Ciche, ale przerażające skrobanie o ceglane ściany strasznie mi dokuczało i nie pozwalało spać. Zerwałam się z łóżka, które z niepokojem zaskrzypiało i dotknęłam stopami zimnej podłogi. Nerwowo rozejrzałam się po pokoju ogarniętym mrokiem i nie byłam pewna, czy jestem tutaj sama. Nie chciałam opuszczać budynku w środku nocy, ale strasznie stresuje mnie ten dźwięk, który zresztą na chwilę nawet nie ustąpił. W takim razie to pewnie jakieś gałęzie drzew, które pod wpływem wiatru drapią o cegły. W końcu, gdy udało mi się to logicznie wyjaśnić, uspokoiłam się i odgarnęłam ręką grzywkę z wilgotnego od zimnego potu czoła. Nie to, że dookoła mnie rozlegają się straszne dźwięki, to jeszcze miewam koszmary od przybycia na wyspę. Nie mogę nie myśleć o pochmurnej nocy, kiedy zostałam brutalnie wyrzucona za burtę i jakimś cudem wykorzystując ostatki sił udało mi się dopłynąć do brzegu. Mokry, ale zimny piasek, który miałam pod trzęsącymi się placami to jedyne wyraźne wspomnienie z tamtego przeżycia. Co działo się później pamiętam jak przez mgłę, ale gdy przypadkiem dotarłam do osady i jej mieszkańcy wybiegli mi na ratunek, poczułam ulgę i w pewnym sensie się ucieszyłam. Zdziwiło mnie to, że w ogóle są tutaj inni ludzie, a co dopiero wioska, która może nie była bogata, ale była. A to już wystarczająco zadziwiające, że pierwszym osadnikom na tej wyspie udało się przygotować schronienie dla kolejnych, nowych przybyłych. Myślałam, że po zasiedleniu się w wiosce będę w stanie jakoś żyć z faktem, że we mnie rozwija się coś nienormalnego, ale zaczęło dziać się jeszcze gorzej. Co noc ten sam koszmar, w którym główną rolę pełni jastrząb. Ptak, który odwiedza mnie, gdy siedzę na ławce i wpatruję się w zachód lub wschód słońca. Kręci się obok mnie, a gdy próbuję go odgonić, zmienia się w wielką bestię o postrzępionych skrzydłach, ostrym dziobie i równie ostrych szponach. Następnie stwór zaczyna mnie atakować, ale orientuję się, że ta dziewczyna na ławce to nie ja. Ja jestem tym jastrzębiem, który bez opamiętania zaczyna żywić się bezbronnym dzieckiem. Za każdym razem staram się wymazać ten obraz z głowy, ale świadomość, że zmienię się i skończę dokładnie tak samo, strasznie mnie przeraża. Nie chcę być potworem, który nie ma własnego rozumu i kieruje się tylko swoim instynktem lub co gorsza rządzą krwi. Z podobnego snu właśnie co się przebudziłam. Miałam zamiar na powrót ułożyć się w łóżku, ale hałas z zewnątrz i moje złe myśli nie pozwoliły mi na to. Odepchnęłam się od materaca i podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam obcisłą, niebieską bluzkę i workowate spodnie do kostek. Szybko przyodziałam się w strój wybierany na szybko i pognałam do wyjścia zgarniając po drodze jeszcze swoją czarną pelerynę. Podpięłam ją na kilka guzików pod brodą i wyszłam z budynku. Miałam ochotę na luzie udać się po konia, ale przecież muszą zostać niezauważona. W końcu opuszczę osadę bez zawiadomienia strażników i to w środku nocy więc powinnam się ukrywać. Nasunęłam na głowę duży kaptur, przez który nikt mnie nie rozpozna i trzymając się blisko ścian chaty ruszyłam po mojego konia. Stał przywiązany do płotu i niespokojnie wymachiwał ogonem. Gdy dotknęłam ręką jego szyi, nieco się wzdrygnął, ale szybko mnie rozpoznał. Tego cudaka dostałam od wioski. W końcu jeżeli jestem myśliwym, muszę mieć czym jeździć na polowania. Odwiązałam Malvoisa od drewnianej beli i przerzuciłam mu uzdę ze skóry przez głowę. Zwinnym krokiem wskoczyłam na jego grzbiet przytrzymując się linki od uzdy i usadowiłam się wygodnie. Dało się zauważyć, że moja obecność znacznie rozluźniła ogiera. Podejrzewam, że mu też jest ciężko spać na dworze, gdy w pobliżu mogą kręcić się samotnicy. Poklepałam konia po boku, aby dodać mu otuchy i rozejrzałam się szukając jak najbezpieczniejszej drogi. Wieże i chaty zwiadowcze ustawione są w trzech miejscach, a na miejscu czwartej jest wolny i niestrzeżony przejazd. Obrałam ten kierunek, a Malvois pognał w tamtym kierunku. Może i powinnam była uciec nieco dyskretniej, ale im szybciej znikniemy, tym dla nas lepiej. Tak jak przypuszczałam, udało mi się opuścić tereny wioski bez żadnych przeszkód. Galopowaliśmy obecnie przy brzegu Spokojnego Strumienia. Woda w nim prawie stała i była tak przejrzysta, że można było podziwiać piękne kamienie usadzone na dnie. Niektóre rzeczy nawet nocą wyglądają ślicznie, a czasami nawet lepiej, niż dniem, gdy wszystko skąpane jest w promieniach słonecznych. Nie zwalniając nakierowałam konia tak, aby uniknąć wjechania do opuszczonego lasu, gdzie pewnie roi się teraz od samotników na polowaniu. Jechaliśmy krótkim, spokojniejszym lasem, w którym drzewa były gęsto osadzone, przez co musieliśmy się nieźle gimnastykować. Po chwili kaptur osunął mi się z głowy uwalniając przy tym chmarę rudych włosów. Muszę przyznać, że dobrze jest poczuć taki zimny i świeży wiatr we włosach. Na chwilę mogłam zapomnieć o problemach i po prostu cieszyć się chwilą. Droga szybko zleciała i w końcu wyjechaliśmy na tereny pod górami Ungcy. Podjechaliśmy bliżej strumienia po czym zsiadłam z konia chwytając przy tym za uzdę. Poprowadziłam nas jeszcze trochę dalej i wybierając sobie sporą skałę, usiadłam na niej krzyżując nogi. Nawet nieco zmachany Malvois opadł na bok aby przytulić się do chłodnej i wilgotnej trawy przy brzegu strumyka. Odłożyłam linkę od uzdy na bok i odwróciłam się w stronę wody, która tutaj zaś gwałtownie i energicznie uderzała o skały, a kamienie z dna co chwila przemieszczała. Wpatrywałam się zaciekawiona na widok tych wszystkich ryb pędzących w dół strumienia i nagle zrobiłam się nieco głodna. Słońce powoli wschodziło, więc niedługo i tak będę musiała wracać. Cicho westchnęłam, ale od razu zesztywniałam gdy poczułam na sobie czyjś wzrok. Zerknęłam na ogiera, który właśnie gwałtownie się podnosił i zapewne zmierzał do ucieczki. Na szczęście w porę złapałam jego uzdę i powstrzymałam go przed tym. Zaczął wiać porywisty wiatr, co wcale nie ułatwiało mi opanowania konia, ale w końcu się zatrzymał, a raczej zamarł. Strasznie dziwnie się zachowywał i chciałam zrozumieć dlaczego. Spojrzałam w kierunku, w który wpatrywał się on i gdy płachta z moich długich włosów opadła ujrzałam wysokiego jak dla mnie mężczyznę wpatrującego się we mnie jaskrawymi oczami. O dziwo nie miał wrogiego wyrazu twarzy, a był raczej spokojny, ale mogło być pewne, że nie należał do osady. Wstrzymałam oddech kurczowo trzymając uzdy konia nie do końca wiedząc jak mam postąpić. Mówiono nam, że samotnicy nie znają litości, ale ten tutaj nie wyglądał jakby chciał mi zrobić krzywdę. Jak mam zareagować, żeby również nie wyjść na spłoszoną? Przecież wcale się nie boje, tylko jest to dla mnie całkiem nowa sytuacja.
Reske? Jesteś świadkiem mojego napływu weny c;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz