Dziewczyna najwyraźniej zauważyła moją chwilę zawahania. Skarciłem
się w myślach za to, że na sam dźwięk słowa "strażnik" zaprzestałem
swojej gry. Mogłem ją ciągnąć tak długo, by nieznajoma pomyślała, że to
ona mnie nie pamięta. Co się jednak stało, to się nie odstanie. A
szkoda.
- Czego szukasz? - żniwiarka założyła ręce na piersi. W jej oczach dostrzegłem małe iskierki. Była ciekawa.
-
Surowców. - odparłem krótko, wzruszając przy tym ramionami. Chciałem
już iść, ale dziewczyna skutecznie mi to uniemożliwiła, zwiększając
napór swej aury. Automatycznie odpowiedziałem tym samym. Żadne z nas nie
chciało jednak skrzywdzić drugiego. Mi niepotrzebne były problemy
związane z martwą strażniczką, ale co do powodu nieznajomej nie byłem
pewien. Miała prawo mnie zaatakować. Byłem w końcu intruzem. Żniwiarka
uśmiechnęła się z satysfakcją.
- W takim razie szukaj ich
bliżej granicy, żeby przypadkiem żaden inny strażnik cię nie znalazł. -
dziewczyna puściła do mnie "oczko" i zaczęła się oddalać. Teraz to już
zupełnie niczego nie rozumiałem. O co w tym wszystkim chodziło? Czy to
był jakiś podstęp?
Uznałem, że najlepszym wyjściem będzie
opuszczenie wioski w trybie natychmiastowym. Zbliżyłem się więc do
jednego z budynków i schowałem za nim. Tam na nowo stałem się
niewidzialny. Dzięki temu nikt więcej nie dostrzegł mnie, gdy kroczyłem
we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Mogła to być pułapka lub
zwyczajnie pomoc od osoby, która woli mieć przez nieco dłuższy czas
wolne od pracy. Postanowiłem jednak zaryzykować. Bo co niby mogło się
stać? W razie ataku, obronię się, a jak narazie, to straże musiałyby
najpierw mnie zobaczyć.
Po
opuszczeniu terenu zajmowanego przez osadników znalazłem się obok
Spokojnego Strumienia. Nazwa świetnie opisywała to miejsce. Strumień i
ani żywej duszy. Na nowo stałem się widoczny. Dłuższe ukrywanie się było
bez sensu. Bo kto miałby mnie zaatakować? Wiewiórki? Mimo pewności, że
jestem sam, byłem czujny. W końcu do wioski mógł zbliżać się inny
samotnik. Kątem oka obserwowałem więc drzewa i krzewy. Żywa zieleń aż
biła po oczach.
Z
czasem nabrałem tempa. Im bardziej oddalałem się od wioski, tym większą
część lasu otulał cień. Zbliżałem się do Opuszczonego Lasu. Ptaki
ucichły, a na drzewach było coraz mniej liści. Gęsta mgła unosiła się
nad ziemią, sięgając mi do kolan. Musiałem ostrożniej stawiać kroki,
gdyż podłoże było niewidoczne. W każdej chwili mógłbym poślizgnąć się na
śliskim błocie i wpaść do wody. Co prawda nie pływam najgorzej, ale
nawet osobnik najlepszy w tej dziedzinie może się utopić w płytkiej
wodzie, jeśli będzie w szoku, spowodowanym nagłym wpadnięciem do
zbiornika.
Nagle straciłem równowagę. Automatycznie chwyciłem
gałąź drzewa, od którego szybko się oddalałem, upadając. Dzięki temu
odzyskałem równowagę. Odetchnąłem z ulgą, na nowo stając na gruncie.
Chciałem mieć już tą wycieczkę za sobą.
Gdy w końcu dotarłem na Zalane Bagna, poczułem ulgę. Połowę drogi miałem za sobą. Pozostał mi jedynie powrót.
Od
razu zabrałem się za zbieranie potrzebnych rzeczy. Liście ułożyłem na
samym dnie, a na nich położyłem zwinięte w motek liany. Następnie
zebrałem kilka twardych kamieni o średniej wielkości. Przydadzą się jako
młotek.
Po zebraniu potrzebnych do remontu materiałów oraz
napełnieniu bukłaków wodą, zająłem się łowieniem ryb. Używałem do tego
zabranego z domu oszczepu, który pełnił funkcję harpuna. Zabite ryby
zawinąłem w liście i włożyłem je do worka, który następnie zarzuciłem
sobie na ramię.
"To by było na tyle" pomyślałem. Uniosłem
wzrok, słysząc grzmoty. Na moje policzki oraz czoło spadły pierwsze
krople deszczu. Musiałem albo się zbierać, albo ukryć przed nadciągającą
ulewą. Chwilę się zastanawiałem nad podjęciem decyzji. Chęć znalezienia
się jak najszybciej w domu jednak zwyciężyła. Ruszyłem więc szybkim
krokiem w drogę powrotną.
Będąc
w Opuszczonym Lesie, usłyszałem cudze kroki. Przez dłuższy czas
myślałem, że się przesłyszałem, gdyż nikogo nie widziałem, ani dźwięk
się nie powtórzył. Moje wątpliwości jednak zostały rozwiane na drugim
końcu lasu, gdzie dostrzegłem na ziemi odcisk buta. Niby nic
specjalnego, jednak problem polegał na tym, że nie był mój. Trop
prowadził w stronę wioski. Osadnicy rzadko kiedy zapuszczali się w te
strony. Mogli jednak mieć potrzeby podobne do moich. Bardziej
prawdopodobne jednak było to, że ślady należały do innego samotnika.
Może i nie uwielbiałem osadników, ale potrafili być przydatni. Dodatkowo
musiałem minąć wioskę, więc chcąc czy też nie, udałem się w jej
kierunku.
Ktoś zakradał się do niej pod osłoną nocy i nie
byłem to ja. Bezszelestnie zbliżyłem się do ogrodzenia, a następnie
wślizgnąłem do środka chwilę po nieznajomym, zanim brama się zamknęła.
Osobnik skradał się powoli do domu na bagnach. Wyglądał na takiego, co
doskonale wie, czego szuka i gdzie to się znajduje. Samotnik wszedł do
stajni. Nagle usłyszałem głośne rżenie konia. Zaśmiałem się pod nosem,
gratulując nieznajomemu jego głupoty.
Wtem światła w domu
rozbłysły. Do moich uszu doszedł tupot niewielkich stóp, towarzyszący
przy biegu. Zaraz po nich drzwi otworzyły się z głośnym hukiem. Z domu
wybiegła poznana przeze mnie jeszcze tego samego dnia strażniczka.
Koniokrad czym prędzej wziął nogi za pas. Kiedy przebiegał obok mnie,
spojrzał na mnie zdziwiony. Uniosłem kącik ust i podstawiłem mu nogę.
Mężczyzna stracił równowagę, a zaraz po tym wpadł do błota. Dziewczyna
po sprawdzeniu stanu konia, podbiegła do nas.
- Zainwestuj w alarm lub przynajmniej jakieś ogrodzenie. - powiedziałem, odsuwając się nieco od samotnika.
Galia? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz