Biegłam ile sił w nogach z powrotem do wioski. Mijałam łyse drzewa
Opuszczonego Lasu, które wydawały się być jedynie ciemną plamą, ciągnącą
się przez wiele metrów. Przeskakiwałam przez wystające korzenie, by nie
zatrzymywać się nawet na chwilę. O kilka z nich potknęłam się.
Wstawałam wtedy czym prędzej i biegłam dalej, nie zwracając uwagi na
brudne ubranie czy zadrapania, które namnażały się przez gałęzie drzew
na mojej drodze. Nie miałam czasu zaprzątać tym sobie głowy. Jedyne, co
widziałam w myślach to lśniące, głodne oczy, które patrzyły wprost na
mnie z ciemnego lasu. Czułam bijący od nich chłód. Miałam wrażenie, że
to spojrzenie przewierca mnie na wylot. Głos w mojej głowie krzyczał
"Biegnij! Biegnij! Szybciej!".
Zatrzymałam
się dopiero przy Spokojnym Strumieniu. Nie miałam już sił, a od wioski
dzielił mnie prawie kilometr. Płuca paliły mnie od środka. Miałam
wrażenie, że są podziurawione jak sito, a przez te dziury uciekała każda
odrobina powietrza. Oparłam dłonie na ugiętych kolanach i zaczęłam
nabierać tlen dużymi haustami. Ciepłe promienie słońca padały na moją
głowę jak światła reflektorów w teatrze, które to zdradzały pozycję
aktora. Spuściłam wzrok na swoje stopy zanurzone w wodzie. Nawet nie
wiem, kiedy do niej wbiegłam. Musiałam zrobić to instynktownie, gdyż
przez pot zaczynałam się szybko odwadniać.
Słysząc cichy
szelest za plecami, wyprostowałam się gwałtownie, jednak było za późno.
Zostałam chwycona za rękę, a zaraz po tym powalone na zarośniętą zieloną
trawą ziemię obok strumienia. Mimowolnie zacisnęłam powieki i jęknęłam
cicho z powodu bólu, jaki poczułam przy uderzeniu. Nie wiedziałam kim
był napastnik, ale podejrzewałam, że to ta sama osoba, którą widziałam
na plaży.
Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że się nie myliłam.
Spojrzenia naszej dwójki od razu się spotkały. Zaczęłam krzyczeć jak
najgłośniej. Mężczyzna szybko chwycił za moje nadgarstki i przycisnął je
do podłoża. Instynktownie zaczęłam wierzgać nogami. Jedną z nich
trafiłam w bok napastnika, a drugą w jego podbrzusze. Nieznajomy
automatycznie obezwładnił mnie własnymi kończynami i naparł na moją
osobę. Na próżno wiłam się pod nim, starając się uwolnić. Miałam
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Kiedy tylko mężczyzna
zaczął się do mnie zbliżać, jęknęłam zrozpaczona.
- Nie rób mi
krzywdy… - wydukałam, ponownie zaciskając powieki. Czułam jak po
policzkach spływają mi łzy, dowód mojej bezsilności i strachu. Napastnik
ścisnął mocniej moje nadgarstki. Z trudem stłumiłam krzyk bólu.
Nieznajomy warknął jak rozzłoszczone zwierzę.
- Otwórz oczy. -
zażądał, podniesionym głosem. Zacisnęłam mocniej powieki, roniąc przy
tym kolejne łzy. Bałam się spojrzeć na mężczyznę ponownie.
-
No spójrz na mnie! - ton głosu nieznajomego wzrósł prawie do krzyku.
Mimowolnie zadrżałam i po chwili wykonałam niepewnie polecenie.
Mężczyzna długo patrzył w moje oczy w milczeniu. Moje serce powoli się
uspokajało. Uścisk na moich nadgarstkach stopniowo słabł, aż nieznajomy
puścił mnie całkowicie. Zaraz po tym wstał i odsunął się ode mnie o
kilka kroków. Niepewnie zaczęłam podnosić się do siadu.
- Nie
dzisiaj. - mężczyzna pokręcił głową, obserwując moje poczynania. Ja
również nie spuszczałam go z oczu, nawet gdy ocierałam swoje łzy,
ignorując czerwone nadgarstki.
- Następnym razem nie
odpuszczę. - dodał mężczyzna, po czym odwrócił się do mnie plecami i
odszedł. Dlaczego puścił mnie wolno? Niczego w tym nie rozumiałam.
Ostrożnie
podniosłam się na równe nogi, zebrałam swoje rzeczy i wróciłam do
wioski. Postanowiłam, że zachowam całe zajście dla siebie. Nie było, o
czym opowiadać. Mężczyzna puścił mnie wolno, a wszystkie zadrapania były
dziełem gałęzi drzew.
Od
razu skierowałam się do swojego domu, a następnie pracowni. Położyłam
swoje zbiory na drewnianym biurku i zdjęłam z siebie brudne ubrania, po
czym przeszłam do łazienki.
Przez całą, długą kąpiel myślałam o
zajściu na plaży oraz w drodze powrotnej do wioski. Wciąż widziałam
żółte oczy nieznajomego, wpatrujące się we mnie. Mimo lęku, jaki we mnie
wzbudziły, było w nich coś intygującego.
Po
kąpieli przebrałam się w białą tunikę i od razu zabrałam się za pranie.
Gdy skończyłam, rozwiesiłam czyste bluzki przed domem. Powoli zaczynało
się ściemniać.
Wróciłam do swojej pracowni i spojrzałam na
przechylony worek, z którego wysypały się kamienie, muszle i bursztyny.
Zebrałam te ostatnie, a następnie je obejrzałam. Ruszyłam z nimi na
poddasze do swojej sypialni. Tam usiadłam na brzegu łóżka, by po chwili
się na nim położyć. Oglądałam bursztyny, leżące na mojej otwartej dłoni,
muskając je przy tym opuszkami palców. Poznawałam ich kształt, fakturę i
kolor. Wciąż jednak myślami byłam w lesie razem z nieznajomym. Wciąż
czułam na sobie jego spojrzenie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadła
noc.
Gdy tylko dostrzegłam księżyc za oknem, wstałam z łóżka i
odłożyłam stwardniałą żywicę na małą szafkę obok. Postanowiłam wrócić
do pracowni z zamiarem otworzenia muszli w poszukiwaniu pereł.
Przyspieszyłam, słysząc cudze kroki.
Gdy
tylko otworzyłam drzwi od wspomnianego pokoju na parterze,
znieruchomiałam. Przede mną stał ten sam mężczyzna, który zaatakował
mnie przy strumieniu. Niepewnie zrobiłam krok naprzód. Samotnik obrócił
się w moją stronę i zmierzył mnie wzrokiem. Z obojętnością wymalowaną na
twarzy rzucił mi szpulę z białą nicią, którą chwilę temu miętosił w
dłoniach.
- Staraj się nie krzyczeć, nie chcę mieć kłopotów.
Podczas szarpaniny z Tobą, byłaś na tyle nieostrożna i porwałaś mi
koszulę, zechciałabyś może teraz ją naprawić? - zapytał spokojnie i
płynnym ruchem zdjął z siebie uszkodzoną część ubioru. Następnie
mężczyzna przewiesił biały materiał przez oparcie krzesła. Bez problemu
dostrzegłam rozdarcie. Mężczyzna włożył dłonie do kieszeni spodni i
zbliżył się do okna, przez które następnie wyjrzał. Niepewnie podeszłam
do niego, a dokładniej biurka obok. Otworzyłam szufladę i wyciągnęłam ze
środka swój zestaw do szycia. Wróciłam z nim do koszuli, której
rozdarcie następnie zaczęłam zszywać. Gdy skończyłam, oddałam ubranie
jego właścicielowi wraz ze szpulą białej nici. Mężczyzna włożył na
siebie koszulę. Nie był już tak straszny, jak za pierwszym razem.
Zachowywał się jak każdy inny mieszkaniec wioski. Uniosłam lekko kącik
ust, widząc jego zadowolenie z czegoś tak małego, jak naprawa koszuli,
którą równie dobrze mógł zaszyć sam. Po krótkim namyśle zbliżyłam się do
wieszaków na ścianie i zdjęłam z jednego z nich kurtkę ze skóry
jelenia. Podałam ją mężczyźnie.
- To za bursztyny i darowanie
życia. - powiedziałam, zawijając ręce na piersi - Jesteś głodny? -
dodałam, widząc twarz nieznajomego. Odpowiedziało mi milczenie, które
uznałam za "tak".
- Chodź za mną. - rzuciłam, wychodząc z
pracowni. Zdjęłam rzemyk z nadgarstka i związałam nim włosy, kierując
się do kuchni. Tam zajęłam się przyrządzaniem mięsa, które następnie
upiekłam nad ogniskiem przed domem. Mężczyzna usiadł na kłodzie obok
mnie. Przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu.
- Jak cię zwą? - zapytałam, krojąc gotowe mięso na dwie porcje. Mniejszą zostawiłam dla siebie, a większą oddałam gościowi.
Lucan? :3 Wybacz, że tak długo :/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz