15 sierpnia 2018

Od Morrigana CD Galii

Wyleczyć konia. Kim on jest, weterynarzem? Jeszcze przed sekundą Galia nie pozwoliła mu nawet podejść do zwierzęcia, teraz nagle zmienia zdanie. Z drugiej strony stracenie odrobiny bandaży i kilku roślin przed chwilą otrzymanych od dziewczyny nie była złą ceną za kolejny wór, tym razem innych ziół. Pech chciał, że najwięcej osób przychodziło z zacięciami i bolącym żołądkiem, bo niektórzy mutanci mieli zadziwiającą potrzebę spożywania surowego mięsa. Nie każdy wiedział, że nie potrafi tego trawić. Bez rumianku ani rusz w tej sytuacji, czy miał ochotę zbliżać się do ogromnego ogiera Galii czy nie. Może gdyby należał do kogoś innego, kogoś, kto nie powoduje, że wokół niego więdną kwiaty, może zrobiłby to nawet z chęcią. Ale to raczej spore "może".
Wzdycha ostentacyjnie, przewracając oczami ale tak czy siak podchodzi do boksu. Słowa dziewczyny obijają się i jego czaszkę, w końcu nie chce dostać kopytem, uważnie wchodzi do boksu. Koń łypie na niego okiem, kładąc lekko uszy po sobie. Na tylnej nodze ma niedbale zawiązany bandaż zmokły od brunatnej krwi. Nie musi go odwiązywać, żeby zobaczyć, jak głęboka jest rana. Wykręca się spod boku konia, unikając w ostatniej chwili kopyta obierającego sobie na cel jego głowę. Noga trafia w ścianę boksu z niemiłym trzaskiem kiedy Tristan wysuwa się z wnętrza. Galia spotyka go z podniesionymi brwiami i rękami założonymi na biodrach, jakby od wczoraj czekała na diagnozę.
– Zostawiłem bandaże – wskazuje głową krzaki, za którymi stoi przywiązana Strzykwa z burknięciem. Galia wzdycha ciężko, jakby  obecność Morrigana naprawdę działała jej na nerwy i on chce jej odpowiedzieć, że czuje to samo i chętnie w ogóle by tu nie przychodził ale bez słowa cofa się do linii gęstszych drzew. Jego problemy to jego problemy, ale jakimś cudem problemy całej osady też są jego problemami.
Strzykwa wita go głośnym rżeniem i tak mocnym machnięciem głowy, że wodze przywiązane do drzewa obijają się o jej łeb, przez co ona odskakuje z uszami położnymi płasko na potylicy. Zawsze nosiła w sobie niewykorzystane pokłady energii, jakby jej krótkie nóżki nie potrafiły zanieść jej dalej, niż jej dzikie serce. Mężczyzna odpina wieko sakwy przyczepionej do siodła wyciągając z niej kilka potrzebnych rzeczy, po chwili daje klaczy luźniejsze wodze, widząc jej podenerwowanie, bo zaraz odleci i połamie sobie nogi, jak nie da jej podrobić stępem wokół drzewa.
Galia ma ręce założone na piersi i naburmuszoną minę, Tristan mógłby przysiąc, że wygląda jeszcze młodziej z takim grymasem wymalowanym na twarzy, choć i tak nie może mieć więcej niż dwadzieścia lat. Przynajmniej z wyglądu. Bez słowa rusza z powrotem do boksu wielkiego konia, choć czuje, jak robi się jeszcze chłodniej, prawdopodobnie zasługa dyktatorki o zaskakująco małym poczuciu wyrozumiałości względem mieszkańców wioski, którą przewodziła. Kto by pomyślał.
Galia ani trochę nie lukrowała swoich poprzednich słów, rana jest dość spora i nieprzyjemnie ropieje, przesiąkając gęste po deszczu powietrze stęchłym, gryzącym zapachem, od którego Morriganowi mimowolnie marszczy się nos. Cholerne kocie geny, wszystko śmierdzi pięć razy mocniej.
Grzebie chwilę w torbie hojnie podarowanej przez niebieskooką. Jest sporo roślin, naprawdę sporo, dziewczyna musiała długo je zbierać, bo te głębiej schowane są niemal wysuszone na proszek, co może całą tą sytuację przedstawiać w lepszym świetle, bo już ususzone zioła łatwiej użyć do leczenia niż te ledwo co wyrwane z ziemi. Przy drzwiczkach boksu stoi wiadro pełne wody, która przynajmniej wygląda  na czystą, więc po ściągnięciu brudnego opatrunku i fuknięciu w stronę Galii, żeby "wyrzuciła ten syf" , Morrigan zabiera się do przemywania rany, ochlapując napuchniętą nogę chłodną wodą. Ogier podrywa się kilka razy, parskając głośno i Tristan w pewnej chwili jest wręcz pewien, że dostanie mu się kopytem po twarzy, ale słyszy za sobą czyjś ściszony głos. Kątem oka zauważa Galię, która opiera dłonie na pysku konia, konia, który przed chwilą praktycznie wpadał w szał a teraz stoi niczym potulny baranek, z głową w jej ramionach. Wygląda na zadziwiająco spokojną, a takiej Galii Morrigan chyba nigdy nie spotkał, a miał szczęście się z nią mijać w osadzie nie raz.
Żniwiarz. Morriganowi dużo ta nazwa nie mówiła, choć po wiosce panoszyły się różne plotki, które pozwalały opisać praktycznie każdą osobę na wyspie, nawet, jeżeli nie znało się jej imienia. W pracy nigdy nie stał oko w oko z osobami poddawanymi doświadczeniom i modyfikacjom, więc trudno mu było z własnej wiedzy opisać postać. Jego miejsce w Michigan było w laboratoriach, nad mikroskopami i innymi maszynami, z dala od ludzi, z dala od prawdziwych eksperymentów. Takich, którym on sam został podany niecały rok później.
Osadnicy mówili, że żniwiarzy było tylko kilka, opisywali mutację bardziej jak ducha, chociaż właśnie przed nim stał jeden ze żniwiarzy, ba, jeden ze żniwiarzy kierował całą tą cholerną wioską. Mówili, że są niezwykle terytorialni, czemu z resztą Morrigan musiał przyznać rację, w końcu sama Galia powiedziała mu to prosto w twarz, mówili, że żniwiarze nie jedzą nic, bo żywią się śmiercią. Czy taka osoba może być na pozycji dyktatora wioski? Jaki to ma wszystko sens?
Wilkołak musiał nieźle przyłożyć koniowi, albo Galia źle przemyła ranę, bo nie chce się do końca doczyścić, obok powolnie cieknącej ropy spływa prawie już zaschnięta, ciemna krew, wszystko wokół niezwykle grubej, ciemnej sierści. Wierzchowiec wierci się, wręcz skacząc w miejscu z akompaniamentem kłapania zębami gdzieś w tle, gdy Tristan wkłada palce w mięso, wyciągając kilka kosmyków ogona, które jakimś cudem wplątały się w to wszystko. Musiał nieźle biec podczas, gdy został zraniony bo opuchlizna wcale nie jest taka mała. Przynajmniej nie wygląda na zakażenie.
W lnianej torbie jakimś cudem znajduje żywokost i dziękuje czemukolwiek, co jest tam na niebie, bo bez rumianku i nagietka i tak szlag go trafia, w końcu to najłatwiej dostępne zioła na rany, ale oczywiście na nie musi sobie zasłużyć.
 Ściera grubą łodygę i korzeń o ścianę boksu, bo, co może być wręcz cudem, roślina jest schowana w całości, wraz z odrobiną ziemi, która musiała zostać wyrwana przy okazji. Nie dostaje dużo proszku, ale i to lepsze niż nic. Sypie korzeń na rozwinięty bandaż, który rozłożył na kolanach, w lnianej torbie znajduje się nawet arnika, dziewczyna musiała robić sobie wycieczki w góry, bo chyba nigdzie indziej nie rosły te rośliny. W dłoniach rozdrabnia żółte kwiaty, słysząc gdzieś za sobą kojące słówka Galii szeptane w stronę jej rumaka, który z każdą sekundą wypełnioną jej głosem rozluźniał się coraz bardziej. Gdy wszystkie potrzebne rośliny leżą płasko na pasku materiału, Morrigan odwraca głowę w stronę dziewczyny, która od razu rzuca mu wściekłe spojrzenie spod zmarszczonych brwi.
– Teraz może boleć. Zakładam opatrunek.
– A jak mu grzebałeś w ranie to nie bolało? – odbija piłeczkę z kwaśną miną i Tristan wstrzymuje się całym ciałem, żeby nie przewrócić oczami albo chociaż westchnąć ciężko. Nawet bez tego jego szansa na zdobycie potrzebnych ziół wisiała na włosku. Powstrzyma się. Dla dobra wioski.
Koń zaczyna kręcić się jeszcze bardziej, kiedy mężczyzna zaciska bandaż na jego opuchniętej nodze, dociskając go jak najmocniej może. Kiedy zawija materiał po raz drugi, czuje świst powietrza i chyba, chyba ogier zamachnął się na niego zębami ale nie trafił. Może specjalnie?
Po kilku minutach opatrunek jest gotowy, ciasno owinięty wokół podudzia karego konia, który ostatni raz próbuje trafić medyka drugą, niezranioną tylną nogą i Morriganowi udaje się uciec dosłownie w ostatniej chwili, bo czuje na ramieniu, którym zamyka boks, muśnięcie. Koń minął się z nim dosłownie o milimetry. Albo sekundy. Może jednak te kocie geny na coś mu się przydadzą.
Morrigan otrzepuje nogawki spodni z siana, w którym klęczał i już chce wyciągnąć w stronę Galii otwartą dłoń, bo w końcu coś mu się należy, gdy słyszy osobliwie zdziwiony głos dziewczyny.
– Co ty tu robisz? – ciche rżenie, które Mor rozpozna wszędzie podrywa jego głowę w górę, by zobaczyć przed sobą niebieskooką z ręką w stronę klaczy, która rozgląda się po otoczeniu z nastroszonymi uszami i wodzami na ziemi. Oczywiście, ta mała świruska musiała się urwać, inaczej ten dzień nie byłby zbyt ciekawy.
– Strzyga, jak– nie ma nawet siły zadawać pytań w stronę klaczy, bo dobrze wie, że ta mu nie odpowie. Kobyła słyszy swoje imię i podnosi łeb w górę, by zauważyć potężnego konia stojącego w zagrodzie niecałe kilka kroków od niej i wyrywa się dziewczynie, by podejść do rumaka. Tristan nie ma siły nawet powstrzymywać wierzchowca bo dobrze wie, że tak czy siak mu się wyrwie, więc jedynie kręci głową, zwracając swoją uwagę na Galię bacznie obserwującą ich dwójkę – Nieważne, teraz poproszę pozostałe zioła.
– Co z nim? – dziewczyna wskazuje brodą na swojego rumaka, który w sekundzie, gdy Morrigan odwraca w jego stronę głowę, raczy bułaną klacz zębami, na co ona reaguje kwikiem i mało zgrabnym odskokiem w bok. Po chwili traci zainteresowanie i, niby naburmuszona, wraca do swojego właściciela ze spuszczonym łbem.
– Trzeba zmieniać opatrunek co około dziesięć godzin – wyciąga z lnianej torby kilka roślin i podaje je dziewczynie, która bierze je w dłonie z lekko zmarszczonymi brwiami. Wiatr traci lekko na sile – rozcieraj to i kładź na bandażu. Nie wygląda na zakażone, ale gdyby coś się działo, chyba wiesz, gdzie mnie znaleźć. Przynajmniej powinnaś. A teraz poproszę rumianek i nagietek.

Galia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz