Mimo zapewnień mężczyzny nadal byłam czujna i gotowa do ataku. Dzięki
mojej profesji nauczyłam się jednego: jedyną osobą, której możesz
całkowicie zaufać, jesteś tylko ty sam. Patrzyłam na niego przenikliwym
wzrokiem i zlustrowałam jego postać. Był to młody, trochę starszy ode
mnie mężczyzna o bursztynowych oczach. Przewyższał mnie o głowę i był
silnie zbudowany, na pewno byłby trudnym przeciwnikiem. Mimo wszystko
wiedziałam, że w razie jego ataku powinnam dać sobie radę.
- Jestem Reske,
a ty? - Spytał chłopak, lecz nie doczekał się odpowiedzi. - Naprawdę
nie musisz się niczego obawiać. - Kontynuował, jednak gdy mimo to nadal
patrzyłam na niego podejrzliwym wzorkiem, odłożył swoją broń na ziemię i
podniósł ręce, pokazując, że nie ma nic w dłoniach. - Widzisz?
Wtedy
usłyszałam lekki szelest, jednak nie mogłam określić, z której strony
pochodził. Czyżby ktoś jeszcze tu był? Zaniepokoił mnie ten dźwięk, ale
równie dobrze mogło to być jakieś zwierzę. Jednak po chwili usłyszałam
doskonale znany mi odgłos. Dźwięk puszczonej cięciwy...
- Padnij! -
Krzyknęłam do zdezorientowanego chłopaka, który od razu wykonał moje
polecenie. Nad naszymi głowami przeleciała ze świstem rozpędzona
strzała, która wbiła się w pień drzewa stojącego zaledwie kilka metrów
za nami.
Rozejrzałam się dookoła i, mimo że dookoła panowała
ciemność, to księżyc oświetlał las na tyle, że zauważyłam w oddali
mężczyznę z zielonymi kocimi oczami świecącymi w ciemności, który wziął
kolejną strzałą i ponownie do nas celował. Reske również go zauważył i od razu ukrył się za grubym pniem drzewa, ja zrobiłam to samo.
- Znasz go? - Zapytał. Pokręciłam tylko głową, żeby zaprzeczyć.
Kiedy ledwie centymetr od mojego ucha przeleciała kolejną strzała, krzyknęłam do mężczyzny chowającego się tuż obok mnie:
- Musimy stąd uciekać, nie jesteśmy tutaj bezpieczni!
Oboje
zerwaliśmy się z miejsca w tym samym czasie i zaczęliśmy biec po omacku
w gąszczu lian, gałęzi i liści. Co chwilę się o coś potykaliśmy i
słyszeliśmy świst kolejnych strzał, które przelatywały niebezpiecznie
blisko nas. Nagle natrafiłam nogą na ogromny korzeń, o który się
potknęłam i runęłam jak długa na ziemię. Przy okazji upadania uderzyłam w
coś tak mocno głową, że aż zrobiło mi się ciemno przed oczami. Reske,
który biegł kawałek przede mną, wrócił się, chwycił mnie mocno za ramię
i pomógł mi wstać. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to zrobił.
Przecież nie był mi nic winien, nie byłam też jego znajomą ani rodziną,
poznał mnie dopiero parę chwil temu. Zrobił to bezinteresownie? Nie
mogłam tego zupełnie pojąć.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, być może na tyle cicho, że nie usłyszał, ale nie miałam zamiaru tego powtarzać. Po chwili jednak mężczyzna odpowiedział:
- Nie ma za co.
Nadal
kontynuowaliśmy naszą szaleńczą ucieczkę, a myśliwy, który na nas
polował, został chwilę w tyle. Strzały przelatywały w znacznej
odległości i nie stanowiły już dla nas zagrożenia. Strzelec o kocich
oczach strzelał z coraz większej odległości, a trafienie z tak daleka w
ruchomy cel i to po ciemku graniczyło z cudem. Po chwili strzały
całkowicie przestały się pojawiać, łucznik chyba postanowił zrezygnować z
pogoni. Biegliśmy jeszcze przez jakiś czas, a potem trochę zwolniliśmy.
- Uciekliśmy! - Powiedział Reske, patrząc na mnie z uśmiechem od ucha do ucha, po czym zaśmiał się i głośno odetchnął z ulgą.
Na mojej twarzy też pojawił się lekki uśmiech, jednak był tak niewielki, że chłopak pewnie nawet go nie dostrzegł.
Jednak
coś nadal nie dawało mi spokoju, coś było nie tak. Nie wiem, co to
było, ale jeżeli chodzi o przeczucia, to rzadko, kiedy się myliłam.
Wtedy
zauważyłam w ciemności, jak z oddali zbliża się do nas parę ludzkich
sylwetek. Obróciłam się i zauważyłam kolejnych. Zbliżali się z każdej
możliwej strony. Byliśmy otoczeni...
Reske?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz