O ile nigdy wcześniej mężczyzna nie był mi zbytnio przydatny, tak teraz,
gdy odnalazł Doriana, czułam że przecież nie chciał źle. I mimo, że tak
naprawdę poradziłabym sobie sama z odnalezieniem konia, to Lucio
ułatwił mi jego poszukiwania, na które niespecjalnie miałam wtedy
ochotę, nie żebym się bała spędzenia nocy, czy dwóch w lesie. Kiedy nie
znalazłam mojego towarzysza - Doriana, nie Lucia - w pobliżu,
postanowiłam wrócić z powrotem na brzeg jeziora, może to tam był?
Przedzierałam się przez chaszcze, tnąc sztyletem te mocniejsze liany, aż
w końcu z rozbiegiem przez nie przebiegałam, nie widząc ich końca, co
było dla mnie mylne - wkrótce rośliny się nagle skończyły, a ja,
zdezorientowana, wbiegłam na brzeg. Nie myślałam, że las tak szybko się
skończy, był tak gęsty, że nie widziałam piasku zmieszanego z ziemią pod
moimi stopami. Wpadłam na kogoś z impetem, jednak ta osoba była większa
ode mnie, przez co wylądowałam na piasku, uderzając się w głowę.
Zmarszczyłam brwi, trochę zabolało - patrząc w górę, zobaczyłam nikogo
innego, jak ciemnowłosego faceta z przydługimi włosami, łącząc fakty,
bez wątpienia był to Lucio, ale jego zidentyfikowanie utrudniały mroczki
przed moimi oczami.
– Znalazłem ci konia – usłyszałam. – przydałaby się jakaś rekompensata – uśmiechnął się półgębkiem.
– Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i
dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że
jesteśmy kwita – założyłam ręce na piersi, marszcząc nos. Nie
zamierzałam mu pokazać, że to on jest górą, bo nie był, ale chyba tak
się czuł.
– A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu – targował się.
– Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść – zmrużyłam oczy, dodając
po chwili: – potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że
zrobiłeś... – nie dał mi dokończyć. Przywarł swoimi ciepłymi ustami do
moich. Zdezorientowana, nie oddawałam jego żarliwych pocałunków, będąc w
małym szoku. Kiedy w końcu się ode mnie oderwał, tym razem to ja
podchwyciłam jego gierkę i przejęłam inicjatywę, zarzucając ręce na jego
szyję. Jedną rękę umiejscowił na mojej talii, drugą zaś opierał o dosyć
wilgotny piach. Skończyliśmy dopiero, gdy zaczęło nam brakować
powietrza, odsunęłam się od niego z zakłopotaniem, nie będąc pewna, co
mam zrobić. Zaczęłam wstawać, otrzepując się, Lucio robił to samo, z
drwiącym uśmiechem na ustach, nijak to komentując.
– Tym razem mnie nie wyrzucisz z domu, bo w nim nie jesteśmy – odparł, zarzuciwszy na siebie cieplejsze ubranie.
– Zawsze możemy do niego pójść, zrobić to co wtedy, a następnie cię wyrzucę – skwitowałam, wzruszając ramionami.
– To co wtedy, czyli zszywanie mnie?
– Miałam na myśli tą przyjemniejszą czynność.
– A więc na co czekamy? – począł iść w stronę mojego domu szybkim krokiem, śmiejąc się.
– Co? – zapytałam głupio, stojąc w miejscu. – nie podchwyciłeś żartu? –
krzyknęłam, biegnąc w jego stronę, gdyż zdążył się już znacznie oddalić.
Nie skomentował tego, idąc przed siebie, w czym mu towarzyszyłam, Dorian
jadł trawę, dokłusowując do nas co jakiś czas. Chyba nie chciał
ponownie się zgubić, ja też zresztą tego nie chciałam, kochałam tego
konia i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go któregoś dnia zabraknąć.
Wkrótce zaczęły się bagna i chyba oboje wiedzieliśmy, że zaraz
znajdziemy się sam na sam w moim (super, odlotowym) przytulnym domku.
Wkraczając na posesję, automatycznie zamknęłam Doriana w boksie, racząc
go warzywami. W drzwiach domu stał Lucio, oparty o futrynę i obserwujący
mnie z - chyba - zaciekawieniem.
– To co, może chcesz trochę obiadu? Wczorajszy i po Julesie, ale
przecież psy jedzą wszystko – zaśmiałam się, przechodząc do domu i
klepiąc go w żarcie po ramieniu, na co ten westchnął i wszedł za mną,
zamykając uprzednio za sobą drzwi.
W międzyczasie postawiłam na stole miskę z duszonymi warzywami i jakieś
mięso oraz talerz i sztućce, a sama wzięłam sobie z lodówki trochę
lodów. Mężczyzna wziął się za jedzenie, a ja siadłam naprzeciwko niego,
także zabierając się za to, co miałam.
– Wiedziałam, że nie odmówisz. Tylko pobrudź mi obrus, to będziesz mi
szył drugi taki, identyczny – pogroziłam mu palcem, na co ten
przytaknął, patrząc na mnie pobłażliwie. Wstałam do zlewu, aby umyć po
sobie kubek, a następnie schowałam do lodówki resztki z obiadu, widząc
że Lucio już kończy jeść i nie jest zainteresowany większą porcją.
Wkrótce odsunął się na krześle, rozprostowując nogi i zakładając ręce za
głowę.
– Chyba będę częstszym gościem – powiedział, na co się zaśmiałam cicho,
myjąc talerz. – nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? – wzruszyłam
ramionami, nie dając po sobie znać, że w poprzednim świecie żyło mi się
gorzej, niż w tym oraz, że zmywarka to było ostatnie, co mogłabym mieć.
Stałam do niego tyłem, gdy ten, w najmniej oczekiwanym momencie podszedł
do mnie, po prostu zaczynając mnie całować. Oderwałam się natychmiast,
pytając:
– Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły – powiedziałam bezmyślnie, nieważne jak bardzo mijało się to z prawdą.
– A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu – mruknął,
trzymając ręce na moich biodrach, a ja postanowiłam się poddać, nadając
nam tempa. W sumie, to nie wiem jak to się stało, ale jeszcze tego
wieczoru wylądowaliśmy w łóżku.
Lucio? teraz masz wene?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz