-To ty! - odparł chłopak i zastygł niepewny, jakby nie wiedział co zrobić - Proszę, nie atakuj. Nie jestem tu by sprawiać problemy!
Ja również znieruchomiałam, a Malvois tylko niechętnie przebierał przednimi kopytami. Jego słowa brzmiały przekonująco, nawet nie wyglądał jakby chciał mnie skrzywdzić. Zresztą od początku nie dawał takiego wrażenia i na swój sposób czułam, że w jego obecności nic złego nie może się stać. Po chwili więc odetchnęłam z ulgą i zeskoczyłam z konia pozostawiając go za sobą. Na szczęście zdążył się już uspokoić i mogłam mieć pewność, że nie zrobi mi żadnej niespodzianki i nie ucieknie. Zbliżyłam się o kilka kroków do mężczyzny i objęłam się rękami. Dlatego, że było chłodno jak na jesienny poranek przystało, a może dlatego też, że nie wiedziałam za bardzo co począć w takiej sytuacji. Gdy podniosłam jednak wzrok na smukłą twarz faceta, spostrzegłam, iż wpatruje się w ubitą zwierzynę zawieszoną na zadzie konia.
- Jesteś głodny, hę? - zapytałam chytrze i uniosłam brew. Wzrok samotnika od razu wylądował na mnie i był pełen niby poczucia winy. Wyglądał, jakby chciał się z czegoś wytłumaczyć, ale w porę mu przerwałam - W porządku. Muszę to odwieźć do rzeźni, ale kawałek mogę sobie zostawić. Co powiesz? - zaproponowałam w jednej chwili zapominając kim jest facet, a kim jestem ja i jak surowo zabronione jest nam spotykanie się nawzajem. To jak bardzo egoistycznie działam i to jak szybko mu zaufałam.
- Jak już mówiłem, wolałbym nie sprawiać ci problemów - odparł niepewnie, ale w końcu nie zaprzeczył, a gdy ujrzał mój zdeterminowany wyraz twarzy, wzruszył ramionami, a oczy aż mu zaiskrzyły. Musiał być naprawdę głodny. W sumie to się nie dziwę, bez odpowiedniego sprzętu może być ciężko coś upolować i to takiego zdatnego do jedzenia - Jeżeli mógłbym...
- Jasne, zapraszam - uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, aby szedł za mną. Podeszłam do konia i złapałam uprząż, aby przez dalszą drogę go prowadzić. Samotnik dorównał mi kroku i chowając ręce w kieszeniach płaszczu, spuścił wzrok - Jestem Avalon, myśliwa i dyktatorka w osadzie - przedstawiłam się, bo chyba wypadało.
- Reske - on również się przedstawił, ale nic więcej nie dodał. Nadal wiedziałam o nim bardzo mało i nie byłam do końca pewna czy mogę mu ufać, ale nie wyglądał na takiego, który mógłby i w ogóle chciałby mi zrobić krzywdę. Chyba nie powinnam się tak tym przejmować. W razie czego mam broń i ukryte zamiłowanie do boksu, umiem się obronić.
Droga do mojej posiadłości mimo, iż przemierzana na piechotę, zleciała nam szybko. Po drodze odstawiłam tylko mięso do rzeźni, kiedy Reske ukrył się w pobliskim lesie i czekał tam na mnie. Zostawiłam nam dwa dorodne króliki. Uznałam, że tyle wystarczy do wykarmienia osadniczki i wygłodniałego samotnika. Gdy dotarliśmy na teren posiadłości, odstawiłam Malvoisa do jego boksu pod budynkiem i wróciłam do chłopaka, który czekał pod drzwiami. Ciągle się rozglądał oceniając w myślach prawdopodobnie każdy detal mojego domu z zewnątrz. Nie chcę się przechwalać, ale mam wiosce chyba największą posiadłość. Co zresztą nie znaczy, że tak przyjemnie mi się w niej mieszka. Jedna, mała (jak na razie) harpia na całą posiadłość to trochę przykre. Nie mam nic przeciwko mieszkaniu w tym domu, ale nie pogardziłabym jakimś współlokatorem, albo przynajmniej zwierzakiem. Kolejnym plusem tego domu jest również to, że położony jest na obrzeżach osady i nikt nie mógł dostrzec, jak wpuściłam Reske do środka. Zdjęłam pelerynę i pozwoliłam gościowi rozejrzeć się po pomieszczeniach. Wszystkie cenne rzeczy były głęboko i solidnie ukryte, więc nie miałam obaw, że coś mogłoby zginąć. Jednak wciąż czułam się nieswojo wpuszczając do domu samotnika, którego znałam zaledwie jeden dzień, ale to jak patrzył na moje zdobycze, nie dało mi wyboru. Był wygłodniały, a ja musiałam coś z tym zrobić. Podczas, gdy mój towarzysz przechadzał się po domu, ja udałam się do kuchni w celu przygotowania posiłku. Zabrałam się za patroszenie mięsa, po czym pokroiłam w plastry warzywa, które posiadałam obecnie w kuchni. Wszystko włożyłam do piekarnika, który ledwo, co udało mi się włączyć. Bez pomocy zapałek nigdy nie wznieciłabym tutaj ognia, w końcu nie mamy czegoś takiego jak elektryczność. W trakcie pieczenia się mięsa, postanowiłam poodsłaniać długie, czerwone zasłony i pozapalać kilka świec, aby w pomieszczeniu zrobiło się jaśniej i przytulniej. Reske zniknął mi z pola widzenia, a to pewnie dlatego, iż zwiedzał piętro. Przypomniawszy sobie o potrawie, poleciałam do kuchni z nadzieją, że niczego nie zepsułam. Mięso było trochę zbyt mocno przypieczone, ale wydaje mi się, że ujdzie. Wyjęłam blachę i wyłożyłam spore porcje na talerze. Dla samotnika postanowiłam nałożyć nieco więcej jedzenia, wiadomo dlaczego. Zaniosłam talerze na stół, przy którym o dziwo już siedział mężczyzna. O dziwo nie obserwował mięsa, na które pewnie bardzo czekał, tylko mnie i moją skupioną minę, gdy usiłowałam nie wywrócić posiłku na podłogę. Postawiłam porcję królika z warzywami przed Reske, a on uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. Zarumieniona odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na krześle obok. Teraz tylko modlić się, żeby przygotowana potrawa była do zjedzenia. Co by było, gdyby głodny samotnik musiał jeść na siłę coś obrzydliwego? Podenerwowana zabrałam się za krojenie nieco podpalonego mięsa.
Reske? c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz