– Wiesz co, przestań mnie denerwować i chodź na to żarcie, zanim się
rozmyślę, a ty umrzesz z głodu, albo cię rozszarpie ktoś mniej
przyjemny, niż ja. Albo wiesz co? Jeszcze lepiej, zaprowadzę cię do
Galii, ona będzie wiedziała, co z tobą zrobić, bo ja nie umiem się chyba
obchodzić z kobietami – odszedł w mrok.
Mało co już widziałam na oczy, ale jakoś udawało mi się iść za nim w
bezpiecznej odległości. Sam chłopak zdawał się nie zauważać, że jest
ciemno jak w d...
Co on ma noktowizor w oczach?
Gdy po raz setny przeklinałam wystający korzeń, nagle ukazało się
światło...co do...? Przed chwilą nic nie było widać. Kierowana
instynktem przyspieszyłam, wpadając na coś wysokiego i twardego, jednak
nie mogło to być drzewo, bo drzewa się nie ruszają i nie wydają
pomruków.
Mężczyzna złapał mnie za łokcie, mimo egipskich ciemności widziałam czerwony błysk w jego oczach. Czułam się jak sparaliżowana.
- Uważaj - syknął
- Pan wybaczy - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
Nie będzie mnie jakiś dupek zastraszał. Ruszyliśmy w stronę światła, po
paru chwilach okazało się to być wioską. Przypominała średniowieczne
wioski, te budownictwo...jeśli zbudowali to własnymi rękoma, to jestem
pod wrażeniem.
Stanęliśmy przed wielką bramą, chłopak zapukał parę razy i w okienku ukazała się głowa.
- Kto idzie?
- Jules. Mam nową.
Ah, więc tak ma na imię.
Strażnik zrobił szczelinę, byśmy mogli się przecisnąć. Weszliśmy do
środka, jednocześnie poczułam się bezpiecznie i...nieswojo. Z jednej
strony nie jestem już w tej dżungli, ale z drugiej...właściwie gdzie ja
jestem? Pochodnie osadzone na pięknie zrobionych uchwytach, do złudzenia
przypominające latarnie, oświetlały nam drogę. Gdy już zaczynały mnie
boleć nogi, akurat stanęliśmy...przed czymś w rodzaju małego zamku.
Jeszcze zdążyłam potknąć się o wystający kamień, zanim Jules otworzył
drzwi i przesunął się, czekając, aż wejdę do środka. Wnętrze patrzyło na
mnie złowrogo, prowokując mnie do ataku paniki, ale w końcu wzięłam się
w garść i zrobiłam krok naprzód. No, teraz przekonam się, co do za
jedni i czy będę dalej żyć. Przy wejściu dwóch strażników chciało mnie
przeszukać, czy nie mam przy sobie żadnej broni lub zapewne innych
niebezpiecznych przedmiotów. Wciąż kurczowo ściskałam w rękach kij, gdy
tylko jeden z mężczyzn zrobił krok w moja stronę, przycisnęłam go do
piersi, wyciągając ostrzejszy koniec do niego.
Usłyszałam parsknięcie śmiechu za sobą, nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to ten Jules.
- To chyba jednak wykapany samotnik, patrz jaka zadziorna.
Słysząc te słowa, opuściłam kij. Samotnik...to słowo nie brzmiało zbyt dobrze. Ostatnie, czego pragnęłam, to znowu być sama...
Jules?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz