23 sierpnia 2018

Od Tenerbisa CD Galii

Dziewczyna najwyraźniej zauważyła moją chwilę zawahania. Skarciłem się w myślach za to, że na sam dźwięk słowa "strażnik" zaprzestałem swojej gry. Mogłem ją ciągnąć tak długo, by nieznajoma pomyślała, że to ona mnie nie pamięta. Co się jednak stało, to się nie odstanie. A szkoda.
- Czego szukasz? - żniwiarka założyła ręce na piersi. W jej oczach dostrzegłem małe iskierki. Była ciekawa.
- Surowców. - odparłem krótko, wzruszając przy tym ramionami. Chciałem już iść, ale dziewczyna skutecznie mi to uniemożliwiła, zwiększając napór swej aury. Automatycznie odpowiedziałem tym samym. Żadne z nas nie chciało jednak skrzywdzić drugiego. Mi niepotrzebne były problemy związane z martwą strażniczką, ale co do powodu nieznajomej nie byłem pewien. Miała prawo mnie zaatakować. Byłem w końcu intruzem. Żniwiarka uśmiechnęła się z satysfakcją.
- W takim razie szukaj ich bliżej granicy, żeby przypadkiem żaden inny strażnik cię nie znalazł. - dziewczyna puściła do mnie "oczko" i zaczęła się oddalać. Teraz to już zupełnie niczego nie rozumiałem. O co w tym wszystkim chodziło? Czy to był jakiś podstęp?
Uznałem, że najlepszym wyjściem będzie opuszczenie wioski w trybie natychmiastowym. Zbliżyłem się więc do jednego z budynków i schowałem za nim. Tam na nowo stałem się niewidzialny. Dzięki temu nikt więcej nie dostrzegł mnie, gdy kroczyłem we wskazanym przez dziewczynę kierunku. Mogła to być pułapka lub zwyczajnie pomoc od osoby, która woli mieć przez nieco dłuższy czas wolne od pracy. Postanowiłem jednak zaryzykować. Bo co niby mogło się stać? W razie ataku, obronię się, a jak narazie, to straże musiałyby najpierw mnie zobaczyć.

Po opuszczeniu terenu zajmowanego przez osadników znalazłem się obok Spokojnego Strumienia. Nazwa świetnie opisywała to miejsce. Strumień i ani żywej duszy. Na nowo stałem się widoczny. Dłuższe ukrywanie się było bez sensu. Bo kto miałby mnie zaatakować? Wiewiórki? Mimo pewności, że jestem sam, byłem czujny. W końcu do wioski mógł zbliżać się inny samotnik. Kątem oka obserwowałem więc drzewa i krzewy. Żywa zieleń aż biła po oczach.

Z czasem nabrałem tempa. Im bardziej oddalałem się od wioski, tym większą część lasu otulał cień. Zbliżałem się do Opuszczonego Lasu. Ptaki ucichły, a na drzewach było coraz mniej liści. Gęsta mgła unosiła się nad ziemią, sięgając mi do kolan. Musiałem ostrożniej stawiać kroki, gdyż podłoże było niewidoczne. W każdej chwili mógłbym poślizgnąć się na śliskim błocie i wpaść do wody. Co prawda nie pływam najgorzej, ale nawet osobnik najlepszy w tej dziedzinie może się utopić w płytkiej wodzie, jeśli będzie w szoku, spowodowanym nagłym wpadnięciem do zbiornika.
Nagle straciłem równowagę. Automatycznie chwyciłem gałąź drzewa, od którego szybko się oddalałem, upadając. Dzięki temu odzyskałem równowagę. Odetchnąłem z ulgą, na nowo stając na gruncie. Chciałem mieć już tą wycieczkę za sobą.

Gdy w końcu dotarłem na Zalane Bagna, poczułem ulgę. Połowę drogi miałem za sobą. Pozostał mi jedynie powrót.
Od razu zabrałem się za zbieranie potrzebnych rzeczy. Liście ułożyłem na samym dnie, a na nich położyłem zwinięte w motek liany. Następnie zebrałem kilka twardych kamieni o średniej wielkości. Przydadzą się jako młotek.
Po zebraniu potrzebnych do remontu materiałów oraz napełnieniu bukłaków wodą, zająłem się łowieniem ryb. Używałem do tego zabranego z domu oszczepu, który pełnił funkcję harpuna. Zabite ryby zawinąłem w liście i włożyłem je do worka, który następnie zarzuciłem sobie na ramię.
"To by było na tyle" pomyślałem. Uniosłem wzrok, słysząc grzmoty. Na moje policzki oraz czoło spadły pierwsze krople deszczu. Musiałem albo się zbierać, albo ukryć przed nadciągającą ulewą. Chwilę się zastanawiałem nad podjęciem decyzji. Chęć znalezienia się jak najszybciej w domu jednak zwyciężyła. Ruszyłem więc szybkim krokiem w drogę powrotną.

Będąc w Opuszczonym Lesie, usłyszałem cudze kroki. Przez dłuższy czas myślałem, że się przesłyszałem, gdyż nikogo nie widziałem, ani dźwięk się nie powtórzył. Moje wątpliwości jednak zostały rozwiane na drugim końcu lasu, gdzie dostrzegłem na ziemi odcisk buta. Niby nic specjalnego, jednak problem polegał na tym, że nie był mój. Trop prowadził w stronę wioski. Osadnicy rzadko kiedy zapuszczali się w te strony. Mogli jednak mieć potrzeby podobne do moich. Bardziej prawdopodobne jednak było to, że ślady należały do innego samotnika. Może i nie uwielbiałem osadników, ale potrafili być przydatni. Dodatkowo musiałem minąć wioskę, więc chcąc czy też nie, udałem się w jej kierunku.
Ktoś zakradał się do niej pod osłoną nocy i nie byłem to ja. Bezszelestnie zbliżyłem się do ogrodzenia, a następnie wślizgnąłem do środka chwilę po nieznajomym, zanim brama się zamknęła. Osobnik skradał się powoli do domu na bagnach. Wyglądał na takiego, co doskonale wie, czego szuka i gdzie to się znajduje. Samotnik wszedł do stajni. Nagle usłyszałem głośne rżenie konia. Zaśmiałem się pod nosem, gratulując nieznajomemu jego głupoty.
Wtem światła w domu rozbłysły. Do moich uszu doszedł tupot niewielkich stóp, towarzyszący przy biegu. Zaraz po nich drzwi otworzyły się z głośnym hukiem. Z domu wybiegła poznana przeze mnie jeszcze tego samego dnia strażniczka. Koniokrad czym prędzej wziął nogi za pas. Kiedy przebiegał obok mnie, spojrzał na mnie zdziwiony. Uniosłem kącik ust i podstawiłem mu nogę. Mężczyzna stracił równowagę, a zaraz po tym wpadł do błota. Dziewczyna po sprawdzeniu stanu konia, podbiegła do nas. 
- Zainwestuj w alarm lub przynajmniej jakieś ogrodzenie. - powiedziałem, odsuwając się nieco od samotnika. 

Galia? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz