Blade promienie słońca wpadły przez okno do pokoju i wzięły na cel
moją twarz. Przysłoniłem oczy dłonią, rozbudzając się do końca. Trzeba
będzie skombinować zasłony. Żeby jednak je zdobyć, musiałem udać się w
tropiki po trochę liści i lian... Dobra, tonę liści i lian. Przydadzą
się do naprawy dachu, jeśli takowej bym potrzebował.
Podniosłem
się ze swojego legowiska i zbliżyłem do okna. Oparłem się barkiem o
drewnianą ścianę, wyglądając na zewnątrz. Krajobraz był równie piękny
jak w horrorze. Biała mgła unosiła się nad ziemią, nieco zmniejszając
widoczność. Czy wolałem zostać w domu, zamiast przechodzić przez pół
wyspy, brodząc w błocie? Jeszcze jak. Ale chcieć to nie zawsze znaczy
móc. Potrzebowałem materiałów do pracy. Już nawet nie chodziło o te
durne zasłony. Deszcze stawały się częstsze, a ja nie mogłem mieć
stuprocentowej pewności, że mój dach przetrwa je wszystkie. Poza tym
wypadałoby zrobić małe zapasy. Przez zakładanie osad w pobliżu
strumienia i zabawę we wspólnotę mieszkaniową było coraz mniej zgonów. A
brak zgonów lub chociaż strachu równał się w moim przypadku z
odczuwaniem głodu jak u normalnego człowieka.
Włożyłem na
siebie swój strój do polowań i opuściłem dom. Przeszedłem do swojej
jaskini. Była niewielka, ale moja. Odsunąłem głaz, zakrywający wejście i
wśliznąłem się przez powstałą szczelinę do środka. Wyjąłem z torby
bukłak własnej roboty i napełniłem go wodą, którą sam wlewałem do
wgłębienia w podłożu. Następnie na nowo zakryłem je matą ze zszytych ze
sobą liści.
Dodatkowo spakowałem do torby trochę suszonego
mięsa oraz pleciony z giętkich łodyg duży worek. Liście raczej do toby
by mi nie weszły.
Zabrałem ze sobą jeszcze nóż i oszczep.
Przyda się do zachowania równowagi w trakcie przeprawy, jak i do
polowania oraz dobierania się do wyżej osadzonych liści. Tak
przygotowany mogłem wyruszyć na swoją przygodę życia. Po opuszczeniu
zajmowanego przeze mnie terenu, zamknąłem bramę, znajdującą się w
zrobionym z zaostrzonych pali ogrodzeniu, związując dwa gigantyczne
kołki ze sobą za pomocą łańcucha, który zakosiłem gdzieś na plaży. Gdy
byłem już pewny, że żaden inny samotnik nie wbije mi na chatę pod moją
nieobecność, rozpocząłem swoją wyprawę. Zastanawiające pewnie jest to,
dlaczego właśnie Śpiący Kanion, a nie Opuszczony Las. W końcu tamte
tereny zajmuje mniej osób. Widocznie mają ku temu swoje powody. Moje są
takie, że codziennie musiałbym coś naprawiać, a w czasie próbnej
Apokalipsy na bank zostałbym bezdomny. Mieszkając w pobliżu jaskini,
miałem dom ukryty pod gęstymi koronami drzew, który zamiast naprawiać,
mogłem ulepszać. Mała jaskinia robiła mi za lodówkę i dom awaryjny,
czyli taki, do którego bym się przeniósł w przypadku stracenia
pierwszego. Mieszkałbym w niej do czasu odbudowy i ciągle miałbym dach
nad głową. Same plusy. No chyba, że bierzemy pod uwagę upierd**liwe
sąsiedztwo. Ciągle trzeba trzeba ich przeganiać. Są gorsi niż chmura
komarów.
Chyba trochę odbiegłem od tematu... Wracając,
kroczyłem dość szybko po mokrej trawie. Nie chciałem stać dłużej w
jednym miejscu, gdyż wtedy zapadałem się we wszechobecnym błocie.
Mieszkałem
w pobliżu gór, więc dotarcie do nich nie zajęło mi za dużo czasu. Przez
tyle czasu zdążyłem już poznać te tereny. Znałem kilka skrótów między
ogromnymi skałami, które oszczędzały mi nawet kilku dni drogi. Mimo tego
i tak spędziłem w Górach Ungcy kilka godzin. Za nimi ujrzałem łąkę, a w
oddali złote pola. Zbliżałem się do terenów osadników. Musiałem być
ostrożny. Nie mogłem wzbudzać podejrzeń.
Na ułamek sekundy spuściłem wzrok na swoje ubłocone buty. Ciekawe, jak długo wytrzymają.
Kiedy
już dotarłem do pól, wziąłem trochę ziaren, żeby założyć własny ogród,
po czym wsypałem je do torby. Następnie rozejrzałem się w poszukiwaniu
rolników. Dostrzegłem ich dopiero na samym końcu pola. Ładowali snopki
na wóz. Domyśliłem się, że nie zajmie im to dłużej niż kilkanaście
minut. Stałem się więc niewidzialny i podbiegłem do wozu. Następnie
usiadłem na jego końcu, gdy był już załadowany.
I tak musiałem
przejść przez wioskę rodzinki, w której każdy jest z innej matki, więc
czemu by nie skorzystać z darmowej podwózki oferowanej przez osadników?
Jak to mówią - bierz, póki dają.
Gdy
dotarłem do wioski wraz z rolnikami, powoli zapadał zmierzch. Uniosłem
wzrok na zmieniające barwy niebo. Wóz został przepuszczony przez
strażników do środka. Kiedy nagle się zatrzymał, nadal niewidzialny,
zeskoczyłem z niego i ruszyłem w kierunku prowadzącym do plaży. Nie
zamierzałem przebywać na terenie osadników dłużej, niż to było
konieczne. Tym czego potrzebowałem były duże liście i długie, mocne
liany, a nie masa problemów.
Wtem zderzyłem się z kimś, kogo nie mogłem wcześniej dostrzec. Wyczułem jednak znajomą, podobną do mojej aurę. Kolejny żniwiarz?
Wylądowałem
na ziemi, a przede mną jakaś dziewczyna. Oboje na nowo staliśmy się
widzialni. Zmierzyłem nieznajomą wzrokiem. Średni wzrost, całkiem ładna,
ciemne włosy z białymi pasemkami. Byłem pewien, że nigdy wcześniej jej
nie widziałem. Jedyne, co mogłem zrobić, to udawać nowego osadnika.
Wstałem i podałem dziewczynie dłoń. Ta przyjęła pomoc, patrząc na mnie nieufnie.
- Coś za jeden? - warknęła.
- Tenebris. - odparłem ze sztucznym uśmiechem.
-
Jestem strażniczką wioski już bardzo długo i jakoś sobie ciebie nie
przypominam. - spojrzenie nieznajomej stało się podejrzliwe. Była
strażniczką. To już gorzej chyba być nie mogło.
Galia? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz