Słońce dzisiaj wyjątkowo mocno świeciło, na szczęście do mnie ono praktycznie nie dochodziło, głównie przez lokację, w której się znajdowałam. Dorian skubał trawę między drzewami, co jakiś czas podnosząc łeb i sprawdzając, gdzie jestem, jak to zawsze robił. Ja za to siedziałam przy stoliku przed domem i uzupełniałam papiery. Nie lubiłam papierkowej roboty, ale czasami bywała odprężająca, szczególnie, gdy miałam na głowie całą zgraję osadników czekających w kolejce, aby załatwić ze mną swoje sprawy i mimo, że nie byłam jedyną dyktatorką, to tak się czułam, bo Avalon chyba nie spisywała się na tym stanowisku najlepiej. Zirytowana wyprostowałam się, słysząc wyraźnie bolące pyknięcie w kręgosłupie, a raczej trzask, świadczący o tym, że chyba właśnie złamałam jakiś kręg. Poczęłam wstawać, aby rozprostować kości, gdy wyczułam zbliżających się ludzi, właściwie półludzi, dwójkę. Przemierzali bagna, byli już nawet w zasięgu mojego wzroku. Rozpoznałam w nich Aven, dziewczynę z ognistoczerwonymi włosami, które mi się niezwykle podobały, choć za krótkie. Szła za rosłym mężczyzną, widocznie złym, a raczej starała się dotrzymać mu kroku, bez wątpienia tak było. Przetarłam twarz dłonią, wyczuwając kolejne kłopoty, których miałam już dość. Śmierć Julesa, książka, jakiś potwór w wiosce, teraz wkurwiony facet zmierzający do mnie, do bogu ducha winnej żniwiarki, która przez jakąś cholerną pomyłkę stała się dyktatorką, jedną z najważniejszych głów w wiosce, a wcale tego nie chciała. Jak dobrze, że moja kandydatura dobiega końca.
– Ten pan miał do Pani sprawę. Raport zdam kiedy już pójdzie – powiedziała, gdy znalazła się już w odpowiedniej odległości. Westchnęłam głęboko, splątując ręce za plecami. Przeniosłam spokojny wzrok na mężczyznę, wyczekując, aż coś powie. Wydawało się, że nagle zapomniał języka w gębie.
– Mój syn wyszedł poza granice i nadal nie wrócił. To twoja sprawka! – krzyknął, wskazując na mnie palcem i zupełnie nie robiąc sobie nic z mojej nasilonej aury, która zetknęła się z jego skórą.
– Kiedy ostatni raz Pan go widział i którym sektorem wyszedł syn? – spytałam oschle, ale brzmiało to jak niegrzeczne oznajmienie.
– Wczoraj wieczorem – warknął. – na zachodzie.
– A więc proszę pójść do strażnika na zachodzie, a dopiero potem do mnie. To nie jest biuro rzeczy lub ludzi znalezionych, a ja nie mam wpływu na pracę w innych sektorach. Widocznie za mało Pan powtarzał dziecku, że za granicą jest niebezpiecznie. Do widzenia – zmierzyłam go pogardliwym spojrzeniem, na co odwrócił się mamrocząc coś pod nosem. Chyba zrozumiał, że w takim wypadku ja niewiele mogę zrobić. Stałam tak przez kilka sekund, wpatrując się w jego plecy. Po chwili przeniosłam już spokojny wzrok na Aven, prostując się. Czekałam, aż zacznie mówić.
Aven?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz