Ostatnimi czasy chodziłam zmęczona, a każdy dzień był z reguły gorszy od
poprzedniego. Ten także nie należał do najprzyjemniejszych i tak
naprawdę, mimo mojego początkowego, dobrego humoru, był okropny. Miałam
na głowie człowieka, który chciał ukraść Doriana - mimo, że nierasowego,
to dalej cennego, głównie ze względu na temperament i tresurę.
Dodatkowo, do mojego domu zwalił się także zupełnie obcy mi samotnik,
czujący się jak u siebie i mimo, że to ja go zaprosiłam, to po cichu
miałam nadzieję, że z owego zaproszenia nie skorzysta. Kiedy już to
zrobił, a ja siadłam na wygodnym fotelu, automatycznie moja głowa
zrobiła się cięższa i niekontrolowanie usnęłam. Przez delikatny sen,
zanim zapadłam w ten głębszy, do mojego zamroczonego umysłu dotarło
przezwisko, jakim to zostałam uraczona - czupiradełko. Nie wiem, czy on
siebie widział, ale sam nie wyglądał lepiej. Przynajmniej teraz miałam
powód, aby w razie czego się na niego zezłosić i wypominać, jak na
kobietę przystało. W pewnym momencie poczułam mocniejszy podmuch wiatru,
który mnie przebudził. Otworzyłam oczy, zdezorientowana. Czułam pod
sobą mój mięciutki materac, a na moim ciele spoczywało coś dużego,
ciepłego i bawełnianego, nie to, co moja dosyć nieprzyjemna kołdra,
którą to wiecznie krochmalą, kiedy oddaję ją do wyprania, bo sama tego
nie robię - nie mam czasu. Otuliłam się mocniej tym, czym zostałam
przykryta, bo było bardzo przyjemne, jednocześnie się delikatnie
rozglądając. Mój „sokoli” wzrok padł na mężczyznę stojącego niedalej,
niż przy łóżku, w dodatku był bez górnej garderoby.
– Nie wiem, czy chciałeś mnie zgwałcić, czy nie, ale co jak co, lubię
takie widoki – mruknęłam na granicy snu, jednocześnie będąc pewna, że
nie zdołałabym tego powiedzieć, gdybym myślała trzeźwo.
– Cieszę się, że ci się podoba – powiedział, chyba z kpiną, ale byłam
zbyt zmęczona, aby więcej wyłapać. Mamrotał coś do mnie przy okazji, ale
tym razem zasnęłam na dobre.
***
Poranek był niezwykle zimny, chyba wielkimi krokami zbliżała się do nas
zima, którą w sumie lubiłam, ale w domu było o wiele chłodniej, niż
zazwyczaj. Z jękiem naciągnęłam na siebie kołdrę, wiedząc, że pora
wstać, jak to miałam w zwyczaju - przed świtem. Tak już działał mój
dawno zaprogramowany zegar biologiczny. Wstałam, zarzucając na siebie
najcieplejsze ubrania, jakie miałam pod ręką, a następnie udałam się do
kuchni. Zagotowałam wodę na kawę, po czym ją zalałam, gdy ta już była
gotowa i poszłam do mojego małego salonu z zamysłem, aby ogrzać się przy
kominku, ale jakie było moje zdziwienie, gdy spotkałam tam samotnika z
wczoraj. Stałam w wejściu z szeroko otwartymi oczami, zaspana i
wyglądająca jak siedem nieszczęść.
– To ja może pójdę po drugą kawę – wymamrotałam, gdy otrzasnęłam się ze
zdziwienia i z czerwonymi rumieńcami wstydu na twarzy odwróciłam się
tyłem, wracając do kuchni i jednocześnie przygładzając sobie szopę na
głowie.
Tenebris?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz