalonego mięsa.
Reske? c:
Ja również znieruchomiałam, a Malvois tylko niechętnie przebierał przednimi kopytami. Jego słowa brzmiały przekonująco, nawet nie wyglądał jakby chciał mnie skrzywdzić. Zresztą od początku nie dawał takiego wrażenia i na swój sposób czułam, że w jego obecności nic złego nie może się stać. Po chwili więc odetchnęłam z ulgą i zeskoczyłam z konia pozostawiając go za sobą. Na szczęście zdążył się już uspokoić i mogłam mieć pewność, że nie zrobi mi żadnej niespodzianki i nie ucieknie. Zbliżyłam się o kilka kroków do mężczyzny i objęłam się rękami. Dlatego, że było chłodno jak na jesienny poranek przystało, a może dlatego też, że nie wiedziałam za bardzo co począć w takiej sytuacji. Gdy podniosłam jednak wzrok na smukłą twarz faceta, spostrzegłam, iż wpatruje się w ubitą zwierzynę zawieszoną na zadzie konia.
- Jesteś głodny, hę? - zapytałam chytrze i uniosłam brew. Wzrok samotnika od razu wylądował na mnie i był pełen niby poczucia winy. Wyglądał, jakby chciał się z czegoś wytłumaczyć, ale w porę mu przerwałam - W porządku. Muszę to odwieźć do rzeźni, ale kawałek mogę sobie zostawić. Co powiesz? - zaproponowałam w jednej chwili zapominając kim jest facet, a kim jestem ja i jak surowo zabronione jest nam spotykanie się nawzajem. To jak bardzo egoistycznie działam i to jak szybko mu zaufałam.
- Jak już mówiłem, wolałbym nie sprawiać ci problemów - odparł niepewnie, ale w końcu nie zaprzeczył, a gdy ujrzał mój zdeterminowany wyraz twarzy, wzruszył ramionami, a oczy aż mu zaiskrzyły. Musiał być naprawdę głodny. W sumie to się nie dziwę, bez odpowiedniego sprzętu może być ciężko coś upolować i to takiego zdatnego do jedzenia - Jeżeli mógłbym...
- Jasne, zapraszam - uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, aby szedł za mną. Podeszłam do konia i złapałam uprząż, aby przez dalszą drogę go prowadzić. Samotnik dorównał mi kroku i chowając ręce w kieszeniach płaszczu, spuścił wzrok - Jestem Avalon, myśliwa i dyktatorka w osadzie - przedstawiłam się, bo chyba wypadało.
- Reske - on również się przedstawił, ale nic więcej nie dodał. Nadal wiedziałam o nim bardzo mało i nie byłam do końca pewna czy mogę mu ufać, ale nie wyglądał na takiego, który mógłby i w ogóle chciałby mi zrobić krzywdę. Chyba nie powinnam się tak tym przejmować. W razie czego mam broń i ukryte zamiłowanie do boksu, umiem się obronić.
Droga do mojej posiadłości mimo, iż przemierzana na piechotę, zleciała nam szybko. Po drodze odstawiłam tylko mięso do rzeźni, kiedy Reske ukrył się w pobliskim lesie i czekał tam na mnie. Zostawiłam nam dwa dorodne króliki. Uznałam, że tyle wystarczy do wykarmienia osadniczki i wygłodniałego samotnika. Gdy dotarliśmy na teren posiadłości, odstawiłam Malvoisa do jego boksu pod budynkiem i wróciłam do chłopaka, który czekał pod drzwiami. Ciągle się rozglądał oceniając w myślach prawdopodobnie każdy detal mojego domu z zewnątrz. Nie chcę się przechwalać, ale mam wiosce chyba największą posiadłość. Co zresztą nie znaczy, że tak przyjemnie mi się w niej mieszka. Jedna, mała (jak na razie) harpia na całą posiadłość to trochę przykre. Nie mam nic przeciwko mieszkaniu w tym domu, ale nie pogardziłabym jakimś współlokatorem, albo przynajmniej zwierzakiem. Kolejnym plusem tego domu jest również to, że położony jest na obrzeżach osady i nikt nie mógł dostrzec, jak wpuściłam Reske do środka. Zdjęłam pelerynę i pozwoliłam gościowi rozejrzeć się po pomieszczeniach. Wszystkie cenne rzeczy były głęboko i solidnie ukryte, więc nie miałam obaw, że coś mogłoby zginąć. Jednak wciąż czułam się nieswojo wpuszczając do domu samotnika, którego znałam zaledwie jeden dzień, ale to jak patrzył na moje zdobycze, nie dało mi wyboru. Był wygłodniały, a ja musiałam coś z tym zrobić. Podczas, gdy mój towarzysz przechadzał się po domu, ja udałam się do kuchni w celu przygotowania posiłku. Zabrałam się za patroszenie mięsa, po czym pokroiłam w plastry warzywa, które posiadałam obecnie w kuchni. Wszystko włożyłam do piekarnika, który ledwo, co udało mi się włączyć. Bez pomocy zapałek nigdy nie wznieciłabym tutaj ognia, w końcu nie mamy czegoś takiego jak elektryczność. W trakcie pieczenia się mięsa, postanowiłam poodsłaniać długie, czerwone zasłony i pozapalać kilka świec, aby w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej i przytulniej. Reske zniknął mi z pola widzenia, a to pewnie dlatego, iż zwiedzał piętro. Przypomniawszy sobie o potrawie, poleciałam do kuchni z nadzieją, że niczego nie zepsułam. Mięso było trochę zbyt mocno przypieczone, ale wydaje mi się, że ujdzie. Wyjęłam blachę i wyłożyłam spore porcje na talerze. Dla samotnika postanowiłam nałożyć nieco więcej jedzenia, wiadomo dlaczego. Zaniosłam talerze na stół, przy którym o dziwo już siedział mężczyzna. O dziwo nie obserwował mięsa, na które pewnie bardzo czekał, tylko mnie i moją skupioną minę, gdy usiłowałam nie wywrócić posiłku na podłogę. Postawiłam porcję królika z warzywami przed Reske, a on uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. Zarumieniona odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na krześle obok. Teraz tylko modlić się, żeby przygotowana potrawa była do zjedzenia. Co by było, gdyby głodny samotnik musiał jeść na siłę coś obrzydliwego? Podenerwowana zabrałam się za krojenie nieco podpalonego mięsa.
Reske? c:
Od Tenebris'a CD Galii
Obserwowałem, jak strażniczka zajada się przygotowanym przeze mnie
posiłkiem. Była nim tak pochłonięta, że nawet nie słyszała, co się do
niej mówi.
- Co? - zapytała, wyrwawszy się z transu.
- Pytałem, jak się spało. - powtórzyłem z uśmiechem.
-
A, tak. - odpowiedziała automatycznie, jakby sobie właśnie przypomniała
moment, w którym zadawałem to pytanie po raz pierwszy - Dobrze, ciepło,
a tobie? - dodała po chwili, następnie wracając do jedzenia.
-
Też. - odparłem - Chyba nawet wiem, czemu ciepło. - zadrwiłem, patrząc
na dziewczynę porozumiewawczo. Jej mina jednak mówiła, że żniwiarka nie
ma zielonego pojęcia, o co mi chodzi.
- Przywłaszczyłaś sobie coś mojego. - dodałem, co sprawiło, że gospodyni doznała olśnienia.
-
Jakoś ci to nie przeszkadzało, tak jak zresztą paradowanie przede mną
bez koszulki. Pewnie to zaplanowałeś i w sumie, całkiem spoko, bo ja nie
kontaktuję jak chce mi się spać. - odparła, wzruszając przy tym
ramionami. Ja jakoś nie sądziłem, że miałem wieczorem jakikolwiek wybór.
Zostałem rozebrany bez żadnego uprzedzenia czy pozwolenia, a moje
ubranie uwięziono w żelaznym uścisku. Więc jeśli ktoś tu coś zaplanował,
to tylko ona. Zaprosiła mnie do siebie, zasnęła na fotelu, wiedząc, że
łaskawie zaniosę ją do łóżka, a tam mnie rozebrała. Cwana bestia.
Dziewczyna wstała z fotela i udała się do kuchni. Po chwili wróciła na zajmowane wcześniej miejsce.
-
Co dzisiaj będziesz robił? Bo ja niedługo wychodzę, mam pogrzeb i idę
do Rady. - powiedziała żniwiarka, unosząc jednocześnie jedną brew.
- Pogrzeb? Ktoś umarł? - zapytałem, biorąc ostatni łyk kawy.
-
...Mój brat. - odpowiedziała cicho dziewczyna po dłuższym milczeniu.
Rozmasowałem dłonią swój kark. Rana po śmierci członka rodziny musiała
być jeszcze świeża, a ja niepotrzebnie ją rozdrapałem. Postanowiłem więc
zwyczajnie odpowiedzieć na jej pytanie, by stopniowo zacząć zbaczać z
tematu.
- Mam w planach powrót do swojego domu i wymianę
dachu. Deszcze stają się coraz częstsze, a nie mogę mieć stu procentowej
pewności, że ten stary je wytrzyma. Ale jeśli chcesz, mogę zostać
jeszcze chwilę i potowarzyszyć ci. - zaproponowałem.
- Inni Osadnicy mogą cię zobaczyć. - mruknęła dziewczyna. Wzruszyłem w odpowiedzi ramionami.
-
Póki niczego nie ukradłem, ani nikogo nie zabiłem, nie mogą mi nic
zrobić poza przepędzeniem mnie poza teren wioski. - wyjaśniłem - A tak w
ogóle to chyba się nie znamy. A raczej ja ciebie. Tenebris. -
przedstawiłem się po raz kolejny, wyciągając dłoń do dziewczyny. Ta
niepewnie ją uścisnęła.
- Galia. - powiedziała z uśmiechem.
- A więc, Galio, pozwól, że potowarzyszę ci tego paskudnego dnia na uroczystości pogrzebowej. - odparłem.
Galia?
Od Galii CD Tenebrisa
Mój zamroczony snem umysł połączył fakty - on tu jest, siedzi, oddycha, funkcjonuje, zobaczył mnie w takim wydaniu i jeszcze nie uciekł, w dodatku w kuchni czeka na mnie śniadanie. To ostatnie sprawiło, że miałam ochotę go wyściskać, choćby na śmierć, ale moja twarz przyprawiona gorącymi rumieńcami dalej pozostała niewzruszona. Miał rację, na miejscu czekały na mnie moje ulubione, pyszne i dobrze zrobione ryby, których to ja nie jadałam, bo wstyd się przyznać, ale nie umiałam ich złowić. Wzięłam porcję przeznaczoną dla mnie, po czym wróciłam do salonu, tym razem przypominając już bardziej człowieka. Chłopak krzątał się po pokoju, raz wychodząc, raz wchodząc, ale zupełnie nie zwracałam na niego uwagi, zajadając się w najlepsze jedzeniem, którego mi tak ostatnimi czasy brakowało. W pewnym momencie powiedział coś, więc chcąc, niechcąc oderwałam się, patrząc na niego niezrozumiale, a ten stał opierając się barkiem o kominek i w spokoju pijąc kawę.
– Co? – spytałam głupio, wyrywając się z letargu, na co ten się uśmiechnął.
– Pytałem, jak się spało – dokończył.
– A, tak – powiedziałam automatycznie, po chwili zdając sobie sprawę, że oczekuje odpowiedzi na zadane pytanie, więc dodałam: – dobrze, ciepło, a tobie? – wróciłam do jedzenia, które nieubłaganie ubywało z talerza.
– Też. Chyba nawet wiem, czemu ciepło – popatrzyłam na niego niezrozumiale.
– Przywłaszczyłaś sobie coś mojego – nawiązał, aż w końcu załapałam.
– Jakoś ci to nie przeszkadzało, tak jak zresztą paradowanie przede mną bez koszulki. Pewnie to zaplanowałeś i w sumie, całkiem spoko, bo ja nie kontaktuję jak chce mi się spać – wzruszyłam luźno ramionami, nie czując się już w jego towarzystwie tak dziwnie i obco. Wstałam z fotela i ruszyłam do kuchni, aby zanieść naczynie. Po chwili wróciłam na zajmowane przeze mnie wcześniej miejsce.
– Co dzisiaj będziesz robił? Bo ja niedługo wychodzę, mam pogrzeb i idę do Rady – uniosłam jedną brew oczekując odpowiedzi.
Tenebris?
– Co? – spytałam głupio, wyrywając się z letargu, na co ten się uśmiechnął.
– Pytałem, jak się spało – dokończył.
– A, tak – powiedziałam automatycznie, po chwili zdając sobie sprawę, że oczekuje odpowiedzi na zadane pytanie, więc dodałam: – dobrze, ciepło, a tobie? – wróciłam do jedzenia, które nieubłaganie ubywało z talerza.
– Też. Chyba nawet wiem, czemu ciepło – popatrzyłam na niego niezrozumiale.
– Przywłaszczyłaś sobie coś mojego – nawiązał, aż w końcu załapałam.
– Jakoś ci to nie przeszkadzało, tak jak zresztą paradowanie przede mną bez koszulki. Pewnie to zaplanowałeś i w sumie, całkiem spoko, bo ja nie kontaktuję jak chce mi się spać – wzruszyłam luźno ramionami, nie czując się już w jego towarzystwie tak dziwnie i obco. Wstałam z fotela i ruszyłam do kuchni, aby zanieść naczynie. Po chwili wróciłam na zajmowane przeze mnie wcześniej miejsce.
– Co dzisiaj będziesz robił? Bo ja niedługo wychodzę, mam pogrzeb i idę do Rady – uniosłam jedną brew oczekując odpowiedzi.
Tenebris?
Od Galii CD Aven
Słońce dzisiaj wyjątkowo mocno świeciło, na szczęście do mnie ono praktycznie nie dochodziło, głównie przez lokację, w której się znajdowałam. Dorian skubał trawę między drzewami, co jakiś czas podnosząc łeb i sprawdzając, gdzie jestem, jak to zawsze robił. Ja za to siedziałam przy stoliku przed domem i uzupełniałam papiery. Nie lubiłam papierkowej roboty, ale czasami bywała odprężająca, szczególnie, gdy miałam na głowie całą zgraję osadników czekających w kolejce, aby załatwić ze mną swoje sprawy i mimo, że nie byłam jedyną dyktatorką, to tak się czułam, bo Avalon chyba nie spisywała się na tym stanowisku najlepiej. Zirytowana wyprostowałam się, słysząc wyraźnie bolące pyknięcie w kręgosłupie, a raczej trzask, świadczący o tym, że chyba właśnie złamałam jakiś kręg. Poczęłam wstawać, aby rozprostować kości, gdy wyczułam zbliżających się ludzi, właściwie półludzi, dwójkę. Przemierzali bagna, byli już nawet w zasięgu mojego wzroku. Rozpoznałam w nich Aven, dziewczynę z ognistoczerwonymi włosami, które mi się niezwykle podobały, choć za krótkie. Szła za rosłym mężczyzną, widocznie złym, a raczej starała się dotrzymać mu kroku, bez wątpienia tak było. Przetarłam twarz dłonią, wyczuwając kolejne kłopoty, których miałam już dość. Śmierć Julesa, książka, jakiś potwór w wiosce, teraz wkurwiony facet zmierzający do mnie, do bogu ducha winnej żniwiarki, która przez jakąś cholerną pomyłkę stała się dyktatorką, jedną z najważniejszych głów w wiosce, a wcale tego nie chciała. Jak dobrze, że moja kandydatura dobiega końca.
– Ten pan miał do Pani sprawę. Raport zdam kiedy już pójdzie – powiedziała, gdy znalazła się już w odpowiedniej odległości. Westchnęłam głęboko, splątując ręce za plecami. Przeniosłam spokojny wzrok na mężczyznę, wyczekując, aż coś powie. Wydawało się, że nagle zapomniał języka w gębie.
– Mój syn wyszedł poza granice i nadal nie wrócił. To twoja sprawka! – krzyknął, wskazując na mnie palcem i zupełnie nie robiąc sobie nic z mojej nasilonej aury, która zetknęła się z jego skórą.
– Kiedy ostatni raz Pan go widział i którym sektorem wyszedł syn? – spytałam oschle, ale brzmiało to jak niegrzeczne oznajmienie.
– Wczoraj wieczorem – warknął. – na zachodzie.
– A więc proszę pójść do strażnika na zachodzie, a dopiero potem do mnie. To nie jest biuro rzeczy lub ludzi znalezionych, a ja nie mam wpływu na pracę w innych sektorach. Widocznie za mało Pan powtarzał dziecku, że za granicą jest niebezpiecznie. Do widzenia – zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem, na co odwrócił się mamrocząc coś pod nosem. Chyba zrozumiał, że w takim wypadku ja niewiele mogę zrobić. Stałam tak przez kilka sekund, wpatrując się w jego plecy. Po chwili przeniosłam już spokojny wzrok na Aven, prostując się. Czekałam, aż zacznie mówić.
Aven?
– Ten pan miał do Pani sprawę. Raport zdam kiedy już pójdzie – powiedziała, gdy znalazła się już w odpowiedniej odległości. Westchnęłam głęboko, splątując ręce za plecami. Przeniosłam spokojny wzrok na mężczyznę, wyczekując, aż coś powie. Wydawało się, że nagle zapomniał języka w gębie.
– Mój syn wyszedł poza granice i nadal nie wrócił. To twoja sprawka! – krzyknął, wskazując na mnie palcem i zupełnie nie robiąc sobie nic z mojej nasilonej aury, która zetknęła się z jego skórą.
– Kiedy ostatni raz Pan go widział i którym sektorem wyszedł syn? – spytałam oschle, ale brzmiało to jak niegrzeczne oznajmienie.
– Wczoraj wieczorem – warknął. – na zachodzie.
– A więc proszę pójść do strażnika na zachodzie, a dopiero potem do mnie. To nie jest biuro rzeczy lub ludzi znalezionych, a ja nie mam wpływu na pracę w innych sektorach. Widocznie za mało Pan powtarzał dziecku, że za granicą jest niebezpiecznie. Do widzenia – zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem, na co odwrócił się mamrocząc coś pod nosem. Chyba zrozumiał, że w takim wypadku ja niewiele mogę zrobić. Stałam tak przez kilka sekund, wpatrując się w jego plecy. Po chwili przeniosłam już spokojny wzrok na Aven, prostując się. Czekałam, aż zacznie mówić.
Aven?
28 sierpnia 2018
Od Tenebris'a CD Galii
Dziewczyna otworzyła oczy zdezorientowana. Pewnie zastanawiała się,
jakim cudem została teleportowana do innego pokoju. Moja bluzka została
uwięziona w jej objęciach, przez co w tamtym momencie zostałem skazany
na chodzenie półnago. Weschnąłem z rezygnacją. Gospodyni natomiast
rozejrzała się po swojej sypialni, jakby widziała ją pierwszy raz.
Wkrótce dostrzegła mnie, stojącego obok łóżka.
- Nie wiem, czy
chciałeś mnie zgwałcić, czy nie, ale co jak co, lubię takie widoki. -
mruknęła. Uniosłem brew nieco zdziwiony tym komentarzem. Trochę prawdy
jednak w tym było, każdy inny samotnik pewnie by wykorzystał okazję i
dobrał się do śpiącej, ładnej osadniczki. Ja jednak jakoś nie miałem na
to ochoty.
- Cieszę się, że ci się podoba. - zadrwiłem -
Zamierzasz z nią spać? - zapytałem, ruchem głowy wskazując moją
skradzioną własność. Dziewczyna jednak na nowo zaczęła odpływać do
krainy jednorożców i innych kucyków Pony, zaciskając palce na mojej
bluzce. Uznałem, że najlepiej będzie, jeśli wrócę po nią rano i udałem
się do salonu. Zabrałem z niego swoją torbę, a następnie przeszedłem z
nią do kuchni. Szybko wypatroszyłem wszystkie ryby i oczyściłem je z
łusek, ości oraz skóry, by nie zepsuły się tak szybko. Następnie
natarłem je solą i umieściłem je w misce w chłodnym miejscu.
Po
dokładnym umyciu rąk oraz krótkiej kąpieli na nowo usiadłem w fotelu
przed kominkiem, opatulając się następnie szczelnie kocem. Chwilę
obserwowałem ogień, powoli trawiący drwa. Z czasem zaczynałem czuć się
senny, a moje powieki robiły się coraz cięższe. W pewnym momencie
wszystko stało się czarne.
Jak
zwykle wstałem chwilę przed wschodem słońca. Zbliżyłem się do okna i
wyjrzałem przez nie. Mgła unosiła się nad błotnistymi terenami, a nad
nią widniało czerwono-pomarańczowe niebo. Przetarłem oczy i poszedłem
sprawdzić, co u strażniczki. Dziewczyna jeszcze smacznie spała.
Korzystając z okazji ostrożnie podniosłem porzuconą przez nią część
mojego ubioru, a następnie włożyłem na siebie bluzkę.
Gdy już
byłem ubrany, zaparzyłem sobie kawy i przygotowałem na śniadanie
złowione przeze mnie ryby. To była ostatnia szansa, żeby je wykorzystać,
zanim się zepsują.
Gdy skończyłem, udałem się ze swoją porcją
oraz kubkiem kawy do salonu. W pewnym momencie usłyszałem jak gospodyni
wstaje i idzie do kuchni. Po chwili dziewczyna stanęła w progu salonu,
wpatrując się we mnie z niemałym zdziwieniem oraz kubkiem z parującym
napojem w dłoniach. Jej włosy były rozczochrane jeszcze bardziej niż w
nocy. Przypominała małego lwa, co idealnie współgrało z jej charakterem.
-
To ja może pójdę po drugą kawę. - wymamrotała po chwili gospodyni, a
następnie odwróciła się do mnie plecami i wróciła do kuchni z rumieńcami
na twarzy.
- Nie trzeba. Poczęstowałem się. Ale w kuchni masz swoją porcję śniadania. - odparłem.
Kiedy
dziewczyna wróciła do salonu z talerzem i kubkiem w dłoniach, zwolniłem
dla niej fotel, odstawiłem kubek na stolik, a później posprzątałem po
swoim posiłku. Następnie wróciłem do strażniczki, wziąłem do ręki kubek z
moją kawą i oparłem się barkiem o kominek.
- Jak się spało? - zapytałem, patrząc na dziewczynę.
Galia?
Od Aven CD Galii
– Miejsce, czas, zawartość znaleziska
– Znalazłam ją przy zwłokach dziewczyny, która zginęła w ataku jaszczura dziś rano, w środku jest pusta.– Ta informacja musiała zaskoczyć mężczyzn za blatami, ponieważ teraz wpatrywali się we mnie jakby zobaczyli ducha. Mutant naprzeciwko wziął do ręki oprawiony w skórę stary tom i przekartkiwał go. Westchnął ciężko, wstał, zabrał z regału stojącego za nim coś, co chyba służyło za segregator. Przewertował zapiski, których było niewiele, wyciągnął ze środka pierwszą z brzegu czystą kartkę i po odgarnięciu dotychczas zajmujących go dokumentów zaczął coś pisać.
– Czy właściciel jest znany?– Mruknął między zanużeniami pióra
– Szaman z kaplicy. Czy mogę później mu to oddać?– Zapytałam
– Oczywiście, oczywiście. W razie wszelkich pytań skontaktujemy się z właścicielem– odpowiedział oddając tom w moje ręce
– Dziękujemy za wkład w poznawanie wyspy.– zakończył rozmowę. To ostatnie zdanie powiedział tak machinalnie, jakby powtarzał to wszystkim od swojego przybycia tutaj, dzień w dzień. Opuściłam budynek i ruszyłam w stronę kościoła. Stawiając stopę na pierwszym kamiennym stopniu przypomniałam sobie, że jestem teraz zielona i mogę tym zwracać jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Szybko zgubiłam liście i podjęłam przyspieszony marsz. Tym razem przetruchtałam przez zimną, opustoszałą salę i po schodkach na górę. Zapukałam do mieszkania staruszka. Znów najpierw było słychać chwilę szurania, a dopiero później gospodarza.
– Och witaj– Rozpromienił się, gdy bez słowa, za to z uśmiechem podałam mu księgę.– Były jakieś problemy? Zatrzymywali cię?– Zaczął wypytywać
– Żadnych problemów, jeśli Rada będzie mieć jakieś pytania, to zgłoszą się do pana– Odpowiedziałam
– Dziękuję. Zaoszczędziłaś sporo zachodu moim starym kościom. Dobrze, że wśród młodzieży są jeszcze jacyś bardziej ludzcy.
– Nie ma za co. Dowidzenia.– Pożegnałam się i czmychnęłam stamtąd.
Było już późne popołudnie, a ja miałam jeszcze dać znać żniwiarce, jak potoczyła się sprawa książki. Zdecydowałam się pojechać powozem, podobnie jak Galia. Przy wyjsciu z kaplicy drogę zastawił mi jakiś facet. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Jego nozdrza unosiły się z każdym oddechem, jak u rozwścieczonego byka.
– Ty! Widziałem cię z nią! Gdzie twoja koleżaneczka?!– Wycharczał. W pierwszej chwili nei wiedziałam o kogo mu chodzi, ponieważ z nikim nie utrzymywałam bliskich kontaktów, a na pewno nie tak bliskich, aby kogoś nazywać "koleżaneczką".
– Dziś pierwszy raz widziałam na oczy Panią Dyktator. Jeśli ma pan jakąś sprawę, to proszę się do niej zgłosić– odpowiedziałam. Rosły mężczyzna chyba zaczął się opanowywać, bo podroapał się po głowie i spuścił nieco z tonu
– No to gdzie ją znajdę?
– Może pan pojechać ze mną, właśnie się tam wybieram.– Zawalidroga przytaknął, a ja ominęłam go przeskakując z nogi na nogę. Zdecydowałam się pojechać podobnie jak Galia, dzięk czemu szybciej pozbędę się niechcianego towarzysza. Zatrzymałam gestem ręki nadjeżdżający powóz i zapytałam woźnicy o kierunek podróży. Wspaniałym zbiegiem okoliczności jechał przez bagna a na dodatek zaporoponował nam darmowy kurs. Wskoczyliśmy na zapakowany wóz i pojechaliśmy. Nie musiałam nawet zastanawiać się gdzie powinniśmy wysiąść, chłodna aura żniwiarki sama dała o sobie znać. Zbliżanie się do jej domu nigdy nie będzie przyjemnym doznaniem. Zawalidroga, jako że chyba był to jego pierwszy raz z takimi doznaniami znosił to jeszcze gorzej niż ja. W końcu zobaczyliśmy chatkę i dyktatorkę siedzącą przed domem.
Podeszłam do niej szybkim krokiem korzystając z niechęci zbliżenia się mężczyzny zostającego w tyle.
– Ten pan miał do Pani sprawę. Raport zdam kiedy już pójdzie.
Galia?
– Znalazłam ją przy zwłokach dziewczyny, która zginęła w ataku jaszczura dziś rano, w środku jest pusta.– Ta informacja musiała zaskoczyć mężczyzn za blatami, ponieważ teraz wpatrywali się we mnie jakby zobaczyli ducha. Mutant naprzeciwko wziął do ręki oprawiony w skórę stary tom i przekartkiwał go. Westchnął ciężko, wstał, zabrał z regału stojącego za nim coś, co chyba służyło za segregator. Przewertował zapiski, których było niewiele, wyciągnął ze środka pierwszą z brzegu czystą kartkę i po odgarnięciu dotychczas zajmujących go dokumentów zaczął coś pisać.
– Czy właściciel jest znany?– Mruknął między zanużeniami pióra
– Szaman z kaplicy. Czy mogę później mu to oddać?– Zapytałam
– Oczywiście, oczywiście. W razie wszelkich pytań skontaktujemy się z właścicielem– odpowiedział oddając tom w moje ręce
– Dziękujemy za wkład w poznawanie wyspy.– zakończył rozmowę. To ostatnie zdanie powiedział tak machinalnie, jakby powtarzał to wszystkim od swojego przybycia tutaj, dzień w dzień. Opuściłam budynek i ruszyłam w stronę kościoła. Stawiając stopę na pierwszym kamiennym stopniu przypomniałam sobie, że jestem teraz zielona i mogę tym zwracać jeszcze więcej niepotrzebnej uwagi. Szybko zgubiłam liście i podjęłam przyspieszony marsz. Tym razem przetruchtałam przez zimną, opustoszałą salę i po schodkach na górę. Zapukałam do mieszkania staruszka. Znów najpierw było słychać chwilę szurania, a dopiero później gospodarza.
– Och witaj– Rozpromienił się, gdy bez słowa, za to z uśmiechem podałam mu księgę.– Były jakieś problemy? Zatrzymywali cię?– Zaczął wypytywać
– Żadnych problemów, jeśli Rada będzie mieć jakieś pytania, to zgłoszą się do pana– Odpowiedziałam
– Dziękuję. Zaoszczędziłaś sporo zachodu moim starym kościom. Dobrze, że wśród młodzieży są jeszcze jacyś bardziej ludzcy.
– Nie ma za co. Dowidzenia.– Pożegnałam się i czmychnęłam stamtąd.
Było już późne popołudnie, a ja miałam jeszcze dać znać żniwiarce, jak potoczyła się sprawa książki. Zdecydowałam się pojechać powozem, podobnie jak Galia. Przy wyjsciu z kaplicy drogę zastawił mi jakiś facet. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Jego nozdrza unosiły się z każdym oddechem, jak u rozwścieczonego byka.
– Ty! Widziałem cię z nią! Gdzie twoja koleżaneczka?!– Wycharczał. W pierwszej chwili nei wiedziałam o kogo mu chodzi, ponieważ z nikim nie utrzymywałam bliskich kontaktów, a na pewno nie tak bliskich, aby kogoś nazywać "koleżaneczką".
– Dziś pierwszy raz widziałam na oczy Panią Dyktator. Jeśli ma pan jakąś sprawę, to proszę się do niej zgłosić– odpowiedziałam. Rosły mężczyzna chyba zaczął się opanowywać, bo podroapał się po głowie i spuścił nieco z tonu
– No to gdzie ją znajdę?
– Może pan pojechać ze mną, właśnie się tam wybieram.– Zawalidroga przytaknął, a ja ominęłam go przeskakując z nogi na nogę. Zdecydowałam się pojechać podobnie jak Galia, dzięk czemu szybciej pozbędę się niechcianego towarzysza. Zatrzymałam gestem ręki nadjeżdżający powóz i zapytałam woźnicy o kierunek podróży. Wspaniałym zbiegiem okoliczności jechał przez bagna a na dodatek zaporoponował nam darmowy kurs. Wskoczyliśmy na zapakowany wóz i pojechaliśmy. Nie musiałam nawet zastanawiać się gdzie powinniśmy wysiąść, chłodna aura żniwiarki sama dała o sobie znać. Zbliżanie się do jej domu nigdy nie będzie przyjemnym doznaniem. Zawalidroga, jako że chyba był to jego pierwszy raz z takimi doznaniami znosił to jeszcze gorzej niż ja. W końcu zobaczyliśmy chatkę i dyktatorkę siedzącą przed domem.
Podeszłam do niej szybkim krokiem korzystając z niechęci zbliżenia się mężczyzny zostającego w tyle.
– Ten pan miał do Pani sprawę. Raport zdam kiedy już pójdzie.
Galia?
Od Fafnir'a CD Lucan'a
Nieznajomy odchrząknął, jakby coś utkwiło mu w gardle. Wplotłem
palce w sierść sarny. Nagle mężczyzna zrobił kilka większych kroków i
już był przy mnie. Chwycił jedną ręką szyję łani, a drugą mnie
odepchnął. Automatycznie zamknąłem oczy, szykując się na uderzenie,
które po chwili poczułem na plecach. Wciąż jednak nie puszczałem głowy
zwierzęcia. Dopiero po chwili uchyliłem powieki i spostrzegłem, że w
moich objęciach znajduje się łeb sarny, oderwany od reszty jej ciała. Z
przerażeniem odrzuciłem ją w krzaki, a następnie uniosłem spojrzenie
szeroko otwartych oczu na twarz zabójcy stworzenia. Nieznajomy w
mgnieniu oka znalazł się przede mną i chwycił za moją brudną od krwi
koszulę, podniósł na równe nogi, a następnie wgryzł się w moją szyję. Od
razu domyśliłem się, że mam do czynienia z wampirem, co nie było
specjalnie trudne. Wiedziałem, że muszę się uwolnić jak najszybciej,
jeśli nie chcę skończyć jako wysuszona mumia czy coś innego do niej
podobnego. Poza tym było mi niewygodnie, a ten facet torturował sarenkę.
Mężczyzna
przyparł mnie do drzewa za mną, a jedna z jego dłoni została mocno
przyciśnięta do moich ust. Chciał mnie uciszyć. A ja wcale nie
zamierzałem być cicho. Wbiłem paznokcie w plecy wampira, próbując
krzyknąć lub wyrwać się mu, wykorzystując do tego wszystkie swoje siły.
Czy coś to dało? Oczywiście, że nie.
Im więcej czasu mijało i
im więcej krwi uciekało z mojego ciała, tym bardziej czułem się słabszy.
Nie miałem siły dalej mścić się na plecach mężczyzny. Nogi miałem jak z
waty. Wampir przytrzymał mnie w pionie. Spróbowałem wbić paznokcie
głębiej w jego ciało.
W pewnym momencie mężczyzna wyrwał swoje
kły z mojej szyi, po czym musnął ją językiem. Później tą funkcję
przejęły jego wargi. Jęknąłem z bólu przez zaciśnięte zęby, gdy wampir
docisnął usta mocniej do rany pozostałej po ugryzieniu. Powoli traciłem
władzę również w górnych kończynach. Tym razem moje dłonie spoczywały na
łopatkach mężczyzny, a paznokcie przestały wbijać się w skórę wampira.
Nawet, gdyby ktoś nas zobaczył, nie pomógłby mi. Na sto, a nawet
dwieście procent wycofałby się, myśląc, że obściskuję się z krwiopicą.
Pięknie. Po prostu pięknie.
Mężczyzna zacisnął mocno dłonie na
moich biodrach, co automatycznie wywołało u mnie dreszcze, a na skórze
gęsią skórkę. Teraz to ta sytuacja nie wyglądała dwuznacznie. Ona była
jednoznaczna.
Przed oczami miałem coraz więcej mroczków, aż w końcu cały obraz został pokryty przez czarne plamy, które zlały się ze sobą.
Obudziłem
się wieczorem. Byłem osłabiony, cały we krwi i ze swoim kapeluszem na
twarzy. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wampira, ale nie dostrzegłem go.
Zostawił mnie. W takim stanie. Nie wiedziałem, czy mam się cieszyć, że
przeżyłem czy bać o to, co mogło się wydarzyć, co się wydarzyło, gdy
byłem nieprzytomny. Zauważyłem nieszczęsną sarnę, przypominając sobie w
tamtym momencie chwilę, w której to została jej oderwana głowa.
Podniosłem się na miękkich nogach, momentalnie zachwiałem i opadłem na
drzewo. Instynktownie złapałem się kory iglaka. Z pomocą innych sosen
zbliżyłem się do pobliskich krzaków i wyjąłem z nich głowę łani. Rękoma
wykopałem nieco płytki dół w rozmokniętej ziemi, po czym umieściłem w
nim sarnę. Grób przykryłem kamieniami, żeby inne zwierzęta się do niego
nie dobrały.
Po odprawieniu pogrzebu dla łani, udałem się nad
rzekę, by obmyć dłonie z błota, a resztę ciała z krwi. Dziwne, że żaden
wilk się do mnie nie dobrał.
Gdy
byłem już na miejscu, dostrzegłem na drugim brzegu męską sylwetkę. Bez
problemu rozpoznałem wampira sprzed kilkunastu godzin. Z przerażeniem
spojrzałem w jego żółte oczy.
- Mogłeś mnie zabić… - zacząłem cicho, cofając się przy tym o jeden, mały krok.
- Mogłem, to prawda. Ale jakimś cudem wciąż jesteś tu i z tego co zauważyłem, trzymasz się wyśmienicie. - odparł obojętnie.
-
Ktoś inny mógł to przez ciebie zrobić w każdej chwili! - wrzasnąłem, po
czym nabrałem dłońmi garść błota i rzuciłem utworzoną z niego kulą w
wampira. W końcu kołka nie miałem.
Mężczyzna wykonał szybki
unik ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Ja natomiast nie dawałem za
wygraną i już po chwili w stronę wampira poleciały kolejne pociski.
Tylko część z nich trafiła w cel. Byłem jeszcze brudniejszy, niż
przedtem, ale nie żałowałem. Podbiegłem do brzegu, przeskoczyłem po
kamieniach przez rzekę i rzuciłem się na mężczyznę. Powaliłem go na
zarośniętą zieloną trawą ziemię, po czym usiadłem na podbrzuszu wampira,
by następnie zacząć okładać go pięściami, wykorzystując do tego
wszystkie, ale i tak marne, zasoby energii. Po krótkiej chwili opadłem z
sił, a następnie na pierś zdezorientowanego mężczyzny.
- Zatłukę cię. Tylko daj mi chwilkę. - wysapałem.
Lucan? :3
Od Reske CD Anayi
W końcu. W końcu, Reske udawało się jakoś sprawnie pozyskiwać jedzenie.
Kto by pomyślał, że z mocnej gałęzi i paru lian, a przynajmniej czegoś
co je przypomina, można zrobić całkiem stabilną siatkę na ryby? Niestety
całkiem nie oznacza idealnie. W "wynalazku" mężczyzny zrobiła się
dziura przez co większość ryb uciekła. Parę jednak, było albo zbyt
głupich, albo zaplątało się w nią i nie zdążyły się uratować.
Przynajmniej złapał ich tyle, że starczy mu na cały dzisiejszy dzień. To
właśnie nazywał sukcesem. Wrócił więc do miejsca, które przez parę
ostatnich dni nazywał domem. Była nim pewna mała jaskinia niedaleko
bagien. Och, musiałby znaleźć sobie w końcu jakieś porządne miejsce do
osiedlenia się. Ta jaskinia? Nie była najlepsza. Słońce znajdowało się
wysoko na niebie. Idealny czas na obiad. Pomyślał Reske rozpalając
ognisko w swoim "domu". Kolejny dzień z rzędu, kiedy musi jeść ryby.
Lubił je, jednak po dłuższym czasie przestają tak dobrze smakować. Kiedy
jedna ryba, którą postanowił usmażyć właśnie była gotowa, usłyszał
dziwny dźwięk z wejścia do jaskini. Po chwili jednak ustał i przez wiele
minut panowała cisza. Chłopak uznał, że tylko mu się wydawało i zaczął
jeść swój jeszcze cieplutki obiad. Kiedy skończył znowu usłyszał ten
dźwięk. Dopiero teraz zauważył, że przypomina on warczenie. Mężczyzna
zaraz wziął do ręki swoją broń, zanim jednak zdąży zareagować leżał na
ziemi, przygnieciony przez wielką bestię. Wyglądała jak wielki czarny
jak smoła jaszczur. A przynajmniej tyle wywnioskował jednocześnie
próbując walczyć o życie. Próbował dźgnąć bestię swoim kamiennym
ostrzem, jednak jej łuski były za grube. Zwierzę widocznie się wkurzyło
próbą obrony i swoimi pazurami zaatakowało twarz mężczyzny zostawiając
szramę na prawym policzku. W końcu jednak nadeszła pomoc, a przynajmniej
Reske uznał, że może tak to nazwać. Na dzikiego jaszczura rzuciło się
kolejne zwierzę zrzucając go z chłopaka. Mężczyzna jednak nie myślał o
przyglądaniu się walce czy istoty, która go uratowała. Mógł biec więc to
zrobił. Uciekał ile miał sił w nogach, a trwało to dobre pół godziny.
Reske sam był zaskoczony, że ma taką kondycję i co adrenalina robi z
człowiekiem. W końcu jednak udało mu się dotrzeć do miejsca gdzie nigdy
wcześniej jeszcze nie był. Zasapany zapukał do drzwi co przypominało mu
latarnię morską. Nikt nie odpowiedział. Ten jednak znowu usłyszał ten
sam dziwny dźwięk i spanikowany wyważył drzwi. Może teraz przesadzał?
Mogło mu się wydawać! W końcu odbiegł naprawdę daleko i szybko kiedy te
dziwne istoty jeszcze walczyły. Agh, czemu go musiało to spotkać?!
Prawie zginął i dodatkowo musiał zostawić resztę swoich rzeczy w tej
jaskini! Adrenalina dalej płynęła w jego żyłach, a dodatkowo poczuł
znajomy przypływ nieopanowanego gniewu. Reske zaczął wywracać meble
próbując go rozładować. Nie wiedział już czy specjalnie, czy coś mu
kazało. Nagle jednak poczuł, że nie jest sam. Wyszedł więc z chatki po
czym zauważył czarnoskórą dziewczynę. Nie wiedział co, ale coś kazało mu
ją zaatakować.
Anayi?
Anayi?
Od Galii CD Lucia - odejście Jules'a
Spało mi się bardzo przyjemnie, czułam cały czas bijące w moją stronę
ciepło, nie łącząc faktów, że jego źródłem jest nie kto inny, jak Lucio,
z którym to bardzo przyjemnie spędziłam pół nocy. Spałam głębszym snem,
niż zazwyczaj, dopóki nie poczułam nad sobą ruchu blisko mojej twarzy,
co naruszało moją przestrzeń osobistą (i tak już nieźle naderwaną).
Automatycznie się wybudziłam, jak to już miałam w zwyczaju, łapiąc w
powietrzu za nadgarstek zbliżającą się rękę do mojej twarzy.
– Co ty wyprawiasz? – zmarszczyłam brwi, zdezorientowana.
– Tylko chciałem wydłubać ci oczy, a co? – zaśmiał się, a przyszło mu to z taką łatwością, że aż się zdziwiłam. Po chwili ponowił próbę zbliżenia ręki, na co mu pozwoliłam. Odgarnął włosy z mojej twarzy, a ja poczęłam przyglądać się jego obliczu, które było pełne blizn. Nie uważałam, że go szpeciły, może i miały jakiś swój urok, ale wyglądały zupełnie neutralnie, jak dla mnie. Czując na sobie jego skonsternowany wzrok, zaprzestałam oglądania go. – jak się spało? – dodał po chwili.
– Słabo, jakiś gość wepchał mi się do łóżka - prychnęłam rozbawiona, otulając się szlafrokiem, a następnie wstając z łóżka, jednocześnie skutecznie umykałam przed bacznym spojrzeniem mężczyzny. – mam dzisiaj dużo do zrobienia, ale jak chcesz, to w sumie możesz tu zostać, jedzenie samo nie zniknie, a trzeba się go jakoś pozbyć – ubrałam się za ścianą, mówiąc głośniej do niego. Kiedy weszłam do sypialni, on jeszcze leżał w najlepsze, ale w końcu nie miał żadnych obowiązków.
– A co jest tak ważnego? – mruknął.
– Muszę nakarmić najpierw Doriana, spisać raport i zawieźć go Radzie. Potem pewnie ktoś się nawinie, bo będę potrzebna w wiosce, w końcu jestem dyktatorką – powiedziałam dumnie, pokazując mu język, po czym wyszłam z sypialni, a następnie z domu. Wymieszałam paszę, jednocześnie wlewając świeżej wody do poidła, a jedzenie wsypując do żłobu. Zajęło mi to tylko stosunkowo krótką chwilę, a więc po chwili kierowałam się z powrotem do domu. Z naprzeciwka, z błotnistej, wydeptanej ścieżki wyszedł mężczyzna z naręczem gazet i listów - poczta.
– Dobry, Pani Dyktator – mruknął, pochłonięty szukaniem przesyłki przeznaczonej dla mnie. Po chwili wyciągnął odpowiednią paczkę, żegnając się i odchodząc. Lubiłam tego człowieka, był konkretny i profesjonalny. Zębami rozerwałam list, wchodząc do domu i zamykając za sobą następnie drzwi. Zaczęłam czytać, a z każdym słowem mój oddech robił się coraz płytszy i urywany.
„Pragniemy poinformować, że Gabriel Murphy, zwany także jako Jules, został znaleziony dnia wczorajszego przed północą martwy na terenie wioski. Z tego powodu oraz, że była to Pani rodzina, zorganizowany zostanie pogrzeb, a Gabriel zostanie pochowany w należyty sposób” - przeczytałam, czując jak moje oczy niekontrolowanie wilgotnieją. Zamrugałam szybko, na szczęście je przeganiając. Jeśli chciałam płakać, to najpierwsze co, musiałam wygonić z mojego domu Lucia. Nogi miałam jak z galarety, cała się trzęsłam. Poszłam do kuchni, aby siąść, ale na moje nieszczęście, siedział tam mężczyzna, z którym spędziłam upojną noc. Jak na przekór, zobaczyłam parujący garnek wieprzowiny, która była ulubionym daniem mojego zmarłego brata. Z kamienną twarzą przeszłam szybkim krokiem do sypialni, kładąc się do łóżka i próbując zasnąć, aby tylko zapomnieć o felernym liście. Często byłam pozbawiana przyjaciół, rodziny, ale zawsze znalazł się jeszcze ktoś, kto mi zostawał. Teraz to ja zostałam sama jak palec.
Lucio?
– Co ty wyprawiasz? – zmarszczyłam brwi, zdezorientowana.
– Tylko chciałem wydłubać ci oczy, a co? – zaśmiał się, a przyszło mu to z taką łatwością, że aż się zdziwiłam. Po chwili ponowił próbę zbliżenia ręki, na co mu pozwoliłam. Odgarnął włosy z mojej twarzy, a ja poczęłam przyglądać się jego obliczu, które było pełne blizn. Nie uważałam, że go szpeciły, może i miały jakiś swój urok, ale wyglądały zupełnie neutralnie, jak dla mnie. Czując na sobie jego skonsternowany wzrok, zaprzestałam oglądania go. – jak się spało? – dodał po chwili.
– Słabo, jakiś gość wepchał mi się do łóżka - prychnęłam rozbawiona, otulając się szlafrokiem, a następnie wstając z łóżka, jednocześnie skutecznie umykałam przed bacznym spojrzeniem mężczyzny. – mam dzisiaj dużo do zrobienia, ale jak chcesz, to w sumie możesz tu zostać, jedzenie samo nie zniknie, a trzeba się go jakoś pozbyć – ubrałam się za ścianą, mówiąc głośniej do niego. Kiedy weszłam do sypialni, on jeszcze leżał w najlepsze, ale w końcu nie miał żadnych obowiązków.
– A co jest tak ważnego? – mruknął.
– Muszę nakarmić najpierw Doriana, spisać raport i zawieźć go Radzie. Potem pewnie ktoś się nawinie, bo będę potrzebna w wiosce, w końcu jestem dyktatorką – powiedziałam dumnie, pokazując mu język, po czym wyszłam z sypialni, a następnie z domu. Wymieszałam paszę, jednocześnie wlewając świeżej wody do poidła, a jedzenie wsypując do żłobu. Zajęło mi to tylko stosunkowo krótką chwilę, a więc po chwili kierowałam się z powrotem do domu. Z naprzeciwka, z błotnistej, wydeptanej ścieżki wyszedł mężczyzna z naręczem gazet i listów - poczta.
– Dobry, Pani Dyktator – mruknął, pochłonięty szukaniem przesyłki przeznaczonej dla mnie. Po chwili wyciągnął odpowiednią paczkę, żegnając się i odchodząc. Lubiłam tego człowieka, był konkretny i profesjonalny. Zębami rozerwałam list, wchodząc do domu i zamykając za sobą następnie drzwi. Zaczęłam czytać, a z każdym słowem mój oddech robił się coraz płytszy i urywany.
„Pragniemy poinformować, że Gabriel Murphy, zwany także jako Jules, został znaleziony dnia wczorajszego przed północą martwy na terenie wioski. Z tego powodu oraz, że była to Pani rodzina, zorganizowany zostanie pogrzeb, a Gabriel zostanie pochowany w należyty sposób” - przeczytałam, czując jak moje oczy niekontrolowanie wilgotnieją. Zamrugałam szybko, na szczęście je przeganiając. Jeśli chciałam płakać, to najpierwsze co, musiałam wygonić z mojego domu Lucia. Nogi miałam jak z galarety, cała się trzęsłam. Poszłam do kuchni, aby siąść, ale na moje nieszczęście, siedział tam mężczyzna, z którym spędziłam upojną noc. Jak na przekór, zobaczyłam parujący garnek wieprzowiny, która była ulubionym daniem mojego zmarłego brata. Z kamienną twarzą przeszłam szybkim krokiem do sypialni, kładąc się do łóżka i próbując zasnąć, aby tylko zapomnieć o felernym liście. Często byłam pozbawiana przyjaciół, rodziny, ale zawsze znalazł się jeszcze ktoś, kto mi zostawał. Teraz to ja zostałam sama jak palec.
Lucio?
26 sierpnia 2018
Od Lucan'a CD Fafnira
Przyglądałem się bacznie kropli wody, mozolnie spływającej w dół okna. Pięćset siedemdziesiąta czwarta, była ona pięćset siedemdziesiątą kroplą, którą zdążyłem dziś zaobserwować, siedząc z nosem przy szybie, od ładnych kliku godzin. Wiatr wciskał się we wszystkie zakamarki chaty, sprawiając iż pogwizdywała z cicha, szczególnie od frontu. Westchnąłem cicho, słysząc siódme już z kolei burknięcie żołądka. Moje ciało domagało się jedzenia, a ja nie chciałem mu go dostarczać. Nie potrafiłem zrozumieć własnego organizmu, choć przymieranie głodem stało się dla mnie rzeczą codzienną, wciąż nie potrafiłem do tego przywyknąć. Nie mogłem przyzwyczaić się również do tego, że zwykłe, ludzkie jedzenie, nie syciło mnie tak jak kiedyś, nie dawało tyle sił. Odchrząknąłem, czując w gardle nieprzyjemne pieczenie. Nie dam rady, dłużej tego nie zniosę. Cały płonąłem w środku. W jednej chwili znalazłem się za drzwiami chaty po czym w te pędy pognałem w stronę lasu. Uskakiwałem nad każdym korzeniem oraz leżącą na ziemi kłodą, nad każdym kamieniem lub dołem. Przystanąłem, łapiąc kilka głębszych oddechów, po czym obejrzałem się dookoła. Starałem się wychwycić jakikolwiek dźwięk, wyczuć jakikolwiek zapach, było mi wszystko jedno, kto dziś stanie się moją ofiarą. Przykucnąłem raptownie, dostrzegając jak liście pobliskiego krzewu zaczynają się nienaturalnie szybko poruszać. Zaraz spomiędzy ów liści wysunął się łeb, a po chwili również ciało młodej łani. Zupełnie nieświadoma niebezpieczeństwa, zaczęła przechodzić wolno tuż przed moim nosem. Stąpała z gracją i wysoko uniesioną głową. Przez chwilę miałem wrażenie, że dławię się jej zapachem. Nie mogłem odpuścić, nie w tym stanie. Zacisnąłem szczęki i rzuciłem się do ataku, zwierzę nie miało nawet czasu na reakcję. Gdy tylko udało mi się ją powalić, gołymi rękami rozerwałem jej brzuch, by po chwili zanurzyć dłonie w jej ciepłych wnętrznościach. Wierzgnęła na to tylnymi kopytami i zaczęła wydawać z siebie odgłosy rozpaczy, w których cierpienie było aż czuć. Dobrze wiedziałem, czego szukam, lecz nie dane było mi dotrzeć do celu. Usłyszałem szelest za sobą, na co poderwałem się gwałtownie, po czym z nadludzką szybkością i zwinnością wdrapałem się na pobliskie drzewo. Ukryty wśród korony gęstych liści, widziałem obszar wokół zwierzęcia jak na wyciągnięcie dłoni. Po chwili zjawił się chuchro, do tego jakiś taki blady, na pewno słaby, legł obok konającego zwierzęcia, tuląc się do jego szorstkiej sierści. Obserwowałem z góry sytuację, czekając na odpowiedni moment aby zaatakować. Ciężko było mi powstrzymać rządzę, pachniał tak smacznie, do tego miał tak delikatną skórę, której pragnąłem spróbować, dotknąć i jeszcze te serce, bijące mocno i równomiernie. Zeżrę go, rozpłatam mu gardło, oddzielę głowę od reszty ciała, a później pożrę jego serce – pomyślałem, oblizując usta z zachłanności. Zeskoczyłem szybko z drzewa i począłem skradać się za mężczyzną. Kompletnie oszołomiony jego zapachem, nie zwracałem nawet uwagi na to, czy zdradzam swoją pozycję, lub czy ktoś nas nie obserwuje. Obejrzał się przez ramię, lustrując wzrokiem mą nagą klatkę piersiową, dopiero po chwili podniósł wzrok a nasze spojrzenia spotkały się. Albinos, rzadki osobnik, dlatego pachniał tak smakowicie. Na mój widok, obcy mocniej objął zwierzę, jakby bojąc się, w sumie słusznie, że mógłbym go z nią rozdzielić. Otumaniony mieszanką posoki, której intensywny zapach unosił się w powietrzu postanowiłem działać. Musiałem znów odchrząknąć czując narastające palenie w gardle. Mocno naciskając szyję łani, płynnym ruchem odepchnąłem chłopaka do tyłu, on jednak zamiast puścić głowę zwierzęcia, nieustannie trzymał ją w ramionach. Dopiero po chwili zorientował się, że w ramionach obejmuje oddzielony od reszty ciała łeb. Krzyknął odrzucając głowę w krzaki, a jego przerażone spojrzenie wylądowało na mojej twarzy. Momentalnie znalazłem się obok i łapiąc go za ubrudzoną koszulę, podniosłem na równe nogi, by po chwili nie trwającej nawet sekundy zatopić kły w jego delikatnej, bladej skórze szyi. Trafiłem perfekcyjnie, tuż obok tętnicy. Przyparłem chłopaka do drzewa, jedną dłoń mocno przyciskając do jego ust. Czułem jak jego palce zaciskają się na moich nagich plecach, jak jego krzyk nadaremnie stara się uciec z jego krtani, jak próbuje mnie z siebie ściągnąć, używając do tego całej swojej siły. Minęła minuta, potem druga. Mięśnie mężczyzny rozluźniły się, co wyraźnie czułem pod naporem własnego ciała, a jego nogi, zaczynały poddawać się pod jego ciężarem. Musiałem przytrzymać go własnymi rękami, i choć wiedziałem, że jeżeli zaraz nie przestanę, to go zabiję, nie mogłem się powstrzymać. Wciąż wpijał w moje plecy swoje paznokcie, co tylko bardziej mnie podniecało, chciałem czegoś więcej niż tylko go skosztować, chciałem go posiąść. Z chwilą wyrwałem zęby z jego gardła, mocno nadrywając przy tym podrażnioną już skórę. Z rozkoszą zlizałem ostatnie strugi krwi, które wypłynęły z rany, po czym zacząłem muskać ją wargami, wiedząc, że uśmierzy to ból. Z ust chłopaka wydobył się cichy jęk bólu, gdy mocniej docisnąłem wargi do podrażnionego miejsca. Jego palce powoli rozluźniały swój ścisk, by w efekcie gładko spocząć na moich łopatkach, kiedy to ja czyniłem to co do mnie należało. Nie zwykłem zostawiać swoich ofiar żywych, ale jeżeli taki wypadek zdarzył się raz na jakiś czas, zawsze wynagradzałem wyrządzoną przez siebie krzywdę. Mocno ściskając jego biodra, poczułem jak po jego ciele przeszedł dreszcz, a po chwili na jego skórze pojawiła się również gęsia skórka, co było bardzo dobrym znakiem. Pocałowałem ranę ostatni raz, po czym powoli puściłem chłopaka. Jego ręce powoli opadły, a on sam zsunął się na ziemię po korze drzewa. Teraz jedyne czego potrzebował to sen. Spoglądnąłem jeszcze raz na ślad zębów, który pozostał po moim wyczynie, po czym nasunąłem mu kapelusz na oczy. Moja robota tu się kończyła, jeżeli trafiłby na gorszego nie miałby tyle szczęścia. Wciąż przepełniony ekstazą zacząłem wycofywać się głębiej w las, walcząc sam ze sobą, czy aby nie zawrócić i nie przywłaszczyć sobie jego serca.
Tego dnia nie spotkaliśmy się ponownie, lecz gdy tylko nastała noc, jego pozbawione pigmentu oczy wychwyciły moje żółte źrenice. Staliśmy po dwóch stronach rzeki. W jego oczach widziałem strach.
- Mogłeś mnie zabić…- zaczął półgłosem, cofając się o jeden drobny krok.
- Mogłem, to prawda. Ale jakimś cudem wciąż jesteś tu i z tego co zauważyłem, trzymasz się wyśmienicie. – odparłem, przybierając obojętność.
Fafnir?
Tego dnia nie spotkaliśmy się ponownie, lecz gdy tylko nastała noc, jego pozbawione pigmentu oczy wychwyciły moje żółte źrenice. Staliśmy po dwóch stronach rzeki. W jego oczach widziałem strach.
- Mogłeś mnie zabić…- zaczął półgłosem, cofając się o jeden drobny krok.
- Mogłem, to prawda. Ale jakimś cudem wciąż jesteś tu i z tego co zauważyłem, trzymasz się wyśmienicie. – odparłem, przybierając obojętność.
Fafnir?
Od Różanookiej CD Jules'a
– Wiesz co, przestań mnie denerwować i chodź na to żarcie, zanim się
rozmyślę, a ty umrzesz z głodu, albo cię rozszarpie ktoś mniej
przyjemny, niż ja. Albo wiesz co? Jeszcze lepiej, zaprowadzę cię do
Galii, ona będzie wiedziała, co z tobą zrobić, bo ja nie umiem się chyba
obchodzić z kobietami – odszedł w mrok.
Mało co już widziałam na oczy, ale jakoś udawało mi się iść za nim w bezpiecznej odległości. Sam chłopak zdawał się nie zauważać, że jest ciemno jak w d...
Co on ma noktowizor w oczach?
Gdy po raz setny przeklinałam wystający korzeń, nagle ukazało się światło...co do...? Przed chwilą nic nie było widać. Kierowana instynktem przyspieszyłam, wpadając na coś wysokiego i twardego, jednak nie mogło to być drzewo, bo drzewa się nie ruszają i nie wydają pomruków.
Mężczyzna złapał mnie za łokcie, mimo egipskich ciemności widziałam czerwony błysk w jego oczach. Czułam się jak sparaliżowana.
- Uważaj - syknął
- Pan wybaczy - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie będzie mnie jakiś dupek zastraszał. Ruszyliśmy w stronę światła, po paru chwilach okazało się to być wioską. Przypominała średniowieczne wioski, te budownictwo...jeśli zbudowali to własnymi rękoma, to jestem pod wrażeniem.
Stanęliśmy przed wielką bramą, chłopak zapukał parę razy i w okienku ukazała się głowa.
- Kto idzie?
- Jules. Mam nową.
Ah, więc tak ma na imię.
Strażnik zrobił szczelinę, byśmy mogli się przecisnąć. Weszliśmy do środka, jednocześnie poczułam się bezpiecznie i...nieswojo. Z jednej strony nie jestem już w tej dżungli, ale z drugiej...właściwie gdzie ja jestem? Pochodnie osadzone na pięknie zrobionych uchwytach, do złudzenia przypominające latarnie, oświetlały nam drogę. Gdy już zaczynały mnie boleć nogi, akurat stanęliśmy...przed czymś w rodzaju małego zamku. Jeszcze zdążyłam potknąć się o wystający kamień, zanim Jules otworzył drzwi i przesunął się, czekając, aż wejdę do środka. Wnętrze patrzyło na mnie złowrogo, prowokując mnie do ataku paniki, ale w końcu wzięłam się w garść i zrobiłam krok naprzód. No, teraz przekonam się, co do za jedni i czy będę dalej żyć. Przy wejściu dwóch strażników chciało mnie przeszukać, czy nie mam przy sobie żadnej broni lub zapewne innych niebezpiecznych przedmiotów. Wciąż kurczowo ściskałam w rękach kij, gdy tylko jeden z mężczyzn zrobił krok w moja stronę, przycisnęłam go do piersi, wyciągając ostrzejszy koniec do niego.
Usłyszałam parsknięcie śmiechu za sobą, nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to ten Jules.
- To chyba jednak wykapany samotnik, patrz jaka zadziorna.
Słysząc te słowa, opuściłam kij. Samotnik...to słowo nie brzmiało zbyt dobrze. Ostatnie, czego pragnęłam, to znowu być sama...
Jules?
Mało co już widziałam na oczy, ale jakoś udawało mi się iść za nim w bezpiecznej odległości. Sam chłopak zdawał się nie zauważać, że jest ciemno jak w d...
Co on ma noktowizor w oczach?
Gdy po raz setny przeklinałam wystający korzeń, nagle ukazało się światło...co do...? Przed chwilą nic nie było widać. Kierowana instynktem przyspieszyłam, wpadając na coś wysokiego i twardego, jednak nie mogło to być drzewo, bo drzewa się nie ruszają i nie wydają pomruków.
Mężczyzna złapał mnie za łokcie, mimo egipskich ciemności widziałam czerwony błysk w jego oczach. Czułam się jak sparaliżowana.
- Uważaj - syknął
- Pan wybaczy - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie będzie mnie jakiś dupek zastraszał. Ruszyliśmy w stronę światła, po paru chwilach okazało się to być wioską. Przypominała średniowieczne wioski, te budownictwo...jeśli zbudowali to własnymi rękoma, to jestem pod wrażeniem.
Stanęliśmy przed wielką bramą, chłopak zapukał parę razy i w okienku ukazała się głowa.
- Kto idzie?
- Jules. Mam nową.
Ah, więc tak ma na imię.
Strażnik zrobił szczelinę, byśmy mogli się przecisnąć. Weszliśmy do środka, jednocześnie poczułam się bezpiecznie i...nieswojo. Z jednej strony nie jestem już w tej dżungli, ale z drugiej...właściwie gdzie ja jestem? Pochodnie osadzone na pięknie zrobionych uchwytach, do złudzenia przypominające latarnie, oświetlały nam drogę. Gdy już zaczynały mnie boleć nogi, akurat stanęliśmy...przed czymś w rodzaju małego zamku. Jeszcze zdążyłam potknąć się o wystający kamień, zanim Jules otworzył drzwi i przesunął się, czekając, aż wejdę do środka. Wnętrze patrzyło na mnie złowrogo, prowokując mnie do ataku paniki, ale w końcu wzięłam się w garść i zrobiłam krok naprzód. No, teraz przekonam się, co do za jedni i czy będę dalej żyć. Przy wejściu dwóch strażników chciało mnie przeszukać, czy nie mam przy sobie żadnej broni lub zapewne innych niebezpiecznych przedmiotów. Wciąż kurczowo ściskałam w rękach kij, gdy tylko jeden z mężczyzn zrobił krok w moja stronę, przycisnęłam go do piersi, wyciągając ostrzejszy koniec do niego.
Usłyszałam parsknięcie śmiechu za sobą, nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to ten Jules.
- To chyba jednak wykapany samotnik, patrz jaka zadziorna.
Słysząc te słowa, opuściłam kij. Samotnik...to słowo nie brzmiało zbyt dobrze. Ostatnie, czego pragnęłam, to znowu być sama...
Jules?
Od Anayi do samotnika (skażone ziemie)
Złowieszczy, wściekły ryk przerwał martwą ciszę. Po nim odezwały się
kolejne, jeszcze bardziej nieludzkie niż ten poprzedni. Siedziałam cicho
w skrzyni, a moje serce biło tak szybko, że miałam wrażenie, jakby
zaraz miało mi wyskoczyć z piersi. Słyszałam dookoła trzask łamanych
desek i kolejne przerażające ryki mutantów powoli wydostających się na
zewnątrz. Słyszałam odgłosy walki i jak wokół toczy się wojna pomiędzy
właśnie uwolnionymi mutantami. Zachowywali się nie jak ludzie, tylko
wygłodniałe, wściekłe zwierzęta, jakby zatracili całe swoje
człowieczeństwo, a jedyne co im zostało to wola przetrwania i chęć
mordu.
Nagle coś z wielkim hukiem upadło na moją skrzynię, łamiąc przy okazji deski i przygniatając mnie swoim ciężarem. Rozpaczliwie próbowałam się wydostać, ale nie miałam siły podnieść leżącego na mnie osobnika. Czułam, jak ogromny ciężar napiera na mnie, zgniatając mi płuca, a przez to nie mogłam nabrać tchu. Na całe szczęście ogromny mężczyzna po chwili podniósł się mimo ogromnej rany na brzuchu i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, pobiegł oddać cios swojemu oprawcy.
Byłam wreszcie wolna, ale nie miałam już schronienia i musiałam jak najszybciej znaleźć jakąś kryjówkę. Przemknęłam prawie niezauważenie przez pole bitwy i schroniłam się w gęstych krzakach. Spojrzałam w niebo. Ostatni helikopter odlatywał razem z naukowcami, pozostawiając mutantów samych sobie.
Nagle poczułam gorący oddech na moim ciele, więc natychmiast się obróciłam. Byłam teraz twarzą w twarz z bestią, która pokazała szereg biały, ostrych jak brzytwa zębów.
Obudziłam się cała zalana potem. Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się, że to był tylko sen, Okropny koszmar, który przypomniał mi o dniu, w którym trafiłam na wyspę. Uspokoiłam oddech oraz kołaczące w piersi serce i spróbowałam ponownie zasnąć, jednak moja głowa wypełniła się strasznymi wspomnieniami i nie potrafiłam ponownie zapaść w sen. Przewracałam się z boku na bok, aż za oknem pojawiły się pierwsze promienie słońca. Wstałam ledwie przytomna po nieprzespanej nocy i zorientowałam się, że nie mam żadnych zapasów jedzenia. Złożyłam na głowę czapkę, pod którą ukryłam lisie uszy oraz płaszcz zakrywający kępki rudej sierści na mojej skórze i ruszyłam w stronę Głównego Rynku.
Nie lubiłam wychodzić ze swojego domu, jedynego miejsca, w którym czułam się bezpiecznie. Za każdym razem, kiedy opuszczałam go i udawałam się w miejsce, gdzie jest dużo osadników, czułam ogromny strach, a wręcz panikę. Bałam się, że w końcu ludzie się zorientują, że nie jestem zwykłym kotołakiem, tylko przybyłam na wyspę o wiele później, razem z tymi, których już nie można było nazwać ludźmi. Nie wiem, co by wtedy zrobili... pewnie wsadziliby mnie do lochu, albo nawet zabili. Z drugiej strony, wiedziałam, że będąc poza granicami wioski, pozostawiona na pastwę samotników nie przeżyłabym nawet jednego dnia. Nie miałam wyboru, musiałam na razie tutaj być i mieć nadzieję, że nikt nie odkryje, kim naprawdę jestem.
Idąc środkiem rynku, przyglądałam się rozmawiającym ze sobą osadnikom. Również chciałam nawiązać z kimś znajomości, czułam się tutaj strasznie samotna, nie mając się do kogo odezwać, jednak to było za duże ryzyko...
Weszłam do jednego ze sklepów z żywnością i poprosiłam o bochenek chleba oraz parę warzyw i owoców. Oprócz mnie i sprzedawczyni nie było w sklepie nikogo. Była bardzo wczesna pora i większość osadników pewnie jeszcze spała.
Kobieta powoli nakładał zamówione przeze mnie produkty do wiklinowego kosza, z którym przyszłam. Nagle jednak zorientowałam się, że coś jest nie tak. Poczułam straszny ból w całym ciele, który zamiast przechodzić, cały czas się nasilał. Zamknęłam oczy i oparłam się o drewnianą ścianę sklepu. Gdy ból już trochę ustąpił, otworzyłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na sprzedawczynię, która patrzyła na mnie teraz przerażonym wzorkiem. Spojrzałam na siebie: moje ciało pokrywało rude, gęste futro, a z tyłu ciała wyrósł mi ogromny, puszysty ogon. Zanim zdarzyłam cokolwiek zrobić, ogromny ból powrócił i powoli wróciłam do swojej ludzkiej postaci.
Sprzedawczyni miała wzrok, jakby chciała właśnie stąd uciec. Nie zastanawiając się, rzuciłam pieniądze na ladę, wzięłam szybko kosz z jedzeniem i wybiegłam ze sklepu.
Kiedy dotarłam do domu, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je na wszelkie możliwe spusty. Siedziałam na małym stołku, patrząc głucho w ścianę i czekałam, aż przyjdą po mnie strażnicy, aby mnie aresztować. Jednak nic takiego się nie stało... Kiedy minęła trzecia noc, a nikt nie zapukał do moich drzwi, uświadomiłam sobie, że kobieta nikomu nie powiedziała, o tym, co zaszło, pewnie była zbyt przerażona, żeby to zrobić. Miałam wielkie szczęście, ale wiedziałam, że nie mogę tak dalej żyć. Osadnicy wkrótce się zorientują, a było to tylko kwestią czasu.
Spakowałam swoje wszystkie rzeczy i kupiłam trochę jedzenia z zamiarem opuszczenia wioski podczas nocy, tak aby żaden ze strażników mnie nie zauważył.
Kiedy wychodziłam z mojej chatki, do której już nigdy nie miałam wrócić, zauważyłam list rzucony na próg. Nigdy wcześniej nie dostałam, żadnego listu, więc zaciekawiona zawróciłam i weszłam z powrotem do środka. Przy zapalonych świecach ostrym nożem rozdarłam kopertę i spojrzałam na jej zawartość.
Był to list informujący o śmierci starego latarnika, który został zamordowany przez grupę samotników. Było tam też napisane, że jest poszukiwana jakaś osoba na to stanowisko.
Kiedy skończyłam czytać, podeszłam do okna i spojrzałam na las, z którego w oddali wyłaniała się ogromna latarnia. A gdyby tak... czemu by nie spróbować? Na pewno jest to lepsze niż wędrowanie samotnie po lesie pełnym niebezpieczeństw, a tam przynajmniej będę mieć dach na głową i co najważniejsze nikt się nie dowie, kim naprawdę jestem. Mieszkając w latarni, będę mogła ograniczyć kontakty z osadnikami do całkowitego minimum.
Z rana poszłam do Rady Głównej w sprawie stanowiska. Dyktatorka patrzyła na mnie powątpiewającym wzrokiem:
- Naprawdę, myślisz, że się tam nadajesz? - Spytała, podnosząc wysoko jedną brew. - Nie wyglądasz mi na taką, która poradziłaby sobie z atakami samotników, a musisz być świadoma, że jest ich tam pełno i jest to bardzo odpowiedzialna praca.
- Wiem, zdaję sobie z tego spraw, ale myślę, że sobie poradzę - powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
Dyktatorka spojrzała na mnie dziwnym wzorkiem.
- No niech ci będzie... i tak na razie nie mamy nikogo chętnego na to stanowisko, ale wiedz, że jak znajdę kogokolwiek lepszego od Ciebie, a wierz mi, że to nie będzie trudne, wrócisz do wioski. Spakuj się, jutro wyruszysz do latarni. - Powiedziała, wręczając mi dwa klucze i wróciła do papierkowej roboty.
- Dziękuje - odezwałam się i wyszłam z budynku. Odetchnęłam z ulgą, a więc jednak się udało...
Droga do latarni była długa i ciężka, jednak był dzień i na szczęście nie natknęłam się po drodze na żadnych samotników. Kiedy dotarłam wreszcie do starego budynku, ujrzałam coś, co mnie bardzo zaniepokoiło. Drzwi do latarni oraz do domku stojącego obok były otwarte na oścież. Spojrzałam na klucze, które trzymałam w ręce, przecież drzwi powinny być zamknięte... Czyli nie jestem tu sama...
Ostrożnie podeszłam do budynku, trzymając w ręce nożyk, który był jak na razie moją jedyną bronią. Ze środka dało się słyszeć dźwięki przewracanych rzeczy oraz mebli. Miałam nieodpartą chęć wrócenia do wioski i coraz bardziej żałowałam, że podjęłam taką, a nie inną decyzję.
Wtedy ze środka chatki wyłonił się samotnik.
Samotniku?
Nagle coś z wielkim hukiem upadło na moją skrzynię, łamiąc przy okazji deski i przygniatając mnie swoim ciężarem. Rozpaczliwie próbowałam się wydostać, ale nie miałam siły podnieść leżącego na mnie osobnika. Czułam, jak ogromny ciężar napiera na mnie, zgniatając mi płuca, a przez to nie mogłam nabrać tchu. Na całe szczęście ogromny mężczyzna po chwili podniósł się mimo ogromnej rany na brzuchu i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, pobiegł oddać cios swojemu oprawcy.
Byłam wreszcie wolna, ale nie miałam już schronienia i musiałam jak najszybciej znaleźć jakąś kryjówkę. Przemknęłam prawie niezauważenie przez pole bitwy i schroniłam się w gęstych krzakach. Spojrzałam w niebo. Ostatni helikopter odlatywał razem z naukowcami, pozostawiając mutantów samych sobie.
Nagle poczułam gorący oddech na moim ciele, więc natychmiast się obróciłam. Byłam teraz twarzą w twarz z bestią, która pokazała szereg biały, ostrych jak brzytwa zębów.
Obudziłam się cała zalana potem. Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się, że to był tylko sen, Okropny koszmar, który przypomniał mi o dniu, w którym trafiłam na wyspę. Uspokoiłam oddech oraz kołaczące w piersi serce i spróbowałam ponownie zasnąć, jednak moja głowa wypełniła się strasznymi wspomnieniami i nie potrafiłam ponownie zapaść w sen. Przewracałam się z boku na bok, aż za oknem pojawiły się pierwsze promienie słońca. Wstałam ledwie przytomna po nieprzespanej nocy i zorientowałam się, że nie mam żadnych zapasów jedzenia. Złożyłam na głowę czapkę, pod którą ukryłam lisie uszy oraz płaszcz zakrywający kępki rudej sierści na mojej skórze i ruszyłam w stronę Głównego Rynku.
Nie lubiłam wychodzić ze swojego domu, jedynego miejsca, w którym czułam się bezpiecznie. Za każdym razem, kiedy opuszczałam go i udawałam się w miejsce, gdzie jest dużo osadników, czułam ogromny strach, a wręcz panikę. Bałam się, że w końcu ludzie się zorientują, że nie jestem zwykłym kotołakiem, tylko przybyłam na wyspę o wiele później, razem z tymi, których już nie można było nazwać ludźmi. Nie wiem, co by wtedy zrobili... pewnie wsadziliby mnie do lochu, albo nawet zabili. Z drugiej strony, wiedziałam, że będąc poza granicami wioski, pozostawiona na pastwę samotników nie przeżyłabym nawet jednego dnia. Nie miałam wyboru, musiałam na razie tutaj być i mieć nadzieję, że nikt nie odkryje, kim naprawdę jestem.
Idąc środkiem rynku, przyglądałam się rozmawiającym ze sobą osadnikom. Również chciałam nawiązać z kimś znajomości, czułam się tutaj strasznie samotna, nie mając się do kogo odezwać, jednak to było za duże ryzyko...
Weszłam do jednego ze sklepów z żywnością i poprosiłam o bochenek chleba oraz parę warzyw i owoców. Oprócz mnie i sprzedawczyni nie było w sklepie nikogo. Była bardzo wczesna pora i większość osadników pewnie jeszcze spała.
Kobieta powoli nakładał zamówione przeze mnie produkty do wiklinowego kosza, z którym przyszłam. Nagle jednak zorientowałam się, że coś jest nie tak. Poczułam straszny ból w całym ciele, który zamiast przechodzić, cały czas się nasilał. Zamknęłam oczy i oparłam się o drewnianą ścianę sklepu. Gdy ból już trochę ustąpił, otworzyłam oczy i odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na sprzedawczynię, która patrzyła na mnie teraz przerażonym wzorkiem. Spojrzałam na siebie: moje ciało pokrywało rude, gęste futro, a z tyłu ciała wyrósł mi ogromny, puszysty ogon. Zanim zdarzyłam cokolwiek zrobić, ogromny ból powrócił i powoli wróciłam do swojej ludzkiej postaci.
Sprzedawczyni miała wzrok, jakby chciała właśnie stąd uciec. Nie zastanawiając się, rzuciłam pieniądze na ladę, wzięłam szybko kosz z jedzeniem i wybiegłam ze sklepu.
Kiedy dotarłam do domu, zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam je na wszelkie możliwe spusty. Siedziałam na małym stołku, patrząc głucho w ścianę i czekałam, aż przyjdą po mnie strażnicy, aby mnie aresztować. Jednak nic takiego się nie stało... Kiedy minęła trzecia noc, a nikt nie zapukał do moich drzwi, uświadomiłam sobie, że kobieta nikomu nie powiedziała, o tym, co zaszło, pewnie była zbyt przerażona, żeby to zrobić. Miałam wielkie szczęście, ale wiedziałam, że nie mogę tak dalej żyć. Osadnicy wkrótce się zorientują, a było to tylko kwestią czasu.
Spakowałam swoje wszystkie rzeczy i kupiłam trochę jedzenia z zamiarem opuszczenia wioski podczas nocy, tak aby żaden ze strażników mnie nie zauważył.
Kiedy wychodziłam z mojej chatki, do której już nigdy nie miałam wrócić, zauważyłam list rzucony na próg. Nigdy wcześniej nie dostałam, żadnego listu, więc zaciekawiona zawróciłam i weszłam z powrotem do środka. Przy zapalonych świecach ostrym nożem rozdarłam kopertę i spojrzałam na jej zawartość.
Był to list informujący o śmierci starego latarnika, który został zamordowany przez grupę samotników. Było tam też napisane, że jest poszukiwana jakaś osoba na to stanowisko.
Kiedy skończyłam czytać, podeszłam do okna i spojrzałam na las, z którego w oddali wyłaniała się ogromna latarnia. A gdyby tak... czemu by nie spróbować? Na pewno jest to lepsze niż wędrowanie samotnie po lesie pełnym niebezpieczeństw, a tam przynajmniej będę mieć dach na głową i co najważniejsze nikt się nie dowie, kim naprawdę jestem. Mieszkając w latarni, będę mogła ograniczyć kontakty z osadnikami do całkowitego minimum.
Z rana poszłam do Rady Głównej w sprawie stanowiska. Dyktatorka patrzyła na mnie powątpiewającym wzrokiem:
- Naprawdę, myślisz, że się tam nadajesz? - Spytała, podnosząc wysoko jedną brew. - Nie wyglądasz mi na taką, która poradziłaby sobie z atakami samotników, a musisz być świadoma, że jest ich tam pełno i jest to bardzo odpowiedzialna praca.
- Wiem, zdaję sobie z tego spraw, ale myślę, że sobie poradzę - powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
Dyktatorka spojrzała na mnie dziwnym wzorkiem.
- No niech ci będzie... i tak na razie nie mamy nikogo chętnego na to stanowisko, ale wiedz, że jak znajdę kogokolwiek lepszego od Ciebie, a wierz mi, że to nie będzie trudne, wrócisz do wioski. Spakuj się, jutro wyruszysz do latarni. - Powiedziała, wręczając mi dwa klucze i wróciła do papierkowej roboty.
- Dziękuje - odezwałam się i wyszłam z budynku. Odetchnęłam z ulgą, a więc jednak się udało...
Droga do latarni była długa i ciężka, jednak był dzień i na szczęście nie natknęłam się po drodze na żadnych samotników. Kiedy dotarłam wreszcie do starego budynku, ujrzałam coś, co mnie bardzo zaniepokoiło. Drzwi do latarni oraz do domku stojącego obok były otwarte na oścież. Spojrzałam na klucze, które trzymałam w ręce, przecież drzwi powinny być zamknięte... Czyli nie jestem tu sama...
Ostrożnie podeszłam do budynku, trzymając w ręce nożyk, który był jak na razie moją jedyną bronią. Ze środka dało się słyszeć dźwięki przewracanych rzeczy oraz mebli. Miałam nieodpartą chęć wrócenia do wioski i coraz bardziej żałowałam, że podjęłam taką, a nie inną decyzję.
Wtedy ze środka chatki wyłonił się samotnik.
Samotniku?
25 sierpnia 2018
Od Lucia CD Galii
Całkiem szybko i konkretnie najadłem się zaserwowanym posiłkiem, po którym pusty talerz odsunąłem od siebie. Było smaczne, jak na obiad przygotowany na szybko w małej chacie. Znudzony, przyglądając się dziewczynie zbierającej naczynia wyprostowałem nogi i podłożyłem ręce pod głowę cicho mrucząc. Fajnie było popatrzeć na kogoś pracującego, kiedy samemu siedzi się wygodnie na krześle.
- Chyba będę częstszym gościem - przyznałem uśmiechając się prawie niewidocznie - nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? - dodałem, widząc jak starannie zmywa naczynia po posiłku.
Nie uzyskałem odpowiedzi, ale się tym jakoś bardzo nie przejąłem. Jedyne co zrobiła, to nieme wzruszenie ramionami, po czym wróciła do mycia naczyń. Przekrzywiłem głowę przyznając w duchu, że nudno mi, a atmosfera w pokoju nie tak powinna wyglądać. Po cichu podniosłem się z krzesła i podszedłem bliżej do Galii. Stanąłem nad nią i schylając się nieco, musnąłem ustami jej szyję. Zostawiłem na niej kilka delikatnych pocałunków, a kiedy chciałem posunąć się dalej, zostałem odepchnięty.
- Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły - oznajmiła szybko Galia i odwróciła się do mnie przodem, ale ja nie zdjąłem rąk z jej bioder.
- A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu - udałem zdziwienie, po czym zostałem pociągnięty za kołnierz bluzki. No, najwidoczniej dobrze myślałem.
Ciemnowłosa na powrót złączyła nasze usta, a zrobiła to z takim impetem, że nie mogłem powstrzymać cichego parsknięcia. Ta jakoś się tym nie przejęła i owinęła drugą rękę wokół mojej szyi. Oddając jej gorące pocałunki ująłem ją pod udami, aby przenieść nas w nieco wygodniejsze miejsce. Uniosłem dziewczynę na rękach, a gdy byliśmy już przy łóżku, powoli ją na nim położyłem. Podczas tej całej kooperacji nie oderwaliśmy się od siebie nawet na chwilę. Coś czułem, że tym razem tak szybko się to nie skończy, a dobrze, bo szkoda by było przerwać w takim momencie. Gdy miałem pewność, że nie zostanę odepchnięty, postanowiłem działać dalej. Wsunąłem swoją sporą dłoń pod bluzkę dziewczyny mając zamiar się jej pozbyć. Od początku była jakaś zbędna. Galia nie miała nic przeciwko i nawet sama mi w tym pomogła odrzucając ubranie w róg pokoju. Przesunąłem zimnymi palcami po jej rozgrzanym ciele i dostrzegłem, jak wzdryga się od dreszczu, który ją przeszedł. Po chwili mnie również zrobiło się ciepło, więc usunąłem z siebie koszulkę odrzucając ją w to samo miejsce, co wcześniejsza część garderoby. Przylgnąłem do dziewczyny powoli tracąc dech w piersi, więc postanowiłem się jednak na chwilę odsunąć. Pierwszy raz od pobytu w kuchni oderwałem się od jej miękkich warg i już zaczęło mi ich cholernie brakować. Nie pozostawiłem jej jednak bez niczego. Całowałem kolejno każdy skrawek jej nagiej skóry, aby poczuć jej słodki smak. Chciałem zapamiętać z jej kształtów jak najwięcej, bo szczerze się bałem, że to się już nie powtórzy. Teraz, to faktycznie musiałem wyglądać jak zdesperowany pies błagający o pieszczoty. Mówisz, masz jak to powiadają. Galia przejęła inicjatywę i odepchnęła mnie tak, że wylądowałem na plecach, a ona zwinnym ruchem usiadła na mnie. Schyliła się aby ponownie złączyć nasze wargi, a ja nawet nie protestowałem. Oddawałem każdy jej namiętny pocałunek, a gdy to zaczęło się nam nudzić, postanowiliśmy powiększyć [rodzinę] kupkę ubrań w rogu pokoju. Na resztę długiej nocy znaleźliśmy już sobie zajęcie. Korzystaliśmy z namiętnej chwili i jakbyśmy zapomnieli kim jesteśmy, gdzie się znajdujemy i co właściwie wyprawiamy.
Uchyliłem nieco zmęczone powieki od razu rozglądając się po pokoju, w którym się znajdywałem. Szybko go rozpoznałem, a gdy skierowałem spojrzenie na mniejszą osóbkę leżącą obok, skojarzyłem wszystkie fakty. Odetchnąłem na swój sposób zadowolony, a na widok smacznie śpiącej groźnej Galii zaśmiałem się cicho. Kto by pomyślał, że taka dziewczynka potrafi wyrządzić takie niewyobrażalne krzywdy? Na pewno nie ja, na pewno nie teraz. Po chwili żniwiarka przekręciła się przez sen tak, że nasze nosy prawie się stykały. Ułożyła się na moim bicepsie i cicho zamruczała coś pod nosem. Podczas przewracania się na bok, na jej twarz opadło kilka czarnych pasemek, więc wyciągnąłem rękę, aby je odsunąć. Niestety moja ręka została zatrzymana w połowie drogi przez silny uchwyt dziewczyny, która dopiero później otworzyła oczy z podejrzanym spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała lekko zaspanym głosem, ale nie rozluźniła uścisku na moim nadgarstku.
- Tylko chciałem wydłubać ci oczy, a co? - uśmiechnąłem się wesoło i wyrwałem rękę, aby móc dokonać tego, co chciałem. Zdziwiona osadniczka w końcu mi na to pozwoliła. Po chwili skierowała spojrzenie na moją twarz, a dokładniej na blizny na niej. Widać było, że o tym rozmyśla. Każdy zawsze zwraca na nie uwagę na samym początku i niepotrzebnie mnie po tym ocenia. Chociaż właściwie, te blizny mówią o mnie całą prawdę - Jak się spało? - dodałem po chwili zaczynając czuć się niekomfortowo będąc tak obserwowanym.
Galia? bedo bachory?
- Chyba będę częstszym gościem - przyznałem uśmiechając się prawie niewidocznie - nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? - dodałem, widząc jak starannie zmywa naczynia po posiłku.
Nie uzyskałem odpowiedzi, ale się tym jakoś bardzo nie przejąłem. Jedyne co zrobiła, to nieme wzruszenie ramionami, po czym wróciła do mycia naczyń. Przekrzywiłem głowę przyznając w duchu, że nudno mi, a atmosfera w pokoju nie tak powinna wyglądać. Po cichu podniosłem się z krzesła i podszedłem bliżej do Galii. Stanąłem nad nią i schylając się nieco, musnąłem ustami jej szyję. Zostawiłem na niej kilka delikatnych pocałunków, a kiedy chciałem posunąć się dalej, zostałem odepchnięty.
- Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły - oznajmiła szybko Galia i odwróciła się do mnie przodem, ale ja nie zdjąłem rąk z jej bioder.
- A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu - udałem zdziwienie, po czym zostałem pociągnięty za kołnierz bluzki. No, najwidoczniej dobrze myślałem.
Ciemnowłosa na powrót złączyła nasze usta, a zrobiła to z takim impetem, że nie mogłem powstrzymać cichego parsknięcia. Ta jakoś się tym nie przejęła i owinęła drugą rękę wokół mojej szyi. Oddając jej gorące pocałunki ująłem ją pod udami, aby przenieść nas w nieco wygodniejsze miejsce. Uniosłem dziewczynę na rękach, a gdy byliśmy już przy łóżku, powoli ją na nim położyłem. Podczas tej całej kooperacji nie oderwaliśmy się od siebie nawet na chwilę. Coś czułem, że tym razem tak szybko się to nie skończy, a dobrze, bo szkoda by było przerwać w takim momencie. Gdy miałem pewność, że nie zostanę odepchnięty, postanowiłem działać dalej. Wsunąłem swoją sporą dłoń pod bluzkę dziewczyny mając zamiar się jej pozbyć. Od początku była jakaś zbędna. Galia nie miała nic przeciwko i nawet sama mi w tym pomogła odrzucając ubranie w róg pokoju. Przesunąłem zimnymi palcami po jej rozgrzanym ciele i dostrzegłem, jak wzdryga się od dreszczu, który ją przeszedł. Po chwili mnie również zrobiło się ciepło, więc usunąłem z siebie koszulkę odrzucając ją w to samo miejsce, co wcześniejsza część garderoby. Przylgnąłem do dziewczyny powoli tracąc dech w piersi, więc postanowiłem się jednak na chwilę odsunąć. Pierwszy raz od pobytu w kuchni oderwałem się od jej miękkich warg i już zaczęło mi ich cholernie brakować. Nie pozostawiłem jej jednak bez niczego. Całowałem kolejno każdy skrawek jej nagiej skóry, aby poczuć jej słodki smak. Chciałem zapamiętać z jej kształtów jak najwięcej, bo szczerze się bałem, że to się już nie powtórzy. Teraz, to faktycznie musiałem wyglądać jak zdesperowany pies błagający o pieszczoty. Mówisz, masz jak to powiadają. Galia przejęła inicjatywę i odepchnęła mnie tak, że wylądowałem na plecach, a ona zwinnym ruchem usiadła na mnie. Schyliła się aby ponownie złączyć nasze wargi, a ja nawet nie protestowałem. Oddawałem każdy jej namiętny pocałunek, a gdy to zaczęło się nam nudzić, postanowiliśmy powiększyć [rodzinę] kupkę ubrań w rogu pokoju. Na resztę długiej nocy znaleźliśmy już sobie zajęcie. Korzystaliśmy z namiętnej chwili i jakbyśmy zapomnieli kim jesteśmy, gdzie się znajdujemy i co właściwie wyprawiamy.
Uchyliłem nieco zmęczone powieki od razu rozglądając się po pokoju, w którym się znajdywałem. Szybko go rozpoznałem, a gdy skierowałem spojrzenie na mniejszą osóbkę leżącą obok, skojarzyłem wszystkie fakty. Odetchnąłem na swój sposób zadowolony, a na widok smacznie śpiącej groźnej Galii zaśmiałem się cicho. Kto by pomyślał, że taka dziewczynka potrafi wyrządzić takie niewyobrażalne krzywdy? Na pewno nie ja, na pewno nie teraz. Po chwili żniwiarka przekręciła się przez sen tak, że nasze nosy prawie się stykały. Ułożyła się na moim bicepsie i cicho zamruczała coś pod nosem. Podczas przewracania się na bok, na jej twarz opadło kilka czarnych pasemek, więc wyciągnąłem rękę, aby je odsunąć. Niestety moja ręka została zatrzymana w połowie drogi przez silny uchwyt dziewczyny, która dopiero później otworzyła oczy z podejrzanym spojrzeniem.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała lekko zaspanym głosem, ale nie rozluźniła uścisku na moim nadgarstku.
- Tylko chciałem wydłubać ci oczy, a co? - uśmiechnąłem się wesoło i wyrwałem rękę, aby móc dokonać tego, co chciałem. Zdziwiona osadniczka w końcu mi na to pozwoliła. Po chwili skierowała spojrzenie na moją twarz, a dokładniej na blizny na niej. Widać było, że o tym rozmyśla. Każdy zawsze zwraca na nie uwagę na samym początku i niepotrzebnie mnie po tym ocenia. Chociaż właściwie, te blizny mówią o mnie całą prawdę - Jak się spało? - dodałem po chwili zaczynając czuć się niekomfortowo będąc tak obserwowanym.
Galia? bedo bachory?
Od Galii CD Tenebrisa
Ostatnimi czasy chodziłam zmęczona, a każdy dzień był z reguły gorszy od
poprzedniego. Ten także nie należał do najprzyjemniejszych i tak
naprawdę, mimo mojego początkowego, dobrego humoru, był okropny. Miałam
na głowie człowieka, który chciał ukraść Doriana - mimo, że nierasowego,
to dalej cennego, głównie ze względu na temperament i tresurę.
Dodatkowo, do mojego domu zwalił się także zupełnie obcy mi samotnik,
czujący się jak u siebie i mimo, że to ja go zaprosiłam, to po cichu
miałam nadzieję, że z owego zaproszenia nie skorzysta. Kiedy już to
zrobił, a ja siadłam na wygodnym fotelu, automatycznie moja głowa
zrobiła się cięższa i niekontrolowanie usnęłam. Przez delikatny sen,
zanim zapadłam w ten głębszy, do mojego zamroczonego umysłu dotarło
przezwisko, jakim to zostałam uraczona - czupiradełko. Nie wiem, czy on
siebie widział, ale sam nie wyglądał lepiej. Przynajmniej teraz miałam
powód, aby w razie czego się na niego zezłosić i wypominać, jak na
kobietę przystało. W pewnym momencie poczułam mocniejszy podmuch wiatru,
który mnie przebudził. Otworzyłam oczy, zdezorientowana. Czułam pod
sobą mój mięciutki materac, a na moim ciele spoczywało coś dużego,
ciepłego i bawełnianego, nie to, co moja dosyć nieprzyjemna kołdra,
którą to wiecznie krochmalą, kiedy oddaję ją do wyprania, bo sama tego
nie robię - nie mam czasu. Otuliłam się mocniej tym, czym zostałam
przykryta, bo było bardzo przyjemne, jednocześnie się delikatnie
rozglądając. Mój „sokoli” wzrok padł na mężczyznę stojącego niedalej,
niż przy łóżku, w dodatku był bez górnej garderoby.
– Nie wiem, czy chciałeś mnie zgwałcić, czy nie, ale co jak co, lubię takie widoki – mruknęłam na granicy snu, jednocześnie będąc pewna, że nie zdołałabym tego powiedzieć, gdybym myślała trzeźwo.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedział, chyba z kpiną, ale byłam zbyt zmęczona, aby więcej wyłapać. Mamrotał coś do mnie przy okazji, ale tym razem zasnęłam na dobre.
***
Poranek był niezwykle zimny, chyba wielkimi krokami zbliżała się do nas zima, którą w sumie lubiłam, ale w domu było o wiele chłodniej, niż zazwyczaj. Z jękiem naciągnęłam na siebie kołdrę, wiedząc, że pora wstać, jak to miałam w zwyczaju - przed świtem. Tak już działał mój dawno zaprogramowany zegar biologiczny. Wstałam, zarzucając na siebie najcieplejsze ubrania, jakie miałam pod ręką, a następnie udałam się do kuchni. Zagotowałam wodę na kawę, po czym ją zalałam, gdy ta już była gotowa i poszłam do mojego małego salonu z zamysłem, aby ogrzać się przy kominku, ale jakie było moje zdziwienie, gdy spotkałam tam samotnika z wczoraj. Stałam w wejściu z szeroko otwartymi oczami, zaspana i wyglądająca jak siedem nieszczęść.
– To ja może pójdę po drugą kawę – wymamrotałam, gdy otrzasnęłam się ze zdziwienia i z czerwonymi rumieńcami wstydu na twarzy odwróciłam się tyłem, wracając do kuchni i jednocześnie przygładzając sobie szopę na głowie.
Tenebris?
– Nie wiem, czy chciałeś mnie zgwałcić, czy nie, ale co jak co, lubię takie widoki – mruknęłam na granicy snu, jednocześnie będąc pewna, że nie zdołałabym tego powiedzieć, gdybym myślała trzeźwo.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedział, chyba z kpiną, ale byłam zbyt zmęczona, aby więcej wyłapać. Mamrotał coś do mnie przy okazji, ale tym razem zasnęłam na dobre.
***
Poranek był niezwykle zimny, chyba wielkimi krokami zbliżała się do nas zima, którą w sumie lubiłam, ale w domu było o wiele chłodniej, niż zazwyczaj. Z jękiem naciągnęłam na siebie kołdrę, wiedząc, że pora wstać, jak to miałam w zwyczaju - przed świtem. Tak już działał mój dawno zaprogramowany zegar biologiczny. Wstałam, zarzucając na siebie najcieplejsze ubrania, jakie miałam pod ręką, a następnie udałam się do kuchni. Zagotowałam wodę na kawę, po czym ją zalałam, gdy ta już była gotowa i poszłam do mojego małego salonu z zamysłem, aby ogrzać się przy kominku, ale jakie było moje zdziwienie, gdy spotkałam tam samotnika z wczoraj. Stałam w wejściu z szeroko otwartymi oczami, zaspana i wyglądająca jak siedem nieszczęść.
– To ja może pójdę po drugą kawę – wymamrotałam, gdy otrzasnęłam się ze zdziwienia i z czerwonymi rumieńcami wstydu na twarzy odwróciłam się tyłem, wracając do kuchni i jednocześnie przygładzając sobie szopę na głowie.
Tenebris?
Od Ancymona CD Raven
Nie powiem, zbieranie szło mi dość mozolnie,
prawdopodobnie przez wieczne dziurawe ręce, przez które nawet na
zajęciach wychowania fizycznego jakoś średnio mogłem się popisać.
Pieprzone piłki zawsze mi wypadały, nawet jak szło lecieć sam na sam z
koszem, zawalałem sprawę po całości, oczywiście w fenomenalnym występie
dopełnionym wywinięciem orła i zaryciem brodą o paskudną, gumową
wykładzinę, czy co to innego tam było. Okropieństwo, szczególnie gdy
potem dostawałeś jeszcze salwą śmiechu i jęków w twarz, ale przynajmniej
tytuł klasowego błazna jakimś cudem ochraniał mnie przed falą
nienawiści skierowaną przez kolegów z klasy.
Pewnie dlatego zawsze wybierali mnie ostatniego. Mniejsza.
Ślęczałem
na tej brudnej ziemi, burcząc pod nosem i sięgając po kolejne
przedmioty należące do poszkodowanej, gdy ta zdążyła wstać i nawet się
otrzepać!
— Czy w moim życiu, wszystko musi się spieprzyć?! —
warknęła dość głośno, przykuwając finalnie moją uwagę i może nawet
zmuszając mnie do zerknięcia na jej osobę. Czarne kłaki, blada cera,
czerwone oczyska... Oho, dwa tysiące szósty woła o swoją modę na wygląd
kreowanych postaci. Wyglądała młodo, bardzo młodo, może miała z
dwadzieścia lat albo była jedną z tych, co mi tam cyrograf z diabłem
podpisali. Cholera ich w sumie wie, zawsze mnie te osobniki
zastanawiały, lat osiemnaście, a doświadczeń życiowych, jakby mi co
najmniej pięć dekad przeżyły, dziwne stworzenia, zaprawdę. Chociaż to
może mnie po prostu coś w środku ściskało, jak widziałem jeszcze wtedy
siedemnastolatka, który mógł pozwolić sobie na wylanie kawy ze
Starbucksa na swojego Iphone'a, gdy ledwo wiązałem koniec z końcem i to
wcale nie tak, że potrafiłem zaparzyć tę samą torebkę herbaty dwa razy,
wcale.
Westchnąłem ciężko, drapiąc się po policzku, a za chwilę łapiąc pozbierane przedmioty i dźwigając się z kolan.
Błysk
ostrza nie pojawił się znikąd, a jej pozycja bojowa wcale mnie nie
uradowała. Może pozwoliłem sobie odsunąć się o te kilka centymetrów,
wysuwając prawą nogę, bo chuj w sumie wie, co tej dzisiejszej młodzieży w
głowach siedzi, a jeszcze po trafieniu w to miejsce? Trauma
gwarantowana, tylko czekać na kolejne Columbine.
— Matka nie
nauczył cię normalnie chodzić?! — ryknęła w moją stronę, zwracając na
siebie uwagę większości ludzi i losie, czy te dzieciaki musiały aż tak
ambitnie sięgać po tę pierdoloną atencję? Żeby jeszcze, chociaż
potrafiła posłużyć się poprawną formą osobową, chryste jego panie, za
jakie grzechy zawsze pakuję się w takie gówno? Westchnąłem, znowu,
jeszcze ciężej niż poprzednio, zdecydowanie się rozluźniając i
przecierając kark, gdy ta napinała się w nieskończoność, łypiąc na mnie
czerwonymi oczyskami.
Butność młodszych pokoleń potrafiła mnie
czasami onieśmielić. Skąd w nich tyle egocentryzmu i przeświadczenia o
zajebistości swojego jestestwa? Bo zupa była za słona, dlatego
zapierdolę ci matkę, odnosiłem czasem wrażenie, że tak właśnie przebiega
proces myślowy niektórych dzieciaków. Zabrzmię jak stary pierd, którym
jestem, ale za moich czasów, to jak mi jeden z drugim starszy
powiedzieli, że mam się uspokoić, to nie śmiałem nawet pyska otworzyć,
ba uciekałem z podkulonym ogonem, a powiedz to teraz komuś z nich, to ci
jeszcze wypierdalać każą, no ludzie, szacunku trochę, ja rozumiem,
koniec świata się zbliża, selekcja naturalna, walka na śmierć i życie,
dziczeją nam towarzysze, ale weźcie, zachowajcie resztkę
człowieczeństwa. O przepraszam i dziękuję, już nawet nie mówię, te dwa
słowa chyba zostały wypierdolone ze słownika na dobre, ot co.
Zdecydowałem
się nie komentować tego jakoś ostrzej, czy sięgać po własną broń,
wywołanie zamętu było naprawdę ostatnią rzeczą, jaką chciałbym osiągnąć.
Nawet jeśli to właśnie ta dziewucha ostatnio zapierdalała coś z ogródka kowala.
—
Nie uważasz, że to trochę lekkomyślne? — spytałem ni to łagodnym, ni to
karcącym tonem, wyciągając w jej stronę zawartość jej torby, a
jednocześnie zerkając ukradkiem na ostrze, tak dla pewności, żeby
jeszcze bardziej uświadomić jej, o czym mówię.
Zawsze szukali guza.
— Oboje raczej nie chcemy kłopotów, więc może sobie oszczędzisz, co?
Raven?
Od Tenerbis'a CD Galii
Oparłem się o drzewo za mną i spojrzałem na klękającą przy
złodzieju dziewczynę, którego to powstrzymałem przed ucieczką
oczywiście, by spłacić swój dług. Poza tym strażniczka przyda mi się
jako znajomy na Fejsie.
- A miałam taki dobry dzień. -
powiedziała oschle, torturując przy tym koniokrada swoją aurą. Wyglądała
nawet uroczo, jak się gniewała. Mężczyzna jęknął, osuwając się na
ziemię jeszcze bardziej.
- Ani tego, ani tego nie potrzebuję.
Dorian by sobie poradził. - dodała żniwiarka. Ta część wypowiedzi
prawdopodobnie była adresowana do mnie, mimo że brakowało kontaktu
wzrokowego. Szkoda, że tak myśli. Ten jej koń raczej nie jest jakimś tam
super zabójcą, a ja mam inne rzeczy do roboty, niż robienie mu za
ochroniarza.
- Idź do domu. Będą tu straże i patrole przez
całą noc, więc możesz w ramach moich podziękowań spędzić noc tutaj albo
dać się złapać i wtrącić do lochu. - warknęła dziewczyna. Nie powiem,
zaproszenie do jej domu było ciekawe. Uniosłem kącik ust rozbawiony i
ruszyłem w stronę chaty. Ogień w kominku przyjemnie ogrzewał jej
wnętrze. Rozejrzałem się po wnętrzu, ciekaw nowego miejsca. Następnie
zbliżyłem się do okna i ostrożnie przez nie wyjrzałem. Dziewczyna
wzywała kolegów z pracy za pomocą znaków dymnych. Nie trzeba było długo
czekać na ich pojawienie się.
Kiedy Samotnik został już
zabrany, nałożyłem sobie jedzenia na pierwszy lepszy talerz, po czym
usiadłem na fotelu przed kominkiem i okryłem się leżącym na nim kocem.
Dopiero wtedy poczułem, jak bardzo jestem wykończony przeprawą. Do moich
uszu doszedł odgłos otwieranych i zamykanych drzwi, kroków, a następnie
zirytowanego westchnięcia dziewczyny. Jak to mówią - gość w domu, Bóg w
domu. To zasada, której trzeba przestrzegać. Nie ma innej opcji.
Zerknąłem
przez ramię na rozglądającą się po pomieszczeniu ciemnowłosą. Serio
miała mnie za kogoś takiego jak tamten facet? Poczułem się urażony. Raz
tylko zakosiłem nóż z osady, ale tylko dlatego, że był mi niezmiernie
potrzebny do wykonania własnych broni.
- Jasne, rozgość się,
właśnie o to mi chodziło. - mruknęła gospodyni, przygaszając przy tym
światła. W domu zapanował całkiem przyjemny półmrok.
Gdy już
opróżniłem talerz, odstawiłem go na stolik obok, po czym rozkryłem się
czystą dłonią. Następnie zabrałem naczynie, umyłem je i odstawiłem tam,
skąd je wziąłem. To, że byłem Samotnikiem nie oznaczało przecież, że
lubię żyć w brudzie. Wręcz przeciwnie. W końcu nie chciałbym pewnego
ranka zostać zabitym przez walające się po podłodze ubrania. A poza tym,
tak już zostałem wychowany i nie było sensu zmieniać nawyków.
- Wyglądasz czarująco. - powiedziałem, wracając do pokoju, w którym to została Osadniczka.
- Chciałeś powiedzieć jak czarownica. - mruknęła.
-
To twoje słowa. - odparłem, wracając na miejsce. Po namyśle ustąpiłem
go dziewczynie, a sam usiadłem przy kominku, opierając się o niego.
Ciemnowłosa opatuliła się kocem i przymknęła powieki. W tym świetle
wyglądała na zmęczoną bardziej ode mnie. Postanowiłem więc nie odzywać
się i czekać, aż na nowo zaśnie.
Nie
minęło dużo czasu, a głowa Osadniczki już opadła na jej ramię. Chwilę
przyglądałem się jej twarzy. Nie wyglądała na groźną wojowniczkę.
Bardziej na zwykłą, delikatną dziewczynę.
- No chodź,
Czupiradełko. - westchnąłem, wstając. Następnie wziąłem na ręce śpiącą
Osadniczkę i przytuliłem ją do swojej piersi. Zaraz po tym zacząłem
zwiedzać z nią jej dom w poszukiwaniu sypialni.
- Alleluja. -
mruknąłem, gdy w końcu znalazłem właściwy pokój. Tam ułożyłem dziewczynę
na łóżku. Już miałem się od niej odsunąć, gdy spostrzegłem, że jej
palce są zaciśnięte na materiale mojej bluzki. Westchnąłem i spróbowałem
je rozwinąć, jednak Osadniczka nie zamierzała dać za wygraną nawet
przez sen. Zrezygnowany zdjąłem z siebie bluzkę z długim rękawem, a
następnie okryłem dziewczynę. Nagle Osadniczka zaczęła otwierać oczy.
Ciekawe, co sobie pomyśli o tym wszystkim.
Galia?
Od Galii CD Lucia
O ile nigdy wcześniej mężczyzna nie był mi zbytnio przydatny, tak teraz,
gdy odnalazł Doriana, czułam że przecież nie chciał źle. I mimo, że tak
naprawdę poradziłabym sobie sama z odnalezieniem konia, to Lucio
ułatwił mi jego poszukiwania, na które niespecjalnie miałam wtedy
ochotę, nie żebym się bała spędzenia nocy, czy dwóch w lesie. Kiedy nie
znalazłam mojego towarzysza - Doriana, nie Lucia - w pobliżu,
postanowiłam wrócić z powrotem na brzeg jeziora, może to tam był?
Przedzierałam się przez chaszcze, tnąc sztyletem te mocniejsze liany, aż
w końcu z rozbiegiem przez nie przebiegałam, nie widząc ich końca, co
było dla mnie mylne - wkrótce rośliny się nagle skończyły, a ja,
zdezorientowana, wbiegłam na brzeg. Nie myślałam, że las tak szybko się
skończy, był tak gęsty, że nie widziałam piasku zmieszanego z ziemią pod
moimi stopami. Wpadłam na kogoś z impetem, jednak ta osoba była większa
ode mnie, przez co wylądowałam na piasku, uderzając się w głowę.
Zmarszczyłam brwi, trochę zabolało - patrząc w górę, zobaczyłam nikogo
innego, jak ciemnowłosego faceta z przydługimi włosami, łącząc fakty,
bez wątpienia był to Lucio, ale jego zidentyfikowanie utrudniały mroczki
przed moimi oczami.
– Znalazłem ci konia – usłyszałam. – przydałaby się jakaś rekompensata – uśmiechnął się półgębkiem.
– Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita – założyłam ręce na piersi, marszcząc nos. Nie zamierzałam mu pokazać, że to on jest górą, bo nie był, ale chyba tak się czuł.
– A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu – targował się.
– Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść – zmrużyłam oczy, dodając po chwili: – potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że zrobiłeś... – nie dał mi dokończyć. Przywarł swoimi ciepłymi ustami do moich. Zdezorientowana, nie oddawałam jego żarliwych pocałunków, będąc w małym szoku. Kiedy w końcu się ode mnie oderwał, tym razem to ja podchwyciłam jego gierkę i przejęłam inicjatywę, zarzucając ręce na jego szyję. Jedną rękę umiejscowił na mojej talii, drugą zaś opierał o dosyć wilgotny piach. Skończyliśmy dopiero, gdy zaczęło nam brakować powietrza, odsunęłam się od niego z zakłopotaniem, nie będąc pewna, co mam zrobić. Zaczęłam wstawać, otrzepując się, Lucio robił to samo, z drwiącym uśmiechem na ustach, nijak to komentując.
– Tym razem mnie nie wyrzucisz z domu, bo w nim nie jesteśmy – odparł, zarzuciwszy na siebie cieplejsze ubranie.
– Zawsze możemy do niego pójść, zrobić to co wtedy, a następnie cię wyrzucę – skwitowałam, wzruszając ramionami.
– To co wtedy, czyli zszywanie mnie?
– Miałam na myśli tą przyjemniejszą czynność.
– A więc na co czekamy? – począł iść w stronę mojego domu szybkim krokiem, śmiejąc się.
– Co? – zapytałam głupio, stojąc w miejscu. – nie podchwyciłeś żartu? – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę, gdyż zdążył się już znacznie oddalić.
Nie skomentował tego, idąc przed siebie, w czym mu towarzyszyłam, Dorian jadł trawę, dokłusowując do nas co jakiś czas. Chyba nie chciał ponownie się zgubić, ja też zresztą tego nie chciałam, kochałam tego konia i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go któregoś dnia zabraknąć.
Wkrótce zaczęły się bagna i chyba oboje wiedzieliśmy, że zaraz znajdziemy się sam na sam w moim (super, odlotowym) przytulnym domku. Wkraczając na posesję, automatycznie zamknęłam Doriana w boksie, racząc go warzywami. W drzwiach domu stał Lucio, oparty o futrynę i obserwujący mnie z - chyba - zaciekawieniem.
– To co, może chcesz trochę obiadu? Wczorajszy i po Julesie, ale przecież psy jedzą wszystko – zaśmiałam się, przechodząc do domu i klepiąc go w żarcie po ramieniu, na co ten westchnął i wszedł za mną, zamykając uprzednio za sobą drzwi.
W międzyczasie postawiłam na stole miskę z duszonymi warzywami i jakieś mięso oraz talerz i sztućce, a sama wzięłam sobie z lodówki trochę lodów. Mężczyzna wziął się za jedzenie, a ja siadłam naprzeciwko niego, także zabierając się za to, co miałam.
– Wiedziałam, że nie odmówisz. Tylko pobrudź mi obrus, to będziesz mi szył drugi taki, identyczny – pogroziłam mu palcem, na co ten przytaknął, patrząc na mnie pobłażliwie. Wstałam do zlewu, aby umyć po sobie kubek, a następnie schowałam do lodówki resztki z obiadu, widząc że Lucio już kończy jeść i nie jest zainteresowany większą porcją. Wkrótce odsunął się na krześle, rozprostowując nogi i zakładając ręce za głowę.
– Chyba będę częstszym gościem – powiedział, na co się zaśmiałam cicho, myjąc talerz. – nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? – wzruszyłam ramionami, nie dając po sobie znać, że w poprzednim świecie żyło mi się gorzej, niż w tym oraz, że zmywarka to było ostatnie, co mogłabym mieć.
Stałam do niego tyłem, gdy ten, w najmniej oczekiwanym momencie podszedł do mnie, po prostu zaczynając mnie całować. Oderwałam się natychmiast, pytając:
– Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły – powiedziałam bezmyślnie, nieważne jak bardzo mijało się to z prawdą.
– A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu – mruknął, trzymając ręce na moich biodrach, a ja postanowiłam się poddać, nadając nam tempa. W sumie, to nie wiem jak to się stało, ale jeszcze tego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku.
Lucio? teraz masz wene?
– Znalazłem ci konia – usłyszałam. – przydałaby się jakaś rekompensata – uśmiechnął się półgębkiem.
– Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita – założyłam ręce na piersi, marszcząc nos. Nie zamierzałam mu pokazać, że to on jest górą, bo nie był, ale chyba tak się czuł.
– A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu – targował się.
– Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść – zmrużyłam oczy, dodając po chwili: – potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że zrobiłeś... – nie dał mi dokończyć. Przywarł swoimi ciepłymi ustami do moich. Zdezorientowana, nie oddawałam jego żarliwych pocałunków, będąc w małym szoku. Kiedy w końcu się ode mnie oderwał, tym razem to ja podchwyciłam jego gierkę i przejęłam inicjatywę, zarzucając ręce na jego szyję. Jedną rękę umiejscowił na mojej talii, drugą zaś opierał o dosyć wilgotny piach. Skończyliśmy dopiero, gdy zaczęło nam brakować powietrza, odsunęłam się od niego z zakłopotaniem, nie będąc pewna, co mam zrobić. Zaczęłam wstawać, otrzepując się, Lucio robił to samo, z drwiącym uśmiechem na ustach, nijak to komentując.
– Tym razem mnie nie wyrzucisz z domu, bo w nim nie jesteśmy – odparł, zarzuciwszy na siebie cieplejsze ubranie.
– Zawsze możemy do niego pójść, zrobić to co wtedy, a następnie cię wyrzucę – skwitowałam, wzruszając ramionami.
– To co wtedy, czyli zszywanie mnie?
– Miałam na myśli tą przyjemniejszą czynność.
– A więc na co czekamy? – począł iść w stronę mojego domu szybkim krokiem, śmiejąc się.
– Co? – zapytałam głupio, stojąc w miejscu. – nie podchwyciłeś żartu? – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę, gdyż zdążył się już znacznie oddalić.
Nie skomentował tego, idąc przed siebie, w czym mu towarzyszyłam, Dorian jadł trawę, dokłusowując do nas co jakiś czas. Chyba nie chciał ponownie się zgubić, ja też zresztą tego nie chciałam, kochałam tego konia i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go któregoś dnia zabraknąć.
Wkrótce zaczęły się bagna i chyba oboje wiedzieliśmy, że zaraz znajdziemy się sam na sam w moim (super, odlotowym) przytulnym domku. Wkraczając na posesję, automatycznie zamknęłam Doriana w boksie, racząc go warzywami. W drzwiach domu stał Lucio, oparty o futrynę i obserwujący mnie z - chyba - zaciekawieniem.
– To co, może chcesz trochę obiadu? Wczorajszy i po Julesie, ale przecież psy jedzą wszystko – zaśmiałam się, przechodząc do domu i klepiąc go w żarcie po ramieniu, na co ten westchnął i wszedł za mną, zamykając uprzednio za sobą drzwi.
W międzyczasie postawiłam na stole miskę z duszonymi warzywami i jakieś mięso oraz talerz i sztućce, a sama wzięłam sobie z lodówki trochę lodów. Mężczyzna wziął się za jedzenie, a ja siadłam naprzeciwko niego, także zabierając się za to, co miałam.
– Wiedziałam, że nie odmówisz. Tylko pobrudź mi obrus, to będziesz mi szył drugi taki, identyczny – pogroziłam mu palcem, na co ten przytaknął, patrząc na mnie pobłażliwie. Wstałam do zlewu, aby umyć po sobie kubek, a następnie schowałam do lodówki resztki z obiadu, widząc że Lucio już kończy jeść i nie jest zainteresowany większą porcją. Wkrótce odsunął się na krześle, rozprostowując nogi i zakładając ręce za głowę.
– Chyba będę częstszym gościem – powiedział, na co się zaśmiałam cicho, myjąc talerz. – nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? – wzruszyłam ramionami, nie dając po sobie znać, że w poprzednim świecie żyło mi się gorzej, niż w tym oraz, że zmywarka to było ostatnie, co mogłabym mieć.
Stałam do niego tyłem, gdy ten, w najmniej oczekiwanym momencie podszedł do mnie, po prostu zaczynając mnie całować. Oderwałam się natychmiast, pytając:
– Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły – powiedziałam bezmyślnie, nieważne jak bardzo mijało się to z prawdą.
– A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu – mruknął, trzymając ręce na moich biodrach, a ja postanowiłam się poddać, nadając nam tempa. W sumie, to nie wiem jak to się stało, ale jeszcze tego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku.
Lucio? teraz masz wene?
Od Harry CD Jules'a
- Twój brat został ugodzony zatrutym ostrzem. - oznajmiłam, powoli
podnosząc się do pozycji siedzącej. Po częściowej przemianie nieco
odzyskałam władzę w kończynach, ale w głowie niebezpiecznie mi się
kręciło. - Udało mi się wyizolować toksynę z jego organizmu i raczej
jest już zdrowy. Tak czy siak, obserwuj go przez kilka następnych dni.
Musicie mi koniecznie powiedzieć, jak będzie działo się coś
nienormalnego.
Po trzech głębokich oddechach udało mi się dźwignąć na nogi. Podeszłam do półek na ścianie i z jednej z nich zdjęłam mały, zamykany słoiczek.
- Dobrze, a ta trucizna? - pytała Galia. - Wiesz, co to jest?
- Tutaj mamy problem. - odparłam, patrząc jej w oczy. - Nie mam zielonego pojęcia, ale jestem niemal pewna, że to nie zostało stworzone na wyspie.
We wzroku Strażniczki widziałam, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Dałam jej to wszystko przemyśleć, a sama zajęłam się przenoszeniem cieczy do słoiczka. Kiedy skończyłam, włożyłam go do zamykanej szafki, a szklankę dokładnie, na ile pozwalały mi warunki, umyłam.
- Masz jakiś pomysł?
- Niewykluczone, że to sprawka naukowców. Mogli przecież przysłać na wyspę prototyp, razem z jakimś przemienionym.
- Ale... po co mieliby to robić?
- Mamy dwa wyjścia. - powiedziałam z westchnieniem, siadając na krześle. - Po pierwsze, to może być ich kolejny wynalazek, który chcą wypróbować. A druga opcja jest taka... że chcą zmniejszyć populację na wyspie.
Stalowego wzroku Galii nie roztopiłby wybuch wulkanu.
- Chcą nas zabić.
- Nie wiem. Ale mogę się dowiedzieć, z czego złożona jest trucizna, opracować odtrutkę. Trochę to potrwa, ale zrobię, co w mojej mocy.
Zapadła między nami cisza. W końcu dziewczyna rzekła szeptem:
- Czy mogłabyś... jakoś się z nimi skontaktować?
Zesztywniałam.
- Nie. - zaprzeczyłam twardo. - Skończyłam z tym. Znajdę inny sposób, nawet jeśli musiałabym...
Nawet jeśli musiałabym zrobić coś, na co bardzo nie mam ochoty, pomyślałam ponuro.
- Mogę znaleźć tego faceta.
Zerknęłam na Jules'a, który dalej stał pod ścianą z opuszczoną głową, ale do tej pory się nie odzywał.
- Jeśli to Samotnik, mnie będzie najłatwiej do niego dotrzeć. Schwytamy go i przesłuchamy.
Galia spojrzała na brata z troską.
- Musisz wziąć ze sobą jeszcze kogoś. To dość... potężny facet, z opisu.
- Nie ma problemu. - odparł chłopak z lekkim uśmiechem. - Jest wielu chętnych do brudnej roboty, jeśli się im dobrze zapłaci.
- Dam ci, czego potrzebujesz. - oznajmiła jego siostra pewnym tonem. - Ja porozmawiam o tym z radą. Musimy podjąć pewne środki zapobiegawcze. Jednak w żadnym wypadku, nie rozmawiajcie o tym z ludźmi. Szczególnie ty, Harry.
Zmarszczyłam brwi.
- Czy ja wyglądam, jakbym często gawędziła z osadnikami? - mruknęłam pod nosem.
- No to załatwione. - postanowiła dziewczyna napiętym głosem. Wszyscy wiemy, co mamy robić. Tylko proszę, uważajcie na siebie.
Jules?
Po trzech głębokich oddechach udało mi się dźwignąć na nogi. Podeszłam do półek na ścianie i z jednej z nich zdjęłam mały, zamykany słoiczek.
- Dobrze, a ta trucizna? - pytała Galia. - Wiesz, co to jest?
- Tutaj mamy problem. - odparłam, patrząc jej w oczy. - Nie mam zielonego pojęcia, ale jestem niemal pewna, że to nie zostało stworzone na wyspie.
We wzroku Strażniczki widziałam, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Dałam jej to wszystko przemyśleć, a sama zajęłam się przenoszeniem cieczy do słoiczka. Kiedy skończyłam, włożyłam go do zamykanej szafki, a szklankę dokładnie, na ile pozwalały mi warunki, umyłam.
- Masz jakiś pomysł?
- Niewykluczone, że to sprawka naukowców. Mogli przecież przysłać na wyspę prototyp, razem z jakimś przemienionym.
- Ale... po co mieliby to robić?
- Mamy dwa wyjścia. - powiedziałam z westchnieniem, siadając na krześle. - Po pierwsze, to może być ich kolejny wynalazek, który chcą wypróbować. A druga opcja jest taka... że chcą zmniejszyć populację na wyspie.
Stalowego wzroku Galii nie roztopiłby wybuch wulkanu.
- Chcą nas zabić.
- Nie wiem. Ale mogę się dowiedzieć, z czego złożona jest trucizna, opracować odtrutkę. Trochę to potrwa, ale zrobię, co w mojej mocy.
Zapadła między nami cisza. W końcu dziewczyna rzekła szeptem:
- Czy mogłabyś... jakoś się z nimi skontaktować?
Zesztywniałam.
- Nie. - zaprzeczyłam twardo. - Skończyłam z tym. Znajdę inny sposób, nawet jeśli musiałabym...
Nawet jeśli musiałabym zrobić coś, na co bardzo nie mam ochoty, pomyślałam ponuro.
- Mogę znaleźć tego faceta.
Zerknęłam na Jules'a, który dalej stał pod ścianą z opuszczoną głową, ale do tej pory się nie odzywał.
- Jeśli to Samotnik, mnie będzie najłatwiej do niego dotrzeć. Schwytamy go i przesłuchamy.
Galia spojrzała na brata z troską.
- Musisz wziąć ze sobą jeszcze kogoś. To dość... potężny facet, z opisu.
- Nie ma problemu. - odparł chłopak z lekkim uśmiechem. - Jest wielu chętnych do brudnej roboty, jeśli się im dobrze zapłaci.
- Dam ci, czego potrzebujesz. - oznajmiła jego siostra pewnym tonem. - Ja porozmawiam o tym z radą. Musimy podjąć pewne środki zapobiegawcze. Jednak w żadnym wypadku, nie rozmawiajcie o tym z ludźmi. Szczególnie ty, Harry.
Zmarszczyłam brwi.
- Czy ja wyglądam, jakbym często gawędziła z osadnikami? - mruknęłam pod nosem.
- No to załatwione. - postanowiła dziewczyna napiętym głosem. Wszyscy wiemy, co mamy robić. Tylko proszę, uważajcie na siebie.
Jules?
24 sierpnia 2018
Od Lucia CD Galii
Zdołałem jedynie parsknąć na śmieszny gest Galii, która ruszyła dalej w wysoką trawę. Zaszywając się tam igrała z niebezpieczeństwem, ale jej to już chyba nie straszne. Dla tej kobiety nic nie jest przeszkodą, jak widać. Westchnąłem tylko i obserwowałem jak oddala się pod postacią żniwiarki. Ta postura przyprawiała mnie o niejakie poczucie lęku, ale to pewnie dlatego, że to dla mnie coś nowego. Wilki się jeszcze w życiu spotykało, ale na wpół niewidzialne kreatury były czymś nieodkrytym i po prostu dziwnym. Zakładam, że samej dziewczynie nie jest z tym łatwo, ale przynajmniej stara się poskładać te sprawy do kupy. Obserwowałem ze spokojem, jak żniwiarka oddala się wśród szamoczących traw, ale szczerze szarpałem się z myślami, czy za nią nie pójść. W końcu, gdyby coś jej się stało, to kto byłby ją uratował? Z drugiej strony, dlaczego myślę o jej bezpieczeństwie i przejmuję się, czy wyjdzie z tego cało? Zaśmiałem się sam do siebie kręcąc głową i skrzyżowałem ręce na piersi opierając się plecami o pień drzewa. Niespokojnie stukałem piętą w korzeń wystający z ziemi i rozglądałem się dookoła starając się nie myśleć o ciemnowłosej, której już nawet nie słyszałem. Wokół mnie nastała cisza, dopóki nie została naruszona przez ciche rżenie konia. Odsunąłem się od drzewa starając się wyłapać ogiera, który kręcił się gdzieś w pobliżu. Będę się musiał nieźle postarać, żeby go nie spłoszyć. Jeżeli mnie pamięta, to raczej nie będzie skory do współpracy. Mimo to, postanowiłem spróbować. Przynajmniej jakoś spłacę dług u osadniczki i możliwe jest, że tym sposobem nasze drogi już ponownie się nie zejdą. Pokiwałem głową sam do siebie, tak, to będzie dobre rozwiązanie całego tego pogmatwanego teatrzyku. Nie mogąc zauważyć konia, ''nastawiłem uszu' i starałem się wyłapać jego kroki. Wiedziałem jedynie, że wciąż się do mnie zbliża, a to dziwne, bo pewnie już dawno mnie wyczuł. Specjalnie znieruchomiałem, ale nie kucnąłem, aby przypadkiem nie wyglądać jakbym polował. Postanowiłem spokojnie poczekać aż ogier sam do mnie podejdzie, a wszystko wskazywało na to, że tak się właśnie stanie. Długo nie musiałem czekać, a ujrzałem jak wyłania się zza gęstych krzewów i na chwilę przystaje, aby zaraz zacząć niespokojnie wierzgać. Jeszcze na mnie nie spojrzał, więc wydawało mi się, że mnie nie zauważył. Postanowiłem skorzystać z sytuacji i powoli się do niego zbliżyć wciąż będąc pewnie wyprostowanym. Będąc wystarczająco blisko wyciągnąłem rękę przed siebie, aby złapać się uzdy, ale koń zaczął się cofać i niespokojnie rżeć. Nie mogłem dać za wygraną, więc wychyliłem się i lekkim szarpnięciem dosięgnąłem linki. Ogier zaczął się wyrywać i wymachiwać przednimi kopytami, ale ja nadal powstrzymywałem go przed ucieczką tak długo, dopóki się nie uspokoił. Nie wiem, czy to dlatego, że się zmęczył, czy naprawdę udało mi się nad nim zapanować przynajmniej na chwilę. Zdobyłem się nawet na to, że pogłaskać go po nosie, ale na za dużo pieszczot już nie pozwolił. Szybko odsunąłem rękę i obejrzałem się za siebie przypominając sobie o Galii, która udała się w wysokie trawy w poszukiwaniu jej towarzysza, którego miałem pod ręką. Zakląłem pod nosem uderzając pięścią o korę drzewa. Nie miałem zamiaru pałętać się dzisiaj po przeróżnych gąszczach w poszukiwaniu wkurzonej dziewczyny. Udałem się nad strumień tylko po to, aby o niej zapomnieć. Och ironio, a tu właśnie ją spotykam.
Byłem pewny, że ja również zbłądzę w tej trawie. Ten spacer na pewno nie mogę zaliczyć do najprzyjemniejszych, gdyż dodatkowo musiałem ciągnąć za sobą konia, który był niezmiernie oporny. Zapierał się kopytami i starał się wyrwać uprząż z moich rąk. Ja, jak to ja, nie dawałem za wygraną, a więc wyglądało to jak co chwilowe dokuczanie sobie w ogóle bez sensu. Byłem już zmęczony, wkurzony i sfrustrowany na tyle, że zacząłem nawoływać. Guzik mnie obchodzą bestie, które tym sposobem pobudzę. Inaczej nigdy jej nie znajdę.
- Galia! Galia, cholera! - krzyczałem co chwila przestając, aby może usłyszeć odpowiedź. Niestety, nie odpowiedzi nie otrzymałem żadnej, a dodatkowo ogier się rozwścieczył. Tym razem nie udało mi się go tak łatwo uspokoić i zanim zdążyłem się obrócić, dostałem kopytem w plecy - Ała, ku*wa! - syknąłem lecąc na twarz, a po kręgosłupie rozniósł się okropny ból poprzedzony głośnym chrupnięciem. Świetnie, niech jeszcze mi kręgosłup połamie. Dobrze chociaż, że przez przemianę w wilka nauczyłem się już ustawiać go w odpowiedni sposób.
Lecąc w przód, nie wylądowałem jednak zębami w piachu. Zgarnąłem ze sobą jakąś osobę, która walnęła plecami o twardą ziemię i zmuszona była leżeć pod moim ciężarem. Szybko podniosłem się na rękach, aby nie udusić mojego nowego materaca i otworzyłem oczy po to, aby ujrzeć przed sobą Galię. Zguba się wreszcie znalazła.
- Znalazłem ci konia - odparłem lekko chrypliwym głosem i kiwnięciem głowy wskazałem na ogiera, który na widok swojej właścicielki zupełnie się opanował - Przydałaby się jakaś rekompensata - dodałem unosząc kącik ust.
- Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita - odparła nadal leżąc pode mną, ale żeby pokazać, że może mieć nade mną przewagę, skrzyżowała ręce na piersi.
- A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu - kontynuowałem bezsensowną gierkę, która mogła się ciekawie potoczyć.
- Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść - dodała wyrozumiale i zmrużyła powieki, a gdy spostrzegła, że otwieram usta, aby coś powiedzieć, szybko dodała - Potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że zrobiłeś...
Nie dałem jej dokończyć zatykając jej usta własnymi wargami. Nie miałem cholernego pojęcia, dlaczego to robię, ale widok jej bezbronnej osóbki pod moim ciężarem nie dawał mi wyboru. Jest taka przekonująca, gdy się wkurza lub zaczyna wymieniać swoje racje. Solidnie przywarłem do jej ust pewnie dlatego, iż spodziewałem się odrzucenia i jeżeli ta chwila ma trwać krótko, to niech chociaż będzie godna zapamiętania. Galia nadal nie odwzajemniła pocałunku, ale nie czułem też, aby wytwarzała swoją zabójczą aurę. Byłem ciekaw, co sobie teraz myśli, ale wiedziałem tyle, że nie chcę jej obciążać. Co za dużo, to nie zdrowo. Powoli odsunąłem się od niej, ale tylko troszkę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, a wargi nadal miałem lekko rozchylone. Nie chciałem się odsuwać, dopóki nie wiedziałem czego tak naprawdę chce ciemnowłosa.
Galia? wena sie w tej trawie zgubila
Byłem pewny, że ja również zbłądzę w tej trawie. Ten spacer na pewno nie mogę zaliczyć do najprzyjemniejszych, gdyż dodatkowo musiałem ciągnąć za sobą konia, który był niezmiernie oporny. Zapierał się kopytami i starał się wyrwać uprząż z moich rąk. Ja, jak to ja, nie dawałem za wygraną, a więc wyglądało to jak co chwilowe dokuczanie sobie w ogóle bez sensu. Byłem już zmęczony, wkurzony i sfrustrowany na tyle, że zacząłem nawoływać. Guzik mnie obchodzą bestie, które tym sposobem pobudzę. Inaczej nigdy jej nie znajdę.
- Galia! Galia, cholera! - krzyczałem co chwila przestając, aby może usłyszeć odpowiedź. Niestety, nie odpowiedzi nie otrzymałem żadnej, a dodatkowo ogier się rozwścieczył. Tym razem nie udało mi się go tak łatwo uspokoić i zanim zdążyłem się obrócić, dostałem kopytem w plecy - Ała, ku*wa! - syknąłem lecąc na twarz, a po kręgosłupie rozniósł się okropny ból poprzedzony głośnym chrupnięciem. Świetnie, niech jeszcze mi kręgosłup połamie. Dobrze chociaż, że przez przemianę w wilka nauczyłem się już ustawiać go w odpowiedni sposób.
Lecąc w przód, nie wylądowałem jednak zębami w piachu. Zgarnąłem ze sobą jakąś osobę, która walnęła plecami o twardą ziemię i zmuszona była leżeć pod moim ciężarem. Szybko podniosłem się na rękach, aby nie udusić mojego nowego materaca i otworzyłem oczy po to, aby ujrzeć przed sobą Galię. Zguba się wreszcie znalazła.
- Znalazłem ci konia - odparłem lekko chrypliwym głosem i kiwnięciem głowy wskazałem na ogiera, który na widok swojej właścicielki zupełnie się opanował - Przydałaby się jakaś rekompensata - dodałem unosząc kącik ust.
- Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita - odparła nadal leżąc pode mną, ale żeby pokazać, że może mieć nade mną przewagę, skrzyżowała ręce na piersi.
- A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu - kontynuowałem bezsensowną gierkę, która mogła się ciekawie potoczyć.
- Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść - dodała wyrozumiale i zmrużyła powieki, a gdy spostrzegła, że otwieram usta, aby coś powiedzieć, szybko dodała - Potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że zrobiłeś...
Nie dałem jej dokończyć zatykając jej usta własnymi wargami. Nie miałem cholernego pojęcia, dlaczego to robię, ale widok jej bezbronnej osóbki pod moim ciężarem nie dawał mi wyboru. Jest taka przekonująca, gdy się wkurza lub zaczyna wymieniać swoje racje. Solidnie przywarłem do jej ust pewnie dlatego, iż spodziewałem się odrzucenia i jeżeli ta chwila ma trwać krótko, to niech chociaż będzie godna zapamiętania. Galia nadal nie odwzajemniła pocałunku, ale nie czułem też, aby wytwarzała swoją zabójczą aurę. Byłem ciekaw, co sobie teraz myśli, ale wiedziałem tyle, że nie chcę jej obciążać. Co za dużo, to nie zdrowo. Powoli odsunąłem się od niej, ale tylko troszkę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów, a wargi nadal miałem lekko rozchylone. Nie chciałem się odsuwać, dopóki nie wiedziałem czego tak naprawdę chce ciemnowłosa.
Galia? wena sie w tej trawie zgubila
Subskrybuj:
Posty (Atom)