Zamieszki spowodowane przez potwora, który zresztą pojawił się znikąd, napawały mnie niepokojem o moich - jak na ten miesiąc - ludzi. Swoją drogą, coraz więcej ludzi miało odwagę postanąć na moim terenie, którego tak zaciekle broniłam. Dzieciaki z wioski często mnie nachodziły, żartując sobie, co najmniej tak, jakby był Halloween, a ja byłabym wiedźmą. W sumie, to niektórzy tak do mnie podchodzili - jak do wiedźmy, a nie żniwiarki. Co nie znaczyło, że mnie to ruszało. Miałam swój świat, nie żyłam plotkami, miałam Julesa, który mnie odwiedzał oraz Doriana, który także był niezastąpiony. Ludzie wybrali mnie jako dyktatorkę pewnie dlatego, że chcieli mnie zobaczyć i zadecydować, czy wierzyć w plotki, czy nie, ale im się to nie udało - i tak pojawiałam się w wiosce na tyle, na ile było to konieczne, nie wystawiając się na widok ciekawskich dzieci i plotkar.
Dzisiaj siedziałam w papierach od bladego świtu do zachodu słońca, spisując raporty, które następnie musiałam zawieźć do Rady Głównej. O dziwo, nikt mnie nie nachodził, jakby wybierając dobry moment na przysłowiowy spokój i ciszę, bo gdyby tylko ktoś mi przeszkodził w spisywaniu raportów i zrobiłabym błąd - byłoby źle. Znając życie, kazałabym tej osobie przepisywać cały rulon od nowa, skoro to przez nią moja praca poszła na marne. Nie dałabym jej jeść, pić, ani wyjść, dopóki by nie napisała tego, co pisać miałam ja. Cóż, może i miałam dziwne sposoby będąc dyktatorką, ale trzeba trzymać wszystkich w garści, prawda? A ja to robiłam i co lepsze - wychodziło mi lepiej, niż myślałam. Bo przyznać trzeba, że od początku obawiałam się tego stanowiska, ale zaczęło mi się podobać akurat wtedy, gdy mój udział chyli się ku końcowi.
Wzięłam pod pachę, jak zawsze, kostkę siana oraz do drugiej ręki - zmieszaną paszę z suplementami i warzywami, które Dorian uwielbiał i których nie powinnam dawać tak dużo, ale nie będę mu żałować. Namoczyłam owies i zaczęłam powoli kierować się z naręczem jedzenia do drzwi, gdy usłyszałam pukanie. Przeklinając pod nosem pociągnęłam za nie, a one otworzyły się, przeraźliwie skrzypiąc. Niekontrolowanie uwolniłam trochę za dużo tej złej aury, przez co stojąca w drzwiach dziewczyna zatoczyła się do tyłu.
– Oh, wybacz – powiedziałam, starając się zabrzmieć miło. Była pierwszą osobą dzisiaj, a więc mój limit nie był jeszcze aż tak wyczerpany, aby zacząć ją od razu torturować. Do tego przejdziemy później, jeśli mnie zdenerwuje. – mogłabyś wziąć to wiaderko? – podałam jej, każąc iść za mną, co uczyniła. Chyba była przestraszona, ale szłam do Doriana, więc to o nim myślałam, a nie o niej.
Odebrałam od niej wiadro, napełniając żłoby, wymieniłam wodę, a gdy ten zajął się jedzeniem - wyszłam z boksu, zamykając go po sobie.
– Co cię tu sprowadza? – mruknęłam cicho, siadając na spróchniałej ławce przed domem.
– Znalazłam książkę i strażnik odesłał mnie tutaj – powiedziała bez zająknięcia i pomyślałabym, że wcale się mnie nie boi i traktuje normalnie, gdyby nie to, że słowa wystrzeliły z niej jak z procy. Przewróciłam oczami, wstając. Poprawiłam swoją pelerynę i wyciągnęłam rękę, na której zaraz znalazła się książka. Przewertowałam ją, wycierając ostatnie krople krwi z kartek. Była wykonana starannie, ale w środku pozostawała pusta - może za sprawą niewidocznego tuszu, albo czarnej magii, w którą jednak nie bardzo chciało mi się wierzyć.
– Cóż, to nie sprawa dla mnie tylko dla szamana – oddałam książkę. – mogę pojechać do niego z tobą, to w końcu ty znalazłaś książkę, nie ja – mruknęłam. – zawsze mogę najpierw zaprosić cię na herbatę, ale nie wyglądasz na chętną do przebywania tutaj.
Aven? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz