Nie podobało mi się, że dyktował mi zasady, jednak wiedziałam, iż to był
mój pomysł. Zrobił dobrze to, co miał, przynajmniej tak mi się
wydawało. Dorian nie wyglądał, jakby go bardzo bolało, wręcz przeciwnie.
Zobaczyłam w jego oczach nawet cień ulgi, a jego dobro mojego kona było
dla mnie najważniejsze, tak więc mogłam poświęcić trochę moich ziół.
Chciałam zrobić mu na przekór, z racji że poza granicę nie wypuszczę -
to, aby zdobyć te podstawowe zioła, musiał na nie zapracować. I to
zrobił. Podałam mu z westchnięciem rozpadający się worek, szczerze,
mając gdzieś o czym on akurat teraz myśli. Zmierzył mnie nieufnym
spojrzeniem, odbierając swoją obiecaną nagrodę. Co jak co, może nie
jestem jedną z przyjemniejszych osób, ale jak coś mówię, to tak ma być i
będzie. Nienawidzę, gdy ktoś mnie okłamuje, więc i ja nie lubię tego
robić i nie śmiem okłamać kogokolwiek w czymkolwiek. No, chyba że chodzi
o jakąś podrzędną sprawę bez znaczenia. Ostatnie żyjące kwiatki zaczęły
więdnąć, kiedy spuściłam z aury i usiadłam na trawie, biorąc do ręki
wszystkie papiery. Zmęczona, przetarłam twarz, widząc że Morrigan w
dalszym ciągu tu stoi z naręczem potrzebnych mu ziół. Po chwili odwrócił
się i odszedł w stronę klaczy, na co krzyknęłam za nim:
– Jeśli do kwiatków masz tak dobrą rękę jak do leczenia, to przychodź
częściej!
– skomentowałam jego zrażoną wcześniej minę. Nie wiem, co mu się we mnie
nie spodobało, ale szczerze mówiąc, miałam gdzieś jego zdanie. Nie
potrzebowałam bycia lubianą, reputacja także niewiele mnie obchodziła, a
swoją drogą, z tego co wiedziałam, nie była ona za dobra. Chociaż, mało
ludzi miało ze mną do czynienia, więc domyślam się, że wszystko co o
mnie mówią, to plotki. Tak tu już było, że każde zachowanie nie obejdzie
się bez komentarza, a skoro moje było delikatnie prowokacyjne, to już
znalazłam się na językach plotkar bez własnego życia i wartości, ale jak
już mówiłam - nie bardzo mi to przeszkadzało i jeszcze mniej
interesowało. Świetnie się czułam w moim domu na kompletnym odosobnieniu
w towarzystwie Doriana, a przynajmniej to ciągle sobie wpajałam.
Kolejna
noc bez odpoczynku, choć męcząca, minęła w sumie spokojnie i bez
niespodzianek, ogier zaczął nawet trącać siano, mimo że jakiś czas temu
nie miał w ogóle apetytu. Nie dziwiłam mu się, ja też bym nie miała,
gdyby noga by mnie tak bolała, ale nie ukrywam - w ogóle się nie znałam
na ranach, na chorobach. Znałam podstawowe końskie choroby z
doświadczenia, nie z książek. Dorian nigdy nie był na tyle chorowity,
aby wzywać do niego medyków. Raz zdarzyło mu się naciągnięcie ścięgna,
podobnie miał za sobą kilkanaście mniejszych ran i trochę kolek, ale to
by było na tyle. Po umówionym czasie zmieniłam mu opatrunek - za
pierwszym podejściem się rozwiązał i zabrudził, ale za kolejnym już
utrzymał i przyznam, że wyglądało obiecująco. Jak na mnie i moje
umiejętności równe zeru, oczywiście. Nawet siebie rzadko kiedy
opatrywałam, zwykle przemywałam ranę i zostawiałam ją taka, jaka była i
sama się z biegiem czasu zrastała. Może i to było złe, miałam przez to
dużo brzydko wyglądających blizn, ale nie wiedziałam, co na to mogłabym
poradzić.
Odczuwałam głód, co było dziwne, bo żywiłam się
niedawno - nie, nie jedzeniem, ale pomińmy szczegóły. Przyszykowałam
sobie sałatkę, pokroiłam mięso, wrzucając je do ognia i czekałam aż się
przysmaży, albo przynajmniej podgrzeje, w między czasie przygotowałam
również śniadanie dla Doriana - wymieszałam odpowiednie na dzisiejszy
dzień pasze, dodałam suplementów oraz warzyw, pod pachę wzięłam kostkę
siana i skierowałam się w stronę boksu. Już z dala widziałam, że coś
jest nie tak - stał z opuszczoną głową. Podeszłam, dotknęłam go i po
części się przeraziłam - lodowate chrapy i nos, reszta ciała była
rozpalona, a on sam spocony i spięty - miał gorączkę. Szybko nałożyłam
na niego najcieplejszą derkę, jaką zdołałam mu ostatnio uszyć i nie
przejmując się bałaganem, jaki za sobą zostawiłam, a był spory, zaczęłam
biec w stronę wioski i miejsca, gdzie urzęduje Morrigan. Nie do końca
wiedziałam, czy dobrze biegnę, ale tak mi się wydawało, więc zaufałam
sobie i po chwili byłam przed jego domem. Wparowałam bez pukania, ale
chyba był mi to w stanie wybaczyć? Akurat przyjmował jakiegoś pacjenta,
który automatycznie stał się senny i ponury, czując mnie i moją aurę w
pobliżu.
– Mówiłeś, że mi pomożesz!
– krzyknęłam.
Morrigan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz