25 sierpnia 2018

Od Galii CD Lucia

O ile nigdy wcześniej mężczyzna nie był mi zbytnio przydatny, tak teraz, gdy odnalazł Doriana, czułam że przecież nie chciał źle. I mimo, że tak naprawdę poradziłabym sobie sama z odnalezieniem konia, to Lucio ułatwił mi jego poszukiwania, na które niespecjalnie miałam wtedy ochotę, nie żebym się bała spędzenia nocy, czy dwóch w lesie. Kiedy nie znalazłam mojego towarzysza - Doriana, nie Lucia - w pobliżu, postanowiłam wrócić z powrotem na brzeg jeziora, może to tam był? Przedzierałam się przez chaszcze, tnąc sztyletem te mocniejsze liany, aż w końcu z rozbiegiem przez nie przebiegałam, nie widząc ich końca, co było dla mnie mylne - wkrótce rośliny się nagle skończyły, a ja, zdezorientowana, wbiegłam na brzeg. Nie myślałam, że las tak szybko się skończy, był tak gęsty, że nie widziałam piasku zmieszanego z ziemią pod moimi stopami. Wpadłam na kogoś z impetem, jednak ta osoba była większa ode mnie, przez co wylądowałam na piasku, uderzając się w głowę. Zmarszczyłam brwi, trochę zabolało - patrząc w górę, zobaczyłam nikogo innego, jak ciemnowłosego faceta z przydługimi włosami, łącząc fakty, bez wątpienia był to Lucio, ale jego zidentyfikowanie utrudniały mroczki przed moimi oczami.

– Znalazłem ci konia – usłyszałam. – przydałaby się jakaś rekompensata – uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie prosiłam o to, a poza tym, to uwaliłeś mi ubranie błotem i dodatkowo pozbawiłeś tlenu na kilka chwil, więc wydaje mi się, że jesteśmy kwita – założyłam ręce na piersi, marszcząc nos. Nie zamierzałam mu pokazać, że to on jest górą, bo nie był, ale chyba tak się czuł.

– A ty zrobiłaś mi dziurę w brzuchu – targował się.

– Którą potem załatałam, a nawet dałam ci jeść – zmrużyłam oczy, dodając po chwili: – potem może i cię wywaliłam z domu, ale to dlatego, że zrobiłeś... – nie dał mi dokończyć. Przywarł swoimi ciepłymi ustami do moich. Zdezorientowana, nie oddawałam jego żarliwych pocałunków, będąc w małym szoku. Kiedy w końcu się ode mnie oderwał, tym razem to ja podchwyciłam jego gierkę i przejęłam inicjatywę, zarzucając ręce na jego szyję. Jedną rękę umiejscowił na mojej talii, drugą zaś opierał o dosyć wilgotny piach. Skończyliśmy dopiero, gdy zaczęło nam brakować powietrza, odsunęłam się od niego z zakłopotaniem, nie będąc pewna, co mam zrobić. Zaczęłam wstawać, otrzepując się, Lucio robił to samo, z drwiącym uśmiechem na ustach, nijak to komentując.

– Tym razem mnie nie wyrzucisz z domu, bo w nim nie jesteśmy – odparł, zarzuciwszy na siebie cieplejsze ubranie.

– Zawsze możemy do niego pójść, zrobić to co wtedy, a następnie cię wyrzucę – skwitowałam, wzruszając ramionami.

– To co wtedy, czyli zszywanie mnie?

– Miałam na myśli tą przyjemniejszą czynność.

– A więc na co czekamy? – począł iść w stronę mojego domu szybkim krokiem, śmiejąc się.

– Co? – zapytałam głupio, stojąc w miejscu. – nie podchwyciłeś żartu? – krzyknęłam, biegnąc w jego stronę, gdyż zdążył się już znacznie oddalić.

Nie skomentował tego, idąc przed siebie, w czym mu towarzyszyłam, Dorian jadł trawę, dokłusowując do nas co jakiś czas. Chyba nie chciał ponownie się zgubić, ja też zresztą tego nie chciałam, kochałam tego konia i nie wyobrażałam sobie, że mogłoby go któregoś dnia zabraknąć.
Wkrótce zaczęły się bagna i chyba oboje wiedzieliśmy, że zaraz znajdziemy się sam na sam w moim (super, odlotowym) przytulnym domku. Wkraczając na posesję, automatycznie zamknęłam Doriana w boksie, racząc go warzywami. W drzwiach domu stał Lucio, oparty o futrynę i obserwujący mnie z - chyba - zaciekawieniem.

– To co, może chcesz trochę obiadu? Wczorajszy i po Julesie, ale przecież psy jedzą wszystko – zaśmiałam się, przechodząc do domu i klepiąc go w żarcie po ramieniu, na co ten westchnął i wszedł za mną, zamykając uprzednio za sobą drzwi.

W międzyczasie postawiłam na stole miskę z duszonymi warzywami i jakieś mięso oraz talerz i sztućce, a sama wzięłam sobie z lodówki trochę lodów. Mężczyzna wziął się za jedzenie, a ja siadłam naprzeciwko niego, także zabierając się za to, co miałam.

– Wiedziałam, że nie odmówisz. Tylko pobrudź mi obrus, to będziesz mi szył drugi taki, identyczny – pogroziłam mu palcem, na co ten przytaknął, patrząc na mnie pobłażliwie. Wstałam do zlewu, aby umyć po sobie kubek, a następnie schowałam do lodówki resztki z obiadu, widząc że Lucio już kończy jeść i nie jest zainteresowany większą porcją. Wkrótce odsunął się na krześle, rozprostowując nogi i zakładając ręce za głowę.

– Chyba będę częstszym gościem – powiedział, na co się zaśmiałam cicho, myjąc talerz. – nie tęsknisz przypadkiem za zmywarką? – wzruszyłam ramionami, nie dając po sobie znać, że w poprzednim świecie żyło mi się gorzej, niż w tym oraz, że zmywarka to było ostatnie, co mogłabym mieć.
Stałam do niego tyłem, gdy ten, w najmniej oczekiwanym momencie podszedł do mnie, po prostu zaczynając mnie całować. Oderwałam się natychmiast, pytając:

– Co ci odbiło? Tamte dwa razy nic nie znaczyły – powiedziałam bezmyślnie, nieważne jak bardzo mijało się to z prawdą.

– A ja myślałem, że przyszliśmy tutaj w wiadomym celu – mruknął, trzymając ręce na moich biodrach, a ja postanowiłam się poddać, nadając nam tempa. W sumie, to nie wiem jak to się stało, ale jeszcze tego wieczoru wylądowaliśmy w łóżku.

Lucio? teraz masz wene?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz