Życie na własną rękę, choć cieszyło, to bywało niebezpieczne. Przez
pierwsze dni na wyspie, przyzwyczajenie się do tego, było ciężkie.
Budziłem się w środku nocy, spałem pod gwiazdami, zwierzyna mi uciekała
między palcami i niekiedy przymierałem z głodu. Wraz z biegiem czasu,
wszystko zaczęło się robić prostsze, czasem pomagała mi w tym wszystkim
moja młodsza siostra, dzięki której dalej jestem tu, gdzie jestem, nie
oszalałem i jestem w pełni sił. Mieszkała w osadzie, bo tam czuła się
bezpieczniej i myślę, że za nic nie chciałaby pozostać sama. Ja na
odwrót. Jak na początku bałem się każdego najmniejszego szelestu, tak
teraz, słysząc coś, czułem się dobrze i jak w domu. W końcu. A musicie
wiedzieć, że zadomowienie się tutaj, jest trudne. Często przemykałem
uliczkami osady, mimo że nienawidziłem tych ludzi, to po części
wykorzystując posadę Galii, miałem tutaj wstęp. Inaczej, gdyby to nie
ona była strażniczką, nie wpuszczono by mnie tu, a zabito, a z reguły
miałem pokojowe nastawienie, a raczej neutralne. W obowiązku Galii
leżało wylegitymowanie każdego, kto przekracza granicę lasu - nieważne,
czy idzie poza nie, czy wchodzi do osady - musi zostać spisany. Ja
miałem takie szczęście, że posiadałem w miarę fałszywy dowód (z którego
jednak nie korzystałem, bo po prostu za szybko szło się zorientować, że w
świetle prawa po prostu dla wioski nie istnieję), więc i nigdy nie
przyznawałem się kim jestem. Potencjalnych świadków ogłuszałem, a
następnie uciekałem, gdyż tak było prościej. Nie chciałem, aby zaczęły
się polowania na moją osobę oraz nie chciałem, aby mnie zabito - nigdy
nie zostawiłbym mojej siostry, która, choć wkurzająca, to rodzina.
Tego
akurat dnia, gdy obudziłem się w środku nocy, czując innego "człowieka"
działającego na własną rękę, wstałem i udałem się za zapachem w miarę
smakowitej krwi, bo w końcu co się nie ma to się lubi co się ma. Z taką
myślą powędrowałem za drzewo, przypatrując się nieznajomej, ciężkiej,
męskiej sylwetce. Nie wiedziałem kim jest, bo zupełnie było mi to
niepotrzebne, ja nie miałem w obowiązku wylegitymować moich ofiar.
Podszedłem do niego od tyłu, korzystając z tego, że był czymś tak
zajęty, że prawdopodobnie mnie nie słyszał. W mgnieniu oka założyłem
dźwignię, następnie wgryzając się w jego tętnicę na nadgarstku, bo
akurat to miałem pod ręką. Szamotał się, więc zablokowałem jego ruchy
chwytając za szyję, a on nagle uwolnił drugą rękę i odepchnął mnie. Na
początku myślałem, że po prostu zwieje, zakręciło mi się w głowie, gdyż
za szybko mnie od siebie oderwał, byłem zamroczony jego smakiem krwi.
Pod wpływem adrenaliny nic nie czułem, kiedy z całej siły wbił ostrze
ponad biodrem, całkowicie na ślepo. Potem uciekł. Upadłem, czując coraz
bardziej doskwierający ból, jednocześnie uciskając mocno ranę, bo
wiedziałem, że właśnie to powinno się robić. Chyba. Miałem szczęście, że
byłem dosłownie przy granicy - ostatkiem sił doczołgałem się do chatki
Galii, mocno waląc w drzwi. Pewnie nie spała, rzadko kiedy śpi w nocy -
raczej odsypia to nad ranem. Otworzyła je, zirytowana, ale kiedy
zobaczyła mnie, leżącego, złapała się za głowę, pomagając mi. Obwiązała
mi ranę szmatą, mocno ją zaciskając, a następnie osiodłała konia i
posadziła mnie na nim, a raczej sam się posadziłem, bo ona była na to
zbyt słaba. Czasami mnie tym denerwowała. Sama siadła z przodu, ruszając
galopem, bo ten nie wybijał, gdy poprawnie się siedziało - co innego
kłus, w którym to prawdopodobnie moja rana by się powiększyła
dwukrotnie. Albo trzykrotnie.
Zamroczony tym razem bólem, a nie
krwią, oddychałem ciężko, gdy zwlekła mnie zza siodła i zastukała do
drzwi doszczętnie zarośniętego domu, ale nadal bardziej zadbanego, niż
jej. Kiedy nikt nie otworzył, zaczęła walić pięścią, jak ja przedtem,
chcąc się do niej dostać. Po chwili otworzyła jakaś młoda dziewczyna,
ale nie miałem czasu, żeby się nią pozachwycać. Dodatkowo, nie wiem, czy
było czym, bo przez mroczki niewiele widziałem.
– Masz pacjenta. To mój brat i uwierz mi, nie chcę ci grozić, więc po dobroci po prostu mu pomóż, zamiast sprawdzać tożsamość
– powiedziała Galia drżącym głosem, po czym wróciła na konia.
– wrócę tu jutro sprawdzić jak się czujesz, a ty, Harriet, lepiej żebyś go nie wydała
– zmierzyła ją wzrokiem, a ja zaśmiałem się cynicznie, patrząc na siostrę. Kiedy odjechała, zostałem sam z dziewczyną.
– To co? Masz ochotę na małą zabawę?
– podniosłem prowokacyjnie brwi, wskazując palcem na ranę. Cholernie bolącą ranę.
Harry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz