Mężczyzna zaczął odchodzić, a wewnątrz Rity rozgrywał się konflikt
na miarę trzeciej wojny światowej. Z jednej strony zdecydowane
potrzebowała pomocy, czy tego chciała, czy nie, ale z drugiej nie
chciała powierzać swojego losu w ręce jakiegoś obcego typa, który mógł
okazać się czymś jeszcze gorszym od więżących ją sideł. Musiała jednak
coś zrobić. Zaraz potencjalny wybawca miał zniknąć z jej pola widzenia.
- Hej – warknęła wystarczająco donośnie, aby zwrócić na siebie uwagę bruneta. – Zaczekaj.
Zaczęła
kombinować przy pułapce. Wbite w nogę kolce wolała zostawić, żeby
zminimalizować krwawienie, ale przytwierdzony do ziemi łańcuch był za
mocno przymocowany, żeby próbować go wyrwać. Wyjęła z plecaka swoją
podniszczoną finkę i spojrzała na nią bez przekonania. Nie zdążyła
jednak niczego z nią zrobić, a wzdychający z poirytowaniem mężczyzna
podszedł do niej i bez najmniejszego problemu wyszarpnął łańcuch z
ziemi. Rita spojrzała na niego z nieukrywanym zdziwieniem. Czegoś
takiego jeszcze nie widziała.
- Wystarczyło ładnie poprosić – wtrącił oschle obróciwszy się na pięcie i ruszywszy ponownie w przeciwnym kierunku.
Rita
bez słowa wstała w towarzystwie bolesnych syków. Pochwyciła plecak i
używając włóczni jako kuli zaczęła kuśtykać za wybawcą. Zachowywała
jednak dystans. Nie dlatego, że nie mogła nadążyć skacząc na jednej
nodze, ale coś jej się nie podobało. Nasuwało się za dużo pytań. Po
pierwsze skąd on się tam wziął? Wiedział o pułapce? Może dlatego był w
stanie ją oswobodzić. Po drugie dlaczego jej pomagał? Jeśli sidła
faktycznie były jego dziełem, to dlaczego po prostu jej nie obrabował,
zabił, zjadł, czy co tam innego miał na myśli pułapkę nastawiając. Na co
by mu się przydała? Ranna, nie zdolna do walki, czy właściwie
czegokolwiek. Z tego co wiedziała niesienie pomocy potrzebującym nie
należało do jednej z zasad survivalu, a raczej przyświecało dobrym
Samarytanom. Starkówna nie chciała oceniać nikogo po wyglądzie, ale obcy
zdecydowanie nie sprawiał wrażenia osoby, dla której pomaganie innym
jest sposobem na spędzanie wolnego czasu. A może się myliła?
- Szybciej panna, bo nam się tu zaraz ciemno zrobi – wyrwał ją z zamyślenia głos mężczyzny.
/Pie****ę to/ pomyślała. /Najwyżej zginę śmiercią męczeńską w jakimś ciemnym dole./
- Daleko jeszcze? – warknęła w odpowiedzi.
- Tak.
Faktycznie
było daleko. Słońce już dawno schowało się za górami pozostawiając
jednak po sobie delikatną, pomarańczowo-różową łunę na nieboskłonie,
podczas gdy Księżyc już czaił się, aby zająć miejsce gwiazdy.
Ciemnowłosy mężczyzna parł uparcie do przodu, od czasu do czasu
odwracając się, aby sprawdzić, czy blada jak papier, kuśtykająca
dziewczyna nadal za nim podąża, czy już zemdlała gdzieś w krzakach. Rita
faktycznie nie czuła się zbytnio na siłach, jednak do utraty
przytomności to miała jeszcze daleko. Wbrew pozorom upór działa lepiej
niż większość leków przeciwbólowych. W końcu przewodnik wycieczki
zatrzymał się. Samym gestem ręki dał znać Nyx, żeby się zatrzymała, co
dziewczyna zresztą zrobiła.
- Galia? – szepnął. – Jesteś?
Po
chwili z krzaków wyłoniła się drobna, czarnowłosa dziewczyna. Na jej
twarzy malowała się wściekłość przemieszana ze zmęczeniem.
-
Czy ci kompletnie odbiło? – przywitała chłodno przybysza. – Drugi raz
już do mnie dzisiaj przychodzisz. Wiesz czym to grozi? Jeśli wyda się,
że ci pomagam to będę miała delikatnie mówiąc przesr*ne. Won mi sio
poszedł.
- Cichaj, siostra – mężczyzna nieudolnie próbował uspokoić dziewczynę. - To nie o mnie chodzi tym razem.
Mówiąc
to wskazał na stojącą parę metrów dalej Ritę, która czuła się wyjątkowo
niezręcznie postawiona w takiej sytuacji. Galia jęknęła i zaczęła
emanować jeszcze intensywniejszym chłodem niż dotychczas.
-
Jules – jej głos mroził krew w żyłach. – Jeśli przyprowadziłeś mi
właśnie kolejnego, nieudolnego samotnika, który nie potrafi sam o siebie
zadbać i chcesz, żebym go nakarmiła, to się grubo mylisz.
I
wtedy właśnie do Rity dotarło, że straciła trochę więcej krwi, niż jej
ciało było w stanie wytrzymać. Czarnowłosa w jednej sekundzie stała, a w
kolejnej leżała już bezwładnie na ziemi, twarzą wtulając się w
apetyczną mieszankę liści i błota.
Jules?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz