Spało mi się bardzo przyjemnie, czułam cały czas bijące w moją stronę
ciepło, nie łącząc faktów, że jego źródłem jest nie kto inny, jak Lucio,
z którym to bardzo przyjemnie spędziłam pół nocy. Spałam głębszym snem,
niż zazwyczaj, dopóki nie poczułam nad sobą ruchu blisko mojej twarzy,
co naruszało moją przestrzeń osobistą (i tak już nieźle naderwaną).
Automatycznie się wybudziłam, jak to już miałam w zwyczaju, łapiąc w
powietrzu za nadgarstek zbliżającą się rękę do mojej twarzy.
– Co ty wyprawiasz? – zmarszczyłam brwi, zdezorientowana.
– Tylko chciałem wydłubać ci oczy, a co? – zaśmiał się, a przyszło mu to
z taką łatwością, że aż się zdziwiłam. Po chwili ponowił próbę
zbliżenia ręki, na co mu pozwoliłam. Odgarnął włosy z mojej twarzy, a ja
poczęłam przyglądać się jego obliczu, które było pełne blizn. Nie
uważałam, że go szpeciły, może i miały jakiś swój urok, ale wyglądały
zupełnie neutralnie, jak dla mnie. Czując na sobie jego skonsternowany
wzrok, zaprzestałam oglądania go. – jak się spało? – dodał po chwili.
– Słabo, jakiś gość wepchał mi się do łóżka - prychnęłam rozbawiona,
otulając się szlafrokiem, a następnie wstając z łóżka, jednocześnie
skutecznie umykałam przed bacznym spojrzeniem mężczyzny. – mam dzisiaj
dużo do zrobienia, ale jak chcesz, to w sumie możesz tu zostać, jedzenie
samo nie zniknie, a trzeba się go jakoś pozbyć – ubrałam się za ścianą,
mówiąc głośniej do niego. Kiedy weszłam do sypialni, on jeszcze leżał w
najlepsze, ale w końcu nie miał żadnych obowiązków.
– A co jest tak ważnego? – mruknął.
– Muszę nakarmić najpierw Doriana, spisać raport i zawieźć go Radzie.
Potem pewnie ktoś się nawinie, bo będę potrzebna w wiosce, w końcu
jestem dyktatorką – powiedziałam dumnie, pokazując mu język, po czym
wyszłam z sypialni, a następnie z domu. Wymieszałam paszę, jednocześnie
wlewając świeżej wody do poidła, a jedzenie wsypując do żłobu. Zajęło mi
to tylko stosunkowo krótką chwilę, a więc po chwili kierowałam się z
powrotem do domu. Z naprzeciwka, z błotnistej, wydeptanej ścieżki
wyszedł mężczyzna z naręczem gazet i listów - poczta.
– Dobry, Pani Dyktator – mruknął, pochłonięty szukaniem przesyłki
przeznaczonej dla mnie. Po chwili wyciągnął odpowiednią paczkę, żegnając
się i odchodząc. Lubiłam tego człowieka, był konkretny i profesjonalny.
Zębami rozerwałam list, wchodząc do domu i zamykając za sobą następnie
drzwi. Zaczęłam czytać, a z każdym słowem mój oddech robił się coraz
płytszy i urywany.
„Pragniemy poinformować, że Gabriel Murphy, zwany także jako Jules,
został znaleziony dnia wczorajszego przed północą martwy na terenie
wioski. Z tego powodu oraz, że była to Pani rodzina, zorganizowany
zostanie pogrzeb, a Gabriel zostanie pochowany w należyty sposób” -
przeczytałam, czując jak moje oczy niekontrolowanie wilgotnieją.
Zamrugałam szybko, na szczęście je przeganiając. Jeśli chciałam płakać,
to najpierwsze co, musiałam wygonić z mojego domu Lucia. Nogi miałam jak
z galarety, cała się trzęsłam. Poszłam do kuchni, aby siąść, ale na
moje nieszczęście, siedział tam mężczyzna, z którym spędziłam upojną
noc. Jak na przekór, zobaczyłam parujący garnek wieprzowiny, która była
ulubionym daniem mojego zmarłego brata. Z kamienną twarzą przeszłam
szybkim krokiem do sypialni, kładąc się do łóżka i próbując zasnąć, aby
tylko zapomnieć o felernym liście. Często byłam pozbawiana przyjaciół,
rodziny, ale zawsze znalazł się jeszcze ktoś, kto mi zostawał. Teraz to
ja zostałam sama jak palec.
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz