Od przybycia Nyx na wyspę minęły dwa tygodnie. Nie była w stanie stwierdzić, czy dopiero, czy zaledwie. Pamiętała dokładnie pierwsze chwile po wydostaniu się na brzeg. Pamiętała to złudne poczucie nadziei. Myślała, że się udało. Że odzyskała wolność. Że oddano jej życie. Z pięknego snu wyrwał ją dopiero jakiś człowiek, którego „poprosiła” o telefon. Gdyby nie fakt, że jego szyi pilnował prowizoryczny nóż z kości, nie uwierzyłaby mu, gdy opowiedział jej o miejscu, w którym się znajdowała. Pamiętała panikę, która ją wtedy ogarnęła. Wcale nie uciekła. Przenieśli ją tylko do innej placówki.
Parę razy zastanawiała się, czy dobrze zrobiła rezygnując z propozycji dołączenia do Osadników. Wystarczyło jednak zaspokoić głód, a wszelkie wątpliwości mijały. Szczególnie, gdy miewała okazję z daleka przyjrzeć się ich żywotom, podczas gdy „pożyczała” od nich odrobinę prowiantu. Wiedziała, że nie pasowałaby do nich totalnie. Nie dane jej było żyć w społeczeństwie. Nie po tym co się wydarzyło. Nie po tym co zrobiła… Wypady do osad były bardzo ryzykowne, w związku z czym dziewczyna starała się ograniczać je do zera. Trzeba było znaleźć inne źródło pożywienia.
Tenże właśnie problem rozważała siedząc w swoim „gniazdku”. Tak zaczęła określać miejsce, w którym spędzała każdą, wolną od survivalowych, obowiązków chwilę. Były to po prostu gęsto splecione gałęzie w koronie drzewa, nie miała pojęcia jakiego. Żeby było wygodniej przytaszczyła ze sobą nieużywany już spadochron, tamtego niegdysiejszego pilota, który po śmierci bardzo się dziewczynie przysłużył. Rozłożywszy brezent w odpowiedni sposób uzyskała namioto-podobną konstrukcję, która w sam raz nadawała się na obozowisko.
Trzeba było jednak wrócić do najważniejszego punktu programu. Czyli jedzenia. Uznawszy, że nie nic nie wymyśli filozofując na gałęzi, pochwyciła plecak i powoli opuściła kryjówkę. Schodzenie musiała jeszcze dopracować. Gdy wreszcie dotarła na ziemię zabrała ukrytą pod liśćmi pseudo-włócznię i ruszyła na poszukiwania. Kroki stawiała ostrożnie. Już parę razy zaliczyła nieprzyjemną kąpiel w leśnym, jesiennym błocie o iście nieprzyjemnym zapachu. Starała się zapamiętywać nowe ścieżki. Wbrew pozorom nie było to aż tak trudne, jak mogło się zdawać, co nie znaczy, że Rita nie gubiła się w drodze powrotnej. Wręcz przeciwnie.
*Parę godzin później*
- K**wa – wieczorną ciszę drastycznie przerwało głośne warknięcie.
Rita ze złością wbiła swoją włócznię w ziemię i usiadła na wystającym ponad ziemię korzeniu drzewa. Czuła, jak żołądek z każdą sekundą zaciskał się coraz bardziej. Czułą jak głowa zaczyna ją boleć i jak całe ciało domagało się snu. Czuła, że była w patowej sytuacji. Wszystko dookoła wydawało się obce. Żadnych charakterystycznych punktów. Żadnych zwierząt, czy ludzi. Nawet zachodzące słońce ukryło się za jesiennymi chmurami nie dając możliwości wyznaczenia kierunku.
- Po prostu świetnie.
Ale miało być jeszcze lepiej. Powstała z zamiarem kontynuowania bez sensownej tułaczki. Podeszła w kierunku włóczni, gdy nagle jej prawą łydkę przeszył ścinający z nóg ból. Wbrew swojej woli wydarła się na całe gardło upadając na ziemię. Spojrzała na krwawiącą nogę, do której przytuliły się boleśnie prowizoryczne sidła. Widząc to Nyx poczęła syczeć przez zaciśnięte szczęki i przeklinać na zmianę. Przecież na tej pie****onej wyspie nawet nie było na co sidła zakładać.
/Może to nie sidła na zwierzynę, tylko na intruzów?/przeszło jej przez myśl. Zaczęła nasłuchiwać, czy nikt zaalarmowany jej wrzaskiem nie zbliża się w stronę pułapki. Faktycznie nie minęło wiele czasu, gdy w oddali zaczęła skrzypieć leśna ściółka. Bez wątpienia ktoś się zbliżał. Ponownie przeklinając siarczyście pod nosem Rita próbowała sięgnąć do swojej włóczni, która cierpliwie czekała na nią wbita w ziemię parę kroków dalej. W akompaniamencie stęknięć i zgrzytania zębami udało jej się dosięgnąć drzewca idealnie w momencie, gdy zapewne właściciel sideł zatrzymał się w zasięgu jej wzroku. Nyx czym prędzej obróciła się w jego stronę zamachnąwszy się przy okazji kijem i o mały włos nie zahaczając jego końcem przybysza. Wycelowała w jego stronę koniec z grotem dając tym samym powszechnie znany i zrozumiały sygnał, że bez walki się nie podda.
Jules?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz