24 sierpnia 2018

Od Ancymona do ktosia

Czy fakt zostania hybrydą centaura zmusza mnie do wpierdalania korzonków?
To jedno pytanie stało się w zasadzie w pewnym rodzaju egzystencjalne, bo jednak myśl o niemożności spożycia już nigdy więcej mięcha, nieco mnie przerażała. Powiedzmy sobie szczerze, byłem cholernym mięsożercą, który potrafił zjeść kiełbasę zawiniętą w boczek z szynką, a wszystko polane jakimś bulionem i brzmiało parszywie, ale w sumie z chęcią bym spróbował i nawet zagryzł to kabanosem. No może z odrobiną ogóra kiszonego.
Nie lubiłem zielska i nie lubiłem koni.
Dlatego zostałem centaurem.
Robili specjalnie spersonalizowane badania i wypytywali moich bliskich, co lubię, a czego nie w jakimś super zaprojektowanym teleturnieju, w którym szło zdobyć uścisk dłoni prezesa i talon na balon?
A specjalnie dla pani kajzerka z jogurtem truskawkowym. Ta.
No i co najważniejsze, zostałem Teneryfą. Trajkotką. Tragarzem. Turkuciem podjadkiem. Cholera, transferem, tak, transferem. Czy zrobiłem to po to, żeby latać po osadzie, doglądać wszystkiego i podsłuchiwać, zamiast przyczyniać się do rozwoju tutejszej gospodarki? Może. Czy na dłuższą metę szło to jako tako i dawało radę? Panie, jestem centaurem, z tą dupą przewiozę to cyk myk, prawda? Kopyta może i były upierdliwe, ale czego nie robi się dla takich cudeniek?
Potem wychodziło szydło z worka, Gabrysia znad bagien znowu wystawiła Donowara, Chędowuj kolejną zaczął podrywać, a Fafik goni za kolejnym kościstym, przyprawiając go o białą gorączkę. Ach to wielokulturowe społeczeństwo, tu harpia, tam wróżka, wydra, ni to pies, cholera w sumie wie co, no i byłem ja, radośnie wiozący pakunki na swoim prowizorycznym wózeczku, nucąc przy okazji pod nosem melodię jakiejś dawno słuchanej piosenki, och losie, jak mi się tęskno zrobiło za muzyką.
W sumie, czy naprawdę możliwość lepszego ogarniania się z aktualnym stanem ludzi w osadzie była warta taszczenia kilogramów pierdół? Materiałów budowlanych? Zielsk, na które niektóre miałem alergię, więc lazłem z chusteczką przyklejoną do twarzy, załzawionymi, czerwonymi i co najgorsze, spuchniętymi oczyskami, przykuwając przy okazji uwagę każdej istoty względnie żywej i względnie myślącej? Pewnie nie, ale coś trzeba było robić. Do kowala w końcu było mi daleko, na zielarza się nie nadawałem, już wiadomo czego, a strażnik, obrońca czy cholera wie co innego? Prędzej to by mnie zadźgali, niż zdążyłbym dobrze krzyknąć. No i całkiem swoją drogą, na cholerę ryzykować życiem.
W sumie wszystko tutaj jest jednym, wielkim, pierdzielonym ryzykiem. Walczcie o siebie, proszę bardzo. Było jeszcze zatutać w tutkę i wrzasnąć coś w stylu „I niech los zawsze wam sprzyja”.
Odrzucające i oburzające, naprawdę.
W sumie zastanawiało mnie, czego mamy tak młodych dyktatorów. Zdawać by się mogło, że dowodzić powinien ktoś, kto, no nie wiem, ma jakieś doświadczenie... Kilka lat za sobą? A nie osiemnastkę i... A zresztą, lepiej nie myśleć, lepiej nie gadać, bo mnie jeszcze za wroga ojczyzny uznają i tyle mi będzie z grzania dupska po kątach, a uwierzcie mi, na samotnika się nie nadawałem, moje dwie lewe nogi, upośledzony układ motoryczny i spowolniona akcja, reakcja, połączenie głowa, oko, mięśnie. To wszystko zostawiało mnie w dość dużej kropce i jednej możliwości.
Musisz wtopić się w tłum, inaczej zginiesz i tyle ci będzie z całej zabawy.
Ale mniejsza o to wszystko, najbardziej ubolewać i tak będę nad ciągle pojawiającymi się i znikającymi kopytami, bo ni cholery nie panowałem nad przemianami, dlatego boso trzeba było chodzić, a potem wbijały mi się jakieś gówna w podeszwę i tyle było z miłego dnia.
A najgorzej to i tak jak pojawiały się nagle, znikąd, a ty, w akcie oczywiście lekkiego przestraszenia się, wpadałeś na stojącą za tobą osobę, no i co? No i rozwalałeś jej wszystkie pakunki, a później spotykałeś się tylko z krytycznym spojrzeniem.
— Losie, przepraszam! Już pomagam, naprawdę przepraszam, to było przez przypadek — mruczałem, kucając i zabierając się za układanie papierów, jakichś paczek i innych pierdół, cholera wie czego, co rozsypało się w dość ładnym promieniu, nie powiem.
Zabijałem się na małym rynku, a co dopiero w dziczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz