19 sierpnia 2018

Od Galii CD Morrigana

Nie podobało mi się, że dyktował mi zasady, jednak wiedziałam, iż to był mój pomysł. Zrobił dobrze to, co miał, przynajmniej tak mi się wydawało. Dorian nie wyglądał, jakby go bardzo bolało, wręcz przeciwnie. Zobaczyłam w jego oczach nawet cień ulgi, a jego dobro mojego kona było dla mnie najważniejsze, tak więc mogłam poświęcić trochę moich ziół. Chciałam zrobić mu na przekór, z racji że poza granicę nie wypuszczę - to, aby zdobyć te podstawowe zioła, musiał na nie zapracować. I to zrobił. Podałam mu z westchnięciem rozpadający się worek, szczerze, mając gdzieś o czym on akurat teraz myśli. Zmierzył mnie nieufnym spojrzeniem, odbierając swoją obiecaną nagrodę. Co jak co, może nie jestem jedną z przyjemniejszych osób, ale jak coś mówię, to tak ma być i będzie. Nienawidzę, gdy ktoś mnie okłamuje, więc i ja nie lubię tego robić i nie śmiem okłamać kogokolwiek w czymkolwiek. No, chyba że chodzi o jakąś podrzędną sprawę bez znaczenia. Ostatnie żyjące kwiatki zaczęły więdnąć, kiedy spuściłam z aury i usiadłam na trawie, biorąc do ręki wszystkie papiery. Zmęczona, przetarłam twarz, widząc że Morrigan w dalszym ciągu tu stoi z naręczem potrzebnych mu ziół. Po chwili odwrócił się i odszedł w stronę klaczy, na co krzyknęłam za nim:

– Jeśli do kwiatków masz tak dobrą rękę jak do leczenia, to przychodź częściej! – skomentowałam jego zrażoną wcześniej minę. Nie wiem, co mu się we mnie nie spodobało, ale szczerze mówiąc, miałam gdzieś jego zdanie. Nie potrzebowałam bycia lubianą, reputacja także niewiele mnie obchodziła, a swoją drogą, z tego co wiedziałam, nie była ona za dobra. Chociaż, mało ludzi miało ze mną do czynienia, więc domyślam się, że wszystko co o mnie mówią, to plotki. Tak tu już było, że każde zachowanie nie obejdzie się bez komentarza, a skoro moje było delikatnie prowokacyjne, to już znalazłam się na językach plotkar bez własnego życia i wartości, ale jak już mówiłam - nie bardzo mi to przeszkadzało i jeszcze mniej interesowało. Świetnie się czułam w moim domu na kompletnym odosobnieniu w towarzystwie Doriana, a przynajmniej to ciągle sobie wpajałam.

Kolejna noc bez odpoczynku, choć męcząca, minęła w sumie spokojnie i bez niespodzianek, ogier zaczął nawet trącać siano, mimo że jakiś czas temu nie miał w ogóle apetytu. Nie dziwiłam mu się, ja też bym nie miała, gdyby noga by mnie tak bolała, ale nie ukrywam - w ogóle się nie znałam na ranach, na chorobach. Znałam podstawowe końskie choroby z doświadczenia, nie z książek. Dorian nigdy nie był na tyle chorowity, aby wzywać do niego medyków. Raz zdarzyło mu się naciągnięcie ścięgna, podobnie miał za sobą kilkanaście mniejszych ran i trochę kolek, ale to by było na tyle. Po umówionym czasie zmieniłam mu opatrunek - za pierwszym podejściem się rozwiązał i zabrudził, ale za kolejnym już utrzymał i przyznam, że wyglądało obiecująco. Jak na mnie i moje umiejętności równe zeru, oczywiście. Nawet siebie rzadko kiedy opatrywałam, zwykle przemywałam ranę i zostawiałam ją taka, jaka była i sama się z biegiem czasu zrastała. Może i to było złe, miałam przez to dużo brzydko wyglądających blizn, ale nie wiedziałam, co na to mogłabym poradzić.

Odczuwałam głód, co było dziwne, bo żywiłam się niedawno - nie, nie jedzeniem, ale pomińmy szczegóły. Przyszykowałam sobie sałatkę, pokroiłam mięso, wrzucając je do ognia i czekałam aż się przysmaży, albo przynajmniej podgrzeje, w między czasie przygotowałam również śniadanie dla Doriana - wymieszałam odpowiednie na dzisiejszy dzień pasze, dodałam suplementów oraz warzyw, pod pachę wzięłam kostkę siana i skierowałam się w stronę boksu. Już z dala widziałam, że coś jest nie tak - stał z opuszczoną głową. Podeszłam, dotknęłam go i po części się przeraziłam - lodowate chrapy i nos, reszta ciała była rozpalona, a on sam spocony i spięty - miał gorączkę. Szybko nałożyłam na niego najcieplejszą derkę, jaką zdołałam mu ostatnio uszyć i nie przejmując się bałaganem, jaki za sobą zostawiłam, a był spory, zaczęłam biec w stronę wioski i miejsca, gdzie urzęduje Morrigan. Nie do końca wiedziałam, czy dobrze biegnę, ale tak mi się wydawało, więc zaufałam sobie i po chwili byłam przed jego domem. Wparowałam bez pukania, ale chyba był mi to w stanie wybaczyć? Akurat przyjmował jakiegoś pacjenta, który automatycznie stał się senny i ponury, czując mnie i moją aurę w pobliżu.

– Mówiłeś, że mi pomożesz! – krzyknęłam.

Morrigan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz