Stałam tak, jak mnie zostawił, z porwaną peleryną i kamienną twarzą. Nie
wywarł na mnie wrażenia, byłabym głupia, gdybym dała mu jakąkolwiek
satysfakcję. W rzeczywistości przy odrobinie wysiłku mógłby zostać
powalony przez moją aurę w ciągu kilku minut i kilku kropel potu, nie
było dla mnie problemem, aby wywołać w nim depresję, fobie czy lęki
społeczne. Mimo to, rzecz jasna, nie chciałam go psuć, chociaż mnie
naumyślnie skrzywdził. Doriana zresztą także, ale pewnie za sprawą głodu
albo żądzy krwi, ale nie wiem, czy takową wilkołaki odczuwają.
*
W
ciągu godziny doprowadziłam Doriana do domu i zmieniłam zakrwawiony
opatrunek, następnie przywiązując go do drzewa na lonży o średniej
długości, aby mógł pojeść trawy. Nie puszczałam go wolno ze względu na
ranę i wilka, który panoszył się po lesie, w końcu Dorian był tylko
koniem i beze mnie sam na sam nie miał z nim szans, a ja go kochałam i
nie zamierzałam dać go komuś skrzywdzić. Siadłam przed domem rozkładając
przed sobą notes i naręcze materiałów do wykonania broni, aby nareszcie
zrealizować zamówienie jakim były trzy sztylety i młotek, który swoją
drogą mógłby już sobie kupić, niż mnie fatygować, ale cóż. Zaczęłam
strugać drewno, a następnie związywać zwierzęce kości. W pewnym momencie
usłyszałam szelest liści i kroki na ściółce leśnej i tym samym mocno
zastanawiałam się, co stało się tym ludziom, że postanowili coraz
częściej mnie nachodzić. Czyżby moja aura podupadła i potrzebowałam jej
wzmocnić?
– Witam siostrzyczkę – usłyszałam po mojej prawej stronie donośny głos Julesa, przepełniony drwiną.
– Znowu mam ci zrobić broń, bo zgubiłeś? – przewróciłam na niego oczami.
–
W sumie to nie, bo widzę, że jesteś zajęta, mam czas
– położył nogi na drewniany, spróchniały stolik, założył ręce za głowę i
odchylił się, przymykając oczy jakby przed słońcem, ale szkoda tylko,
że tu słońce przez obfitą koronę drzew po prostu nie dochodziło.
– już wiem dlaczego jesteś taka blada
– powiedział z litością wstając i idąc do domu. Nie wiem po co, nie
obchodziło mnie to, dlatego też dalej siedziałam i uparcie kończyłam
pierwszy sztylet. Ten chwilę później wyszedł, trzymając w ręce tackę z
jakimś mięsem, którą położył obok mnie, a sam rozpalił ognisko, zapewne
po to, żeby zrobić nam jedzenie. Gabriel, aka Jules, był samotnikiem. Dlaczego wybrał tę drogę, było wiadome, nie potrafił się wpasować w towarzystwo i męczyła go świadomość, że musiałby pomagać innym oraz być na każde ich zawołanie, tak jak ja teraz. Często do mnie przychodził, a swój dom miał w kanionie, gdzie ja raczej zapuszczać się nie lubiłam, tak więc odwiedziny spadały zawsze na niego, a nie na mnie. Miał szczęście, że na ogół nie zamykałam domu, bo za sprawą ciężkiej aury, nie zbliżali się w te zakątki. Julesowi nie sprawiała ona problemu, gdyż łączyły nas silne więzy i przywiązanie, więc nawet jej nie odczuwał. Z innymi byłoby podobnie, ale jak narazie to tylko jemu ona w zupełności nie stwarzała najmniejszego problemu, co pewnie by się zmieniło, gdybyśmy się pokłócili, nie wiem - jeszcze nie do końca wiem, na jakiej zasadzie to działa.
– Przydałaby mi się tutaj jakaś krew, ale z Doriana nie chcę, a ty mi raczej nie dasz – powiedział niepocieszony, przewracając mięso nad ogniem, czego nie skomentowałam, dalej robiąc broń.
W końcu jedzenie było gotowe, więc siedliśmy przy stoliku, nakładając sobie jedzenia, a następnie w milczeniu jedząc. Nie potrzebowałam codziennie pożywienia, o ile był w okolicy ktoś, kto umierał albo się bał, bo właśnie tym się żywiłam i to dawało mi siłę. Jedzenie także, ale tylko wtedy, gdy nie miałam dostępu do przestraszonych i wyczerpanych ludzi. W pewnym momencie oboje usłyszeliśmy szum liści, no może Jules za sprawą rozwiniętych zmysłów usłyszał szybciej, ale ja po nim.
– Co tam do ciebie ludzie ciągną, co? Nowość, na prawdę, jestem dumny – powiedział, kiedy zza krzaków wyłonił się wilk, którego już dzisiaj widziałam.
– Chyba raczej ciągnie do jedzenia, a nie do mnie – podsumowałam, a wilk stał w tym samym miejscu, najeżony. Jak myślał, że może tu przebywać, to się mylił! Zamierzam go wykurzyć stąd szybciej, niż myśli, to mój teren - pomyślałam, przytłaczając go aurą, na co zaskomlał i delikatnie się wycofał, jednak nie zrobiło to chyba na nim wrażenia. Musiał być głodny, skoro przekroczył granicę osady, jednak tym samym może narobić mi problemów - byłam strażniczką, a moim obowiązkiem było wylegitymować każdego, kto stąd wychodził albo wchodził, a następnie spisać raport i raz na dwa dni wysłać go do urzędu głównego.
A ten, chyba nie do końca był w stanie opanować swój głód.
Lucio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz